Reklama

Jest wolność. Wolność do bycia idiotą. I równość wyrównująca szanse.

Jest wolność. Wolność do bycia idiotą. I równość wyrównująca szanse. Na przykład twoja wiedza, że jak się polejesz wrzątkiem, to się oparzysz, na nic ci się nie przyda, więc nie musisz tego wiedzieć. Braterstwo też jest. Nie ma, że kogoś nie lubisz. Lubisz. Na pewno lubisz. Niestety pewną przewagę daje jeszcze umiejętność czytania, ale to się da z czasem wyeliminować. Zamiast liter, które trzeba w słowa składać, będą proste symbole, ikonki – powrót do pisma obrazkowego. Czytanie i pisanie nie będzie, oczywiście zabronione, ale będzie niezalecane, jako niezdrowe i wymagające niepotrzebnego zupełnie wysiłku. A zadaniem władzy jest dbać o obywatela. Usuwać wszelkie niebezpieczeństwa i niewygody. Upominać, ułatwiać, prowadzić, strzec. Stworzyć szczegółowe instrukcje, unormować każdy ruch i każdą czynność. I to wszystko, nie używając pisma, tylko obrazkowo. Toteż zawód wymyślaczy obrazków jest szanowany i dobrze płatny. Chociaż chodzą słuchy, że Chińczycy opracowali lepsze symbole. A, wracając do tematu, z czasem ilość tych, co posiadają umiejętność czytania i pisania będzie się zmniejszać. Będą pisali dla siebie i tylko siebie czytali. Znaleźć innego autora będzie coraz trudniej, czytelnika też .

Opowiadanie futurystyczne
Stuk, puk. Otwieram. Dwie panie i dwóch panów. Równo, bo parytet. –Można ? – Oczy wiście – Jesteśmy za Straży Szczęścia i Ułatwień, podobno umie pani czytać i pisać. – Tak, a nie wolno? – Wolno, oczywiście – odpowiadają, każde z nich, na przemian, po jednym zdaniu – Ale proszę nie nadużywać. – Psują się oczy i potem trzeba będzie nowe okulary obstalować. – Oczywiście dostanie je pani, jak zajdzie taka potrzeba, ale po co dobroczyńcę na koszty narażać. – Jest dobry dla obywateli, niech obywatele docenią to i się odwdzięczą, minimalizując roszczenia, co się należą. – Bo się należą. – Oczywiście, wszystkim się należą. – Pani też. – A do tego, zajmując się pisaniem i czytaniem nie ma pani czasu na konsumpcję rozrywki w zalecanym wymiarze. – A jest tyle możliwości. – Tańce gwiazd, śpiewy przyszłych gwiazd, wywijasy byłych gwiazd, teleturnieje, mnogość seriali, brać i wybierać. – Taka niewymuszona rozrywka jest najzdrowsza, autorytety potwierdzają – zakończyli, pożegnali się i poszli.

Reklama

Kilka dni później – no, cóż, należało się spodziewać, naprawdę dbają o obywatela – otrzymałam wezwanie na badanie wzroku, więc jadę. Piękna poczekalnia, na ścianach witryny z oprawkami. Zachwycona przymierzam to te, to tamte. Ale już moja kolej. Wchodzę do gabinetu. Robi dobre wrażenie. Na ścianie tablice z optotypami. Są dla dzieci i dla osób nie znających liter. Dla znających litery, nie ma. Siadam przy refraktometrze, doktor sprawnie wymienia soczewki, pyta, czy dobrze widzę i czy komfortowo się czuję. Ależ tak. Jeszcze tylko badanie ciśnienia śródgałkowego tonomerem i badanie pola widzenia polomierzem. Wszystko właściwie gra. Doktor sprawdza moje stare okulary. No tak lewe 5,5 prawe 2.5. A ma teraz być 6,5 i 3,5. To dowód, że zbytnio forsuje pani wzrok. Stare nie nadają się. Po nowe proszę się zgłosić za trzy miesiące, wiem, że to długo, ale proszę zrozumieć : jest kolejka oczekujących. Oczywiście rozumiem, oczywiście poczekam. Sięgam po moje stare okulary – Nie wolno – słyszę i moje okulary znikają w czeluściach szuflady – są za słabe. Musi pani poczekać na nowe – Dlaczego, przecież lepsze takie niż żadne – oponuję – Nie wolno. Dyrektywa jest jasna – pozostawał nieugięty.
Spadaj, myślę. W domu mam zapasową parę, dobrze, że nic nie powiedziałam. Tylko trzeba się dostać do domu. Widzę wyraźnie na dwadzieścia metrów, jak poprowadzę samochód? Opłotkami poprowadzę, dobrze, że topografię okolicy znam. – Nie wolno – jakby odgadł moje myśli – nie może pani prowadzić bez okularów. Co pani ma wpisane do prawa jazdy, proszę natychmiast pokazać. No proszę, jak byk 01.01. tylko w okularach. Samochód służby odholują, za te trzy miesiące, jak już okulary będą, to sobie go pani odbierze. Jest oczywiście opłata, ale doprawdy nie wiem ile. Niech pani poczeka na służby, to pani wszystko powiedzą
– Ale jak będę oglądała zalecaną rozrywkę? – próbuję się jeszcze stawiać – To proste, przysunie pani krzesło bliżej do telewizora – Ale za blisko to niezdrowo – Przez trzy miesiące nic sie nie stanie, zresztą patrzyć trzeba tylko na tańce, śpiewów można słuchać z zamkniętymi oczami – jest wyraźnie zniecierpliwiony – Proszę wybaczyć, ale inni pacjenci czekają. No to poszłam do samochodu, czekać na służby.
Czas mijał. Pech chciał, że komórka się rozładowała, nie mogłam do domu zadzwonić. Może te służby nie przyjadą? Może ten, kto miał je zawiadomić, nie zrobił tego? Może pójść, zapytać? To znów każą czekać. Co tam, kluczyki mam, wsiadam i wio. Zaraz za zakrętem otwiera się ulica do osiedla, ma najwyżej pół kilometra i przechodzi w gruntową drogę leśną. Potem duktem na wschód, do krzyżówki i innym duktem prosto do domu. Jeszcze jakiś kilometr drogą publiczną, ale mało uczęszczaną i moja brama. Do lasu dojechałam w piętnaście minut, bez przeszkód. Dukt pamiętałam jeszcze z dawnych czasów , jako przecinkę na szerokość przyczepy traktora, gruntową, ale ubitą. I tak było, aż do krzyżówki, teraz rozrytej jakimś wykopem. Był głęboki i piaszczysty, poharatany oponami quadów. Mój samochód nie przejedzie. Można by, ryzykując podrapanie karoserii przejechać bokiem, po krzaczkach, wąsko, ale jakby trochę podsypać i utwardzić ściętymi gałęziami, których się tu pełno wala, nawet nie byłoby takie ryzykowne. Kłopot z podsypaniem. Wożę saperkę w bagażniku, ale zimą. Teraz jej nie mam. Innej drogi, żeby objechać nie ma, to wiem na pewno. Stoję i myślę. Może zostawić tu samochód i iść do domu po łopatę, może jest ktoś z domowników, to by pomógł. Cisza, lekki poszum wiatru w czubach drzew, ciepło ciągnące od nagrzanych słońcem piasków, nasycone barwy późnego popołudnia, jak dawniej. Gdzieś z daleka dobiegają odgłosy miasta, wyje syrena policyjnego wozu czy karetki pogotowia, ale przytłumione i nie mącą nastroju.
Po drzewie uwija się wiewiórka, gdzieś krzyczy sójka. Zaczynam zbierać i układać gałęzie. Zajmuje mi to całą uwagę, lecz nagle konstatuję, że syrenę słyszę coraz bliżej. I to nie jedną. Odgłosy dobiegają ze wszystkich stron. Z góry dochodzi warkot śmigłowca.
Nieruchomieję: co się dzieje, kogoś szukają, bo chyba nie mnie, nic takiego nie zrobiłam, żeby na mnie z takimi siłami. Irracjonalne przeczucie każe mi jednak wskoczyć do samochodu i wjechać z rozpędem w zarośla. Gałęzie krzaków zamykają się za mną. Wtedy krzyżówka zaroiła się od policyjnych wozów. Wyskoczyli z nich ludzie, są i psy. Górą ogłuszająco warczy śmigłowiec.
Widziałam w TV taką obławę. Tłum czarno ubranych, zamaskowanych policjantów obezwładniał jednego chłopaka. Ogarnięta paniką zostawiam samochód i biegnę na oślep w dół, tam dalej powinna być ścieżka. Jest, prowadzi pod górę, wspinam się, zaczyna mi tchu brakować. Przystaję. Słychać wrzaski i szczekanie psów. Chowam się w ogromnym krzaku jałowca. Usiłuję wyrównać oddech, coraz bliżej słyszę szczucie – Szukaj, szukaj! –
wtem gałęzie się rozsuwają i patrzy na mnie pies, owczarek niemiecki, chyba młody, bardziej zaciekawiony niż zajadły. Wydobywam z gardła cichutkie, bardzo niskie buczenie. Pysk psa poważnieje. Tak kiedyś warczała jego matka, gdy miała dosyć tarmoszenia za uszy. Jak się nie usłuchało, gryzła. Pies cofnął się. Poszli.

Postanawiam wrócić do samochodu. Jak będę uciekać, to mogą mnie postrzelić. Usiądę obok samochodu i poczekam, co będzie. Może to nie o mnie chodzi. Wychodzę z ukrycia. Idę.
Jestem blisko. Uderzenie w plecy rzuca mnie na słupek między przednimi a tylnymi drzwiami.
Uderzam głową.
Chrruppp.
To o mnie chodziło.

Reklama

33 KOMENTARZE

  1. Pięknie, proszę pani,
    znakomicie, wspieramy takie inicjatywy, pewnie, niech się obywatele wyżywają kreatywnie.

    Ale to zakończenie takie, wie pani, pesymistyczne. Może by pani jednak wymyśliła jakieś bardziej optymistyczne? Tak to jeszcze ktoś przeczyta – albo ktosiowi przeczytają – i będzie miał dyskomfort. A my przecież staramy się, żeby wszyscy byli szczęśliwi.

    To jak, zmieni pani? Przymusu nie ma, ale…

  2. Pięknie, proszę pani,
    znakomicie, wspieramy takie inicjatywy, pewnie, niech się obywatele wyżywają kreatywnie.

    Ale to zakończenie takie, wie pani, pesymistyczne. Może by pani jednak wymyśliła jakieś bardziej optymistyczne? Tak to jeszcze ktoś przeczyta – albo ktosiowi przeczytają – i będzie miał dyskomfort. A my przecież staramy się, żeby wszyscy byli szczęśliwi.

    To jak, zmieni pani? Przymusu nie ma, ale…

  3. Pięknie, proszę pani,
    znakomicie, wspieramy takie inicjatywy, pewnie, niech się obywatele wyżywają kreatywnie.

    Ale to zakończenie takie, wie pani, pesymistyczne. Może by pani jednak wymyśliła jakieś bardziej optymistyczne? Tak to jeszcze ktoś przeczyta – albo ktosiowi przeczytają – i będzie miał dyskomfort. A my przecież staramy się, żeby wszyscy byli szczęśliwi.

    To jak, zmieni pani? Przymusu nie ma, ale…

  4. Ze sposobu
    myślenia bohatera opowieści wnioskuję, że sprawa dotyczy tzw. starszego pokolenia. Młodsze nie będzie miało takich – będzie miało inne. Nawet nie wiem czy będzie je miało, no może jednostki.
    Z tego też powodu państwo przy pomocy służby zdrowia nie pozwoli na istnienie drogowskazów dla młodego pokolenia, czyli urodzonych tuż przed II Światową.

  5. Ze sposobu
    myślenia bohatera opowieści wnioskuję, że sprawa dotyczy tzw. starszego pokolenia. Młodsze nie będzie miało takich – będzie miało inne. Nawet nie wiem czy będzie je miało, no może jednostki.
    Z tego też powodu państwo przy pomocy służby zdrowia nie pozwoli na istnienie drogowskazów dla młodego pokolenia, czyli urodzonych tuż przed II Światową.

  6. Ze sposobu
    myślenia bohatera opowieści wnioskuję, że sprawa dotyczy tzw. starszego pokolenia. Młodsze nie będzie miało takich – będzie miało inne. Nawet nie wiem czy będzie je miało, no może jednostki.
    Z tego też powodu państwo przy pomocy służby zdrowia nie pozwoli na istnienie drogowskazów dla młodego pokolenia, czyli urodzonych tuż przed II Światową.