Reklama

Na początek zaklnę niemnożko – k….

Na początek zaklnę niemnożko – k…. jego mać, a dlatego zaklnę, że godzina późna, prawie dziesiąta wieczorem, pora dla mnie, wiejskiego chłopa iść spać a tu, k.., pomysł prichadi do głowy, żeby o Ruskich coś napisać, bo to akurat dzień, który oni czczą defiladą uroczystą w Maskwie, a z nimi czci i defiluje nasz oddział reprezentacyjny.

Reklama

W trzydziestym dziewiątym, gdy przyszli Niemcy, wszystkich, którzy w budynkach cywilnych koszar mieszkali pognali precz, ‘tyle co w rękach zmieścisz’ pozwalali z mieszkań wynieść. „Gdzie chcesz to idż” – mówili dotychczasowym lokatorom. Matka, która ze swoją matką, moją babką z ucieczki wrześniowej wróciła, nie dostała się już do swojego dawnego mieszkania, bo było zajęte i  nawet tego dobytku, co w rękach unieść mogła, nie udało się wynieść. Całą więc prawie okupację przechodziła w letnich lakierkach, choć może później to i jakieś drewniaki się udało zdobyć.

O głodzie i udrękach okupacji to inna, długa opowieść – nie będę tu wspominał. O dziadku, który kampanię wrześniową z generałem Kleebergiem odbył i do niemieckiego stalagu jako zawodowy podoficer trafił też tu nie wspomnę. Epizod tylko jeden okupacyjny przytoczę, trzymałem go na inną okazję, większą opowieść chciałem sklecić, ale niech stracę, dziś też dobry dzień, aby ją wykorzystać.

Jesienią czterdziestego czwartego przyszli Rosjanie. Nikogo z chałup nie wygonili, dokwaterowali swoich oficerów tu i ówdzie, ale nikogo nie przegonili. Prości sołdaci wykopali sobie na polu za babciną chatą ziemianki i tam mieszkali. Od jesieni do stycznia. Ze trzy, cztery miesiące.

W sąsiednim obejściu w stodole zlokalizowano kuchnię polową. Kucharzem był niejaki – matka do dziś pamięta nazwisko i wygląd owego kucharza – Warabiejczyk. Czarny Gruzin, z kręconymi włosami, z wąsikiem, śniady, opalony, niegruby, przystojny, pod pięćdziesiątkę facet. Warabiejczyk zostawił w domu trójkę swoich dzieci. A że mu tęskno za dziećmi było, dzieci ogólnie lubił to o polskie dbał jak tylko mógł.

W wielkim kotle warzyły się ziemniaki. Warabiejczyk wody nie odlewał po ugotowaniu jak to się dzisiaj robi, o nie. Mama dokładnie to pamięta, bo nie raz obserwowała proces przygotowania obiadu. Gdy się ziemniaki ugotowały, kucharz wrzucał do kotła zawartość dużych puszek z amerykańską „tuszonką”, taki gulasz, który zapuszkowany tkwił w białym tłuszczu i galarecie. Potem to wszystko, czyli ziemniaki z wodą i konserwową wkładką, chochlą ugniatał tudzież bełtał w kotle i obiad był gotów. Innym razem był krupnik, grochówka albo kapusta, kapuśniak. Ale mama najbardziej zapamiętała właśnie ziemniaki z tuszonką, choć tuszonka lądowała w garze do każdej prawie potrawy – amerykański sojusznik obficie zaopatrywał Rosjan w ten niewymyślny, acz kaloryczny specjał. Gdy było gotowe, Warabiejczyk wołał – „Rebiata chaditie ka mnie” –  okoliczne dzieciaki ustawiały się w długą kolejkę z garczkami i co tam kto miał, a Worobiejczyk każdemu nakładał słuszną porcję – może wierzył, że i o jego dzieci tak ktoś w mateczce Rasiji dba.

Dostawały też dzieci od niego chleb foremkowy, czarny. Ile czasu Rosjanie w miejscowości stacjonowali, tyle matka głodna nie chodziła, a że głodu się wcześniej nacierpiała, to dobrze jej ten chwilowy dobrobyt utkwił w głowie. Warabiejczyk do dzieci przyzwyczajony był. Bo przy armii radzieckiej zawsze synów pułku, nastolatków kręciło się trochę – i to mama pamięta, i o tym mi opowiadała.

Nie tylko on o Polaków dbał. Gdy mama koleżanki mojej mamy zachorowała, lekarz rosyjski ją leczył, pigułki dawał i wyleczył.

Jeszcze jedno mi mama opowiedziała. Otóż Rosjanie kino mieli polowe objazdowe, a jakże. Kino, gdy przyjeżdżało, wyświetlało seanse w bloku, w dużym mieszkaniu. Nie bardzo to sobie dzisiaj potrafię wyobrazić, ale to pewnie mały format był, a więc i mały ekran , wszystko kieszonkowe – mieściło się w mieszkaniu jak ta-la-la. Seanse dla oficerów były mniej tłoczne, Warabiejczyk zawsze mówił dzieciakom, gdy przyjeżdżało kino – „Prichaditie” i zabierał kilka wybranych dzieciaków na seans dla naczalstwa. Pilnującym porządku przed drzwiami mówił – „To maja rebiata, prepustitie”. Kto odmówi kucharzowi? Wchodzili do mieszkania, dzieciaki siadały z przejęciem na podłodze. W taki sposób, dzięki Worobiejczykowi, mama obejrzała pierwszy film w życiu – nieważne, że o Czapajewie (zdaje się , że mieli bardzo ograniczony repertuar i za każdym razem leciało to samo), wrażenie i emocje dla dzieciaka były niesamowite i niezapomniane.

Worobiejczyk, gdy odjeżdżał, zostawił koleżance mamy, dziewczynce z obejścia, w którym stała stodoła w kuchnię zamieniona, zegar z pozytywką, trofiejny pewnie gadżet, na pamiątkę. A może miał złe przeczucia i nie chciał tego z sobą ciągnąć na wojnę bez pewności czy wróci. W styczniu Rosjanie pociągnęli dalej i ślad po Worobiejczyku zaginął. Ale pamięć mamy została, syn od niej dowiedział się i niniejszym czytelnikom przekazuje te wspomnienia.

Jedenasta. Godzinkę zajęło oblekanie wspomnień w słowa składne. Może trochę się jeszcze uda pospać, nim budzik pobudkę odegra i trzeba będzie do pracy się udać.

Inne opowiadanie mojej mamy tu :



http://www.kontrowersje.net/tresc/opowiesc_mojej_mamy

Reklama

32 KOMENTARZE

  1. Przeczytałam, żeby nie
    Przeczytałam, żeby nie powiedzieć jak pozostałe Twoje teksty, z przyjemnością.:) Tym większą, że moja rodzina ma podobne wspomnienia. Ze strony taty, w czasie wojny kilkuletniego chłopca, o dobrym Niemcu, czekoladach, pomarańczach, pierwszym we wsi rowerze od niego otrzymanym, który służył tacie przez wiele lat. Inaczej wspomina wyzwolicieli. Był dzieckiem, ale pamięta strach i próby ukrywania się wszystkich, nie zależnie od wieku, kobiet. Mamy wspomnienia są zupełnie odwrotne. Tylko z rowerem tak samo, jedyna różnica jest taka, że dostała go od rosyjskiego kapitana.
    Uświadomiłeś mi, że wraz z odejściem tych, którzy pamiętają, odejdą również ich wspomnienia. Najwyższy czas zacząć je zapisywać. Nawet nie po to, by ocalić od zapomnienia ten podły czas, ale dlatego, że to cząstka naszej rodzinnej, mojej osobistej, historii.

    Pozdrawiam:)

  2. Przeczytałam, żeby nie
    Przeczytałam, żeby nie powiedzieć jak pozostałe Twoje teksty, z przyjemnością.:) Tym większą, że moja rodzina ma podobne wspomnienia. Ze strony taty, w czasie wojny kilkuletniego chłopca, o dobrym Niemcu, czekoladach, pomarańczach, pierwszym we wsi rowerze od niego otrzymanym, który służył tacie przez wiele lat. Inaczej wspomina wyzwolicieli. Był dzieckiem, ale pamięta strach i próby ukrywania się wszystkich, nie zależnie od wieku, kobiet. Mamy wspomnienia są zupełnie odwrotne. Tylko z rowerem tak samo, jedyna różnica jest taka, że dostała go od rosyjskiego kapitana.
    Uświadomiłeś mi, że wraz z odejściem tych, którzy pamiętają, odejdą również ich wspomnienia. Najwyższy czas zacząć je zapisywać. Nawet nie po to, by ocalić od zapomnienia ten podły czas, ale dlatego, że to cząstka naszej rodzinnej, mojej osobistej, historii.

    Pozdrawiam:)

  3. Opowiadania z tamtych lat
    Opowiadania z tamtych lat moich rodziców, są skrajnie odmienne. Mieszkam na pomorzu, to może wiele wyjaśnia, o Rosjanach nam jako dzieciom nie opowiadano, zwyczajnie ze strachu. Nie przepuścili żywemu, tym bardziej cieszy mnie fakt istnienia innych doświadczeń. Cieszę się, że mojemu pokoleniu nie było dane zabijać, mam jednak świadomość, że niczego nie dostaje się raz na zawsze, tym bardziej powinniśmy pielęgnować to co mamy i kim jesteśmy, mądrze unikając przysparzania sobie wrogów, bez względu na czas i miejsce.

  4. Opowiadania z tamtych lat
    Opowiadania z tamtych lat moich rodziców, są skrajnie odmienne. Mieszkam na pomorzu, to może wiele wyjaśnia, o Rosjanach nam jako dzieciom nie opowiadano, zwyczajnie ze strachu. Nie przepuścili żywemu, tym bardziej cieszy mnie fakt istnienia innych doświadczeń. Cieszę się, że mojemu pokoleniu nie było dane zabijać, mam jednak świadomość, że niczego nie dostaje się raz na zawsze, tym bardziej powinniśmy pielęgnować to co mamy i kim jesteśmy, mądrze unikając przysparzania sobie wrogów, bez względu na czas i miejsce.

  5. A mojemu dziadkowi rosyjski żołnierz przystawił lufę do gardła.
    Jednemu z moich dziadków żołnierz rosyjski
    przyłożył lufę do gardła i gdyby nie interwencja
    sąsiadki, nie miałbym okazji go poznać.
    Drugi dziadek został wysłany na Syberię do gułagu
    i wrócił po jedenastu latach, kiedy miałem cztery lata.
    Pamiętam dzień jego jego powrotu, bo był to wielki
    dzień dla mojej rodziny, a do tego był to dzień
    imienin Sylwestra 31 grudnia 1956 r.
    Dziś do Rosjan mam taki sam stosunek, jak do
    innych nacji dokoła nas, a może nawet bardziej
    sentymentalny z tego powodu, że to Słowianie
    i zwyczajnie łatwiej jest mi się z nimi dogadać
    niż np. z Finami.
    Poza tym wśród Rosjan ze względu na zacofanie
    gospodarcze dużo jest prostych, jowialnych
    i gościnnych ludzi, co jest rzeczą ujmującą.

    • M_E_G
      Twojemu dziadkowi jednak się upiekło. A moim krewniakom niestety nie. Różnie się losy układały. Moja rodzina poniosła straty i w 20-tym, i w Oświęcimiu, i w walkach z UPA itp itd. Jak prawie każda. Nic niezwykłego. Pamiętać trzeba ale co winni dzisiejsi sąsiedzi?

  6. A mojemu dziadkowi rosyjski żołnierz przystawił lufę do gardła.
    Jednemu z moich dziadków żołnierz rosyjski
    przyłożył lufę do gardła i gdyby nie interwencja
    sąsiadki, nie miałbym okazji go poznać.
    Drugi dziadek został wysłany na Syberię do gułagu
    i wrócił po jedenastu latach, kiedy miałem cztery lata.
    Pamiętam dzień jego jego powrotu, bo był to wielki
    dzień dla mojej rodziny, a do tego był to dzień
    imienin Sylwestra 31 grudnia 1956 r.
    Dziś do Rosjan mam taki sam stosunek, jak do
    innych nacji dokoła nas, a może nawet bardziej
    sentymentalny z tego powodu, że to Słowianie
    i zwyczajnie łatwiej jest mi się z nimi dogadać
    niż np. z Finami.
    Poza tym wśród Rosjan ze względu na zacofanie
    gospodarcze dużo jest prostych, jowialnych
    i gościnnych ludzi, co jest rzeczą ujmującą.

    • M_E_G
      Twojemu dziadkowi jednak się upiekło. A moim krewniakom niestety nie. Różnie się losy układały. Moja rodzina poniosła straty i w 20-tym, i w Oświęcimiu, i w walkach z UPA itp itd. Jak prawie każda. Nic niezwykłego. Pamiętać trzeba ale co winni dzisiejsi sąsiedzi?