Reklama
Troszkę poopowiadałem ostatnio o historii wynalezienia narkozy – jednak nie udało mi się wyczerpać tematu. Dziś przyjdzie pora na resztę tej opowieści o wielkości ludzkiego umysłu, o chciwości, o tragedii, o tryumfie cnoty nareszcie. Zapraszam!

 
Zakończyłem moją opowieść w chwili, gdy w Bostonie potwierdziła się skuteczność narkozy. Autorem i beneficjentem tego zdarzenia był William Thomas Green Morton, dentysta, uczeń pana Horace Wellsa, którego podobna próba zakończyła się niepowodzeniem kilkanaście miesięcy wcześniej. pierwsza operacjaPrzyjrzyjmy się więc postaci pana Mortona – którego losom ten wpis w dużej mierze poświęcony będzie.
 
W.T.G. Morton w chwili swojego tryumfu prowadził praktykę dentystyczną w Bostonie. Prowadził ją on niedawna – wcześniej szkolił się do zawodu w zakładzie Wellsa, któremu asystował, i którego dziwnostki musiał znosić, póki nie przyswoił sobie niezbędnego zakresu wiedzy, by samemu rozpocząć działalność. To co stanowiło stały powód do konfliktów – to różnica w postrzeganiu świata przez obu panów. Wells, eksperymentator i wynalazca, skupiony był na nowinkach i sposobach polepszania technicznych aspektów protetyki – ich wspólna firma zajmowała się właśnie opracowywaniem i stosowaniem protez zębowych. Pomysły Wellsa, mimo iż jak się później okazało bardzo dobre i wiele wnoszące do tej dziedziny, napotykały jednak konkretną barierę – operacje wstawiania protez były bardzo bolesne, stąd też ograniczało to liczbę potencjalnych klientów – do tych najbardziej zdeterminowanych. To powodowało, zeWiliam Morton Morton, drugi ze wspólników, ciągle proponował porzucenie tej mało dochodowej działki na rzecz standardowej praktyki dentystycznej – która, choć mniej ambitna, mogła jednak przynosić wyższe dochody. Ostatecznie, jak się nie raz już w dziejach świata zdarzyło, ostateczny kres tej współpracy położyła – kobieta. Nie, nie, to nie to co myślicie :D. Sytuacja była nieco bardziej skomplikowana. Otóż Morton, jako młody jeszcze przecież człowiek, poznał swoją przyszłą żonę – Elizabeth Whitman, która była siostrzenicą byłego kongresmana Whitmana. Tak dobra partia była dla Mortona szansą na lepsze życie – koneksje rodziny żony mogły mu otworzyć wiele drzwi. Nic więc dziwnego, że kiedy rodzina Elizabeth postawiła mu jeden warunek, który musiał zostać spełniony przed ewentualnym ślubem – nie wahał się zbyt długo. Tym warunkiem było porzucenie zawodu dentysty – a akceptowalne zajęcie – to mogła być co najwyżej medycyna.
 
W tej sytuacji Morton opuszcza Hartford i swojego współpracownika – i rozpoczyna studia na Bostońskiej Harvard Medical School, pod kierunkiem chemika Charles Jacksona. Studia nie trwają długo – Morton decyduje się opuścić uczelnię bez dyplomu (w końcu już się ożenił, a ze studiowania chemii kasy za wiele nie ma). Powraca do zawodu dentysty, otwierając zakład w Bostonie. Wtedy właśnie los ponownie łączy go z Wellsem, który przychodzi do niego z nietypową prośbą o pomoc w dotarciu do środowiska bostońskich lekarzy, którym chce zaprezentować swój wynalazek. Morton kontaktuje go z Jacksonem, który co prawda lekarzem nie jest ,ale jest jedyną postacią znaną mu osobiście na Harvardzie. Ten nie chce jednak pomóc Wellsowi, wręcz wyśmiewa jego wynalazek, odsyłając swojego byłego studenta (o którym, jak później wielokrotnie podkreślał – nie miał zbyt wysokiego mniemania) i jego kolegę z kwitkiem. Wells nie daje za wygraną i ostatecznie za zgodą doktora Horace WellsWarrena zostaje dopuszczony do prezentacji dla publiczności. Próba, jak wiemy, okazuje się niewypałem, a będący wtedy na sali Morton, nie czekając na uciszenie się zamieszania, opuszcza pomieszczenie i odchodzi do domu (zapewne klnąc Wellsa na czym świat stoi, w końcu jakaś część tej kompromitacji przylgnie i do niego).
 
Morton powraca do swojego gabinetu, solennie obiecując sobie zajmować się porządnym zarabianiem pieniędzy, a nie mrzonkami. Wells również wraca do swojego gabinetu, w Hartfordzie, i przypłaca nieudaną próbę w Bostonie ciężkim załamaniem nerwowym. Przekazuje praktykę Riggsowi, swojemu aktualnemu uczniowi, sam próbując się podnieść po poniesionej porażce. Nie mija wiele czasu, kiedy rozpoczyna ponownie swoje eksperymenty z gazem rozweselającym – może i nie udało się w Bostonie, ale Wells wie co wie – jego metoda działa, w końcu wypróbował ją wiele już razy. Po pewnym czasie wraca do praktyki dentystycznej, i stosując anestezjologię odnosi same sukcesy. Oczywiście ktokolwiek podda się jego zabiegom pod narkozą, nie ma już potem najmniejszej ochoty na „tradycyjną” metodę wyrywania zębów na żywca. Po jakimś czasie staje się więc to, co nieuniknione – jedna z pacjentek Wellsa opowiada Mortonowi (znali się towarzysko – kiedy dowiedziała się, że ten jest dentystą, nie mogła mu tego nie opowiedzieć :D), że całkiem niedawno przeszła zabieg pod narkozą u Horace Wellsa. I zdecydowanie powinien jej uwierzyć – to jest prawdziwy cud. Już wtedy Mortonowi zaczyna coś świecić pod czupryną, ale jeszcze świeżo w pamięci ma niedawną kompromitację. Jednak ziarno zostało zasiane – w okolicach Bostonu krążą opowieści o bezbolesnych operacjach zębów, pacjenci zaczynają wydziwiać, domagać się takowych. W tamtych czasach popularną medialnie metodą było operowanie metodą doktora Mesmera – kto żyw chciał, by go hipnotyzowano, a potem operowano. Co prawda to nie bardzo działało, ale przynajmniej pozwalało dentystom wykazać się zaangażowaniem. Również do Mortona raz na jakiś czas zgłaszał się klient pragnący by właśnie w taki sposób grzebano mu w ustach – ten jednak generalnie przeganiał ich na cztery wiatry albo przekonywał do standardowych zabiegów. Aż w pewnym momencie podobną prośbę wyraziła jedna z pacjentek, której majątek i koneksje nie pozwalały na zwykłe zignorowanie zagadnienia. Tym bardziej, że Mortona czekać miało sowite wynagrodzenie za ewentualną operację – ubytki są znaczne, konieczna będzie proteza – jest z czego golić ową panią.
 
Taka okazja nie może być zmarnowana, w końcu pieniądz ulicą nie chodzi. I tu przypomina mu się świadectwo pacjentki Wellsa – może jednak to działa? Długo się nie zastanawiając uderza Morton do jedynej osoby, która mu przychodzi na myśl, kiedy myśli o chemikaliach – do profesora Jacksona. Ma zamiar wziąć od niego trochę podtlenku azotu, może jakieś Thomas Jacksonnarzędzia chemiczne. Kiedy jednak przychodzi do laboratorium, Jacksona nie ma. Jest jego asystent, który nie znajduje gazu rozweselającego, ale za to pożycza Mortonowi gumowy balon stosowany do prac z gazami. I z tym balonem w ręku Morton opuszcza laboratorium. W drzwiach spotyka profesora, którego poszukiwał. Jackson zdziwiony pyta Mortona, po jasną ciasną potrzebny mu balon z jego labu? Ten albo był zawstydzony swoim zamysłem (w końcu Jackson też pewnie pamięta kompromitację Wellsa), albo już kombinował jak ukryć swoje zamysły – w każdym razie powiadamia Jacksona, że planuje pozwolić pacjentce wdychać powietrze z balonu, podczas gdy on będzie próbował ją zahipnotyzować. Jackson wprost nie może się opanować ze śmiechu – takich bzdur to mu już dawno nikt nie opowiadał. Wtedy podenerwowany Morton decyduje się odkryć karty – rzecze iż w takiej sytuacji może spróbuje tych sztuczek z podtlenkiem azotu, jak Wells. Jackson jest coraz bardziej rozbawiony, cóż ten ignorant mu tu serwuje – i w tym rozbawieniu informuje go, że nie ma w labie podtlenku, zresztą w ogóle ciężko go zdobyć w Bostonie. Ale jak już koniecznie chce sobie takie jaja robić z klientem, kombinacje piętrowe, to niech sobie może załatwi trochę eteru siarczanego. Co prawda działa tak samo skutecznie jak gaz rozweselający – czyli nie działa – ale przynajmniej można go kupić. Jest do kupienia niedaleko, w aptece. Po wysłuchaniu jeszcze paru kąśliwych złośliwości, szeregu ironicznych uwag oraz odpowiedniej porcji drwin na dokładkę, zabiera pod pachę balon z laboratorium i udaje się w kierunku wskazanej apteki. Tak kupuje swoją pierwszą flaszeczkę eteru, i wraca do swojego gabinetu.
 
Ponieważ wcześniej poświęciliśmy trochę czasu ważnemu bohaterowi opowieści – gazowi rozweselającemu, pozwolę sobie ten akapit zarezerwować na garstkę informacji o eterze, skoro już pojawił się na tapecie. Substancja ta znana jest znana od bardzo dawna – została odkryta dla cywilizacji europejskiej już w okolicach XIII wieku, i od tamtej pory badana przez różnych alchemików. Jako że dość prosto go uzyskać, mieszając etanol (noo, tej substancji u nas naprawdę nie trzeba przedstawiać) i kwas siarkowy (od bardzo dawna jeden z Crawford W. Longnajczęściej wykorzystywanych kwasów), od niepamiętnych czasów różni hobbyści obserwowali jego działanie i właściwości. Jest silnie łatwopalny, więc jego używanie jest trochę ryzykowne (co nie przeszkadzało tysiącom ludzi na terenie Polski popijać eter w formie płynnej przez całe lata – nawet mamy w kraju specjalną nazwę na uzależnienie od tego środka), jednak łatwość uzyskania przeważa. Już w szesnastym wieku niejaki Paracelsus (właściwie Phillippus Aureolus Theophrastus Bombastus von Hohenheim, ciekawy facet, kiedyś się może załapie na tego bloga szerzej) odkrył fakt, że eter ma działanie znieczulające. Jednak jako że czasy nie sprzyjały szerokiej propagacji tej wiadomości, nie ma się co dziwić, że fakt ten był znany jedynie niewielkiemu gronu chemików. Tym niemniej około roku 1842 (czyli całkiem blisko omawianych przez nas dzisiaj wydarzeń) lekarz Crawford Williamson Longzaobserwował to samo co Paracelsus – że eter ma działanie znieczulające. I nawet operował z użyciem narkozy – tak więc prawdopodobnie to właśnie jemu należy się palma pierwszeństwa w anestezjologii. Problem z nim jest taki, że jakiekolwiek informacje o jego dokonaniach znalazły się w wydrukowanych materiałach dopiero w roku 1849, czyli już grubo po dokonaniach Wellsa i Mortona. Wróćmy więc do tego ostatniego, którego zostawiliśmy z flaszką eteru w jednej i gumowym balonem w drugiej ręce.
 
Niemal dokładnie w chwili gdy Morton wrócił do swojego gabinetu, trafił tam również obolały klient, którego opuchnięta gęba przedstawiała dość żałosny widok. Było już późno, drzwi wieczornemu pacjentowi otworzył asystent Mortona, i przyzwyczajony do tego, że jego szef zwykle o tej porze każe odsyłać potencjalnych pacjentów z kwitkiem, próbuje spławić faceta. Ten jednak jest dość mocno zdesperowany, i zaczyna się robić niespokojny. Zaczyna się jeszcze dodatkowo domagać, coby nie tylko mu zęby naprawić lub wyrwać – ale jeszcze – aby to zrobić bezboleśnie – pod hipnozą. W końcu dość już wycierpiał. I tą kwestię wyłapuje czujne ucho Mortona – facet krzyczy że zrobi wszystko, byleby go natychmiast bezboleśnie zoperować. Morton, chwilę przemyślawszy sytuację, postanawia przyjąć pacjenta. W końcu głupio byłoby próbować nowych sztuczek od razu na dobrze uposażonej klientce – Dentyści w akcjimoże najpierw spróbuje na kimś nieco mniej ważnym. I akurat się taki napatoczył – cud! Informuje więc zdziwionego asystenta, że to naprawdę niegrzecznie i nie po bożemu tak zostawić obolałego klienta na ulicy, że to niedopuszczalne, by tak traktować najważniejsze w praktyce dentysty dobro – pacjenta. Oczywiście zoperuje zęby – i to rzeczywiście bez bólu. Jednak nie z użyciem hipnozy – ma owóż na podorędziu coś znacznie lepszego. Postępując zgodnie z zaleceniami Jacksona przeprowadza narkozę, potem łapie się za szczypce. Z niemałym trudem wyrywa ząb i rzuca go na podłogę. W tym czasie jego asystenci „prawie przestają oddychać” ze zdziwienia. Pacjent, któremu Morton najpierw przyłożył do ust chustkę z tajemniczym środkiem nawet nie jęknął. Po chwili zresztą budzi się, i wylewnie dziękuje swojemu zbawcy. Ten jednak, początkowo równie zdziwiony jak jego asystenci, nie traci jednak głowy. Biegnie po pióro i papier i prosi swojego pacjenta o podpisanie oświadczenia, w którym ten potwierdza fakt wykonania bezbolesnej operacji. Każe to oświadczenie podpisać także swoim pracownikom, a następnie zakłada płaszcz i wybiega z domu.
 
Po co wybiegł, nie wiadomo, wiadomo jednak że następnego dnia jedna z bostońskich gazet opublikowała artykuł, który dokładnie opisuje przeprowadzoną operację. Po takiej reklamie Morton przeżywa prawdziwe oblężenie swojego gabinetu. W końcu w mieście jest mnóstwo ludzi z opuchniętymi gębami, którzy mają trochę grosza do wydania. Morton szybko zrozumiał, że jego odkrycie nie da mu jednak oczekiwanych przez niego – sławy i bogactwa, jeżeli ograniczy się do operowania kilku klientów dziennie w swoim gabinecie. Przecież to żyła złota, którą trzeba tylko umiejętnie Morton w akcjieksploatować. Od początku Mortona gnębi jednak świadomość pewnego zagrożenia. Jeżeli ma opatentować swoją metodę, i czerpać z niej korzyści, nikt nie może się dowiedzieć, czego właściwie używa. Jeżeli się wyda, że cudownym środkiem jest substancja, którą każdy średnio rozgarnięty chemik od razu pozna po zapachu, a połowa społeczeństwa jest w stanie wytworzyć w kuchni – ze spodziewanych gór złota zostaną pewnie ze dwa woreczki. W tej sytuacji podejmuje dość naiwne próby ukrycia pochodzenia swojego „Letheonu”, płynu zapomnienia, jak marketingowo nazwał produkt jeden z jego asystentów. Dodaje do używanego eteru przeróżne pachnidła, za wszelką cenę starając się stłumić oryginalny zapach eteru. Ostatecznie decyduje się na publiczną prezentację działania swojego środka – i tu dochodzimy do sceny opisanej w poprzednim odcinku. Morton znieczula pacjenta, Warren wzruszony ogłasza powodzenie próby. Nagle lekarze, chirurdzy dostają do ręki narzędzie, które pozwoli im ruszyć z posad dotychczasowe zasady operacji. Już dłużej nie muszą się obawiać śmierci pacjenta w wyniku szoku bólowego. Chwila wielkiego tryumfu Mortona, jest jednak zarazem chwilą jego wielkiego upadku moralnego.
 
Otóż bowiem nie mija godzina od przeprowadzonej operacji, gdy Warren – wraz z innymi lekarzami z Harvard Medical School – wypytują Mortona o skład chemiczny jego cudownego środka. Ten jednak odmawia podania składu, ku wielkiemu zaskoczeniu zgromadzonych. Czyżby tak wielkie odkrycie, które może uratować życie milionom ludzi na świecie, miało pozostać tajemnicą dentysty z Bostonu, miast stać się jak każde tego typu zdarzenie – własnością całej ludzkości? Kilkoro z obecnych to chemicy, którzy bezbłędnie wyczuwają w środku Mortona – eter. Ten jednak zaprzecza – owszem, w składzie „Leheonu” znajduje się również eter, jednak cudowne właściwości zawdzięcza on specjalnej mieszance substancji, opracowanej przez niego.
 
Po kilku dniach wiadomość o odkryciu obiegła już cały świat, który jednak reaguje z pewnym niedowierzaniem. Morton musi brać udział w coraz to nowych operacjach, które mają udowodnić kolejnym szacownym gronom, Dziewiętnastowieczny chirurgże ta metoda naprawdę działa. Ponieważ nie chce oddać kontroli nad składem „Letheonu” musi sam asystować przy kolejnych zabiegach. Sam Morton jest już tymczasem myślami w zupełnie innym świecie. W jego głowie tłoczą się pomysły na jak najbardziej efektywne wykorzystanie tej życiowej szansy. W głowie widzi już siebie podpisującego umowy na dostawy „Letheonu” dla kolejnych miast, stanów, państw – wypisz wymaluj jak koncerny sprzedające szczepionki na świńską grypę. Planuje, jak w tajemnicy zorganizować masową produkcję środka, tak by nie ujawniać jego składu. Jego rozważania zatruwają jednak dwie osoby, które mogą zagrozić jego szerokim planom. Jednym z nich jest Wells – w końcu mimo że nikt nie zaprzecza, że „Letheon” wynalazł Morton, to jednak wielu ludzi zauważa już podobieństwo samej metody do tego, co półtora roku wcześniej usiłował pokazać Wells. Czyż więc ten nie zacznie wysuwać pod adresem Mortona żądań pieniężnych? Czy nie zapragnie wysokiego udziału w zyskach?
 
Drugą osobą zagrażającą jego planom był Jackson – ten który przecież podsunął mu pomysł, który palcem wskazał mu używany środek chemiczny, ba – który skierował go nawet do właściwej apteki! Postanawia więc uprzedzić ewentualne ataki, bierze do ręki pióro. Treść listu do dawnego mentora, na który Wells zareagował oburzeniem, nakazując wręcz Mortonowi, by ten nie bawił się w swoje gierki, lecz natychmiast ujawnił światu skład swojego środka – pozwolę sobie umieścić w oryginale. Każdy z nas może sobie wyrobić zdanie o jego zawartości.
 
„..Szanowny Panie! Pragnę Pana zawiadomić, że udało mi się odkryć preparat, którego wdychanie wprowadzić może człowieka w głęboki sen. Potrzeba do tego paru chwil, a trwanie snu można dowolnie regulować. W tym stanie można przeprowadzać zarówno poważniejsze operacje chirurgiczne, jak i operacje dentystyczne, dla pacjenta zupełnie bezbolesne. Złożyłem już wniosek o opatentowanie i wytypowałem swoich przedstawicieli, którzy odstępować będą prawa do korzystania z wynalazku poszczególnym osobom, okręgom miejskim, stanomlub całemu państwu. Rad bym wiedzieć, czy nie miałby Pan ochoty objechać NowegoJorku i innych miast w charakterze współudziałowca. Preparat swój wypróbowałem w przeszło stu dziesięciu zabiegach wyrywania zębów i zaproszono mnie do Massachusetts GeneralHospital, bym zaaplikował go pacjentom przed operacją. We wszystkich przypadkach bez wyjątku odniosłem sukces. Profesorowie Warren i Hayward dali mi pisemne zaświadczenie. Podczas moich pokazów salę operacyjną wypełniał tłum studentów i lekarzy. Gdyby Pan chciał dowiedzieć się czegoś bliższego, chętnie służę wycinkami z prasy codziennej…"
 
Wells informuje Mortona, że niezwłocznie się z nim spotka, by przekonać go do właściwego użycia odkrycia, tak by jego komercjalizacja nie spowodowała uszczerbku dla samej metody działania, która jak Wells wie doskonale, działa przecież znakomicie. W tym czasie Wells już dawno przetestował eter, i już dawno porzucił jego stosowanie, gdyż doszedł do wniosku, że jego używanie jest w praktyce mniej bezpieczne niż gazu rozweselającego. Morton jednak wysłał również drugi list – do Jacksona, w którym zaproponował mu dziesięć procent wszystkich zysków ze sprzedaży wynalezionego przez siebie środka. Jackson, który chyba wtedy nie wierzył jeszcze w to, ze to naprawdę działa, zgadza się na taki układ – Morton może sobie wnosić o patent, w którym wskaże siebie jako jedynego wynalazcę. Morton tryumfuje – wizja złotych kokosów jest coraz bliższa. Tymczasem jednak narasta jego konflikt z lekarzami, którzy nie mogą przejść do porządku dziennego nad tym, że tak ważne odkrycie ma pozostać handlowym dobrej pojedynczej osoby. Naciskają coraz mocniej na Mortona, który tymczasem widnieje na okładkach wszystkich poważnych periodyków w Ameryce, a jego sława dociera do Starego Świata. Morton żąda przez swoich przedstawicieli opłat od szpitali w całym kraju. Od prywatnych chirurgów żąda nie ryczałtowej kwoty – jak dla szpitali, lecz po prostu 25% ich dochodów z operacji dokonywanych z użyciem narkozy. OperacjaTakie działania powodują coraz większą irytację lekarzy – i w tej atmosferze przychodzi pierwsze niepowodzenie na drodze Mortona do wiecznej chwały i pieniędzy. Otóż w listopadzie 1846 Morton ma uśpić przed operacją pacjentkę w Massachusetts. Mimo usilnych prób, mimo prawie uduszenia jej gazem – złośliwa kobieta nie daje się wprowadzić w stan narkozy. Morton poddaje się, i rozumie, że to zdarzenie może stanowić pretekst do zaprzestania używania jego środka – skoro niekoniecznie jest on skuteczny. Zresztą takie głosy słychać na sali po nieudanej operacji. Morton musi wręcz błagać rodzimych lekarzy, którzy są już do niego bardzo uprzedzeni, by dali mu jeszcze jedną szansę udowodnienia skuteczności środka przed społecznością lekarską. I taka szansa jest mu dana – jednak pod bardzo trudnym warunkiem – ma mianowicie publicznie, przed operacją, ujawnić skład „Letheonu”. Morton z ciężkim sercem godzi się na to, choć apeluje do lekarzy i ich uczciwości – by sprawa pozostała w ich gronie, by nie przekazywali nikomu tej tajemnicy. I może nawet otrzymaliby oni tej tajemnicy, gdyby prawda nie okazała się tak szokująca – cudownym środkiem jest eter – ten sam, który można kupić w co drugiej aptece, którego pełne są magazyny przyszpitalne, bowiem używa się go do leczenia astmy. Operacja się udaje, jednak nie zmienia to faktu, że mleko już się rozlało – tajemnica nie jest tajemnicą. Tym niemniej jednak Morton w następnych dniach uzyskuje tak pożądany patent na swoją metodę, co daje mu oręż do walki z coraz bardziej niepokornymi lekarzami. Jednak to nie oni przysparzają mu największego zgryzu. Oto bowiem uaktywnił się Jackson, który zrozumiał (lepiej późno niż wcale), że został przez Mortona wystrychnięty na dudka – przez co jego marne 10% od przyszłych zysków jawi mu się jako obelga wręcz – któż bowiem wymyślił eter, jeśli nie on? Kto posłał po niego Mortona? No kto?
 
Ponieważ powyższe pytania były dla niego czysto retoryczne, postanowił więc odzyskać co do niego należy. Jednak rozumiał, że pozycja Mortona w Ameryce jest zbyt już silna, by jakiekolwiek protesty cokolwiek dały. Jednak, jako aktywny uczestnik życia naukowego wie, że najważniejsze w owym czasie jest nie to, co myślą wsioki z Ameryki – ale to co potwierdzą uczeni z Europy, a szczególnie z Francji. Wysyła więc przez znajomego naukowca oświadczenie dla kół naukowych Europy, w którym uprzejmie donosi – iż prawdziwym odkrywcą anestezjologii jest on sam, nikt inny. Że Morton to zwykły przekręciarz, który wysłany przez niego jedynie do demonstracji działania wymyślonego przez niego mechanizmu, sprytnie przypisał sobie całą, zupełnie mu nienależną zasługę. A przecież to on, Jackson, prowadził wieloletnie badania wpływu eteru na ludzi, które zaowocowały takim Long operujewspaniałym sukcesem. Morton, nieznany nikomu dentysta z Bostonu jest dla Europy zagadką – za to Jackson, uznany chemik i geolog – ten był znany. W tej sytuacji Europa wierzy Jacksonowi, i takie sygnały docierają niezwłocznie do niego. Ten idąc za ciosem publikuje swoje oświadczenie również w prasie amerykańskiej. Zdezorientowane środowisko zaczyna się zastanawiać o co w tym wszystkim chodzi (a przecież wiadomo o co chodzi, jak nie wiadomo o co chodzi :D), tymczasem Morton publikuje przeciw-oświadczenie, w którym idzie na całość. Zarzeka się, że grubo przed opisanymi wcześniej wydarzeniami, dokonywał rozlicznych eksperymentów na zwierzętach, że badał działanie różnych środków nim zdecydował się na eter. Prowadzona przez nich walka miała trwać jeszcze wiele długich lat. Jedno tylko łączyło obu antagonistów – żaden z nich nigdy nawet nie zająknął się o roli Wellsa w całej historii. Ten próbuje nieśmiało, jak to on, zwrócić na siebie uwagę, publikując niewielkie artykuły w prasie fachowej, na które nikt nie zwraca szczególnej uwagi – za wyjątkiem naukowców francuskich, którzy po drodze zrozumieli już, że zostali wykorzystani do bezpardonowej walki pomiędzy Mortonem i Jacksonem. Kilku przybyszy z Francji po przybyciu do Ameryki zaczyna zgłębiać temat, i ostatecznie wydają werdykt – nikt nie powinien mieć wątpliwości co do pierwszeństwa w wynalezieniu anestezjologii (która już de facto stała się dobrem publicznym, mimo coraz bardziej desperackich działań Mortona, w celu ochrony swojego patentu). Nikt nie powinien mieć wątpliwości, że wynalazcą jest – Wells. W styczniu 1848 roku jeden z Francuzów przysyła na nowojorski adres Wellsa list, w którym relacjonuje mu posiedzenie Towarzystwa Medycznego, które jednogłośnie zdecydowało, iż to właśnie jemu należy się palma pierwszeństwa w toczonym na całym świecie sporze. To orzeczenie odzwierciedlało już stan wiedzy o tym konflikcie w całej Europie – jednak nie mogło już przynieść Wellsowi pocieszenia. W tym czasie Wells już bowiem nie żył…
 
Umarł w wyniku kolejnego nieszczęśliwego zbiegu okoliczności, które trapiły go przez całe życie. W tym czasie Wells pozostawił swoją rodzinę w Hartfordzie, i udał się do Nowego Jorku, by tam popularyzować anestezjologię. Ponieważ pracował z reguły bezpłatnie, ledwie wiązał koniec z końcem. Dodatkowo, w zaciszu swojego obskurnego mieszkanka cały czas eksperymentował z coraz to nowymi substancjami chemicznymi (w tym z chloroformem, który miał się stać w przyszłości najpopularniejszym znieczulaczem), by osiągnąć swojego Graala – środek, który bez ryzyka pozwoli mu usypiać pacjentów. Któregoś dnia, odurzony którąś ze swoich mikstur wziął do ręki butelkę z kwasem i wyszedł na ulicę. Nogi zaniosły go na Broadway, gdzie wieczorem 21 stycznia ’48, wylał strumień trzymanego przez siebie kwasu na sukienkę jednej z „dam”, które się tam przechadzały. Owa kobieta niezwłocznie obezwładniła niespodziewanego napastnika, i wezwała na pomoc policjanta. Ten dokonał aresztowania, skonfiskował butelkę z kwasem – i zabrał Wellsa do więzienia. Tam następuje cała seria rozmów z sędzią, który jest zaaferowany postacią dentysty, który zdecydowanie odróżnia się od wszelkiej maści kryminalistów, na co dzień zaludniających nowojorskie więzienie. Horace WellsWells zeznaje, że nic nie pamięta – nie wie dlaczego ani czemu oblał kwasem biedną dziewczynę. Sędzia nie bardzo mu wierzy, więc dla zmiękczenia uparciucha postanawia zastosować, jak można by to dzisiaj nazwać – areszt wydobywczy. Osadza go w celi bez światła, tak by ten miał szansę przemyśleć sobie całą sprawę. Kiedy i następnego dnia Wells zeznaje, ze nie jest w stanie przypomnieć sobie swojego zachowania, sędzia w przypływie ludzkich uczuć postanawia przenieść go w nieco lepsze warunki – nakazuje osadzenie go w celi ze światłem, a także przychyla się do prośby Wellsa, by mógł on pobrać przybory kosmetyczne ze swojego mieszkania. Nasz bohater razem z przydzielonym mu policjantem wraca na chwilę do domu, zbiera niezbędne narzędzia i wraca do celi. Następnego dnia strażnik znajduje go martwego, a na stole zauważa kilka napisanych przez niego listów. Martwy Wells wygląda jednak arcy-dziwnie. Na jego twarzy wisi chustka, dodatkowo przytrzymywana kapeluszem – chustka jak się okazuje nasączona chloroformem. W jego nodze tkwi nóż, wbity tak głęboko, że przeciął arterię. Listy pozostawione przez niego nie pozostawiają wątpliwości co do motywów działania Wellsa – zrozpaczony ostatnimi wydarzeniami, doszedł do wniosku, iż stracił panowanie nad swoim umysłem, oszalał, i może być w tej sytuacji groźny dla społeczeństwa. W tej sytuacji nie widzi innego wyjścia niż odebranie sobie życia. Ale jeszcze w ostatnich słowach usprawiedliwia policjanta, który towarzyszył mu w wycieczce do mieszkania. Odszedł, nie doczekawszy uznania, które słusznie mu się należało. Odszedł tak jak żył – w oparach narkozy. Nie wiedział tego, co wiemy dziś my – że długotrwałe zażywanie środków odurzających, szczególnie w dawkach jakie sam na sobie wypróbowywał, prowadzić musiało do uzależnienia, do narkomanii. Nie wiedział, że ta powoduje luki w pamięci, a sama jest uleczalna, choć wiąże się to z wieloma cierpieniami. Był 24 stycznia 1848 – kilka dni później na jego adres przyszedł wspomniany wcześniej list z Francji, gratulujący uznania go za odkrywcę anestezjologii. 
 
 
PS1: Morton i Jackson prowadzili zażartą walkę jeszcze wiele lat potem. Obydwu doprowadziła ona do obłędu, obaj skończyli, w różnym czasie w szpitalach psychiatrycznych – do końca przekonani, ba! Coraz bardziej przekonani, że z biegiem czasu coraz wymyślniejsza historia dokonanego przez nich odkrycia jest jedyną prawdziwą. Morton został nawet po drodze obdarzony przez Kongres USA rekompensatą za straty poniesione przez niego w wyniku rozpowszechnienia się anestezjologii. W tym czasie był już jednak kompletnym bankrutem, cały swój i żony majątek przepuścił na adwokatów, którzy w kolejnych sądach mieli wywalczyć dla niego, należne mu od przeróżnych szpitali i rządów, pieniądze za wykorzystywanie narkozy.
 
PS2: Przepraszam, że tak długo kazałem Wam czekać na dalszy ciąg tej opowieści, jednak nawał obowiązków nie pozwala mi spędzać tyle czasu ile bym chciał na pisaniu tych wypocin.
 
PS3: Dziękuję wszystkim, którzy oddali swój głos na tego bloga w konkursie Onetu, mam nadzieję że przynajmniej te kilka tekstów opublikowanych w tym czasie wynagrodziły Wam poniesione nakłady 😉
 
PS4:Tradycyjnie przepraszam za rozwlekłość opowieści – staram się i staram, ale nie mogę się streścić :D. Jeżeli kogoś interesuje jednak jeszcze pełniejsza wersja tej opowieści, jak również dziesiątki innych jeszcze ciekawszych historii powiązanych z medycyną – zapraszam do zapoznania się z książkami Jurgena Thorwalda – "Stulecie chirurgów", "Tryumf chirurgów" i "Pacjenci". Brak mi słów, jak bardzo polecam te książki 😀
 
PS5: No, jeżeli ktoś czyta nawet tego PS’a, to już naprawdę szacun za dotrwanie do końca 😀
Reklama

12 KOMENTARZE

  1. W telewizorze mam zaprogramowane – Discovery,

    Discovery Science, Discovery World, Discovery Travel, Zone Reality i BBC Knowledge. Nic dziwnego zatem, że jestem Twoim fanem. A gdybym był sędzią, miałbyś już voucher na 15 000 zł. w kieszeni. Czego Ci życzę, bo zasługujesz na niego w pełni.

  2. W telewizorze mam zaprogramowane – Discovery,

    Discovery Science, Discovery World, Discovery Travel, Zone Reality i BBC Knowledge. Nic dziwnego zatem, że jestem Twoim fanem. A gdybym był sędzią, miałbyś już voucher na 15 000 zł. w kieszeni. Czego Ci życzę, bo zasługujesz na niego w pełni.

  3. W telewizorze mam zaprogramowane – Discovery,

    Discovery Science, Discovery World, Discovery Travel, Zone Reality i BBC Knowledge. Nic dziwnego zatem, że jestem Twoim fanem. A gdybym był sędzią, miałbyś już voucher na 15 000 zł. w kieszeni. Czego Ci życzę, bo zasługujesz na niego w pełni.