Reklama

CZŁOWIEK


CZŁOWIEK

Reklama

Kilka miesięcy temu w lutym, w kalifornijskim miasteczku Martinez, w kościele Matki Bożej Patronki Emigrantów, choraży broni pancernej Pan Władysław Walter Smoleń, obchodził swoje 103 urodziny.

Oczywiście, już w czasie Mszy Św. powstała mała konsternacja, czy nie będzie nietaktem zaśpiewanie jublatowi, przez zebraną społeczność polskich emigrantów, piosenki „Sto lat, sto lat…” W końcu zadość uczynieniem stała się zwrotka: „Sto lat to za mało…”

Śmierć Pana Smolenia wydaje się czymś wprost nie realnym. Przez wiele lat miejscowi Polacy mogli oglądać w każdą niedzielę jego skupioną sylwetkę w drugim rzędzie po lewej stronie. Najpierw, każdej niedzieli z żoną, a kiedy zmarła w 2006 r., sam stał się nieodłącznym elementem, tak polskiej parafii katolickiej, jak i Polsko – Amerykańskiego Stowarzyszenia na Wschodnią Zatokę San Francisco.

Pamiętam jak tryskający zdrowiem i ochotą do pracy, wtedy będący zdrowo po 80 –tce, twardo uczestniczył w renowacjach zakupionego ośrodka stowarzyszenia, zalewając fundamenty, ulepszając i wznosząc ściany, nie stroniąc od nowych wyzwań. Przez wiele lat następnie, pełnił rozmaite gospodarskie funkcje w zarządzie stowarzyszenia.

Był niezastąpiony, chodzący pomnik z początku XX wieku, z czasów kiedy Polska pozostawała jeszcze pod zaborami i nie wiadomo było, czy kiedykolwiek odrodzi się z dziejowych popiołów. Pan Smoleń był istotnie takim ludzkim, polskim pomnikowym dębem Bartkiem.

Pełen wewnętrznego spokoju, polskiej troskliwości i ogrodniczej cierpliwości, ujmował i zjednywał ludzi swoją szczerością, szlachetnością swojej natury, bezpośredniością i gotowością do bycia użytecznym, bez pretensji, własnej ambicji i pożądania piedestału w społecznej hierarchii.

Pamiętam, kiedy ukończył 101 lat, spotkaliśmy się w domu Jego córki Reginy Kowalewskiej i Pan Smoleń opowiadał o swoich życiowych drogach i przejściach, co udało mi się zabezpieczyć na filmie.

Póżniej obchodził 102 urodziny i zaczął pojawiać się w kościele i ośrodku z laską w ręku. Zagadnąłem Go czy coś mu dolega, krótko odpowiedział: „Wie pan, tak już od dłuższego czasu najbardziej dolega mi ta nowoczesność!, no bo ja jestem człowiekiem innych czasów…” I Jego twarz wybuchła śmiechem…

Dużo spacerował, wzorem królewieckiego filozofa Emmanuela Kanta, mógł służyć jako probierz czasu, można było odgadywać dokładnie czas, kiedy pojawiał się z dokładnością zegara w poszczególnym miejscu na swojej codziennej porannej trasie. Jadąc do pracy spotykałem go mnóstwo razy.

Na pytanie, czym najbardziej jest zaskoczony w swoim długim życiu, powiedział, że dorastając pod zaborem austriackim i miłościwie panującym cesarzem Franciszkiem Józefem, nigdy nie przypuszczał, że ludzie zrobią taki wielki biznes sprzedając masowo (butelkowaną) wodę. Woda, Życie, Biznes, Śmierć.

Kiedy już jesteśmy przy Martinez, siedziba powiatu/hrabstwa Contra Costa ( po hiszpańsku „przeciwny brzeg”) rozcągającego się na północny wschód od San Francisco, przychodzi mi do głowy inne wspomnienie o Panu Władysławie.

Kiedy był On trochę młodszy, jeśli można tak powiedzieć o wtedy 95 – latku, w każdą niedzielę udawał się Mszę Św. do polskiego kościoła w Martinez, zawsze z nieodłącznie mu towarzyszacą żoną. Tym razem jednak, wybrał się sam. Niestety widocznie przypomniały mu się czasy z 1 Dyw. Panc. gen. S. Maczka, no i w lusterku… ujrzał piejącego policyjnego koguta.

Do auta podszedł młody szczupły policjant, prosząc o dowód (ID), rejestrację i ubezpieczenie. Po czym zapytał speszonego kierowcę, gdzie się tak śpieszy. Ten odpowiedział, że do Domu Boga. Wtedy oficer , doczytawszy się wieku delikwenta i poprawiając niezręcznie swoje okulary na nosie, ze zdziwieniem, zapytał dlaczego Pan Smoleń w jego wieku nie używa okularów… Pan Władysław odpowiedział, że jest zdrowym, sprawnym człowiekiem i nie ma kłopotów również ze wzrokiem.. Tylko jakiś czas temu był dowódcą czołgu i jakoś dzisiaj wspomnienia go poniosły w tamte czasy. Młody policjant zdjął i przetarł swoje okulary, pokiwał ze zdumieniem głową i śmiejąc się uderzył się dłonią po udzie… Widocznie jest to możliwe!

Nabierając powagi dodał, że jednak niebezpiecznie przekroczył dozwoloną szybkość, ale nie da mu mandatu, musi jednak ze względu na wiek Pana Smolenia skierować go na powtórny państwowy egzamin. Dodał jedynie, że niestety takie są przepisy i westchnął „do zobaczenia na drodze…”.

Oczywiście Pan Władysław po zdanym celująco egzaminie, jeszcze przez kilka lat posuwał się swoim krążownikiem po kalifornijskich freeway’ach.

Wcześniej w tym roku, odszedł z tego terenu, inny polski żołnierz: inż. Aleksander Majewski z Orindy. Również pancerniak, z 2 Dyw. Panc. II Korpusu gen. Wł. Andersa. W kilku godzinnym zarejestrowanym wywiadzie, zapytałem również o jego kolegę kombatanta od gen. Maczka.

Ten najspokojniej w świecie ze swoją lwowską swadą odpowiedział, że Pan Smoleń to dopiero miał pecha. Otóż w czasie I w.ś. był za młody, aby walczyć na froncie, a w czasie II w.ś. był już za stary…

Wyjaśnił, że pod koniec wojny 36 letni żołnierz uchodził za „starego”, szczególnie wśród licznych 18-20 latków, żołnierzy po 35 roku życia, kierowano raczej nie na front, a do szkolenia żołnierzy i zaopatrzenia.
Czas biegł, większość „młodych” wtedy żołnierzy powymierała, a jak niezniszczalny dąb Bartek trwał chorąży Smoleń. A teraz nawet i Jego już nie ma…

ŻYCIE

Urodził się 9 lutego 1909 r, w Nowosielcach, powiat sanocki. W 1930 r. wstępuje do Wojska Polskiego, z przydziałem do 1-go pułku pancernego w Poznaniu. Kończy szkołę podoficerską, dostaje awans na plutonowego i przeniesienie do 2-go batalionu pancernego w Żurawicy k/Przemyśla w charakterze instruktora szkolnej kompanii. W 1937 r. zostaje przeniesiony do Centrum Wyszkolenia Broni Pancernej w Modlinie.

W wojnie wrześniowej walczy przy granicy z Prusami Wschodnimi, na lini Przasnysz, Maków, Siedlce i Tomaszów Lubelski. W lasach tomaszowskich po bitwie z przeważającymi siłami nieprzyjaciela dostaje się do niewoli, uprzednio niszcząc broń, czołgi.

Udaje mu się zbiec z kolumny jenieckiej wraz z kilkoma kolegami w Łańcucie. Kieruje się do Żurawicy, gdzie spotyka już przybyłą z Modlina żonę Marię i 9-cio miesięczną córkę Reginę. Do stycznia 1940 r. przebywają u rodziców Władysława w Nowosielcach.

Pozostając wierny wojskowej przysiędze, wraz z dwoma kolegami przedziera się do tworzącego się Wojska Polskiego we Francji, przez Karpaty, lasy i Cisnę, przez Węgry na Jugosławię. Z portu Split na polskim statku „Warszawa” dociera wraz z innymi wiernymi żołnierzami do francuskiej Marsylii.

W sojuszniczej Francji trafia do rodzimego 2-go Pułku Pancernego z Żurawicy, prawie w całości odtworzonego na obczyźnie(!) Po przeszkoleniu z nowym sprzętem w ramach 10 Brygady Kawalerii gen. Maczka, osłaniają francuską 7 Armię .

Po poddanu się Francji w czerwcu 1940 r. załadowali się na angielskie okręty i wylądowali w Liverpool. Przez prawie 4 lata trwały szkolenia z nowym sprzętem i wyposażeniem brytyjskim w przygotowaniu do „D-day” i inwazji kontynentu.

Pierwszą bitwę 1 Dyw. Panc. gen. Wł. Maczka stoczyła pod Caen, gdzie dywizja poniosła spore straty w ludziach i sprzęcie. Po uzupełnieniach, słynny kociął w Falaise, krwawe walki – wzgórze 262.

Dalej pancerne wyrąbywanie drogi do Niemiec, przez Belgię i Holandię i finał z zajęciem siedziby niemieckiej marynarki wojennej w porcie wojennym Wilhelmshawen. Dodatkowym przeżyciem było wyzwalanie obozów z więźniami. Jednym z nich mieścił polskie kobiety zagarnięte przez Niemców w Powstaniu Warszawskim ( jedna z tych więżniarek Pani Krystyna Chciuk, mieszka tutaj w San Francisco). W ostatnim roku wojny dostaje awans na starszego sierżanta.

Za swój udział w wojnie Władysław W. Smoleń otrzymał wiele odznaczeń i medali m.in. Medal Wojska Polskiego, Krzyż Walecznych, War Medal, Star France, Germany Star, Defence Medal. W 1968 r., zarządzeniem Prezydenta RP, został awansowany do stopnia chorążego bronii pancernej.

Po wojnie 2 Dyw. Panc. zostaje w podbitych Niemczech jako wojska okupacyjne, w Quakenburg Pan Smoleń wyznaczony zostaje na szefa obozu rodzin polskich znajdujących się na tym terenie.

W 1946 r. bierze udział w zorganizowanej przez YMCA wyprawie konwoju 14 – tu ciężarówek w akcji charytatywnej „Pomoc dla Polski”, zabierając sprzęt dla szpitali i książki do polskich bibliotek. Docelowym miastem była Warszawa, ale zbiórka końcowa konwoju miała miejsce w Krakowie.

Wykorzystując kilkudniowy postój, zmienia angielski mundur i w cywilu udaje się do Żurawicy (niestety żony tam nie zastał) i następnie do Rzeszowa. Pod właściwym adresem w bawiacej się przed domem dziewczynce rozpoznał swoją już 7 letnią córkę Renię i dowiedziawszy się jej imienia i wieku, podążył za spłoszoną pytaniami dziewczynką do domu, w którym został żonę Marię.

Pan Smoleń wyjawnił mi, że jego misją, podobnie jak misjami jego kolegów z charytatywnego transporu, było odnalezienie rodzin kierowców- żołnierzy i potajemne przemycenie ich do Niemiec, z okupowanej przez Sowietów Polski.

Oczywiście aby wyprawa się udała (przecież mogli wpaść!), trzeba było przekupić celników na umówionych przejściach granicznych w Polsce i Czechosłowacji, w drodze do Niemiec.

Po demobilizacji, w styczniu 1948 r., wyjeżdża z rodziną do Anglii, skąd pod koniec miesiąca statkiem „Entre Rios” udaje się na emigrację do Argentyny, zamieszkując w okolicach Buenos Aires. Znajduje pracę w zawodzie mechanika-kowala (mimo trudności językowych), buduje dom, rodzi mu się syn Ryszard. Jest aktywny w miejscowym Stowarzyszeniu Polskich Kombatantów, córka Renia wychodzi za mąż za Polaka, Janusza Kowalewskiego.

W 1965 r. otrzymuje wizę amerykańską i wyjeżdża do New Jersey, gdzie mieszka jego młodszy brat, który przez Syberię, trafił do II Korpusu Polskiego. Pracuje jako mechanik w przedsiebiorstwie budowy maszyn.

W 1970 r. wyjeżdza z żoną i synem do Kalifornii, gdzie od 1964 r. mieszka córka Renia z mężem Januszem Kowalewskim. Pracuje jako mechanik w przedsiębiorstwie materiałów budowlanych w pobliżu San Francisco.

W 1983 r. w wieku 74 lat, odchodzi na emeryturę. Po śmierci żony w 2006 r. (przeżyli razem 68 lat!), zamieszkuje z córką i zięciem w Concord, na północny wschód od San Francisco. Głęboko angażuje się w pracę społeczną w polskim ośrodku i kościele katolickim w pobliskim Martinez.

Zmarł nagle 18 lipca, 2012 r. o godz. 2 pm.

Żega go córka Regina z mężem Januszem, syn Ryszard z żoną Barbarą, 8 wnuków i prawnuków.

Msza Św. pogrzebowa odbędzie się w sobotę, 28 lipca, o godz. 10 am, w polskim kościele w Martinez, 909 Mellus Street.

Pogrzeb odbędzie się w Oakmont Memorial Park, 2099 Reliez Valley Road, Lafayette, zaraz po Mszy Św.
Różaniec i część wspomnieniowa przy zmałym , odbędzie się dzień wcześniej w piątek, o godz. 5.00 – 7.00 pm, w Oakmont Memorial Park.

Cześć jego Pamięci…

Reklama