Relacje o bezzasadnym biciu i maltretowaniu osób zatrzymywanych przez  polskich policjantów – zarówno mundurowych, jak i działających w  przebraniu cywilnym – są powszechnie znane
Relacje o bezzasadnym biciu i maltretowaniu osób zatrzymywanych przez  polskich policjantów – zarówno mundurowych, jak i działających w  przebraniu cywilnym – są powszechnie znane co najmniej od roku 2000.  Wystarczy się tym zainteresować. 
Wiadomo także, że policyjny bandytyzm uchodzi tym łobuzom na sucho, ponieważ mają oni zagwarantowaną nietykalność  – gwarancje takie wynikają m.in. z otwartych deklaracji ich  bezpośrednich przełożonych, a także z cichej umowy między policją i  prokuratorami. Prokurator też człowiek, i sam chętnie skopałby d*pę  niejednej osobie, ale niestety nie bierze on (ona) bezpośredniego udziału w akcji "zatrzymywania niebezpiecznych bandytów".
A przecież wiadomo równocześnie, że każdy "niebezpieczny bandyta" ma  swoje "chwile słabości" – idzie sobie np. na parking do samochodu (który  przecież mógłby się zepsuć przy pomocy niewidzialnej ręki), bywa  chociażby w McDonaldzie – do którego przecież trzeba najpierw wejść, a  potem z niego trzeba wyjść. "Niebezpieczny bandyta" jeździć może na  narty albo chodzić do dyskoteki, może nawet robić i jedno, i drugie.  Słowem – są dziesiątki opcji i okazji do zatrzymania – rozpracowanego  przecież – "niebezpiecznego bandyty".
Tylko że na kim wtedy ćwiczyliby swoje umiejętności praktycznego terroryzmu polscy "anty-terroryści"?
[więcej: http://trybunalobywatelski.blogspot.com/2012/03/oblicza-bandytyzmu-polskiej-policji-1.html]
DRB
