Reklama

Jego list M+1- szy.

Reklama

Jego list M+1- szy.

[23 marca procesu ciąg dalszy]:

„Jej wilgotny szept i poprzeskakiwana interpunkcja, nieoczekiwane końce i początki, zdania urwane w połowie lub łączące w sobie kilka nierozpoczętych i nieskończonych myśli. Dziwna symetria jej zdań w asymetrii do moich. Podobny mechanizm skojarzeń, swobodny, wykluwający się ze skorup stereotypów na zewnątrz wolności formalnej, ale semantycznie kulejący, niepozbierany, bez wstępu i zakończenia, siadaj, dwója, niech rodzice przyjdą jutro do szkoły.

 

Płacz czasem. Nie płacz rozpaczliwie, aż drżą Ci ramionka, takiego płaczu zazdroszczę tym, którzy pocieszać mogą w takiej chwili. Nie płacz w beznadziei, bo błędem jest założenie, że nadziei nie ma. Jest również bardzo stara i banalna prawda, że nigdy nie jest tak źle, aby nie mogło być gorzej.

 

Piszesz zajmująco, coraz to coś nowego z koperty wypada: łza, piórko, koci pazurek…

I mam nadzieję, że ktoś Cię wspiera, że Ty kogoś wspierasz, że samotność w pustce Ci nie doskwiera, że Twoje słowa nie pozostają zawieszone w próżni, że błysk w oku, uśmiech, grymas niechęci, każdy gest i z tych aprobujących i odmownych dostajesz w odpowiedzi, którą śledzisz otwarcie lub spod oka, ale przepojona ufnością , że nikt nie zbywa, nie ignoruje, ale jest i słucha. Nawet egoistyczny, ale zaangażowany. Nie pusta skorupa, ale ciepłe przyjazne spojrzenie.
Czy zmienisz się w kulę swiatła i nadziei czy będziesz wciąż czekać i zabraniać sobie isotnej przemiany – taką Cię i tak słucham i chcę słuchać do znudzenia.

A może nikt Cię nie wspiera a słowo rozpada się dźwiękami bez echa. Wytłumienie , rozproszenie fali do machnięcia motyla. Pomocy szukasz, zagoniona sarenka, w dali granie ogarów i pokrzykiwania rozbawionych i zawziętych myśliwców.

 

Przyjaźni Ci radzę najpierw, ważniejsze dotknięcie duszy niż ciała. Bo myślimy o przemijaniu dni, o kurczeniu horyzontu, o szarzeniu barw, o oddalaniu bliskich niegdyś fascynacji , ciągłe przewartościowanie, co było kiedyś ważne, dziś zdaje się być błachostką. Dawać bezinteresownie się ucz, nie licząc na plony, sto ziaren upadnie na płonny kamień, a może wszystkie. Ale gdy szczęście dopisze wyhodujesz niezwykłą roślinę. I zazdrościć będą mądrzy, którzy widzieć potrafią. Nie piękny to może będzie kwiat, karłowartością, niepozornością grzeszący, ale gdy te piękne więdnąć będą ten będzie subtelnie ekscytował i nie uświadczysz w nim wielu więdnących płatków . Zdeptany, a potem dbałością i ciepłem otoczony, zawsze odżyje.

 

A co u mnie? Idę błotnistą ścieżką, wokół spadające gwiazdy przecinają szarość ze świstem, czekam wolności, bo walczyć nie mam o nią chęci, szakale wyją, jakieś mlaski i inne dziwne odgłosy, cykad nie słychać, śpię na jawie, jawię we śnie, jak to możliwe? Wspólny mianownik ciągle poszukiwany, konie pod maską nie mają już siły ciągnąć, nowe sanie, nowy woźnica, a z zawoju futer jakieś szare oczy nieśmiałe, lubię gryźć karczki, lubię w siebie przytulać, no sex pierwszej nocy, no sex i drugiej, zniecierpliwienie, zboczeniec, impotent! a oto trzecia noc a może nawet popołudnie i nagle grają dzwony, tętni w skroniach, w wilgoci wilgoć, oczarowanie bliskością, czy możliwe jest takie cudowne przepełnienie, nic nie umiesz, nie musisz, wolno Cię nauczę, tylko bądź uczciwa, obetnij paznokcie na co najmniej dwóch sąsiednich palcach, zgłęb tajemnicę  masażu, nie obrzydliwego? Pewnie, że nie. One tego nie potrafią, one nie ćwiczą tych mięśni, nie bawią się piłeczkami, ignorują potrzeby, nie dostaniesz tego i w domu i w burdelu, nie rozmawiają swym ciałem z Twoim przyjacielem, nie chcą tej przyjaźni ale chcą brać od Ciebie orgazmy a nie chcą przekroczyć barier by go oddać. Prześlizgujemy dłonie po koralikach, łatwo znaleźć skazę, chciałoby się nieść ulgę i ukojenie. Ale nic za darmo. Mistrza wiadomo co czyni. A te wszystkie wiedze tajemne wyśmiane, fabryki groszorobów zaśmiecają świat bandą karłowatych nieuków, którymi gardzę, a którzy broniąc swych groszowych interesów dezawuują prawdziwych szamanów. Ograbiają mnie z codziennych nadziei ale po nocy wstaję z nowych ich zapasem. Przekręciwszy wiele, skłaniam potem głowę, wypycham ramiona, pierś prężę a co się zaokrągli to nie łatwo do pierwotnej postaci przywrócić. Nieprędkie i żmudne jest rzeźbienie i przekształcanie odbicia zardzewiałych, porzuconych komponentów jakie nam w posagu dano.

 

Nie skłaniam sie , unikam wrażeń, korcą mnie masochistyczne znajome, prowadzę bezsensowne dialogi, rozmieniam na drobne, ale faktem jest, że czasem bosko jest przewalać góry i nie piętrzyć ale spuszczać psy ze smyczy, ich ziejące paszcze, roześmiane ozory, żebyż to trwało dłużej a nie w przebłysku tylko wobec tej prawie nudzącej wieczności życia.

 

I znowu trzeba będzie latać, wymachiwać książkami na targowisku, będą pytać, szczeknę coś z wyższością, przemknę, pogadam z dozorcami, biznes jest do zrobienia, a ile można stracić, straty idą w lata życia, bezcenne są te targi, codziennie musisz się targować, a tak by się chciało beztroski, spokoju, słonecznego błękitu.

 

A zieleń owszem, pokryła mi się aż po horyzont, smoki dudnią, wycie innych bestii ledwo mnie dobiega, szukałem azylu, chwilowo znalazłem, ale draństwo gdzieś przyczajone, wiem, że się objawi, jutro albo wczoraj.

I wezmę gorącą i nie będę się zastanawiał. A że potem żal? Struny, nuty, wszystkie akcesoria ułożę starannie, odkurzać będę. Pamiętaj pieczęć mam , wysyłaj mi puste koperty a jak Cię spotkam, ostempluję Ci obydwa półdupki wstydem się nie przejmując.

 

 

N… k..? Nie pytam, nie myślę , zasypiam. Dowiem się, wydepiluję mu kilka włosów, obleję sokiem malinowym, mrowią ręce,zimno, albo gorączka, okowy, kielich czerwony, bryndza, a chciałoby się kwaśnego mleka, krowiego wymiona strumyczek, ciepłe,śmierdzące, grudki żółtego masła w butelce, pusto na półkach, syreny wyjące i film wojenny przed oczyma.

 

A na szachownicy pozostała tylko moja pieczątka z czarnym tuszem i czycha na ten nieskazitelnie biały pośladek. Bez litości, z czułością, a może nawet z …, Kocie!

 

Uśmiechy, coś jeszcze. Pozapominało się te cwane sztuczki ;).”

Epilog

Małolata chyba pierwsza wychyliła się z tych kłębów sensu i bezsensu. Rozpoczynała studia w dużym mieście i to było dla niej wyzwanie. Zaczęli rozmawiać normalnie jak para starych znajomych.  Poznali swoje namiary w komunikatorze. Potem numery komórek. W rozmowach pojawiły się tematy prozaiczne. Zapytał swojej dziewczyny , czy nie ma nic przeciwko, aby się spotkał z tą małolatą. Dostał zgodę. No tak łatwo z tą zgodą nie było. „Już mnie nie kochasz” ponawiała kobiecy odwieczny test, znowu musiał odgarniać śnieg z podjazdu, jeśli wiecie co mam na myśli, a miał oczywiście uwielbienie do tłumaczenia swojej kobiecie rzeczy oczywistych.

I pewnego zimowego czy jesiennego wieczoru stał przed bramą uczelni obok samochodu, który udało się zaparkować w tak idealnym miejscu. I czekał na nią.

Wyszła z dużym opóźnieniem, już nikt nie wynurzał się z gmachu o gasnących oknach, pewnie nie chciała koleżeństwa za świadków swojego spotkania ze starszym panem. Zobaczył w jej rysach lęk i zaskoczenie, gdy domyśliła się, że facet czekający przed bramą to właśnie on. Podali sobie dłonie, otworzył jej drzwi by wsiadła.

Pojechali do włoskiej knajpki. Tu przy świetle zobaczył kolor jej włosów. Niezwyczajny. Miodowy.

Nie była pięknością. Gdy pierwsze lody stopniały, rozświetliła się wewnętrzną radością i pogodą, jadła jak grzeczna dziewczynka ze smakiem i apetytem. Rozmawiali o sprawach błachych i życiowych.Z przyjemnością słuchał jej spokojnych, uporządkowanych wypowiedzi.

 Jedynym negatywem tego spotkania był dym tytoniowy, który dolatywał z sąsiednich stolików. A posadzono ich przecież w strefie dla niepalących. Przy płaceniu wyraził z tego powodu ubolewanie i nie dał napiwku.

Odwiózł ją pod akademik. Było bardzo późno. Pożegnali się z niewymuszonym uśmiechem, acz bardzo formalnie. Planowali niezobowiązująco kolejne spotkanie. Chyba szczerze chciała się spotkać. Ale jakoś nie wyszło. Składali potem sobie jeszcze co roku życzenia. Rozmawiali przez komunikator o jej nowych chłopakach i jego różnych wpadkach. A potem ucichły obie strony.  Tą niezwykłą pannę zawsze nazywał potem w myślach miodowłosą.

Co jeszcze pamięta? Że był po tym spotkaniu strasznie podniesiony na duchu i zadowolony. To trwało jakiś czas. Może nawet tydzień. Tyle wypromieniowała z siebie miodowłosa. A jego kobieta, gdy zobaczyła go po tym spotkaniu nawet nie zapytała jak było. Widma domniemanych zagrożeń same się oddaliły. I ona chodziła rozpromieniona bardziej niż zwykle przez kilka dni.

Z tych listów zebranych przez rok możnaby książkę złożyć – wiele fajnych, poetyckich listów i swobodnego pląsania skojarzeń lub innych zdaniem, przypadkowego bełkotu.

Reklama