Reklama

Czasem zastanawiam się nad momentem, w którym ostatecznie przekonałem się , że życie jest zbyt poważne, by traktować je zbyt serio.

Czasem zastanawiam się nad momentem, w którym ostatecznie przekonałem się , że życie jest zbyt poważne, by traktować je zbyt serio. Niewątpliwe podwaliny pod taki światopogląd, położyła „nauka” w szkole średniej – Zespole Szkół Morskich w „X”.

Takiego nagromadzenia kabaretowych sytuacji, nie spotkałem już później nigdy w życiu, a doświadczenia z nich wyniesione, odcisnęły na mnie trwałe „piętno”.
Opis komicznych sytuacji złożyłby się na sporą książkę, tak więc dla celu pojedynczego wpisu, skoncentruję się na dwóch „poglądowych” historiach.

Reklama

1. Bohater – Krzysio A.
Ignorując zdrowy rozsądek, wraz z Kolegą Krzysiem poddaliśmy się „inhalacjom” pewną zieloną rośliną, która w „X” stanowiła w tym czasie używkę chyba bardziej popularną niż papierosy. Problem polegał na tym, że niewłaściwie dobraliśmy czas inhalacji – przerwę między lekcjami. Nasz pech polegał na tym, że następna lekcja była niespodziewanie wizytowana przez Dyrektora. Młody nauczyciel ( ekstremalnie spięty), pogrążał się z każdą minutą, popełniając podstawowe błędy np. omawiając jakiś prezentowany wykres, komentował go słowami „ Czy Panowie widzą te dwa garby ?” Oczywiście nie trzeba dodawać, że dyrektor był garbaty. Towarzyszył temu dziki rechot, w czym prym wiódł „zainhalowany” Krzysio. Spotkało się to z reprymendą nauczyciela, który zareagował w jedyny, znany sobie sposób : wziął go „do odpowiedzi”. I to był kluczowy błąd !! Krzyś wyszedł na środek i spokojnie oznajmił : „nie mogę mówić, bo mi się słowa do zębów przyklejają”. Dyrektor wybiega wzburzony, nauczyciel za nim – dzielną klasę trzeba cucić ze śmiechu.

2. Bohater – Krzysio P.
Znany już nam dyrektor, pod koniec roku szkolnego zadał otwarte pytanie: Mam do przewiezienia trochę desek na budowę, czy ktoś byłby chętny pomóc ? Oczywiście zgłosili się ci, którzy mieli z danym przedmiotem niejakie problemy, wśród nich Krzysio P. Zdarzenie miało miejsce na pierwszej lekcji, tak więc uznaliśmy, że najodpowiedniejszym sposobem spędzenia pozostałych godzin, będzie uczczenie tego sukcesu w klasyczny dla Polaków sposób. Nabyliśmy w zaprzyjaźnionym warzywniaku zakazany (przed 13:00) alkohol i oddaliśmy się spokojnej konsumpcji, rozważając ontologiczne dylematy. Pokrzepiony Krzyś udał się na miejsce zbiórki, załadowano pojazd Żuk deskami i „zatowarowany wehikuł” wraz z najemnikami, wyruszył w docelową podróż. Niestety, nadmiar pozytywnych emocji (oraz doping) i miarowe kołysanie pojazdu, wywołały nieprzewidziany w skutkach efekt – nasz bohater utonął w objęciach Morfeusza. Gdy pojazd nagle przyhamował na jednym ze skrzyżowań, nasz bohater gwałtownie przebudzony (i z niewątpliwym poczuciem winy za chwilę słabości) rozpoczął dynamiczny rozładunek, zrzucając drewno na środek skrzyżowania.

Otoczony takimi postaciami, nawet bez „wspomagania”, pamiętam tamten okres jako czas, gdy śmiech nie schodził mi z ust. I na szczęście towarzyszy mi do dzisiaj.

Niestety, nie ukrywam faktu, że odbywając sporadyczne rejsy promem do Skandynawii, nerwowo rozglądam się wśród personelu, czy nie ma wśród załogi moich dobrych kolegów ze szkoły.

Gdybym ich rozpoznał, to rekomendowałbym mojej rodzinie natychmiastową ewakuację. Jest dla mnie jedna wartość niewątpliwie ważniejsza od humoru – zdrowie i życie najbliższych 🙂

Reklama

7 KOMENTARZE

  1. Już dawno się tak nie
    Już dawno się tak nie śmiałam.:))) Przypomniałeś mi czytaną w dzieciństwie książkę “Znaczy kapitan” pełną podobnie zabawnych opowieści.:) Proszę o więcej, cudownie leczą jesienną depresję i inne nieuleczalne duszne choroby.:)
    A słowa przyklejone do zębów też od dziś są moje.:))