Reklama

 

               Dym z papierosa owionął całą twarz, bezpiecznie skrytą i niedostępną. Pociągnął jeszcze raz, wzmocnił kiełkującego towarzysza, dał pożywienie. O jego obecności dowiedział się parę dni wcześniej, psychicznie już dojrzał do strawienia niewesołej informacji. Postanowił ją ujawnić rodzinie, znajomym, w pracy, dopiero później. Nawet się uśmiechnął, dziwna ekscytacja, ciekawość zobaczyć ich miny. Kursor migotał czekając na pierwszy dotyk klawiatury. Odstawił niedopałek i zaczął:

Reklama

„Nie może tak być.

Jeszcze parę dni temu przez myśl by mi nie przeszło stworzyć taki tekst. O czym będzie? Zadajecie pytanie. Miałem napisać w miarę neutralnie, o wypowiedzi tego czy tamtego, z zaznaczeniem, że ten miał rację od tamtego. Zaznaczenie nie byłoby widoczne, gdzieś między wierszami docierałoby do czytelników, wbijałoby się w podświadomość. Miałem najzwyczajniej w świecie przeprowadzić manipulację. Nie muszę mieć wytycznych na kartce, nikt nie musi mnie upominać, wydawać wprost polecenia. O czym pisać wiemy z atmosfery, którą wdychamy codziennie w biurze, z języka ciała naczelnego, wiemy z mrugnięcia oka, zadowolenia na twarzy bądź karcącym spojrzeniu. Rzadko zdarza się bezpośrednia reprymenda. Topornych usuwamy, tych co nie potrafią się porozumiewać w specyficznym języku, i tych, co go rozumieją, a są przeciwni.

Mam dosłownie dość – szemranych ograniczeń, mdłych „opinii” pod prąd, łatwych pieniędzy na koncie, zdobytych plugastwem, wylewanymi pachnącymi fiołkiem pomyjami, rzucaniem śnieżnobiałym błotem, wyrzucaniem do krystalicznego rynsztoka. Mam dość…”

– Powiedz mi Marek, co to kurwa jest. Zachorowałeś? Myślisz, że nie wiem o Twoim raku? Kto opłaca twojego lekarza, ty, czy firma? Wczesne stadium, z poważnymi możliwościami do wyleczenia. A ty co? Załamujesz się pisząc jakieś emocjonalne farmazony. Weź się chłopie w garść, świat się nie zawalił. Masz pracę, piękną żonę, kurwa, dzieci masz, przyjaciół. Jestem twoim przyjacielem, wiesz przecież? Jestem, czy nie jestem? – zakończył uważnie wpatrując się w zgarbioną sylwetkę Marka, który milcząco skubał zębami skórę spod paznokci. Bezgłośnie, jak ze studni, z niekłamanym wysiłkiem, wydusił – Jesteś. – Powtórz proszę, nie usłyszałem. – Teraz znacznie wyraźniej, lecz prawie jak splunięcie: Jesteś! – Widzisz? Co bez przyjaciół byś zrobił? – naczelnik dodał z wibrującym uśmiechem – jeszcze dzisiaj chcę tekst, prawdziwy, rzetelny, nie te kłamliwe, desperackie wypociny.

                Dzieci były zadowolone z niedzielnego wypadu do placu zabaw w galerii. Obserwował zza gazety, czy bawią się bezpiecznie. Żona buszowała w obuwniczym, przymierzała dyskutując z jakąś napotkaną kobietą – jak zwykle. Poczuł napływające w chwilowym spokoju szczęście. Zerknął od niechcenia na artykuł pod tajemniczym tytułem: „Czy to pomoże?”. Powiódł wzrokiem po tekście:

„Premier tym samym wyraził ubolewanie, że stosunki z Rosją mogą ulec pogorszeniu. <Budowaliśmy długo relacje z naszymi sąsiadami, które z chłodnych, a nawet zimnych, przeszły w ciepłe. To był ogromny krok, który teraz niestety takimi wybrykami może zostać zaprzepaszczony.> Grupka posłów z kilkudziesięcioma osobami pikietowała pod bramą ambasady rosyjskiej domagając się m.in. ujawnienia wszystkich dokumentów z katastrofy”. Rozglądnął się za dziećmi, żona przeteleportowała się do odzieżowego, przebierając po sukienkach. I tak wybierze czerwoną, jej ulubiony kolor. „Rzecznik rządu dodał, że współpraca z prokuraturą przebiega płynnie i bez zakłóceń. Ewentualne opóźnienia wynikają z odpowiednich procedur, na które nikt nie ma wpływu” Cholera, gdzie jest Marcelina. Rozbawiona wyłoniła się zza huśtawki. Bądź na widoku, krzyknął. Wiedziałem, czerwona. „Zostawmy umarłych w spokoju. Śmierć prezydenta, jak to wynika z ustaleń komisji, była wynikiem nieszczęśliwego wypadku. Roztrząsanie rozmaitych teorii nie pomaga w dojściu do prawdy, a zakłóca odpowiednie postępowanie i mąci przekaz do opinii publicznej”. Machała zakupami. Wolny dzień. Czy to nie szczęście?

Reklama