Reklama

 Polska scena polityczna absurdem stoi, a jednym z największych absurdów jest to, że za prawicową opozycję wobec rządu robi w Polsce partia o skrócie PIS.

 Polska scena polityczna absurdem stoi, a jednym z największych absurdów jest to, że za prawicową opozycję wobec rządu robi w Polsce partia o skrócie PIS. Nie, absurdem nie jest wcale to, że ta partia jest w opozycji, to nawet świetnie się składa, absurdem jest to, że jest "prawicowa". Oczywiście prawicę można rozumieć i definiować różnie, ale najprostsza definicja jest taka, że prawica to obyczajowy konserwatyzm plus gospodarczy liberalizm. Do tej definicji pasują jak ulał UPR, Libertas, czy w umiarkowanym stopniu Polska XXI, ale nie PIS, który choć wprawdzie jest pobożny i narodowy, to pod względem poglądów gospodarczych jest lewicowy i etatystyczny. Kiedyś powtarzałem nawet, że bardziej niż PIS na prawicę nadaje się PO i dziś będę pisał właśnie o PO, o której nie powiedziałbym już jednak tego samego. Nie tylko dlatego, że trudno nazwać tę partię partią obyczajowo konserwatywną ( choć jeszcze trudniej nazwać ją liberalną obyczajowo, mają rozstrzał poglądów od Palikota i Kutza, po Krzaklewskiego i Gowina ), ale dlatego, że nie da się nazwać jej partią liberalną gospodarczo.

Do zwycięskich wyborów, podobnie jak wcześniej do przegranych, Platforma szła z typowo liberalnymi hasłami. Ja hasła zapamiętałem, bo warto po wyborach pamiętać o tym, co obiecywali politycy, których poparliśmy. A PO obiecała po pierwsze niższe podatki, przekładające się na tańsze ceny jabłek, po drugie przyjazne państwo ograniczające biurokrację, a po trzecie zdecentralizowaną władzę, na którą obywatel będzie patrzył z góry, nigdy na odwrót. Co z zapowiedzi i obietnic wyszło? Niewiele.
Przez półtora roku mieliśmy jedną obniżkę podatków, przy czym była to obniżka kosmetyczna, która niewiele zmieniała i jakby tego było mało, była to obniżka przegłosowana przez poprzedni rząd, podobno bardziej socjalistyczny od naszych peowskich liberałów. Tak więc pierwszy punkt z listy możemy sobie skreślić i przejść do punktu drugiego. Punkt drugi to ograniczenie biurokracji i ten punkt można podzielić sobie na dwa podpunkty: pierwszy, dotyczący zmniejszenia liczby urzędowych regulacji i drugi, mówiący o lepszych warunkach dla biznesu. Jeśli chodzi o regulacje, to zniesiono pozwolenie budowlane i jest to jedyna ważna i warta odnotowania zmiana, bo już takie pozwolenie na ścięcie drzewa, podobnie jak sto tysięcy koncesji, pozwoleń i lecencji dla przedsiębiorstw, jak przeszkadzały obywatelom, tak nieruszane przeszkadzają nadal. Z ułatwień dla firm też wyszło niewiele, ograniczono tylko liczbę kontroli i to by było na tyle, bo o "jednym okienku" przez litość lepiej nie wspominać. Punkt drugi też więc możemy skreślić, wprawdzie nie po całości, jak pierwszy, ale przynajmniej w "większej połowie".

Reklama

No i ostatnia część liberalnych obietnic, czyli obywatel, który patrzy na zdecentralizowaną władzę z góry. Nie znam wprawdzie wszystkich przypadków, więc nie wiem dokładnie jak to z tym patrzeniem jest, ale podejrzewam, że jeśli obywatel w urzędzie stoi, a urzędnik siedzi przy biurku, to wtedy obywatel może sobie władzę z góry pooglądać. Obywatel może też spojrzeć z góry na ekran telewizora, pełnego gadających głów polityków i na tym chyba patrzenie się kończy. No, ale jest jeszcze druga część obietnicy, czyli ta mówiąca o władzy bliżej obywatela. Z tego co mi wiadomo obywatela od władzy, tej samorządowej, dzieli dokładnie taka sama odległość, co za rządów PIS, chyba, że przeprowadził się bliżej ratusza. Problem w tym, że władza w ratuszu może tyle, ile mogła wcześniej, bo szumnie zapowiadana i wałkowana przez miesiąc decentralizacja, skończyła się na przesunięciu paru urzędów spod kontroli wojewodów, pod kuratelę marszałków. Ten punkt też więc skreślamy, tym razem po całości, jak pierwszy. Na tym jednak nie koniec wyliczanki, bo już po dojściu do władzy PO zapowiedziała jeszcze jedną ważną reformę, mianowicie rozdzielenie polityki od wymiaru sprawiedliwości i urzędu ministra sprawiedliwości od stanowiska prokuratora generalnego. I ten punkt też oczywiście możemy skreślić, bo mniej więcej po roku od ogłoszenia w mediach planu reformy, ministrem został człowiek, który podobno jest za reformą, ale jeszcze nie teraz, lecz dopiero w przyszłości. Ciekawe jak odległa to przyszłość i czy będzie to jeszcze za kadencji pana ministra?

Czy zaniechanie tych wszystkich reform oznacza, że rząd nic nie robi? Ależ skąd, robi bardzo wiele, problem w tym, że podejmowane przez Platformę działania znacznie łatwiej ometkować jako socjalizm, niż jako liberalizm. A socjalistycznych działań nowego rządu jest wiele, wymieńmy choćby podwyżkę płacy minimalnej, która od początku kadencji wzrosła o jakieś 30%  ( i podobno szykuje się następna ), podwyżkę zasiłków w pierwszych miesiącach po utracie pracy i dopłaty do kredytów hipotecznych. Te wszystkie działania są podejmowane w celu ratowania gospodarki przed kryzysem i wiele wskazuje na to, że będą skuteczne, a pierwszym skutkiem może się okazać dużo większy niż zaplanowano, deficyt budżetowy. By rząd mógł podołać rosnącemu zadłużeniu potrzebne będą nowe podatki i tu liberalna inaczej Platforma snuje plany kolejnej etatystycznej reformy, jaką ma być nałożenie na obywateli ( pamięta ktoś jeszcze hasła w stylu "PO stronie obywatela"? ), których nie stać na nowe, "ekologiczne" auta, nowego, "ekologicznego" haraczu.

A’ propos obywateli: jestem coraz bardziej przekonany o tym, że diagnoza Kurskiego, dotycząca "ciemnego ludu" była trafna. Lud zatracił bowiem wszelką logikę i choć boi się zapowiadanego podatku, a dotacje dla bankrutujących dłużników uważa za populizm, to złego słowa na Platformę powiedzieć nie da. Dlaczego? No jak to dlaczego, głupie pytanie, wiadomo, że Platforma idealna nie jest i może trochę zaszkodzi, ale przecież PIS zaszkodziłby jeszcze bardziej, no nie? Ile to razy byłem uświadamiany, że pod rządami PIS deficyt byłby z dwa razy większy niż jest, że rząd Kaczyńskiego drukowałby masowo obligacje i sprzedawał je jak popadnie, byle ktoś chciał je kupić, to niemal pewne, zresztą na początku roku PIS mówił o zwiększaniu wydatków państwa, nawet jeśli kosztem tych wydatków było jeszcze większe zadłużenie przez państwo obywateli. No i święta racja, też myślę, że PIS zepsułby więcej niż PO. I wiecie co jeszcze sobie myślę? Myślę, że gdyby rządziły PPP i Sierpień 80, to dopiero byłby gospodarczy "Sajgon", normalnie powrót do realnego socjalizmu. Kłopot w tym, że PPP i Sierpień 80 naszym krajem nie rządzą i nic nie wskazuje na to, by miały dojść do władzy, a z PIS jest dokładanie tak samo, dlaczego więc rozważać jak to źle by było, gdyby u władzy był PIS, skoro od półtora roku rządzi PO? W dodatku rządzi kiepsko i też ma na swoim koncie interwencjonizm i "ratunkowe" psucie gospodarki. Tu pewnie usłyszę drugi argument, że przecież inni psują więcej i taki "Washington Times" radzi nawet Obamie, by robił to co Tusk i psuł tylko troszeczkę. I ten argument jest identyczny jak poprzedni i podobnie jak poprzedni przypomina myślenie bitej żony alkoholika, która cieszy się, że mąż przyłożył jej tylko z plaskacza, bo mógł przecież z pięści i z kopa.

Dopóki Polacy będą bronić złego rządu przed złą opozycją, bo rząd jest jakby mniej zły, to nic w tym kraju nie zmieni się na lepsze i żadna z liberalnych reform zapowiadanych kiedyś przez PO nigdy nie zostanie zrealizowana. Mało tego, gdy rząd zobaczy, że ciemny lud kupi każdego plaskacza, to będzie plaskacze sprzedawał nadal, będziemy mieli kolejne irracjonalne podatki, a za te podatki jeszcze większą dawkę szkodliwego na dłuższą metę socjalu i jeszcze więcej etatów w ministerialnych urzędach. Lud "ekologiczne" podatki zapłaci, a w ramach liberalizmu dostanie gadkę-szmatkę o euro, którego podobno chcą liberałowie. Nie wiem wprawdzie jacy liberałowie, bo dla klasycznego liberała nie ma większego znaczenia jak nazywa się papierek, którym płaci w sklepie, ważne jest tylko, by ten papierek miał jakiekolwiek pokrycie w czymkolwiek i by jego siła nabywcza nie spadała zbyt szybko. Póki co złotówka jakoś się trzyma, nie wiem więc po co te ciągłe mantry o euro. Bogatsi przez to nie będziemy, co celnie skomentował kiedyś Gwiazdowski, pisząc, że gdyby przyjęcie euro mogło komukolwiek w czymkolwiek pomóc, to wystarczyłoby je wprowadzić w Zimbabwe i wtedy już na całym świecie zapanowałby dobrobyt. Zresztą nie możemy sobie zmienić waluty ot tak, by wejść do strefy musimy najpierw spełnić kryteria z Maastricht. Stosunek do euro i do tych kryteriów pokazuje zresztą najlepiej różnicę między liberalizmem, a "liberalizmem" PO. Tusk chce bowiem mieć euro jak najszybciej i za wszelką cenę, choć nie wiadomo jeszcze, czy i kiedy uda nam się spełnić kryteria, tymczasem liberał, choć wspólna waluta go nie grzeje, ani nie ziębi, położy na stosowanie się do kryteriów duży nacisk, bo stanowią one w zakresie inflacji, czy deficytu, absolutne minimum, bez którego nie można mówić o zdrowej polityce monetarnej.

Euro nie jest żadnym gospodarczym przełomem, euro to projekt polityczny i debata o jego przyjęciu przez Polskę też jest polityczna. Toczą ją dwie partie, z których jedna łączy prawicowy konserwatyzm ze zdecydowanym lewicowym etatyzmem, a druga stanowi pomieszanie nieco łagodniejszego etatyzmu w działaniu z liberalizmem w hasłach wyborczych i z ideowym rozkraczeniem między Palikotem a Gowinem i między Krzaklewskim a Huebner. Niemal wszystko na naszej scenie politycznej toczy się wokół sporu tych dwóch partii o różnice między nimi. A czym tak naprawdę te partie się różnią, oprócz tego, że w jednej szefem jest Kaczyński, a w drugiej Tusk? I o co te partie się kłócą, oprócz krzesełek?

Reklama

14 KOMENTARZE

  1. Dobry wieczór Ja
    Od jakiegoś czasu odnoszę wrażenie, że nasi politycy ruszyli w zawody z gwiazdeczkami estrad wszelkich i zmienili się w celebrytów. Biegają po ekranach i szpaltach, podrzucają różne takie dziennikarzom “śledczym” i brylują. A robić nie ma komu. Coraz bardziej boję się polityki gospodarczej PO; o innych partiach zmilczę, żeby nie wywoływać wilka z lasu.
    Pozdrawiam.

    • Dobry wieczór.
      Ta polityka faktycznie nie wygląda za dobrze, choć "Washington Times" ją chwali. Swoją drogą Obama posłuchał chyba rady tego pisma i tak jak Tusk szukał 17 mld. złotych oszczędności, tak Obama szuka 17 mld. dolarów. Jest to w obu przypadkach kuriozalne. W przypadku Tuska dlatego, że szukał tych oszczędności w policji i w remontach komisariatów, podczas gdy ministerialne urzędy mnożyły etaty, a rząd mnożył socjalistyczne pomysły na wyższe zasiłki, czy dotacje do kredytów. W przypadku Obamy absurd jest większy i polega na tym, że ten człowiek szuka oszczędności po tym, jak wydał kilkaset miliardów dolarów na "ratowanie" gospodarki. Nie wiem od kogo Tusk i Obama uczyli się ekonomii, w każdym razie powinni trzymać się od niej z daleka.

  2. Dobry wieczór Ja
    Od jakiegoś czasu odnoszę wrażenie, że nasi politycy ruszyli w zawody z gwiazdeczkami estrad wszelkich i zmienili się w celebrytów. Biegają po ekranach i szpaltach, podrzucają różne takie dziennikarzom “śledczym” i brylują. A robić nie ma komu. Coraz bardziej boję się polityki gospodarczej PO; o innych partiach zmilczę, żeby nie wywoływać wilka z lasu.
    Pozdrawiam.

    • Dobry wieczór.
      Ta polityka faktycznie nie wygląda za dobrze, choć "Washington Times" ją chwali. Swoją drogą Obama posłuchał chyba rady tego pisma i tak jak Tusk szukał 17 mld. złotych oszczędności, tak Obama szuka 17 mld. dolarów. Jest to w obu przypadkach kuriozalne. W przypadku Tuska dlatego, że szukał tych oszczędności w policji i w remontach komisariatów, podczas gdy ministerialne urzędy mnożyły etaty, a rząd mnożył socjalistyczne pomysły na wyższe zasiłki, czy dotacje do kredytów. W przypadku Obamy absurd jest większy i polega na tym, że ten człowiek szuka oszczędności po tym, jak wydał kilkaset miliardów dolarów na "ratowanie" gospodarki. Nie wiem od kogo Tusk i Obama uczyli się ekonomii, w każdym razie powinni trzymać się od niej z daleka.