Reklama

 "Doktrynalne myślenie to oczywiście oksymoron, taki ciepły lód, albo, albo. Albo doktrynalne, albo myślenie. "

 "Doktrynalne myślenie to oczywiście oksymoron, taki ciepły lód, albo, albo. Albo doktrynalne, albo myślenie. "
                                                                                         Matka Kurka

Kto jadł kiedyś w fastfoodzie ( taki nowoczesny, hamerykański bar mleczny z szybką obsługą ) ten wie, że tam nie jest tak jak w restauracji. W restauracji klient dostaje kartę dań i może sobie robić z daniami co chce, układając dowolne menu. W barze szybkiej obsługi takiego luksusu nie ma, tu nie ma czasu na wybrzydzanie, jest tylko parę zestawów i klient musi sobie któryś wybrać. Wybrałeś zestaw z hot dogiem i frytkami i nikogo już nie obchodzi, że do hot dogów pijesz białe wino; wypijesz colę i zagryziesz sałatką… Sałatka też ci nie smakuje? To nic, możesz wyrzucić, ale zapłacić musisz i tak, bo jest w zestawie.

Reklama

Takie zestawy dostajemy w życiu dość często, zamiast karty dań mamy gotowy komplet i nikogo nie obchodzi nasze wybrzydzanie. Na szczęście jest coś, co możemy mieć w detalu, nie w hurcie, tym czymś są nasze poglądy. Tu człowiek może sobie przebierać i wybierać, tutaj jest w restauracji, nie w barze mlecznym. I co robi tu człowiek? Człowiek jak to człowiek, komplikuje sobie niepotrzebnie proste sprawy i z detalicznych poglądów robi zestaw, który wciska potem innym. Takich zestawów stworzono kilka i zwą się one "doktrynami" lub "ideologiami". Doktryna to taki szyld, pod którym mamy poglądy na wszystkie ważniejsze sprawy w komplecie, poglądy niezmienne, bo jak tu zmienić coś w tak mądrej idei? Za idee można zginąć, co też ludzie często robili, można zabić w ich imię innego człowieka, co też było przez wyznawców niektórych doktryn praktykowane, ale sprzeniewierzyć się doktrynom nie wolno. To co mędrcy sprzed dziesiątek, czy setek lat w świętych, doktrynalnych księgach spisali to dogmat, jeśli w dogmat nie wierzysz nie dostąpisz zbawienia, światło naszej jedynie słusznej ideologii cię nie oświeci. Nietrudno chyba się zorientować, że doktryner, czy ideolog to fanatyk, który wyłącza myślenie. Czy na pewno?

Gdy znudzi już nam się walka o racje stanu, sprawy życia i śmierci i o inne pierdoły, gdy wyjdziemy z naszych okopów i sprzątniemy barykady, gdy usiądziemy w spokoju i przez chwilę pomyślimy, to dojdziemy do wniosku, że faktycznie, człowiek myślący doktrynerem być nie może. Myślenie wyklucza bezkrytyczne przyjmowanie dogmatów i pranie się po pysku z każdym, kto ośmieli się podważyć nieomylność naszych dyżurnych autorytetów. Mówiąc krótko albo się myśli, albo się powtarza to, co nakazuje doktryna. A co wtedy, gdy się myśli podobnie jak ci, którzy doktrynę tworzyli? Wtedy zaczyna się problem i ja zwierzę się ( choć zwierzam się rzadko ), że taki problem mam. Z jednej strony za żadną tam bzdurną ideę ginąć nie będę i w żaden dogmat nigdy nie uwierzę, ale mam siłą rzeczy jakieś poglądy i te poglądy pasują mi jak ulał do doktryny. Do doktryny liberalnej. A może to żaden problem? Może jest na odwrót i może to po prostu doktryna pasuje do moich poglądów? Liberalizm jako ideologia jest pakietem poglądów na wiele spraw. Liberalizm głosi potrzebę wolnego rynku, wolnej konkurencji, wolności obywatelskich i wolności w ogóle. Ja w tych sprawach z liberalizmem zgadzam się w pełni, ale nie dlatego, że jakiś liberalny doktryner powiedział, że to wszystko jest dobre, a ja łyknąłem prawdę objawioną jak pelikan wiśnię, ale dlatego, że myślałem i doszedłem do podobnych wniosków.

Jestem zwolennikiem wolnego rynku, ale nie dlatego, że chcą go liberałowie. Jestem zwolennikiem wolnego rynku, bo ekonomia, która jest nauką, a nie ideologią i jej praktyczne zastosowanie pokazały, że gospodarka rynkowa jest dużo bardziej efektywna, niż centralne planowanie.

Popieram państwo minimum, państwo, które się nie wtrąca, ale nie dlatego, że to postulat liberalny, lecz dlatego, że skutki wtrącania się państwa widzę na codzień. Skutki są opłakane, skutkiem jest to, że Kowalski musi przez pół roku błagać urząd o pozwolenie na ścięcie drzewa, które rośnie na jego podwórku i wali mu się na dom, a Nowak zanim otworzy restaurację, czy sklep, musi starać się o sto tysięcy pozwoleń i koncesji na wszystko. Po otwarciu jest jeszcze gorzej, Nowak musi przecież koncesje co jakiś czas odnawiać, poza tym musi stawić czoło nalotom wszelkich możliwych instytucji, żyjących z doszukiwania się w małych firmach błędów i wypaczeń.

Popieram wolną konkurencję, ale nie dlatego, że to element liberalnej ideologii, ale dlatego, że konkurencja zapewnia jakość. Gdy biznesmen nie ma konkurentów traci motywację, staje się monopolistą i nikt nie może mu podskoczyć, na czym cierpią przeważnie klienci. Tu właśnie widzę rolę dla państwa, państwo powinno prowadzić politykę antymonopolową, czyli zapobiegać dumpingowi, zmowom cenowym i fałszywej reklamie. Takie zasady pozwolą na uniknięcie opanowania rynku przez jeden potężny koncern i przez prywatne centralne sterowanie, zagwarantują też uczciwość systemu: konkurencję będzie wykańczać się dobrą pracą i jakością efektów tej pracy, nie szulerskimi zagraniami.

Jestem przeciwnikiem dużych podatków i dużego socjalu, ale nie dlatego, że liberalna formułka każe się temu sprzeciwiać, lecz dlatego, że obie te rzeczy demoralizują ludzi i bardziej szkodzą niż pomagają. Nie obchodzi mnie "sprawiedliwość społeczna" i "wyrównywanie różnic majątkowych", jeśli pan x jest bezrobotny, albo kopie doły i nie zamierza niczego zmieniać w swoim życiu, a pani y jest pracowita, przedsiębiorcza i ciągle się doskonali, to jest oczywiste, że występują między nimi różnice majątkowe. Mało tego, powinny występować, w przeciwnym razie pani y zobaczyłaby, że pan x ma tyle samo, choć stara się mniej i rzuciłaby to wszystko w cholerę. W przypadku jednej pani y to nie byłaby tragedia, ale w przypadku całego kraju mielibyśmy katastrofę gospodarczą jak w późnym PRL. Nie znaczy to oczywiście, że socjal i podatki należy całkowicie znieść, jeśli nierób i roszczeniowiec x ma zdolnego i pracowitego syna, to państwo powinno synowi pomóc wybić się z nędzy i zapewnić mu darmową edukację, nawet ze stypendium. Nie dla "ludowej sprawiedliwości" i "niwelowania różnic", ale po to, by syn miał w życiu szansę, by się nie zmarnował i by nie produkować kolejnego pokolenia biedy i głupoty.

Jestem przeciwnikiem interwencji państwa w gospodarkę i wszelkich "planów ratunkowych". Nie, nie dlatego, że liberalizm tak każe, ale dlatego, że widzę jak te plany wyglądają, a wyglądają tak, że jeden niekompetentny polityk z drugim, wybrani ze względu na ładną żonę, albo silną opaleniznę, postanawiają wpompować w bankruta pieniądze pochodzące z zaciągniętego przez rząd kredytu. Kredytu, który państwo będzie musiało spłacić, a spłaci je z podatków płaconych przez normalnych ludzi, którzy nie zdołali doprowadzić swoich firm, czy rodzin do bankructwa. Popieram natomiast prowadzenie przez państwo sztywnej polityki monetarnej, dbanie o niską inflację i wysoką wartość pieniądza. Gdyby Greenspan nie odszedł od tych zasad i nie zaczął pompować na rynek taniego pieniądza w tanim, niespłacalnym kredycie, nie mielibyśmy kryzysu i nie trzeba byłoby "ratować" gospodarki.

Jestem zwolennikiem szeroko pojętych praw i wolności obywatelskich, ale nie dlatego, że twórcy liberalizmu też, ani nie dlatego, że mówienie o prawach i wolnościach jest teraz modne, ale dlatego, że tylko zagwarantowanie człowiekowi pewnych praw chroni go przed samowolą państwa i sprawia, że demokracja nie staje się dyktaturą większości. Mówiąc krótko jestem za wolnością, a ponieważ wolność to główne hasło liberalizmu, więc również uważam się za liberała i skręca mnie, gdy słyszę, że liberalizm się skompromitował. Kompromitują się tylko ludzie i fakt, skompromitowało się wielu takich, którzy liberalizm wytatuowaliby chętnie sobie i innym na czole. Czy to jednak robi z nich automatycznie liberałów? Nie. Oczywiście można powiedzieć, że to tylko metki, że po co pieprzyć przez dziesięć akapitów o szyldach i doktrynach. Można powiedzieć i powiedzenie czegoś takiego byłoby rozsądne, bardzo rozsądne, ale ludzie rozsądni nie są, przynajmniej nie zawsze. Ludzie metki kochają i słyszałem już wielu takich, którzy stwierdzali, że kryzys i gradobicie to wina liberalizmu. OK, można to zrozumieć, w końcu wielu o swoim liberaliźmie trąbiło. Zgodziłbym się, gdyby nie to, że wielu z tych, którzy krytykują liberalne doktrynerstwo zamiast myślenia i trzymania się zasad ekonomii proponują doktrynerstwo keynesowskie. Zróbmy społeczną gospodarkę rynkową, zrównajmy społeczeństwo pod względem majątkowym, zwiększmy rolę związków zawodowych…

Zabierzmy bogtym i dajmy biednym, a co jeśli bogaci się skończą i nie będzie już komu zabierać? Wtedy weźmiemy jeszcze jeden kredyt i problem sam się rozwiąże. Prawda, panie Sierakowski, prawda, pani Klein? Nie, nieprawda. Nie weźmiemy jeszcze jednego kredytu, bo to nadmierne kredytowanie i psucie pieniądza wywołało kryzys, nie liberalizm. Wasze keynesowskie recepty są więc funta kłaków nie warte, one skompromitowały się już dawno temu. Dziękuję wam za wasze "dobre" rady, ale powiem szczerze, że jeśli miałbym już słuchać rad jakichś ekonomistów, to wybrałbym nie was, ale Friedmana i Hayeka. Może i oni byli doktrynerami, ale nie byli przynajmniej oderwani od rzeczywistości.

Reklama

25 KOMENTARZE

  1.  Widzisz, rzecz w tym jak do
     Widzisz, rzecz w tym jak do doktryny podchodzimy. Doktryna może być po prostu dopasowana do poglądów, może być ich opisem i wtedy jest wszystko OK. Może być jednak na odwrót, to poglądy mogą zostać dopasowane do doktryny, bo ta jest modna, albo przeciwnie, jest niszowa i "undergroundowa", bo doktrynerzy dobrze mówią, bo skoro w jednym punkcie guru ma rację, to musi mieć ją w każdym. To podejście jest niestety głupie i z myśleniem ma niewiele wspólnego, na szczęście to nie moje podejście. Dla mnie doktryna jest dodatkiem, równie dobrze mógłbym nie mieścić się w żadnej ideologii i z pewnością bym się tym nie załamał. Skoro jednak moje poglądy mają coś wspólnego z liberalizmem, to mówię o sobie, że jestem liberałem. Mógłbym nie mówić, tak byłoby mi nawet lepiej, łatwiej i przyjemniej, ale mówię, bo słyszę co mówią przeciwnicy liberalizmu. Oni chcą tworzyć coś co nazywają "ekonomią lewicową", czy "ekonomią alternatywną", a prawdę mówiąc opowiadają bzdury. Nie ma prawicowej i lewicowej ekonomii, ekonomia jest jedna, a w jej ramach funkcjonują różne sprzeczne teorie, ale te teorie zostają obalone, gdy nie sprawdzają się w praktyce. Keynesizm się nie sprawdził, socjalizm też nie, tę pierwszą teorię obaliła stagflacja, tę drugą hiperinflacja łamana przez bylejakość.

    • liberalna żarliwość
      Z prawdziwie doktrynerskim zapałem bronisz doktryny liberalnej. Mi to akurat nie przeszkadza, bo moje poglądy są bardzo podobne, nie mniej jakiś skrupulant mógłby się przyczepić do tej niekonsekwencji. W polityce nie jest tak prosto jak w gospodarce, partie raczej nie mają doktryn tylko szyldy i doraźne programy.

      •  W przypadku ekonomii nie
         W przypadku ekonomii nie bronię żadnej doktryny, bronię tego, co ekonomia w praktyce dowiodła. A dowiodła, że mieszanie się państwa w gospodarkę przynosi dobre efekty tylko wtedy, gdy państwo pilnuje prawidłowego funkcjonowania rynku: chroni konkurencję, zwalcza inflację, dba o infrastrukturę i wyrównuje szanse obywateli inwestując w edukację. Dopóki państwo ogranicza się tylko do tych paru podstawowych działań jest OK, gdy jednak zaczyna posuwać się dalej i uznaje, że musi regulować rynek i naprawiać gospodarkę, to zwykle gospodarkę pieprzy. Tu nie trzeba żadnej doktryny, tu wystarczą obserwacje i wystarczy chwila zastanowienia nad tym, czy politycy faktycznie są mądrzejsi od pozostałych obywateli i czy centralny, polityczny planista jest dla nas lepszy niż rynek, na którym to my podejmujemy decyzje.

  2.  Widzisz, rzecz w tym jak do
     Widzisz, rzecz w tym jak do doktryny podchodzimy. Doktryna może być po prostu dopasowana do poglądów, może być ich opisem i wtedy jest wszystko OK. Może być jednak na odwrót, to poglądy mogą zostać dopasowane do doktryny, bo ta jest modna, albo przeciwnie, jest niszowa i "undergroundowa", bo doktrynerzy dobrze mówią, bo skoro w jednym punkcie guru ma rację, to musi mieć ją w każdym. To podejście jest niestety głupie i z myśleniem ma niewiele wspólnego, na szczęście to nie moje podejście. Dla mnie doktryna jest dodatkiem, równie dobrze mógłbym nie mieścić się w żadnej ideologii i z pewnością bym się tym nie załamał. Skoro jednak moje poglądy mają coś wspólnego z liberalizmem, to mówię o sobie, że jestem liberałem. Mógłbym nie mówić, tak byłoby mi nawet lepiej, łatwiej i przyjemniej, ale mówię, bo słyszę co mówią przeciwnicy liberalizmu. Oni chcą tworzyć coś co nazywają "ekonomią lewicową", czy "ekonomią alternatywną", a prawdę mówiąc opowiadają bzdury. Nie ma prawicowej i lewicowej ekonomii, ekonomia jest jedna, a w jej ramach funkcjonują różne sprzeczne teorie, ale te teorie zostają obalone, gdy nie sprawdzają się w praktyce. Keynesizm się nie sprawdził, socjalizm też nie, tę pierwszą teorię obaliła stagflacja, tę drugą hiperinflacja łamana przez bylejakość.

    • liberalna żarliwość
      Z prawdziwie doktrynerskim zapałem bronisz doktryny liberalnej. Mi to akurat nie przeszkadza, bo moje poglądy są bardzo podobne, nie mniej jakiś skrupulant mógłby się przyczepić do tej niekonsekwencji. W polityce nie jest tak prosto jak w gospodarce, partie raczej nie mają doktryn tylko szyldy i doraźne programy.

      •  W przypadku ekonomii nie
         W przypadku ekonomii nie bronię żadnej doktryny, bronię tego, co ekonomia w praktyce dowiodła. A dowiodła, że mieszanie się państwa w gospodarkę przynosi dobre efekty tylko wtedy, gdy państwo pilnuje prawidłowego funkcjonowania rynku: chroni konkurencję, zwalcza inflację, dba o infrastrukturę i wyrównuje szanse obywateli inwestując w edukację. Dopóki państwo ogranicza się tylko do tych paru podstawowych działań jest OK, gdy jednak zaczyna posuwać się dalej i uznaje, że musi regulować rynek i naprawiać gospodarkę, to zwykle gospodarkę pieprzy. Tu nie trzeba żadnej doktryny, tu wystarczą obserwacje i wystarczy chwila zastanowienia nad tym, czy politycy faktycznie są mądrzejsi od pozostałych obywateli i czy centralny, polityczny planista jest dla nas lepszy niż rynek, na którym to my podejmujemy decyzje.

  3.  Widzisz, rzecz w tym jak do
     Widzisz, rzecz w tym jak do doktryny podchodzimy. Doktryna może być po prostu dopasowana do poglądów, może być ich opisem i wtedy jest wszystko OK. Może być jednak na odwrót, to poglądy mogą zostać dopasowane do doktryny, bo ta jest modna, albo przeciwnie, jest niszowa i "undergroundowa", bo doktrynerzy dobrze mówią, bo skoro w jednym punkcie guru ma rację, to musi mieć ją w każdym. To podejście jest niestety głupie i z myśleniem ma niewiele wspólnego, na szczęście to nie moje podejście. Dla mnie doktryna jest dodatkiem, równie dobrze mógłbym nie mieścić się w żadnej ideologii i z pewnością bym się tym nie załamał. Skoro jednak moje poglądy mają coś wspólnego z liberalizmem, to mówię o sobie, że jestem liberałem. Mógłbym nie mówić, tak byłoby mi nawet lepiej, łatwiej i przyjemniej, ale mówię, bo słyszę co mówią przeciwnicy liberalizmu. Oni chcą tworzyć coś co nazywają "ekonomią lewicową", czy "ekonomią alternatywną", a prawdę mówiąc opowiadają bzdury. Nie ma prawicowej i lewicowej ekonomii, ekonomia jest jedna, a w jej ramach funkcjonują różne sprzeczne teorie, ale te teorie zostają obalone, gdy nie sprawdzają się w praktyce. Keynesizm się nie sprawdził, socjalizm też nie, tę pierwszą teorię obaliła stagflacja, tę drugą hiperinflacja łamana przez bylejakość.

    • liberalna żarliwość
      Z prawdziwie doktrynerskim zapałem bronisz doktryny liberalnej. Mi to akurat nie przeszkadza, bo moje poglądy są bardzo podobne, nie mniej jakiś skrupulant mógłby się przyczepić do tej niekonsekwencji. W polityce nie jest tak prosto jak w gospodarce, partie raczej nie mają doktryn tylko szyldy i doraźne programy.

      •  W przypadku ekonomii nie
         W przypadku ekonomii nie bronię żadnej doktryny, bronię tego, co ekonomia w praktyce dowiodła. A dowiodła, że mieszanie się państwa w gospodarkę przynosi dobre efekty tylko wtedy, gdy państwo pilnuje prawidłowego funkcjonowania rynku: chroni konkurencję, zwalcza inflację, dba o infrastrukturę i wyrównuje szanse obywateli inwestując w edukację. Dopóki państwo ogranicza się tylko do tych paru podstawowych działań jest OK, gdy jednak zaczyna posuwać się dalej i uznaje, że musi regulować rynek i naprawiać gospodarkę, to zwykle gospodarkę pieprzy. Tu nie trzeba żadnej doktryny, tu wystarczą obserwacje i wystarczy chwila zastanowienia nad tym, czy politycy faktycznie są mądrzejsi od pozostałych obywateli i czy centralny, polityczny planista jest dla nas lepszy niż rynek, na którym to my podejmujemy decyzje.

  4. Jak zwalczać inflację?
     A jak inflacja się tworzy? Zwyczajnie, albo przez dodruk banknotów, albo przez zabawę państwa ze stopami procentowymi ( jak u Greenspana ), albo przez nadmierne inwestycje państwowe i nadmierną ingerencję państwa w gospodarkę, albo w wyniku zmowy cenowej, itp. By zwalczać inflację wystarczy więc zapobiegać tym procesom: nie drukować ciągle nowych banknotów, nie "pomagać" gospodarce przez masową kreację taniego pieniądza, nie dopuścić, by państwo wydawało więcej, niż pozwalają mu na to dochody budżetu i karać za wszelkie przekręty mające na celu narzucenie klientom gigantycznych, oderwanych od rynkowej rzeczywistości, cen.

  5. Jak zwalczać inflację?
     A jak inflacja się tworzy? Zwyczajnie, albo przez dodruk banknotów, albo przez zabawę państwa ze stopami procentowymi ( jak u Greenspana ), albo przez nadmierne inwestycje państwowe i nadmierną ingerencję państwa w gospodarkę, albo w wyniku zmowy cenowej, itp. By zwalczać inflację wystarczy więc zapobiegać tym procesom: nie drukować ciągle nowych banknotów, nie "pomagać" gospodarce przez masową kreację taniego pieniądza, nie dopuścić, by państwo wydawało więcej, niż pozwalają mu na to dochody budżetu i karać za wszelkie przekręty mające na celu narzucenie klientom gigantycznych, oderwanych od rynkowej rzeczywistości, cen.

  6. Jak zwalczać inflację?
     A jak inflacja się tworzy? Zwyczajnie, albo przez dodruk banknotów, albo przez zabawę państwa ze stopami procentowymi ( jak u Greenspana ), albo przez nadmierne inwestycje państwowe i nadmierną ingerencję państwa w gospodarkę, albo w wyniku zmowy cenowej, itp. By zwalczać inflację wystarczy więc zapobiegać tym procesom: nie drukować ciągle nowych banknotów, nie "pomagać" gospodarce przez masową kreację taniego pieniądza, nie dopuścić, by państwo wydawało więcej, niż pozwalają mu na to dochody budżetu i karać za wszelkie przekręty mające na celu narzucenie klientom gigantycznych, oderwanych od rynkowej rzeczywistości, cen.

    • Koehler nie powiedział niczego konkretnego.
       Powiedział jedynie, że kryzys jest wyzwaniem dla demokracji ( raczej dla ekonomii, choć jeśli ktoś wierzy w polityczne rozwiązania problemów gospodarczych, to może powtarzać takie hasła… ), poparł antykryzysową politykę rządu Merkel ( czyli m. in. takie kwiatki, jak dopłaty do nowo zakupionych samochodów, co oznacza, że najpierw rząd zabiera ludziom pieniądze w formie VATu i akcyzy, a potem oddaje je im jako dotację ), postraszył ciężkimi czasami i powiedział o tym, że rynki finansowe potrzebują "nowego ładu" i właśnie o to chodziło chyba z tym Bretton Woods. Ogólnie rzecz biorąc nie powiedział niczego ciekawego.

      Co do tego "nowego ładu" zgadzam się w pełni, choć wyobrażam go sobie inaczej niż pan Koehler. On mówił o tym, że winni kryzysowi są bankierzy i miał rację, ale nie są oni głównymi winnymi. Prawda, kredyty były udzielane dość nieodpowiedzialnie, ale nie byłoby to możliwe bez polityki Greenspana i Fed. Ciągłe obniżki stóp procentowych doprowadziły do napompowania gospodarki tanim pieniądzem, a w połączeniu z prawem pozwalającym na udzielenie kredytu praktycznie każdemu, nawet komuś bez zaświadczenia o stałych dochodach, złożyło się to na obecny kryzys. Co więc zrobić, by uniknąć takich problemów w przyszłości? Przede wszystkim trzeba skończyć ze sztucznym obniżaniem lub zwiększaniem stóp procentowych. Banki centralne robią to, by pomóc gospodarce, ale zazwyczaj tylko ją przez to psują.

    • Koehler nie powiedział niczego konkretnego.
       Powiedział jedynie, że kryzys jest wyzwaniem dla demokracji ( raczej dla ekonomii, choć jeśli ktoś wierzy w polityczne rozwiązania problemów gospodarczych, to może powtarzać takie hasła… ), poparł antykryzysową politykę rządu Merkel ( czyli m. in. takie kwiatki, jak dopłaty do nowo zakupionych samochodów, co oznacza, że najpierw rząd zabiera ludziom pieniądze w formie VATu i akcyzy, a potem oddaje je im jako dotację ), postraszył ciężkimi czasami i powiedział o tym, że rynki finansowe potrzebują "nowego ładu" i właśnie o to chodziło chyba z tym Bretton Woods. Ogólnie rzecz biorąc nie powiedział niczego ciekawego.

      Co do tego "nowego ładu" zgadzam się w pełni, choć wyobrażam go sobie inaczej niż pan Koehler. On mówił o tym, że winni kryzysowi są bankierzy i miał rację, ale nie są oni głównymi winnymi. Prawda, kredyty były udzielane dość nieodpowiedzialnie, ale nie byłoby to możliwe bez polityki Greenspana i Fed. Ciągłe obniżki stóp procentowych doprowadziły do napompowania gospodarki tanim pieniądzem, a w połączeniu z prawem pozwalającym na udzielenie kredytu praktycznie każdemu, nawet komuś bez zaświadczenia o stałych dochodach, złożyło się to na obecny kryzys. Co więc zrobić, by uniknąć takich problemów w przyszłości? Przede wszystkim trzeba skończyć ze sztucznym obniżaniem lub zwiększaniem stóp procentowych. Banki centralne robią to, by pomóc gospodarce, ale zazwyczaj tylko ją przez to psują.