Reklama

Pan Ignacy Lajkonik był w kropce. W dużej, czerwonej kropce ze strzałką „Jesteś tutaj”.

Pan Ignacy Lajkonik był w kropce. W dużej, czerwonej kropce ze strzałką „Jesteś tutaj”. Spojrzał w prawo, potem w lewo, żeby się upewnić, czy na pewno dobrze trafił, a potem jeszcze raz popatrzył na wielki, turystyczny plan miasta. Wszystko się zgadzało, był w kropce.

Tego dnia pan Lajkonik wcześniej skończył pracę i postawił sobie za punkt honoru zrobić pani Chandrze prezent. Pamiętał, jak bardzo podobały jej się herbaciane róże, ale przynosić jeszcze raz taki sam bukiet? Nie, to nie uchodzi. Jaki zatem? Może rudożółte chryzantemy? Pan Ignacy pamiętał jednak, że na Wschodzie chryzantema to symbol japońskiego cesarza – nie wiadomo, jak to przyjmie ktoś związany z Indiami. Myślał dłuższą chwilę, a nad głową podskakiwała mu mała biała piłeczka – zwyczaj, który kiedyś zobaczył w telewizji, a który bardzo mu się spodobał. Wreszcie piłeczka przestała podskakiwać, a pan Lajkonik wpadł na pomysł. Zamiast triumfalnego „Ju-huu” grzecznie przeprosił, jak zawsze, kiedy na kogoś wpadł, i ruszył na poszukiwania.

Reklama



Albowiem istotą pomysłu było sprezentowanie uroczej gospodyni olbrzymiego bukietu ozdobnych, ciemnożółtych słoneczników. Pan Ignacy miał jeszcze w pamięci głębokie, soczyste kolory u pani Chandry: wiśniową czerwień sari, pomarańcze i żółcie zasłon i narzuty na kanapie oraz słoje z różnobarwnymi, egzotycznymi przyprawami w kuchni. Niestety, pan Lajkonik już od ponad godziny krążył po mieście – bez rezultatu. W kolejnych kwiaciarniach panie bezradnie rozkładały ręce: „Gdyby pan zapytał tydzień temu…”, „Ledwie parę dni minęło, jak sprzedałam ostatniego…”, „Były, panie kochany, do wyboru, do koloru, ale już nie ma!”, a pan Ignacy, coraz bardziej ponury, kierował kroki do następnej. Był już i na dworcu, i w nowej galerii handlowej, gdzie znudzone dziewczę zaoferowało mu słonecznika w wersji hardcore – pracowicie skomponowanego z czarnej, lakierowanej skóry. Był na bazarze, gdzie przeróżne babuleńki w wieku mocno emerytalnym i nie tylko miały przepiękne borowiki, podgrzybki i kurki – ale ani jednego słonecznika.

W swoich poszukiwaniach pan Lajkonik został skierowany przez bardzo uprzejmego i uczynnego policjanta aż tutaj – na obrzeża miejskiej starówki, gdzie dzięki dotacjom stworzono nowoczesne zaplecze dla turystów: place i skwerki wyłożono granitową kostką, postawiono ławeczki, reflektory oświetlające zabytkowe gmachy – kościoły, resztki murów obronnych, miejskie muzeum oraz ratusz – i wspomniany plan miasta. Stał więc pan Ignacy w kropce, i zastanawiał się, co dalej. Robiło się już ciemno, w zasięgu wzroku nie było nie to, że kwiaciarni, ale żywej duszy, i wszystko zdawało się wskazywać, że wróci do domu z niczym. Albo ze słonecznikiem z czarnej skóry, brrrr!

W tej właśnie chwili od strony zabytkowych budynków nadszedł szybkim krokiem młody mężczyzna. Zbliżył się do zaparkowanego w pobliżu dostawczego samochodu, otworzył go i pospiesznie zaczął umieszczać w jego wnętrzu duży, prostokątny pakunek, przyniesiony pod pachą, kiedy pan Lajkonik delikatnie zapukał w jego ramię. Wywołało to wstrząsający skutek – młody człowiek podskoczył jak oparzony i krzyknął. Pan Ignacy zdumiał się:
– Przepraszam bardzo, nie miałem zamiaru pana przestraszyć. Chciałem tylko zamienić dwa słowa na temat słoneczników –
Mężczyzna spojrzał na pana Lajkonika zdumionym i przerażonym wzrokiem – Słucham?!? –
– Powiedziano mi, że tutaj mogę je znaleźć – wyjaśnił ostrożnie pan Ignacy.
– Kto panu powiedział?! –
– Jeden policjant… –
– P-p-policjant? To policja już wie? –
– Jeżeli skierował mnie tutaj, to chyba wiedział co mówi? – zastanowił się pan Lajkonik – Chociaż z drugiej strony, nie widać tu żadnej… –
Ale rozmówca już go nie słuchał, tylko wpatrywał się z rozpaczą we wnętrze swojego samochodu i powtarzał – Co mam robić? Co ja mam teraz zrobić? –
– Wie pan, może zacząć od tego, gdzie ja teraz dostanę słoneczniki? – podpowiedział życzliwie pan Ignacy.
– W tej sytuacji… – zaczął młodzieniec – Będzie chyba najrozsądniej… – po czym już bez słowa wyciągnął pakunek z samochodu, wręczył go panu Lajkonikowi, zajął miejsce za kierownicą i odjechał. Bez pisku opon, ale prawie.

Jakąś godzinę później pan Ignacy Lajkonik zadzwonił do drzwi pani Chandry. Otworzyła mu, a on, uśmiechnięty od ucha do ucha, wniósł duży, prostokątny przedmiot do jej mieszkania, położył go na stole i powiedział po prostu – Proszę. To dla ciebie.
Rozpakowali razem prezent z płacht szarego papieru – i oczom gospodyni ukazał się w całej krasie przepiękny obraz. – To „Słoneczniki” Van Klocka, kubizm. Ładna kopia, prawda? – zapytał szalenie z siebie dumny pan Ignacy. Ponieważ pani Chandra nie odpowiedziała, spojrzał na nią. Stała z dłońmi przy ustach, mimo orientalnej, śniadej cery wyraźnie blada. – Co się stało? Nieładne? –

Pani Chandra zamiast odpowiedzi włączyła telewizor, od razu na lokalny program. Z ekranu młoda pani reporterka mówiła poważnym tonem – Dzisiejsze niespodziewane ustąpienie ze stanowiska dyrektora Muzeum według niepotwierdzonych informacji ma związek z zuchwałą kradzieżą. Policja i prokuratura odmawiają komentarza, ale wiadomo, że w najbliższy piątek w Muzeum miała zostać otwarta wystawa „The Best Of Kubizm And Kuflizm”, a w jej ramach zaprezentowane obrazy mistrzów tych gatunków, takich jak Wilhelm Van Klock, Costka Iacta czy też Siergiej Błok –. Pstryknął pilot i telewizor umilkł. Pan Lajkonik patrzył to na obraz, to na panią Chandrę, to na ciemny ekran. Widać było, że intensywnie myśli.

– Nie ukradłem tego obrazu – wyjaśnił w końcu pan Ignacy. Wydawało się, że gospodyni lekko odetchnęła. – Dostałem go… zapewne od złodzieja. Co nie zmienia faktu, że trzeba go będzie oddać – dodał smętnie. Pani Chandra podeszła do niego i mocno go objęła. – Ale w tym celu… – zastrzegł pan Ignacy – …będę musiał zatelefonować w parę miejsc –. Kiedy już to zrobił, zapakowali obraz z powrotem i razem pojechali do Muzeum. Były ex-dyrektor (bo na wieść o ich wizycie odwołał swoje ustąpienie), który znał pana Lajkonika z czasów, kiedy ten był SuperLajkonikiem, nie posiadał się z radości. – Nieba panu przychylę, panie Ignacy! – powtarzał, i nie bez przyczyny, bo sam wyglądał na wniebowziętego. Pani Chandra została posadzona z rewerencjami na wielkim fotelu, a dyrektor wziął pana Ignacego na bok i coś mu z przejęciem tłumaczył. Pan Lajkonik machał dłońmi, dyrektor składał swoje, w końcu doszli do porozumienia. A następnego dnia do drzwi pani Chandry zapukało dwóch silnych panów w niebieskich kombinezonach, którzy grzecznie się przywitali i poprosili o pokwitowanie. A kiedy je dostali, z widocznym wysiłkiem wnieśli do mieszkania i postawili we wskazanym miejscu wielką donicę z pełnym kwiatów drzewkiem bauhinii, obsypanej ognistopomarańczowymi kwiatami. Wyszli, kłaniając się gospodyni, a pani Chandra siadła pod swoim nowym kwiatkiem i przeniosła się prosto w gorące lato Indii.


 

___________

Tekst chroniony prawem autorskim (wszystkie części cyklu o p. Lajkoniku). Opublikowany na witrynie www.kontrowersje.net oraz na blogu www.madagaskar08.blog.onet.pl . Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i przedruk tylko za zgodą autora.

Reklama

46 KOMENTARZE

  1. Zamiast słoneczników mogłaby też być
    Żółta Róża Texasu

    „Słoneczniki” Van Klocka przypominają “Dłonie” pędzla Bogdana Adamca
    Oraz Marysię, pomoc domową, która się interesowała malarstwem do tego stopnia, że spytała mistrza “co pan robi, ze panu laserunki nie błyszczą?”

          • I słusznie nie łapiesz
            bo go nie ma.
            Nieprecyzyjnie napisałam. Miałam na myśli 2 sprawy niepowiązane.

            Dłonie Bogdana Adamca to cykl obrazów tego twórcy, który w ten sposób chciał zdyskontować sykces polegający na kradzieży jego działa z Muzeum Narodowego. Wychodził bowiem z załoźenia, że jeśli ktoś ukradł, to znaczy, że obraz jest coś wart.
            Te jego dzieła też były w pewnym sensie kubistyczne.

          • A, skoro sukces…
            Co prawda w świecie pana Ignacego kubiści i kufliści już odnieśli sukces, inaczej by im objazdowej wystawy nikt nie organizował, ale teraz rozumiem nawiązanie : )

  2. Zamiast słoneczników mogłaby też być
    Żółta Róża Texasu

    „Słoneczniki” Van Klocka przypominają “Dłonie” pędzla Bogdana Adamca
    Oraz Marysię, pomoc domową, która się interesowała malarstwem do tego stopnia, że spytała mistrza “co pan robi, ze panu laserunki nie błyszczą?”

          • I słusznie nie łapiesz
            bo go nie ma.
            Nieprecyzyjnie napisałam. Miałam na myśli 2 sprawy niepowiązane.

            Dłonie Bogdana Adamca to cykl obrazów tego twórcy, który w ten sposób chciał zdyskontować sykces polegający na kradzieży jego działa z Muzeum Narodowego. Wychodził bowiem z załoźenia, że jeśli ktoś ukradł, to znaczy, że obraz jest coś wart.
            Te jego dzieła też były w pewnym sensie kubistyczne.

          • A, skoro sukces…
            Co prawda w świecie pana Ignacego kubiści i kufliści już odnieśli sukces, inaczej by im objazdowej wystawy nikt nie organizował, ale teraz rozumiem nawiązanie : )