Reklama

Poniższe opowiadanie powstało na kanwie tekstu blogera Zoe „Strzelanina i Lajkonik”, opublikowanego pod adresem http://kontrowersje.net/tresc/strzelanina_i_lajkonik, za wiedzą i zgo

Poniższe opowiadanie powstało na kanwie tekstu blogera Zoe „Strzelanina i Lajkonik”, opublikowanego pod adresem http://kontrowersje.net/tresc/strzelanina_i_lajkonik, za wiedzą i zgodą Autora.

Reklama

Pan Ignacy Lajkonik przeciągnął się w przepastnym skórzanym fotelu i ziewnął przeciągle, nie trudząc się zasłanianiem ust. Zrobiła to za niego drobna Azjatka w zielonym sarongu, czekająca cierpliwie obok fotela, aż jej pan i władca gestem lub słowem zdradzi swoje życzenie. Pan Lajkonik podrapał się w owłosiony tors, tuż nad siatkowym podkoszulkiem, wystającym spod mięsistego szlafroka bordo i skrzywił pogardliwie usta.

  Naprzeciwko niego siedziało w ugrzecznionych pozach dwóch młodych ludzi w garniturach chińskiego kroju, ze stójkami. Gdyby nie kolorowe, bogato zdobione złotem fulary, jakimi chronili swoje gardła, można by było wziąć ich za funkcjonariuszy chińskiej partii komunistycznej. W obecności pana Lajkonika ochrona gardła była ze wszech miar uzasadnioną przezornością: ze ścian gabinetu, w którym się znajdowali, spoglądali ci rywale pana Ignacego, którzy nie mieli szczęścia i podczas negocjacji stracili głowę. Ugrzecznienie było zresztą tylko pozorne, wiedzieli o tym doskonale zarówno goście, jak i gospodarz. Gdyby nie dbali o zachowanie pozorów, gabinet natychmiast stałby się sceną gwałtownej, zażartej walki, na kły i pazury.

Dwaj goście pana Lajkonika nie wypadli sroce spod ogona. W mieście znani byli jako Mr. A i Mr. Z, a o tych, którzy im podpadli, opowiadano, że poznają cały alfabet tortur, zanim złowroga para założy im betonowe buty i zwoduje ze swojego wielkiego motorowego jachtu na środku zatoki. Co prawda kamerdyner o wyglądzie bliskowschodniego dżinna i równie imponującej muskulaturze grzecznie acz stanowczo pozbawił ich broni osobistej – na co zgodzili się z lekkim zaledwie wahaniem – ale to nie znaczyło, że nie mają w zanadrzu kilku kart, które w decydującym momencie mogłyby okazać się atutami nie do przebicia. Jedną z nich był starannie zamaskowany snajper na jednym ze wzgórz, otaczających rezydencję pana Ignacego. Na odpowiedni sygnał gości – a może właśnie przy braku sygnału? – miał on rozpocząć ostrzał i osłaniać ich odwrót.

Pan Lajkonik nie wiedział jednak nic o snajperze; miał zresztą własne atuty. Popatrzył na ozdobne fulary gości, uśmiechnął się złośliwie i jednym ruchem niewidocznej zza blatu biurka ręki przekręcił klimatyzację na grzanie. Już po kilku minutach rozmowy na skroniach i karkach gości pojawił się perlisty pot. Mr. A ziewnął i już chciał poluzować fular dłonią, gdy napotkał ostrzegawczy wzrok towarzysza. Powoli wstał z nieznośnie parzącej kanapy i zrobił kilka kroków w kierunku okna. – Czy można? – zwrócił się do pana Ignacego. Ten zmełł w ustach przekleństwo, widząc, że plan nie wypalił i machnął dłonią, zirytowany. Już po chwili temperatura w pomieszczeniu spadła do znośnego poziomu, mimo to negocjacje utknęły w punkcie, nomen omen, martwym.

Wreszcie goście zrozumieli, że nic nie wskórają. Wstali, ukłonili się zimno i ruszyli w kierunku wyjścia. W drzwiach Mr. Z odwrócił się i przebiegle uśmiechnął. – Czyli idziemy na materace!? – rzucił, ni to pytająco, ni to twierdząco. Gospodarz zamiast odpowiedzi utkwił w nim zimny wzrok i jedyne, co pozostało gościowi, to pokiwać głową i opuścić gabinet. Pan Lajkonik przez chwilę przeżuwał wściekłość, potem jednak opanował się. „Zemsta najlepiej smakuje na zimno” pomyślał i pstryknął palcami. Drobna azjatycka rączka posłusznie wsadziła mu w dłoń cygaro, obcięła końcówkę i podała ogień. Ignacy Lajkonik, szef organizacji trzęsącej miastem, odchylił się w fotelu, zaciągnął wonnym dymem i podniósł ku górze kciuk i mały palec. W ułamku sekundy przy jego twarzy pojawiła się słuchawka telefonu, a kiedy po drugiej stronie odebrano, zmrużył oczy i wycedził: – Za godzinę rozpocząć operację „Chandra… Nie przerywaj mi, chyba że chcesz iść na pierwszy ogień. Powiedziałem. Tak. Rozpocząć operację „Chandra unyńska”!

 

*   *   *

 

Pan Ignacy Lajkonik obudził się rano z poczuciem, że coś jest nie tak. Bardzo nie tak. Od jakiegoś czasu nękały go powracające koszmary… A może to nie były koszmary, tylko zwykłe sny?

W tych snach był zupełnie innym Lajkonikiem, kimś w rodzaju prawuja Ruperta, który w czasie Prohibicji uciułał niezłą fortunę na pograniczu Stanów Zjednoczonych i Kanady. W tych snach Lajkonik najpierw przeżywał burzliwą młodość, potem stopniowo coraz rozważniej planował strategię i taktykę, by w końcu negocjować z dobrze uzbrojonymi partnerami. Podczas tych negocjacji nieodpowiednie słowo mogło skończyć się wzajemnym podziurawieniem garniturów. Pan Ignacy pamiętał również, że podczas tych sennych rozmów wszystkie chwyty były dozwolone, jak to u gangsterów, więc musiał bacznie się pilnować.

Było tam również dwóch młodszych kolesiów, prawdziwych pistoletów, oczywiście w przenośni – świetnie posługiwali się każdym rodzajem broni, od wykałaczki począwszy, a skończywszy na obsłudze taktycznych głowic atomowych, oczywiście pod warunkiem posiadania aktualnych kodów odpalenia. Znali się na wszystkim, a jeden z nich, ten w okularach, o ironicznym wejrzeniu, kojarzył się panu Lajkonikowi słabo z wydarzeniami bezpośrednio poprzedzającymi jego niedługą prezydenturę… Ale z czym konkretnie? Pan Ignacy zupełnie nie wiedział.

Otworzył szeroko oczy, przekręcił głowę i przyglądał się przez chwilę szafce nocnej i stojącej na niej lampce z abażurem w uspokajającym, rudobrązowym kolorze, kojarzącym się z jesiennymi liśćmi i zapadaniem w sen zimowy. Wziął głęboki oddech i podniósł się, usiadł na łóżku, zwiesił stopy i automatycznie zaczął szukać nimi kapci, kiedy jego wzrok padł na mały przedmiot, leżący obok poduszki. Przez chwilę, jeszcze zaspany, nie mógł zogniskować wzroku. Wreszcie to zrobił, sapnął głośno, wyciągnął dłoń i podniósł tę rzecz. Teraz doskonale widział, że była to głowa czarnego szachowego konika. Obcięta u samej nasady.
_______________

Tekst chroniony prawem autorskim (wszystkie części cyklu o p. Lajkoniku). Opublikowany w witrynie www.kontrowersje.net oraz na blogu www.madagaskar08.blog.onet.pl . Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i przedruk tylko za zgodą autora.

Reklama

21 KOMENTARZE

  1. Heh
    Jak zwykle. Czyli dobre.
    Azjaci we śnie (innej rzeczywistości) kojarzą mi sie z okrucieństwem.

    słowo FULARY mi się podoba – a propos szachów w tej opowiastce – po zmianie kolejności liter mamy LAUFRY;-)

    Ps. Fajne czytadło czytałem ostatnio – seria Oko Jelenia napisana przez Pilipiuka. Jak masz chwilę na lekką, bezpretensjonalną lekturę dla zabicia czasu (ma w ogóle ktoś wolny czas???).

  2. Heh
    Jak zwykle. Czyli dobre.
    Azjaci we śnie (innej rzeczywistości) kojarzą mi sie z okrucieństwem.

    słowo FULARY mi się podoba – a propos szachów w tej opowiastce – po zmianie kolejności liter mamy LAUFRY;-)

    Ps. Fajne czytadło czytałem ostatnio – seria Oko Jelenia napisana przez Pilipiuka. Jak masz chwilę na lekką, bezpretensjonalną lekturę dla zabicia czasu (ma w ogóle ktoś wolny czas???).

  3. Heh
    Jak zwykle. Czyli dobre.
    Azjaci we śnie (innej rzeczywistości) kojarzą mi sie z okrucieństwem.

    słowo FULARY mi się podoba – a propos szachów w tej opowiastce – po zmianie kolejności liter mamy LAUFRY;-)

    Ps. Fajne czytadło czytałem ostatnio – seria Oko Jelenia napisana przez Pilipiuka. Jak masz chwilę na lekką, bezpretensjonalną lekturę dla zabicia czasu (ma w ogóle ktoś wolny czas???).