Reklama

Pan Ignacy Lajkonik zmierzył wzrokiem długi, wysoki regał pełen słoików i skrzywił się. Nienawidził po prostu wizyt w superhiperekstramarkecie, a tym razem niestety był do tego zmuszony.

Pan Ignacy Lajkonik zmierzył wzrokiem długi, wysoki regał pełen słoików i skrzywił się. Nienawidził po prostu wizyt w superhiperekstramarkecie, a tym razem niestety był do tego zmuszony. Zakupy tam gdzie zwykle, czyli na targu, nie doszły do skutku. Jesienna atmosfera w połączeniu z kilkoma wirusami na dopingu i jedną wyjątkowo zjadliwą zarazą sprawiły, że liczne stragany ziały pustką. Pan Ignacy dowiedział się od dobrze zakonserwowanego bywalca bazarku, który odznaczał się czerwonym nosem i zamglonym wzrokiem (bywalec, nie bazarek), że wszyscy nieobecni zostali powaleni jesiennymi infekcjami i zdrowieją powoli we własnych domach. Wśród kuracjuszy niestety znalazł się również pan Modest i pozostali zaufani sprzedawcy… co sprawiło, że pan Lajkonik, pokręciwszy głową i powzdychawszy, skierował się do sklepu wielkopowierzchniowego. 

Reklama

No i stał teraz w przepastnej hali superhiperekstramarketu Cherchons i myślał sobie, że jakby tę nazwę wymawiać – wyjątkowo! – zgodnie z fonetyką polską, a nie francuską, to dobrze oddawałaby ona pogodę i nastrój tego dnia. Mglisty poranek przeszedł w niepewny, zachmurzony dzień, który nie mógł się zdecydować, czy zacząć siąpić mżawką, czy może łaskawie udostępnić nieco słoneczka – a efektem była całkowita dezorientacja ludzi, którzy wychodzili ubrani za grubo lub za cienko i przeziębiali się, a następnie z zażenowaniem pokasływali i kichali w zwinięte dłonie – echhherr! Echhherr! Echchhon! 

Na razie jednak pan Ignacy musiał porzucić te ponure i w gruncie rzeczy bezproduktywne rozważania nad brzmieniem i nazwami, a zająć się zakupami. Zaprosił był mianowicie swojego siostrzeńca Karola, zwanego Koperkiem, wraz z jego oficjalną już – jak ten czas leci! – narzeczoną Pauliną, na uroczysty obiad, w którym gwoździem programu miały być dania kuchni włoskiej, m.in. zupa-krem z brokułów, a na drugie – spaghetti z pesto oraz sosem szpinakowo-czosnkowym. Mimo że pasta w kuchni włoskiej jest podawana zupełnie osobno, a danie główne to „normalne” drugie danie, pan Lajkonik z panią Chandrą doszli zupełnie słusznie do wniosku, że gdyby dodali do menu jeszcze jakąś pieczeń, to pękliby z przejedzenia, zwłaszcza że na deser miało być domowej roboty tiramisu!

Pan Ignacy stał teraz pośród półek ze słoiczkami, torebkami, puszkami etc. i zastanawiał się, które z nich mu się przydadzą i dlaczego. Czas upływał sobie w takt dziarskiej piosenki, dopingującej klientów do kupowania, a pan Lajkonik, odporny na taki syreni śpiew, zaczynał żałować swojej odporności. Przecież mógłby dać mu się porwać i skończyć zakupy już dawno – nie stałby wtedy na środku alejki i nie drapałby się bezradnie w głowę. No i mógłby wrócić do domu, przebrać się, wypakować siatki i zacząć kulinarne misterium… a dzięki temu być może zdążyć z włoską ucztą na umówioną godzinę! To ostatnie podpowiedział mu już całkiem ostro jego wewnętrzny głos, który zaraz potem pokazał panu Ignacemu wyraźnie, które słoiczki, torebki i puszki powinien wrzucić do koszyka.

Pan Lajkonik, wdzięczny za podpowiedź, szybko wypełnił koszyk i spojrzał na zegarek. Gdyby zamiast koszyka miał wózek, mógłby się złapać za głowę – wszystkie te rozterki i rozważania zajęły mu tyle czasu, że musiał się naprawdę pospieszyć, jeżeli chciał ze wszystkim zdążyć! Gdyby więc nie jesienna pogoda, pan Modest i inni straganiarze nie zachorowaliby… gdyby nie to, pan Ignacy nie musiałby iść na zakupy do Cherchons… gdyby nie to, nie zastanawiałby się tak długo nad wyborem… gdyby nie to, nie spieszyłby się tak do kasy i być może wybrałby inną drogę do kasy. Ale nie wybrał. Poszedł zdecydowanym krokiem na skróty, przez alejkę z zabawkami.

I tam ktoś chwycił go za nogawkę, uniemożliwiając marsz ku kasom. Zaskoczony pan Lajkonik usiłował się uwolnić, ale chwyt był mocny i pewny. Spojrzał więc w dół. Stała tam dziewczynka, pięcio- a może sześcioletnia, ubrana niezwykle szykownie, według klasycznych wzorów elegancji z katalogów mody. Tweedowy płaszczyk leżał na niej nienagannie, z ramienia zwisała torebka – miniatura „dorosłej” damskiej torebki, a całości obrazu dopełniały kaloszki i kaszkiecik w tę samą szkocką kratę. Dziewczynka miała twardy wzrok osoby przyzwyczajonej do tego, że jej życzenia i żądania są spełniane, gdzieś daleko czaiła się groźba, że niechby ktoś się jej sprzeciwił, to dopiero! Chcąc nie chcąc, pan Ignacy pochylił się ku dziewczynce z pytającym wyrazem twarzy.

– Dzień dobry – powiedziała dziewczynka tonem jednoznacznie potępiającym fakt, że pan Lajkonik nie odezwał się jako pierwszy. Po czym ciągnęła w sposób nader rzeczowy: – Mam taki problem, proszę pana; chciałam kupić do mojego domku dla lalek nowego lokatora. Pana lalkę dla moich pań. Czy mógłby mi pan poradzić, jaki będzie najlepszy? Tu wdzięcznym gestem wskazała na półkę, na której stało kilkanaście pudełek z logo znanej firmy zabawkarskiej. Pan Ignacy niedowierzająco spojrzał na dziewczynkę (wciąż trzymającą mocno jego nogawkę), po czym skierował wzrok na lalki. – Może ta? – zaproponował niepewnie pierwszą z brzegu. – Zobaaaczmy… – odpowiedziała sceptycznym tonem dziewczynka.

Sięgnęła ku pudełku i wcisnęła dobrze widoczny guzik z napisem „Wypróbuj mnie!”, umieszczony centralnie na piersi postaci. Lalka – eteryczny blondynek w błyszczącym metalicznie garniturku – otworzyła usta, a słowiczy głos powiedział: „Moja droga, jesteś najpiękniejsza na świecie. Twojej urodzie nic nie dorówna. Czy mogę cię zaprosić na kolację przy świecach?” – Ee – oceniła dziewczynka – kit wciska! Następna!

Pan Lajkonik zaniemówił i posłusznie dotknął następnego guzika. Lalka – postawny brunet w wojskowym moro – zapewniła soczystym barytonem: „Obronię cię. Ze mną poczujesz się bezpiecznie. Będziemy razem już zawsze!”. Tym razem jedyną reakcją ze strony dziewczynki było pogardliwe – Pfff!!! Pan Ignacy uniósł brwi, ale przesunął się dalej i wypróbował następną lalkę „Ouuu, bejbee!” zawyło z pudełka coś w hawajskiej koszuli i z nażelowaną fryzurą „Imprezuj ze mną, wezmę cię na niezłe party-y-y!”. Dziewczynka wydęła wargi – Fi donc! A co to za kreatura! Następny! Ugrzeczniony głosik okularnika w kuchennym fartuchu z następnego pudełka zapytał: „Czego byś sobie życzyła? Babkę czy torcik? Pojedź do przyjaciółki, a ja w tym czasie pozmywam i odkurzę…”. – Noo, może? – zastanowiła się dziewczynka – Ale to takie nudne… Następny! „Zostaję dzisiaj dłużej na zebraniu!” zadudnił bas z kolejnego opakowania „Wypiszę ci czek, kup sobie coś ładnego u jubilera” – Ee, tak to ja mam codziennie w domu!

I nie wiadomo, czym by się to skończyło, gdyby dziewczynka nie zobaczyła na samym końcu półki pudełka, które nie miało przezroczystej ścianki, guzika „Wypróbuj mnie”, ani żadnej innej wskazówki, co konkretnie kryje się w środku. Na pudełku był tylko napis „Idealny mężczyzna dla Twojej lalki” i kilka kolorowych plam, które mogły – ale nie musiały – kojarzyć się z męską sylwetką… a może tylko profilem twarzy? Dziewczynka podniosła pudełko z półki – a było to ostatnie pudełko tego rodzaju! – i skwapliwie zaczęła szukać wieczka. Pudełko było wszakże doskonale zamknięte i zapieczętowane, więc dziewczynka zmieniła nastawienie z dystyngowanego na zniecierpliwione, a potem – na całkiem już zdenerwowane. I kto wie, jakby się to skończyło, gdyby zza rogu nie weszła mama dziewczynki z wielkim wózkiem pełnym zakupów.

Skąd pan Lajkonik – a wraz z nim Czytelnicy – wiedział, że to jej mama? To było od razu widać. Pani była ubrana dokładnie tak samo, jak dziewczynka, z tą różnicą, że na nogach zamiast kaloszy miała eleganckie czółenka. W szkocką kratę, oczywiście. Szybkim krokiem podeszła do regału, jednym spojrzeniem ogarnęła sytuację i powiedziała do córki: – Aha, tutaj jesteś! – a do pana Ignacego – Widzę, że córka zaangażowała pana do pomocy. No tak, to typowe, ona jest taka przedsiębiorcza – po czym znów do córki: – Kochanie, nie otwieraj tego pudełka, idziemy najpierw do kasy! I poszły. A pan Lajkonik stał osłupiały i patrzył, jak oddalały się od niego sklepową alejką. Przez chwilę słyszał jeszcze ich rozmowę:
– Chcę zobaczyć, co jest w środku!
– Kochanie, zaczekaj, najpierw zapłacimy.
– Ale ja chcę otworzyć i zobaczyć!
– Nie otwieraj, zaczekaj, aż będziemy za kasami.
– Ale ja sobie życzę otworzyć!
– Pandorciu, po raz ostatni mówię: nie!

Pan Ignacy, powoli dochodząc do siebie, również ruszył w kierunku kasy. Ale jak najdalszej od tej, do której kierowały się pani z córką. Ponieważ teraz już naprawdę mu się spieszyło, prawie biegł. A poza tym chciał być jak najdalej od nich, kiedy pudełko zostanie otwarte.

 

________________

Tekst chroniony prawem autorskim (wszystkie części cyklu o p. Lajkoniku). Opublikowany w witrynie www.kontrowersje.net oraz na blogu www.madagaskar08.blog.onet.pl . Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i przedruk tylko za zgodą autora. 

Reklama

75 KOMENTARZE

  1. Tak na szybko: dzień dobry polski
    Pięcioipółletnia Pandorcia, a już miesza. W sumie to najbardziej kompletny Lajkonik:
    – jest polityka i wybory współczesnego swiata, dokonywane przez słodkie… maluszki bez siuśka, za to pewne swego; tylko jaki to wybór, skoro wszystko do wybrania mieści się pod jednym dachem i byle brzdąc sięga do kieszeni oraz na półkę

    – jest kwestia kobieca, którą uprzejmię przemilczę

    – jest odnośnik do cywilizacji, przemilczę przez ignorancję

    – jest zmora tego świata, czyli zakupy w chorobie

    – jest wzmianka o haute c(o)u(l)ture, czy jak się to mówi a można popisać

    – jest szkocka kratka, a wiadomo, że każdy kiedyś skończy jak Szkot: zostanie albo grubym pijakiem, albo brzydką rudą kobietą, albo skończy w więzieniu,albo umrze przedwcześnie; tu znów polityka i jej docelowy ”gmach” – śmierć i więzienie, ewentualnie jak się ją robi (w okolicach więzienia, głównie grubi, pijani, martwi i rudzi)

    – są ludzkie dramaty: stan narzeczeństwa grożący rodzinnym obiadem

    – jest doza humoru, bez którego nie sposób się zmierzyć z kwestią kobiecą, kwestią cywilizacyjną, kwestią szkocką i ludzkiego dramatu OBCOWANIA z bliźnim przy stole

    – jest wreszcie polszczyzna (Quackiego), jakiej już nie ma i jest polskość (Lajkonik), jakiej już chyba nigdy nie będzie, a szkoda.

    ŻE pojawiam się też JA – tu niżej – przez skromność NIE WSPOMNĘ i tylko się podpiszę krzyżykiem, bo ja już dokonałem wyboru, świadomie przez intuicję: głosuję na Pana (Lajkonika) i na Pana Quackiego, choć istnieje obawa, że z takim brawurowym polskim można rozważać jeszcze jedną kwestię – kwestię prawda żydowską.

    X

    • Dzień dobry
      Wie Pan co, tak mi Pan zanalizował utwór, że prawie się czuję jak na kozetce. Proszę tylko zauważyć, że przy całej zastosowanej polszczyźnie obaj mamy całkiem niepolskie nicki : ) A już ten pana X na koniec, to zupełnie – może jakiś Xawery albo Xymena by się znaleźli do pełni trójcy?

      Dziękuję bardzo, rozszyfrował mnie Pan do głębi. Czekam, aż na Pana spłynie natchnienie!

  2. Tak na szybko: dzień dobry polski
    Pięcioipółletnia Pandorcia, a już miesza. W sumie to najbardziej kompletny Lajkonik:
    – jest polityka i wybory współczesnego swiata, dokonywane przez słodkie… maluszki bez siuśka, za to pewne swego; tylko jaki to wybór, skoro wszystko do wybrania mieści się pod jednym dachem i byle brzdąc sięga do kieszeni oraz na półkę

    – jest kwestia kobieca, którą uprzejmię przemilczę

    – jest odnośnik do cywilizacji, przemilczę przez ignorancję

    – jest zmora tego świata, czyli zakupy w chorobie

    – jest wzmianka o haute c(o)u(l)ture, czy jak się to mówi a można popisać

    – jest szkocka kratka, a wiadomo, że każdy kiedyś skończy jak Szkot: zostanie albo grubym pijakiem, albo brzydką rudą kobietą, albo skończy w więzieniu,albo umrze przedwcześnie; tu znów polityka i jej docelowy ”gmach” – śmierć i więzienie, ewentualnie jak się ją robi (w okolicach więzienia, głównie grubi, pijani, martwi i rudzi)

    – są ludzkie dramaty: stan narzeczeństwa grożący rodzinnym obiadem

    – jest doza humoru, bez którego nie sposób się zmierzyć z kwestią kobiecą, kwestią cywilizacyjną, kwestią szkocką i ludzkiego dramatu OBCOWANIA z bliźnim przy stole

    – jest wreszcie polszczyzna (Quackiego), jakiej już nie ma i jest polskość (Lajkonik), jakiej już chyba nigdy nie będzie, a szkoda.

    ŻE pojawiam się też JA – tu niżej – przez skromność NIE WSPOMNĘ i tylko się podpiszę krzyżykiem, bo ja już dokonałem wyboru, świadomie przez intuicję: głosuję na Pana (Lajkonika) i na Pana Quackiego, choć istnieje obawa, że z takim brawurowym polskim można rozważać jeszcze jedną kwestię – kwestię prawda żydowską.

    X

    • Dzień dobry
      Wie Pan co, tak mi Pan zanalizował utwór, że prawie się czuję jak na kozetce. Proszę tylko zauważyć, że przy całej zastosowanej polszczyźnie obaj mamy całkiem niepolskie nicki : ) A już ten pana X na koniec, to zupełnie – może jakiś Xawery albo Xymena by się znaleźli do pełni trójcy?

      Dziękuję bardzo, rozszyfrował mnie Pan do głębi. Czekam, aż na Pana spłynie natchnienie!

  3. Tak na szybko: dzień dobry polski
    Pięcioipółletnia Pandorcia, a już miesza. W sumie to najbardziej kompletny Lajkonik:
    – jest polityka i wybory współczesnego swiata, dokonywane przez słodkie… maluszki bez siuśka, za to pewne swego; tylko jaki to wybór, skoro wszystko do wybrania mieści się pod jednym dachem i byle brzdąc sięga do kieszeni oraz na półkę

    – jest kwestia kobieca, którą uprzejmię przemilczę

    – jest odnośnik do cywilizacji, przemilczę przez ignorancję

    – jest zmora tego świata, czyli zakupy w chorobie

    – jest wzmianka o haute c(o)u(l)ture, czy jak się to mówi a można popisać

    – jest szkocka kratka, a wiadomo, że każdy kiedyś skończy jak Szkot: zostanie albo grubym pijakiem, albo brzydką rudą kobietą, albo skończy w więzieniu,albo umrze przedwcześnie; tu znów polityka i jej docelowy ”gmach” – śmierć i więzienie, ewentualnie jak się ją robi (w okolicach więzienia, głównie grubi, pijani, martwi i rudzi)

    – są ludzkie dramaty: stan narzeczeństwa grożący rodzinnym obiadem

    – jest doza humoru, bez którego nie sposób się zmierzyć z kwestią kobiecą, kwestią cywilizacyjną, kwestią szkocką i ludzkiego dramatu OBCOWANIA z bliźnim przy stole

    – jest wreszcie polszczyzna (Quackiego), jakiej już nie ma i jest polskość (Lajkonik), jakiej już chyba nigdy nie będzie, a szkoda.

    ŻE pojawiam się też JA – tu niżej – przez skromność NIE WSPOMNĘ i tylko się podpiszę krzyżykiem, bo ja już dokonałem wyboru, świadomie przez intuicję: głosuję na Pana (Lajkonika) i na Pana Quackiego, choć istnieje obawa, że z takim brawurowym polskim można rozważać jeszcze jedną kwestię – kwestię prawda żydowską.

    X

    • Dzień dobry
      Wie Pan co, tak mi Pan zanalizował utwór, że prawie się czuję jak na kozetce. Proszę tylko zauważyć, że przy całej zastosowanej polszczyźnie obaj mamy całkiem niepolskie nicki : ) A już ten pana X na koniec, to zupełnie – może jakiś Xawery albo Xymena by się znaleźli do pełni trójcy?

      Dziękuję bardzo, rozszyfrował mnie Pan do głębi. Czekam, aż na Pana spłynie natchnienie!

          • “Tu wyrywamy zęby i golenie na miejscu”
            Nic nie przebije przedwojennej prostoty szyldów. Był taki: “Papa, beczki po śledziach i inne bakalje z orzechem”

          • O tak!
            Tuwim w “Cicer cum caule” wspomina szyld z gospody, kędyś w rosyjskim bardzo interiorze – z błędami:
            “Zdies’ obie dajut, dierżat’ za kus’ki i użynajut”

            Z kolei polski napis w witrynie, chyba już kiedyś na kontro cytowałem?

            Sklep mięsny, tzw. “rzeźnik”, a napis:”Na życzenie klientów rozrąbujemy ryje”.

          • dawne dzieje
            Gdzieś (strych? garaż?) mam czasopisma z notatkami Tuwima na ten temat. Prawdopodobnie praźródłem są rysunki Warszawy Jerzego Zaruby, na nich widziałem te oryginalne kulfony pisane cyrylicą w języku rosyjsko-polskim.
            I coś mi się zdaje że tekst brzmiał: “zdies obje dajut, użinajut i tszimajut zakuśki”
            Trzeba by sprawdzic, w każdym razie na pewno “użynajut” nie było na końcu szyldu.

          • “Tu wyrywamy zęby i golenie na miejscu”
            Nic nie przebije przedwojennej prostoty szyldów. Był taki: “Papa, beczki po śledziach i inne bakalje z orzechem”

          • O tak!
            Tuwim w “Cicer cum caule” wspomina szyld z gospody, kędyś w rosyjskim bardzo interiorze – z błędami:
            “Zdies’ obie dajut, dierżat’ za kus’ki i użynajut”

            Z kolei polski napis w witrynie, chyba już kiedyś na kontro cytowałem?

            Sklep mięsny, tzw. “rzeźnik”, a napis:”Na życzenie klientów rozrąbujemy ryje”.

          • dawne dzieje
            Gdzieś (strych? garaż?) mam czasopisma z notatkami Tuwima na ten temat. Prawdopodobnie praźródłem są rysunki Warszawy Jerzego Zaruby, na nich widziałem te oryginalne kulfony pisane cyrylicą w języku rosyjsko-polskim.
            I coś mi się zdaje że tekst brzmiał: “zdies obje dajut, użinajut i tszimajut zakuśki”
            Trzeba by sprawdzic, w każdym razie na pewno “użynajut” nie było na końcu szyldu.

          • “Tu wyrywamy zęby i golenie na miejscu”
            Nic nie przebije przedwojennej prostoty szyldów. Był taki: “Papa, beczki po śledziach i inne bakalje z orzechem”

          • O tak!
            Tuwim w “Cicer cum caule” wspomina szyld z gospody, kędyś w rosyjskim bardzo interiorze – z błędami:
            “Zdies’ obie dajut, dierżat’ za kus’ki i użynajut”

            Z kolei polski napis w witrynie, chyba już kiedyś na kontro cytowałem?

            Sklep mięsny, tzw. “rzeźnik”, a napis:”Na życzenie klientów rozrąbujemy ryje”.

          • dawne dzieje
            Gdzieś (strych? garaż?) mam czasopisma z notatkami Tuwima na ten temat. Prawdopodobnie praźródłem są rysunki Warszawy Jerzego Zaruby, na nich widziałem te oryginalne kulfony pisane cyrylicą w języku rosyjsko-polskim.
            I coś mi się zdaje że tekst brzmiał: “zdies obje dajut, użinajut i tszimajut zakuśki”
            Trzeba by sprawdzic, w każdym razie na pewno “użynajut” nie było na końcu szyldu.