Reklama

Zawsze uważałam się za dobrą matkę. Gdyby ktoś wcześniej powiedział mi, że swoim postępowaniem wyrządzam krzywdę mojemu dziecku, obraziłabym się smiertelnie i napewno nie uwierzyłabym.

Zawsze uważałam się za dobrą matkę. Gdyby ktoś wcześniej powiedział mi, że swoim postępowaniem wyrządzam krzywdę mojemu dziecku, obraziłabym się smiertelnie i napewno nie uwierzyłabym. Dziś nie mam wątpliwości, że nieświadomie krzywdziłam synka, choć przez cały czas bardzo go kochałam i wszystko zrobiłabym dla jego dobra. Z perspektywy lat określiłabym siebie jako matkę wtedy o tyle może nietypową, że ciągle pełną wątpliwości co do słuszności stosowanych metod wychowawczych. Te zaś niczym szczególnym nie rożniły się od znanych mi z dzieciństwa ani od powszechnie stosowanych w naszym kręgu kulturowym. Jako dziecko nie doświadczyłam na szczęście przemocy fizycznej i nie stosowałam jej ? syn do dziś wypomina mi żartem jedyne siedem klapsów, jakie pamięta z dzieciństwa. Bardzo starałam się wpoić dziecku wszystko to, co sama uważałam za najważniejsze w życiu: uczciwość, odwagę, prawdomówność, szlachetność, zdolność do empatii. Widziałam jednak, że te moje dydaktyczne wysiłki synek lekceważył sobie najwyraźniej jako ?trucie? ? często irytował mnie i smucił jego znudzony wyraz twarzy.
Cofnijmy sie jednak w czasie, Marcin miał wtedy jakieś 10 -11 lat. Nasze wcześniej bliskie i bardzo ciepłe relacje pogarszały się od dłuższego czasu, z rosnącym niepokojem zdawałam sobie sprawę, że napięcia i konflikty wybuchające o byle co grożą przerodzeniem się w stan permanentny. Wiem, że nie inaczej dzieje się w innych rodzinach i rodzice przechodzą nad tym do porządku dziennego tłumacząc kłopoty tzw. trudnym wiekiem i nieuchronnością problemów z nim związanych. Nie zamierzałam się z tym pogodzić, ponieważ byłam zdania, że przyczyną konfliktów z dziećmi są sami rodzice, a trudny wiek to nic innego jak zwalniająca z odpowiedzialności wygodna wymówka i głęboko zakorzeniony w naszej świadomości szkodliwy mit. Ogromnie zależało mi na zrozumieniu prawdziwych przyczyn, dlatego postanowiłam zmierzyć się z nim w praktyce.
Od ukończenia przez synka 4-go roku życia wychowywałam go sama i systematyczne pogarszanie się domowej atmosfery stawało się coraz trudniejsze do zniesienia. Najbardziej dręczył mnie wyraz twarzyczki mojego dziecka, kiedy pytało:?mama, kochasz mnie?? i na moje najszczersze zapewnienia patrzyło z wyraźnym niedowierzaniem w pięknych, wielkich oczkach. Pewnego razu, po kolejnej z licznych scysji mały wykrzyczał mi: ?to nieprawda, ty mnie wcale nie kochasz!? Scięło mnie z nóg! Boże, myślałam zdruzgotana, jak on może tak myśleć, kiedy ja bez chwili wahania życie oddałabym dla jego dobra ? Co robię takiego strasznego, co dziecko odbiera jako brak miłości? Zaczęłam uważnie obserwować siebie i szybko dostrzegłam, że bardzo często strofuję synka, dopiero teraz zauważyłam, jak kuli się pod moim pełnym wyrzutu spojrzeniem na wiadomość o złej ocenie w szkole czy innym uchybieniu. Wreszcie poczułam się zmuszona przyjąć do wiadomości przykre prawdy, spychane dotąd w głąb podświadomości: moje dziecko boi się mnie po prostu i co gorsza ma do tego powody. Tym razem bez wykrętów uczciwie przyznałam przed sobą, że wcale nie akceptuję go takim, jakim jest, nie jestem z niego zadowolona i odczuwam tylko irytację, kiedy przy odrabianiu lekcji patrzy na mnie niewidzącym wzrokiem nawet nie starając się koncentrować. Z prawdziwym przerażeniem uswiadomiłam sobie, że ?czepiam się? każdego drobiazgu dostarczającego okazji do krytyki. Te obserwacje całkowicie odebrały mi spokój. Przyszłość rysowała mi się w barwach tak ciemnych, że wprost bałam się o niej myśleć. Jak on ? pytałam siebie ? taki słaby i bezbronny, ma dać sobie radę w tym bezwzględnym, okrutnym świecie? Jak zdołam nauczyć go być silnym i odpornym na różne zgubne pokusy? Jak ostrzec przed tysiącem pułapek i niebezpieczenstw, jeśli lekceważy sobie moje nauki i zamyka się przed nimi? Czasem obrzucał mnie spojrzeniem pełnym takiej złości i braku respektu, że skóra mi cierpła.
Wtedy nie miałam jeszcze bladego pojęcia, gdzie szukać przyczyn tego stanu, ale właśnie dlatego zdecydowana byłam się dowiedzieć. Dotarło do mnie, że już od dłuższego czasu odsuwam od siebie pewne podejrzenie, które jednak uparcie wracało: ?a może niegrzeczne, nierzadko agresywne zachowanie synka jest reakcja na moje postępowanie, protestem przeciwko bólowi, który nieświadomie mu zadaję??.
Z niedawnych doswiadczeń wiedziałam już, że wystarczy pomysleć: ?chcę wiedzieć dlaczego? i otworzyć się wewnętrznie, a odpowiedzi przychodzą same zupełnie, jakby niecierpliwie czekały tylko na sformułowanie pytań. I tym razem długo nie musiałam czekać. Wkrótce potem, przy odrabianiu lekcji, jak zwykle w męczącej, napiętej atmosferze ze mną w roli bardziej surowego egzaminatora niż pomocy (nie byłam tego świadoma), nie chciałam synkowi pomóc w rozwiązaniu jakiegoś bardzo prostego zadania, co dziś określiłabym jako zwyczajne okrucieństwo. Siedzieliśmy tak długo, coraz bardziej zmęczeni, aż w końcu rzucił mi się na szyje i wyszlochał:?mama, jak ja się mogę uczyć, jeśli ty we mnie nie wierzysz?? Za każdym razem mam łzy w oczach, kiedy wracam myślami do tego przełomowego w naszych wzajemnych stosunkach momentu, od którego nic nie pozostało takie, jak było. Prawda tych słow trafiła mnie prosto w serce. Szok byl podwójny:
– okazało się, że nie zdołałam przed dzieckiem ukryć negatywnych myśli i uczuć, których sama nie byłam świadoma,
– doznałam autentycznego, chyba największego w dotychczasowym życiu olśnienia kiedy dotarł do mnie nowy sens znanego porzekadła: ?wiara czyni cuda? – dopiero teraz dowiedziałam się, o jaką wiarę chodzi.

W ciągu najbliższej, bezsennej z nadmiaru myśli nocy zrozumiałam, że synek przez caly czas protestowal przeciwko mojej wewnętrznej barierze niewiary w niego, która stała na przeszkodzie jego rozwoju intelektualnego i duchowego. Stało się dla mnie jasne, że dziecko utożsamia miłość z wiarą i że to wiara właśnie jest tym poszukiwanym przeze mnie kluczem do zrozumienia i rozwiązania naszych problemow.
Zdumiewające, że nigdy wcześniej nie przyszło mi nawet do głowy pytanie, czy jest możliwe przekazywanie uczuć na zasadzie telepatii. Nigdy też nie spotkałam się z taką hipotezą (pomijając powieści SF). Czyżby ta kwestia nie stała się dotąd przedmiotem rozważań badaczy duszy?
Ja nie miałam najmniejszych wątpliwości ? natychmiast przekonana przyjęłam za pewnik, że uczucia przekazywane są na zasadzie telepatii absolutnie wykluczającej kłamstwo wprost do podświadomości drugiej osoby wywołując doznania rejestrowane już przez świadomość: radość i poczucie wewnętrznej siły, chęć działania, uczucie skrzydeł u ramion ? albo odwrotnie: strach, bezsilność, niepokój, poczucie braku własnej wartości, pustkę w głowie. To przekonanie zdeterminowało od zaraz wszystkie moje myśli i poczynania.
Wnioski narzucały się same. Zrozumiałam, że warunkiem wyjścia z błędnego koła nieporozumień jest przyjęcie przeze mnie całkowitej odpowiedzialności za zachowanie mojego dziecka, że muszę przestać obarczać go ciężarem współodpowiedzialności, którego nie nie jest w stanie udźwignąć. Takie tradycyjne, powszechne jak widzę wokół, nastawienie rodziców, stoi na przeszkodzie w osiagnięciu harmonii, której obie strony przecież tak bardzo pragną. Narzekając na problemy z dziećmi deklarują napewno szczerze swoją dobrą wolę, której towarzyszy całkowita bezsilność wobec domniemanego braku tejże u potomstwa. Otóż w moim mniemaniu w relacji rodzic ? dziecko wszystko zależy od strony posiadającej przewagę czyli od rodziców, ja przynajmniej z tego zalożenia wyszłam, co zaawocowało niemal natychmiastową zmianą zachowania Marcina. Dodatkowo świadomość, że na nic nie zda się próba ukrycia czy zafałszowania uczuć, bo do adresata i tak dotrą te prawdziwe oznaczała konieczność narzucenia sobie wewnętrznej dyscypliny i obowiązek kontroli własnych uczuć. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu odkryłam, że mam ogromny wpływ na swoje uczucia, jeśli poddam analizie własne poglądy, podejmę polemikę z zakotwiczonymi w świadomości od lat przekonaniami, zmierzę się ze stereotypami. Uważam, że telepatią można wyjaśnić zjawisko intuicji, powszechnie wystepujące u dzieci i znacznie rzadziej spotykane wśrod dorosłych. Wiekszość ludzi z wiekiem przyodziewa się w duchowy pancerz stępiający wrażliwość, który może spełnia swoje zadanie chroniąc przed zranieniem, ale przy okazji stanowi barierę dla pozytywnych uczuć z zewnątrz, nieuchronnie skazując przesadnie ostrożnych na niezaspokojenie potrzeb uczuciowych i osamotnienie najbardziej dotkliwe ?wsród pozornie bliskich członków rodziny. Przez wiele lat bezskutecznie próbowałam dociec, dlaczego wśród niektórych ludzi czuję się cudownie swobodnie i lekko, a inni dzialają na mnie jak psychiczny wampir, odbierając entuzjazm i siłę ? teraz znam rozwiązanie tej zagadki, a nawet umiem świadomie udaremniać to ?okradanie? z wewnętrznych wartości po prostu informując o odbieranych uczuciach. Za każdym razem reakcją jest niebotyczne zdumienie i konsternacja osoby zupełnie zwykle nieświadomej faktu, że wysyłane przez nią uczucia odbierane są w identycznej postaci i natężeniu.
Odkąd sięgam pamięcią zawsze nienawidziłam przysłowia: ?czego oczy nie widzą, sercu nie żal?, sankcjonującego powszechne zakłamanie; dużo bardziej przystaje do rzeczywistości niemieckie: ?kto raz skłamał, powinien przyzwyczaić się do mówienia nieprawdy, bo potrzebuje siedmiu kłamstw, żeby zatuszować jedno?. Swieżo dokonane odkrycia wydały mi się genialne w swojej prostocie. W oparciu o nie ośmieliłam się całkiem odrzucić stosowane dotychczas metody wychowawcze i zdecydowałam na eksperyment, którego rezultaty miały parę lat później wprawić mnie w osłupienie. Cdn.

Reklama
Reklama

16 KOMENTARZE

  1. Poproszę dalej
    Zaczyna się bardzo dobrze.

    Jedna sprawa: czy nie uważasz, że może być i tak, że to, co nazywasz telepatią, wynika z tzw. komunikatów pozawerbalnych, w tym mimiki i mowy ciała? Wg tego, co pamiętam, słowa/ język to "tylko" 20% tego, co przekazujemy całymi sobą, więc…

    • Sadze, ze nie
      przynajmniej z tego zalozenia wyszlam. Jestem przekonana, ze telepatyczne przekazywanie uczuc (mysli to moze niekoniecznie) odbywa sie nie tylko miedzy osobami bliskimi, lecz takze sobie obcymi – zdarza sie milosc ale takze przyjazn od pierwszego wejrzenia (moje takie przyjaznie trwaja juz ponad trzydziesci lat).

  2. Poproszę dalej
    Zaczyna się bardzo dobrze.

    Jedna sprawa: czy nie uważasz, że może być i tak, że to, co nazywasz telepatią, wynika z tzw. komunikatów pozawerbalnych, w tym mimiki i mowy ciała? Wg tego, co pamiętam, słowa/ język to "tylko" 20% tego, co przekazujemy całymi sobą, więc…

    • Sadze, ze nie
      przynajmniej z tego zalozenia wyszlam. Jestem przekonana, ze telepatyczne przekazywanie uczuc (mysli to moze niekoniecznie) odbywa sie nie tylko miedzy osobami bliskimi, lecz takze sobie obcymi – zdarza sie milosc ale takze przyjazn od pierwszego wejrzenia (moje takie przyjaznie trwaja juz ponad trzydziesci lat).

  3. Ależ zgoda…
    wiele razy zdarzyło nam się z małżonką usłyszeć w komórce sygnał "zajęte"  – bo oboje dzwoniliśmy do siebie nawzajem w tej samej sekundzie.

    Nieco rzadziej, ale zdarzyło się kilka razy, że myślałem o czymś b. intensywnie, a żona odpowiadała albo dopowiadała moją myśl.

    Nie twierdzę, że telepatia nie istnieje – albo, jak wolisz, rośnie prawdopodobieństwo różnych zachowań, zwłaszcza pomiędzy blisko związanymi osobami. Zakładam jednak, że w przypadku rodzica i dziecka to MOŻE być równie dobrze komunikat pozawerbalny; dzieci są bardzo czułe na sprzeczności pomiędzy tym, co mówisz i sposobem, w jaki to mówisz.

    Dalszy ciąg z pewnością przeczytam, bo zapowiada się bardzo ciekawie.

  4. Ależ zgoda…
    wiele razy zdarzyło nam się z małżonką usłyszeć w komórce sygnał "zajęte"  – bo oboje dzwoniliśmy do siebie nawzajem w tej samej sekundzie.

    Nieco rzadziej, ale zdarzyło się kilka razy, że myślałem o czymś b. intensywnie, a żona odpowiadała albo dopowiadała moją myśl.

    Nie twierdzę, że telepatia nie istnieje – albo, jak wolisz, rośnie prawdopodobieństwo różnych zachowań, zwłaszcza pomiędzy blisko związanymi osobami. Zakładam jednak, że w przypadku rodzica i dziecka to MOŻE być równie dobrze komunikat pozawerbalny; dzieci są bardzo czułe na sprzeczności pomiędzy tym, co mówisz i sposobem, w jaki to mówisz.

    Dalszy ciąg z pewnością przeczytam, bo zapowiada się bardzo ciekawie.

  5. Sawo, dzieki za linka
    Znam tego autora i jego teorie. Rzecz w tym, ze przez wiele lat staralam sie uczyc od profesjonalistow, przeczytalam mnostwo ksiazek psychologicznych, setki artykolow, obejrzalam wiele filmow i nic mi to nie dalo, kiedy znalazlam sie w potrzebie. Pomoglo mi i to natychmiast skierowanie uwagi w glab wlasnej duszy, tudziez w bok – na bliskich. I na tym sie od lat koncentruje, choc nie przestalam tez czytac. Ale psychologia wydaje mi sie dzis strasznie przeintelektualizowana no i za droga, co czyni ja dostepna tylko dla elit. Jestem zdania, ze naszym zyciem wewnetrznym rzadza zalazne i bardzo proste zasady, ktore wlasnie zatracily sie gdzies w cywilizacyjnym zgielku – jak ktos trafnie to okreslil (chyba nawet Ty?)

    Ps. Pisze w tej chwili z komputera Marcina, ktory “nie zna” polskich znakow. Moj sie co chwila zawiesza, co jest bardzo irytujace

  6. Sawo, dzieki za linka
    Znam tego autora i jego teorie. Rzecz w tym, ze przez wiele lat staralam sie uczyc od profesjonalistow, przeczytalam mnostwo ksiazek psychologicznych, setki artykolow, obejrzalam wiele filmow i nic mi to nie dalo, kiedy znalazlam sie w potrzebie. Pomoglo mi i to natychmiast skierowanie uwagi w glab wlasnej duszy, tudziez w bok – na bliskich. I na tym sie od lat koncentruje, choc nie przestalam tez czytac. Ale psychologia wydaje mi sie dzis strasznie przeintelektualizowana no i za droga, co czyni ja dostepna tylko dla elit. Jestem zdania, ze naszym zyciem wewnetrznym rzadza zalazne i bardzo proste zasady, ktore wlasnie zatracily sie gdzies w cywilizacyjnym zgielku – jak ktos trafnie to okreslil (chyba nawet Ty?)

    Ps. Pisze w tej chwili z komputera Marcina, ktory “nie zna” polskich znakow. Moj sie co chwila zawiesza, co jest bardzo irytujace