Reklama

Trochę na bliski mi temat. Rodacy na wschodzie.

Trochę na bliski mi temat. Rodacy na wschodzie.
Nie zawsze udaje się porozumieć i zrozumieć tym dwóm społecznościom. Jest tego wiele przyczyn. Najpierw warto się zastanowić nad najbardziej prozaiczną, czyli pieniędzmi. Nie jest tajemnicą że dzięki dotacjom z Polski wiele organizacji, stowarzyszeń i innych przedsięwzięć (w tym medialnych) na Litwie; pewnie by nie istniało. Oczywiście nie jest to żadna łaska ze strony Polski tylko jej moralny obowiązek a nawet dobrze pojęty interes. Faktem jednak jest, że te pieniądze pochodzą z podatków „koroniarzy” i oni to wiedzą. W związku z tym często nie są w stanie zaakceptować tego co widzą jeśli zadadzą sobie trud głębszego poznania społeczności „wilniuków”. To co obserwują jest dla nich niepojęte. Masowe odbieranie mediów rosyjskich i uważanie ich za główne źródło informacji i rozrywki. Często poglądy polityczne są takie jakie w Polsce są spotykane na obrzeżach polityki. Określane jako „komuchy”,„oszołomy” czy „mochery”. A już najbardziej nie mogą zrozumieć godzenia bez problemu wielkiego przywiązania do katolicyzmu (i to raczej w postaci „moherowej” niż „liberalnej”) z tęsknotą za ZSRR. Zastraszający brak wiedzy o historii Polski i jej współczesności. To wszystko wielu „koroniarzy” prowadzi do konkluzji, że ich pieniądze idą na jakieś niewiadomo co.
Z drugiej strony trudno spodziewać się od „wilniuków”, że będą tańczyć jak im opłacona przez Polskę orkiestra zagra. A jeśli stykają się z takimi oczekiwaniami to reagują nerwowo wysyłając „koroniarzy” razem z ich pieniędzmi do Polski. Każdy ma swoją dumę i honor które to trudno jest kupić.
Kolejną sprawą jest postawa wobec prób lituanizacji mniejszości polskiej. Wielu „koroniarzy” nie może pojąć czemu jeszcze nie doszło do powszechnego buntu. Ich postawa jest zdecydowanie bardziej radykalna niż tych których sprawa dotyczy. Nie mogą w Polsce pojąć czemu stworzona możliwość posiadania Karty Polaka cieszy się tak małą popularnością. Czemu nawet te już stworzone możliwości pisowni nazwisk nie są wykorzystywane i wielu Polaków ma ciągle dokumenty z litewskimi końcówkami nazwisk, choć nie muszą.
Jest to efekt historycznych doświadczeń. „Wilniucy” przywykli po prostu do zamieszkiwania w kraju gdzie Polacy nie są dominującą nacją. Kiedyś był to ZSRR teraz Litwa. Nauczyli się cichego robienia po swojemu. Identyfikowania się z polskością uznając, że jakieś tam państwowe dokumenty nie mają żadnego znaczenia. Do tego dochodzi jeszcze naturalny odruch normalnego życia bez komplikowania go sobie samemu. A niestety zdarza się że posiadanie Karty Polaka może to życie skomplikować.
Wyrabianie nowych dokumentów też jest urzędniczą mitręgą oraz trochę kosztuje. Dochodzą do wniosku że od tego bardziej Polakami nie będą. Taka postawa bywa wykorzystywana przez radykalne organizacje antypolskie do udowodnienia swoich tez. Jest też w postawie „wilniuków” podświadoma kalkulacja polityczna. To, iż dana osoba będzie miała kłopoty nie spowoduje przecież stanowczej reakcji Polski. Zresztą podobnie jest kiedy cała społeczność jest traktowana niezgodnie ze standardami europejskimi. W ułanów z szablami przybywających na odsiecz z „korony” nikt na Litwie nie wierzy. I słusznie. Umacnia „wilniuków” w tym przekonaniu postawa polskich polityków ciągle traktujących Litwę jako swego dobrego partnera. Mogą zatem odczuwać że ich sprawy są traktowane jako drugorzędne a czasem wręcz składane na ołtarzu dobrosąsiedzkich stosunków. Bo niby jak inaczej mają sobie wytłumaczyć mamienie Polski od 20 lat tymi samymi obietnicami które Polska przyjmuje za dobrą monetę? Choć ostatnio ta tendencja zaczyna powoli się zmieniać na lepsze.
Naturalnym wobec tego jest, że polska społeczność na Litwie wybiera drogę biernego trwania. Kibicując rzecz jasna działaniom tych którzy ich sytuację próbują zmienić ale bez specjalnego osobistego zaangażowania. Może z wyjątkiem wyborów kiedy bez zagłębiania się w meandry polityki tradycyjnie głosuje się na swoich. Dochodzi do tego jeszcze spuścizna mentalna po ZSRR która nie mogła być bez wpływu. Nauczyli się po prostu że „z własti szutki płochyje”.
Jeszcze inną sprawą są kontakty osobiste. Zdarza się że „koroniarze” w kontaktach osobistych próbują leczyć swoje kompleksy. Wreszcie są na wschodzie gdzie ich wiedza, zasobność i ogłada; są dużo większe niż miejscowych. Mają się za tych z „zachodu” czyli lepszych. Zapominając i lecząc przykrości jakich sami doznawali jadąc za chlebem do Hamburga czy Amsterdamu. Trudno się zatem spodziewać aby taka postawa spotykała się z sympatycznym odbiorem „wilniuków”. Choć może i często ma to faktycznie swoje odbicie w portfelach, wiedzy czy oczytaniu.
Pamiętać bowiem należy, że mniejszość polska na Litwie poniosła ogromne straty wśród swoich elit. Mordy w czasie wojny. Wywózki po niej. Emigracja do Polski. Współczesna polska mniejszość to głównie ludność chłopska lub jej potomkowie w pierwszym pokoleniu. Nowa elita dopiero się tworzy a jest to proces i trudny i wymagający czasu. W każdym razie obraz z jakim jedzie na Litwę wielu „koroniarzy” nie jest prawdziwy. Ubogie drewniane chaty, samochód jako luksus czy internet jako obiekt marzeń; to już przeszłość. Konfrontacja z rzeczywistością czasem pozbawia tego miłego poczucia wyższości jednych i wzmacnia poczucie własnej wartości drugich. No i dochodzi do nieporozumień.
Zdarzają się także nieporozumienia językowe. Wiele słów używanych przez „koroniarzy” jest zwyczajnie niezrozumiałych. Szczególnie te potoczne typu „Odbiło ci?” lub „Ale jazda!”. Natomiast zwroty „wilniuków” w rodzaju „Poruchaj maszynę” budzą u „koroniarzy” niekłamaną wesołość.

Wszystko to wynika z niewiedzy. W Polsce mało kto zna rzeczywistą sytuację Polaków na Litwie. Na Litwie Polska jest „zagranicą”. Może i bliską ale często jakoś tak bardziej swojsko czują się w Moskwie niż w Warszawie. W Moskwie po prostu ich język, mentalność czy upodobania; są odbierane zupełnie naturalnie. W Warszawie są „ruskimi”. Natomiast „koroniarze” na Litwie są odbierani jako ci co to nic nie rozumieją i nie mają pojęcia o sytuacji. Traktowani są zatem grzecznie, wysłuchiwani ale lekceważeni bo „co oni tam wiedzą”.
Nie ma innej drogi aby przezwyciężyć te nieporozumienia niż właśnie zacieśnianie kontaktów. Teraz w dobie otwartych granic nie ma ku temu specjalnych przeszkód. Warto jednak podchodzić do tego z wzajemnym poszanowaniem i wyrozumieniem. „Koroniarz” jadąc na Litwę musi wiedzieć że nie jedzie pod Białystok. „Wilniuk” jadąc do Warszawy musi zdawać sobie sprawę że to nie jest Niemenczyn czy Soleczniki gdzie „sami swoi” tacy jak ja.
Mimo wszystko idzie ku lepszemu. Kontakty są coraz bardziej intensywne. Paradoksalnie pomógł w tym kryzys zmuszający „wilniuków” do ruszenia w Polskę na zakupy. A tam przekonali się że „dobre bo polskie”. W Polsce sytuacja mniejszości polskiej na Litwie też zaczyna coraz częściej pojawiać się w ogólnokrajowej świadomości. Wierzę że nieporozumienia będą zanikać. Tak jak mało kogo w Polsce dziwi już fakt, że aby odwiedzić rodaka w Niemczech czy Anglii najpierw trzeba zadzwonić. Obowiązkowo. A jak jest zaproszenie „na kawkę” to…będzie kawka i ciasteczka. A nie schabowy z kapustą pod wódeczkę.
Zrozumiemy się i my. To pewne. Trzeba tylko czasu i dobrej woli.

Reklama
Reklama