fbpx
5.4 C
Biskupin
czwartek, 25 kwietnia, 2024
Reklama
Strona główna Polityka Koniec ery szybkorękich rzeźników

Koniec ery szybkorękich rzeźników

36
55
Reklama

Spójrzcie w myślach po twarzach swojej rodziny i znajomych. Zastanówcie się, ilu z nich przeżyło kiedyś zapalenie wyrostka. Ilu kamienie nerkowe. Ilu miało guzy, choćby najmniej złośliwe. A teraz wyobraźcie sobie, że każda z tych osób umarła.

Reklama

Tak właśnie by się stało, gdyby żyli jeszcze 150 lat temu. W czasach, kiedy dobrego chirurga poznawało się nie jak teraz – po delikatnych, smukłych i zwinnych palcach – lecz po łapach jak bochny, mięśniach ze stali i niewzruszonego spojrzenia. Te cechy były potrzebne, bowiem każda operacja, która trwała dłużej niż chwilkę – skończyć się mogła śmiercią pacjenta z powodu szoku. I często kończyła. Co więcej – żadna operacja, która miała na celu otwarcie brzucha nie mogła się udać niejako z definicji – ból powodowany przez otwarcie jamy brzusznej był zbyt wielki. Nie wspominam tu o innych bolesnych operacjach, które były mniej ryzykowne – wyrywanie zębów, porody, amputacje.  Amputacje – to była wtedy praktycznie jedyna domena chirurgów. Dobry specjalista powinien przeciąć skórę i mięśnie jednym pociągnięciem noża, potem szybko wziąć do ręki piłę – i w kilku pociągnięciach przepiłować kość, by odciąć chorą kończynę. Podobno najlepsi kończyli w niecałe pół minuty. Mimo to ból był oczywiście niewyobrażalny. Nic więc dziwnego, że pacjenci stronili od tych lekarzy jak mogli – jeżeli była jakakolwiek szansa na uniknięcie operacji, nikt o zdrowych zmysłach nie pozwalał sobie na wizytę u chirurga. Naukowe  autorytety zgodnie stwierdzały – ból jest nieodłączną cechą chirurgii, myślenie o operacjach bez bólu jest zwykłą stratą czasu. 

Przełom w tej sytuacji nastąpił w dość nieoczekiwanych okolicznościach, a zawdzięczamy go – uwaga – dentyście.

Jest rok 1844, znajdujemy się w małej miejscowości Hartford w Connecticut. Mamy grudzień, zbliżają się święta. Lokalny dziennik publikuje niecodzienne ogłoszenie, znamionujące przerwę w spokojnym życiu sennego miasteczka – ogłoszenie Hardford Connecticutzapowiadające pokaz osobliwości – polegający na prezentacji skutków wdychania gazu rozweselającego. Ktokolwiek będzie chciał spróbować, będzie miał do tego okazję – a cała impreza jest bezpieczna, gdyż nad śmiałkami czuwać będzie ośmiu specjalnie wynajętych osiłków, dbających o porządek na sali. Ogłoszenie rzeczywiście niecodzienne, nic więc dziwnego, że gdy nadeszła odpowiednia pora na pokazie stawiła się cała lokalna śmietanka towarzyska. Oczywiście nie mogło również zabraknąć szanowanego dentysty – Horacego Wellsa, który przybył na pokaz wraz z małżonką. Nie tylko przybył, ale wbrew sugestiom połowicy postanowił zgłosić się na ochotnika do wypróbowania tego przedziwnego środka.

Zajmijmy się więc przez chwilę panem Wellsem. Szacunek okolicznych mieszkańców zdobył on regularnym ratowaniem poszczególnych sąsiadów w sytuacjach podbramkowych – gdy zęby były już całkowicie zepsute, konieczna była natychmiastowa ekstrakcja – wtedy do akcji wkraczał dentysta. Jednak Wells, obdarzony żyłką do wynalazków, nie poprzestawał na tym – rozpoczął badania nad protezami zębów, i rzeczywiście miał mnóstwo dobrych pomysłów w tym zakresie. Początkowo działał sam, jednak później zaczął szkolić uczniów – pana Riggsa, który był aktualnie jego asystentem, oraz pana Mortona, który po okresie wspólnej pracy otworzył własna praktykę dentystyczną. Pomysły Wellsa dotyczące protetyki nie pomnik Horace Wellsaprzyniosły mu jednak ani majątku, ani wielkiej sławy – cały czas rozbijał się on bowiem o nieprzekraczalną barierę. Otóż najlepsza nawet proteza zębowa wymaga jej zainstalowania w szczęce. A najskuteczniejsze sposoby instalacji wiązały się z bolesną operacją szczękową – która skutecznie odstraszała nawet najbardziej zdesperowanych klientów – w końcu to tylko zęby, nie ma co ryzykować życia. Tak więc jest sobie Wells człowiekiem otwartym na nowe, jednocześnie posiadając uznanie i prestiż wystarczający do stabilnego życia na prowincji. I oto wkracza na scenę, gdzie dzieją się sceny zadziwiające. Ludzie, skądinąd stateczni mieszczanie, po nawdychaniu się podawanego przez organizatora gazu, zaczynają chichotać, podskakiwać, zataczać się, przepychać. Robią niesamowite miny, wyginają – generalnie tracą nad sobą panowanie. Jeden z uczestników uderza nogą w stojącą w okolicy ławkę, jednak jak gdyby nigdy nic bawi się dalej. Wells, który zachował jednak nieco władz umysłowych zauważa ten fakt, i w jego głowie zaczyna podskakiwać żaróweczka. Wdychany przez mieszczan gaz ma naprawdę zadziwiające właściwości. Kiedy pokaz się kończy, Wells podchodzi do mężczyzny, który uderzył się w nogę, ten jednak jest przekonany, że nic takiego nie miało miejsca – na dowód podwijając nogawkę. I oto co się okazuje – noga jest mocno stłuczona, prawie fioletowa, skóra przecięta, wszędzie krew. A mężczyzna nic nie poczuł. Zadziwiające. Jeszcze tego samego dnia Wells umawia się z organizatorem pokazu, niejakim profesorem (ten tytuł sam sobie nadał zresztą :D) Gardnerem Coltonem. Wypytuje go dokładnie o sam gaz i jego działanie.

Gaz rozweselający, czyli podtlenek azotu został odkryty już dość dawno temu – ponad pięćdziesiąt lat wcześniej, w 1772 roku został opisany przez Josepha Priestleya. Dwadzieścia lat potem mocno eksperymentował na nim chemik Humphry Davy – opisując jego działanie, w tym fakt, że powoduje on uśmierzanie bólu. Jednak ani wtedy, ani potem nikt nie zwrócił uwagi na ten efekt jego stosowania – dużo ciekawsze było jego działanie euforyczne, powodujące chichotanie i wariowanie każdego go wdychającego. Mało kto wie, że środek ten jest jednym z najczęściej wykorzystywanych do dzisiaj – wiadomo, podtlenkowe dopalacze w autach, to wie każdy. Ale że to jest także E-942, które stosuje się np. do przedłużania świeżości chipsów (puff – i paczka maleje, w środku tylko kilka chipsów :D), czy do wyrobu bitej śmietany. Gaz rozweselający lata nawet w kosmos jako element paliwa lotniczego. Ale wróćmy z kosmosu z powrotem na ziemię, gdzie zostawiliśmy Wellsa.

Zaraz po stwierdzeniu obrażeń u mężczyzny na pokazie, Wells mówi słowa, które miały przejść do historii – „Sądzę, że można człowiekowi bez bólu wyrwać ząb lub amputować nogę, jeśli będzie wdychał ten gaz…”. I temu pomysłowi poświęca resztę swojego życia – do ostatniej dosłownie chwili poświęca się dziedzinie, którą nazywać będziemy anestezjologią. Ale na razie wzywa do siebie swojego ucznia, Riggsa i po krótkiej rozmowie decyduje, że wypróbuje odkrycie na sobie – Riggs ma mu wyrwać zęba, podczas gdy on będzie pod wpływem podtlenku. Riggs godzi się na to, i dwa dni później w gabinecie dentystycznym gromadzi się kilku ludzi zainteresowanych nowym wynalazkiem Wellsa. Colton, ten od przedstawienia podaje mu gaz, Wells bierze kilka głębokich wdechów – sinieje na twarzy i osuwa się na fotel. Oj, niebezpieczna zabawa to jest, pomyślał zapewne każdy na sali, jednak Riggs nie traci zimnej krwi – otwiera usta nieprzytomnemu szefowi – i usuwa zęba. Kiedy po chwili Wells budzi się z omdlenia, rzecze – ..Nic nie czułem. Co najwyżej jakby ukłucie szpilki. To jest najpiękniejsze odkrycie naszych czasów". W ten sposób Riggs został pierwszym lekarzem, który operował pod narkozą.

Wells od tej chwili bez ustanku eksperymentuje na sobie, później zaczyna stosować swoją metodę również na swoich klientach. Jednak tego jest dla niego za mało – jako marzyciel i altruistaHorace Wells postanawia zapoznać świat ze swoją metodą, która wszak może przynieść ulgę tak wielu ludziom. A świat w jego małej skali oznacza – Boston. Największe miasto w jego okolicy, gdzie praktykuje wielu najznamienitszych lekarzy w Ameryce. Zwraca się do swojego dawnego ucznia, Mortona, który obecnie prowadzi praktykę w Bostonie. Wells ma nadzieję, iż ten posiada jakieś „wejścia” do Harward Medical School, gdzie uczą wszyscy najwięksi. Przyjeżdża do Bostonu, udaje się do Mortona i opowiada mu całą historię. Ten co prawda nie wykazuje większego zainteresowania, nie posiada też znajomości w szkole medycznej – ale kiedyś współpracował z profesorem Jacksonem – który uczy tam chemii, i generalnie jest bardzo uznanym chemikiem. Obaj – Wells i Morton ruszają do niego, gdzie znów – Wells opowiada całą historię ze szczegółami. Zamiast jednak uznania otrzymuje raczej drwinę – Jackson wylicza mu historyczne starania ludzkości o uśmierzenie bólu operacyjnego – opowiada o mandragorze, o opium, o hipnozie nawet. I nic z tego nigdy nie wyszło – a on nagle przychodzi do niego z kolejnym „cudownym” środkiem, który najpewniej spowoduje kompletną kompromitację Jacksona, jeżeli ten zaryzykuje wsparcie tak marzycielskich pomysłów. Wells wychodzi stamtąd załamany, jednak nie zamierza zrezygnować – razem z Mortonem udaje się bezpośrednio do szefa kliniki – Johna Collinsa Warrena. Ten postanawia dać mu szansę, proponuje publiczną prezentację dla swoich słuchaczy w Massachusetts General Hospital. Co prawda jest mocno sceptyczny, ale takie pokazy, nawet nieudane, stanowią ciekawe widowisko dla jego studentów. W trakcie wykładu, w drugiej połowie stycznia 1845, przedstawia naszego bohatera – który delikatnie, nieśmiało zaprasza na środek kogokolwiek, kogo akurat bolą zęby. To on mu te bolące zęby wyrwie, i to bezboleśnie. Ponieważ dotąd żadna tego typu sztuczka się nie udała, nic więc dziwnego że publiczność się nie wyrywa. Jednak ostatecznie z tłumu wychodzi jakiś gruby, czerwonolicy (ogorzały znaczy) osobnik i zgłasza się do operacji. Usypiania przed operacjąWells przykłada mu do ust dymion z gazem, uspokajająco przemawia, co wzbudza wesołość na trybunach. Po kilku wdechach pacjent sinieje na twarzy i osuwa się na fotel. W tym momencie na sali po raz pierwszy daje się odczuć wahanie – może to jednak nie humbug? Może to działa? Wells tymczasem bierze do ręki narzędzia i zaczyna ekstrakcję. I kiedy wszyscy otwierali już ze zdziwienia usta – pacjent nagle się budzi i krzyczy z bólu. Zupełnie nieodpowiednio do sytuacji, sala nieporuszona cierpieniem ogorzałego śmiałka wybucha śmiechem. Jednak znowu to oszustwo, jednak nic z tego, jednak kompromitacja. Wells, który nic nie rozumie z tego co się stało stoi zaczerwieniony. Jako postać nieśmiała, mało przebojowa nie jest w stanie dotrzeć do uczestników przedstawienia ze swoimi uwagami – bo pacjent krzyknął, to prawda, ale jak sam zeznaje nie bolało go jakoś bardzo, po prostu coś tam poczuł, to krzyknął. Wells nie rozumie co się stało – nie wie jeszcze, po kilkudziesięciu dopiero operacjach, że osoby nadużywające alkoholu, i osoby otyłe należy usypiać nieco większą ilością gazu, by narkoza była skuteczna. Tego wszystkiego medycyna dowie się dopiero za kilkadziesiąt lat – a tymczasem do wynalazcy nie uśmiechnął się los. Skulony i poniżony opuszcza salę, żegnany śmiechem i okrzykami – „oszust!, szwindel!”. Ktoś o mniejszej motywacji załamałby się całkowicie – jednak to zdarzenie stanowiło zaledwie przyczynek do dalszych wydarzeń, do których przyczyniły się inne osoby, które występowały już w tym eseju.

Harvard Medical SchoolMija bowiem ponad półtora roku, i dokładnie w tej samej sali, ten sam doktor Warren znów informuje słuchaczy, że w tym właśnie dniu będą oni świadkami kolejnego eksperymentu, który ma na celu znieczulenie pacjenta w trakcie operacji. Wiele osób na sali wiedziało co stało się kilkanaście miesięcy temu, stąd wyczekują nadchodzącego przedstawienia z rosnącym podnieceniem. Tego dnia, inaczej niż ostatnio, zgłosił się pacjent, który ma do przeprowadzenia operację wycięcia narośli na języku i śluzówce w ustach. Wszystko gotowe, pacjent czeka, sala dyskutuje – nie ma jednak głównego bohatera – kolejnego wynalazcy. Warren po chwili oczekiwania decyduje, że nie ma co dłużej zwlekać i chce rozpoczynać operację. I właśnie wtedy na salę wbiega zdyszany, wspominany wcześniej pan Morton – niegdysiejszy uczeń Wellsa. Krótko wyjaśnia, iż do ostatniej chwili udoskonalał swój wynalazek, stąd jego spóźnienie. Ale teraz można jMortonuż zaczynać, gdyż jest gotowy. Sytuacja się powtarza – pacjent uspokajany słowami Mortona wdycha gaz, a po kilku wdechach – usypia. Morton pozwala mu jeszcze chwilę oddychać gazem z dymiona, a następnie ustępuje pola chirurgowi, który przystępuje do operacji. Cała sala, pamiętając poprzednie przedstawienie zastyga w oczekiwaniu groteskowej sytuacji, podczas gry doktor Warren dokonuje jednego, drugiego, trzeciego cięcia – wycinając z ust chorego tkwiący tam guz. Ostatecznie zakłada szwy i umieszcza tampony mające zahamować krwawienie. Przez cały ten czas pacjent leży spokojnie, nie wydawszy choćby jednego dźwięku. Doktor Warren prostuje się, odwraca do sali i choć to chyba niemożliwe (uchodził wszak za szczególnie twardego gościa) – upuszcza łzę. „To nie jest szwindel!” oznajmia łamiącym się głosem do milczącej, zszokowanej sali. Jeszcze tego samego dnia dokonał kolejnej operacji z wykorzystaniem cudownego środka pana Mortona, i znów pacjent nie czuł niczego, mimo iż w kluczowym momencie operacji dokonano przypalania jego pleców rozżarzonym prętem. Stało się – ból, odwieczny wróg chirurgii – został pokonany, dzięki substacji pana Mortona – nazwanej przez jednego z jego asystentów – Letheon, co ma oznaczać – napój zapomnienia. Skończyła się walka z bólem – zaczęła się jednak inna, brutalna walka – o sławę i pieniądze. I myliłby się ktoś, kto pomyślałby że rozgorzała ona pomiędzy Wellsem a Mortonem. O nie – walka rozgorzała pomiędzy Mortonem a – Jacksonem, owym profesorem chemii, który wyśmiał teorie Wellsa prawie dwa lata wcześniej. Dlaczego akurat pomiędzy nimi? O tym w następnym odcinku 🙂

Reklama

55 KOMENTARZE

  1. Dziecięciem będąc
    pasjami lubiłem tego typu opowiadania, w popularnej formie opowiadające o wynalazkach, wynalazcach, odkryciach i odkrywcach. Różnych autorów – polskich (np. J.J. Herlingera) i zagranicznych. Teraz takie rzeczy są już prawie wyłącznie importowane, tłumaczone, adaptowane z albumowych, encyklopedycznych, zagranicznych wydawnictw. Może by te wpisy po jakimś czasie – jak się nazbiera – wydać na papierze?

  2. Dziecięciem będąc
    pasjami lubiłem tego typu opowiadania, w popularnej formie opowiadające o wynalazkach, wynalazcach, odkryciach i odkrywcach. Różnych autorów – polskich (np. J.J. Herlingera) i zagranicznych. Teraz takie rzeczy są już prawie wyłącznie importowane, tłumaczone, adaptowane z albumowych, encyklopedycznych, zagranicznych wydawnictw. Może by te wpisy po jakimś czasie – jak się nazbiera – wydać na papierze?

  3. Dziecięciem będąc
    pasjami lubiłem tego typu opowiadania, w popularnej formie opowiadające o wynalazkach, wynalazcach, odkryciach i odkrywcach. Różnych autorów – polskich (np. J.J. Herlingera) i zagranicznych. Teraz takie rzeczy są już prawie wyłącznie importowane, tłumaczone, adaptowane z albumowych, encyklopedycznych, zagranicznych wydawnictw. Może by te wpisy po jakimś czasie – jak się nazbiera – wydać na papierze?

  4. Dziecięciem będąc
    pasjami lubiłem tego typu opowiadania, w popularnej formie opowiadające o wynalazkach, wynalazcach, odkryciach i odkrywcach. Różnych autorów – polskich (np. J.J. Herlingera) i zagranicznych. Teraz takie rzeczy są już prawie wyłącznie importowane, tłumaczone, adaptowane z albumowych, encyklopedycznych, zagranicznych wydawnictw. Może by te wpisy po jakimś czasie – jak się nazbiera – wydać na papierze?

  5. Dziecięciem będąc
    pasjami lubiłem tego typu opowiadania, w popularnej formie opowiadające o wynalazkach, wynalazcach, odkryciach i odkrywcach. Różnych autorów – polskich (np. J.J. Herlingera) i zagranicznych. Teraz takie rzeczy są już prawie wyłącznie importowane, tłumaczone, adaptowane z albumowych, encyklopedycznych, zagranicznych wydawnictw. Może by te wpisy po jakimś czasie – jak się nazbiera – wydać na papierze?

  6. Gratuluję nominacji, chociaż
    Gratuluję nominacji, chociaż powiem wprost, że żadnej łaski nikt Ci tu nie zrobił. Jak dla mnie blog numer I nie tylko w kategorii, ale w ogóle. Co niestety nie znaczy, że znów wygra chory na raka, albo matka dziecka autystycznego, obawiam się, że znaczy. Jednak cokolwiek to znaczy, dzięki za zgłoszenie i promocję portalu. Pozdrawiam.

  7. Gratuluję nominacji, chociaż
    Gratuluję nominacji, chociaż powiem wprost, że żadnej łaski nikt Ci tu nie zrobił. Jak dla mnie blog numer I nie tylko w kategorii, ale w ogóle. Co niestety nie znaczy, że znów wygra chory na raka, albo matka dziecka autystycznego, obawiam się, że znaczy. Jednak cokolwiek to znaczy, dzięki za zgłoszenie i promocję portalu. Pozdrawiam.

  8. Gratuluję nominacji, chociaż
    Gratuluję nominacji, chociaż powiem wprost, że żadnej łaski nikt Ci tu nie zrobił. Jak dla mnie blog numer I nie tylko w kategorii, ale w ogóle. Co niestety nie znaczy, że znów wygra chory na raka, albo matka dziecka autystycznego, obawiam się, że znaczy. Jednak cokolwiek to znaczy, dzięki za zgłoszenie i promocję portalu. Pozdrawiam.

  9. Gratuluję nominacji, chociaż
    Gratuluję nominacji, chociaż powiem wprost, że żadnej łaski nikt Ci tu nie zrobił. Jak dla mnie blog numer I nie tylko w kategorii, ale w ogóle. Co niestety nie znaczy, że znów wygra chory na raka, albo matka dziecka autystycznego, obawiam się, że znaczy. Jednak cokolwiek to znaczy, dzięki za zgłoszenie i promocję portalu. Pozdrawiam.

  10. Gratuluję nominacji, chociaż
    Gratuluję nominacji, chociaż powiem wprost, że żadnej łaski nikt Ci tu nie zrobił. Jak dla mnie blog numer I nie tylko w kategorii, ale w ogóle. Co niestety nie znaczy, że znów wygra chory na raka, albo matka dziecka autystycznego, obawiam się, że znaczy. Jednak cokolwiek to znaczy, dzięki za zgłoszenie i promocję portalu. Pozdrawiam.