Reklama

-Ten Rysiek, to on jest taki zabawny, ostatnio na imprezie ja mu mówię, Rysiek, ty jesteś taki zabawny, a on, wiecie co on mi powiedział?

-Ten Rysiek, to on jest taki zabawny, ostatnio na imprezie ja mu mówię, Rysiek, ty jesteś taki zabawny, a on, wiecie co on mi powiedział? On normalnie, ha ha ha, no normalnie kurka, nie mogę, no on mi na to, pewnie że jestem mała, ha ha ha, no prawie się w majtki posikałam. I potem mówi, chodź sobie po małpeczce strzelimy, za dziada zdrowie i po drugiej, za spieprzanie, ha ha ha, no nie mogę, ten Rysiek, on jest taki zabawny… A rano się obudziłam, patrzę, bluzka tu, rajstopy tam, małpeczki na podłodze, majteczki też, a Rysiek…, a Ryśka nie było!

„Polska rozumem stoi” napisał niegdyś „poeta”. Nie wiem co pił poeta, na pewno za dużo i za często. Od dawien dawna rozumu w Polsce niedobory. Także dziś, bardziej w narodzie kable od LCDeków poskręcane, niż zwoje we łbie,od wieków, do dziś, ta sama śpiewka: „Dlaczego siedzisz w błocie? Siedzę, bom przywyknął.” Nieśmiało zatem i wielce nienarodowo, nie po Polsku i wbrew tradycji zaproponuję: a gdyby tak odwyknąć?

Reklama

Przysłowia jak widomo, mądrością są narodów i nie darmo mawiamy nad Wisłą, by gówna nie ruszać, bo zaczyna śmierdzieć. Coś w tym na pewno jest, kto wdepnął, ten wie, że rozsmarowane bardziej śmierdzi niż zaschnięte. Więc niby dobra przestroga. Jednak i drugie, trzecie dno się w fekalnym powiedzonku odkryje, gdy się człowiek, wbrew tradycji, zastanowi. Bo ruszać i owszem, nie ma po co, ale sprzątnąć, by nikogo na wdepnięcie nie narażać, już jak najbardziej. Szczytem zaś ideału, sprawić, by srających pod nogi, srania tego oduczyć. Problem jeden tylko. Kto posprzątać raczy, gdy każdy tylko chce „tak robić, by się nie narobić”, a gówna pod nogami omijać przywyknęlim?

Wbrew pozorom znajdą się tacy co posprzątać skłonni. Wiem to, bo z okien park obserwuję, co do niego ludzie z psami swymi, na spacery chadzają. Latem roku tego, co nam właśnie przeminął, pojawiły się w parku pojemniki, w nich worki na to, co pies zostawia w trawie. Głosy różne w temacie słyszałem. Przeważał ton rozsądno/oszczędnościowy: na co to postawili, nikt i tak nie będzie używał, ludzie u nas nienawykli, zaraz ktoś zniszczy, a na co, a po co… I patrzajcie narody, wyszło że zbierają. Nie wszyscy, prawda, a bywało że woreczki hurtem podbierały emerytki, do czego im to, nie wiem, może by na workach śmieciowych oszczędzić? Jednak niektórzy zbierali, a po nich następni. Wkrótce już większość zbierała, bo wstyd, jak tu nie zbierać, gdy worek pod ręką, tabliczka poucza, a sąsiad przykład daje. Pojemników na worki też nikt, o dziwo, nie zdewastował.
I takim to sposobem, zacząłem przywykać, by chadzając po parku, patrzeć na urodę jego, miast pod nogi.

Lubię w Polsce i Polakach to, że potrafią mnie pozytywnie zaskoczyć. Lubimy ględzić i mędzić, a słów krytycznych nigdy sobie nie szczędzimy. Lubimy opowiadać, że jak co złego się dzieje, potrafi Polak z Polakiem solidarnie do kupy się zebrać, murem stanąć, wywalczyć, postawić, obronić. Ale jak przyjdzie pokój, to kłótnie, bałagan, gangrena. Jednak ja uwielbiam tę zaradność i jedność w mych rodakach. Co z tego że potrzebuje bodźca? Wszystko go potrzebuje, jak świat światem, od pierwszego poruszyciela czasów.
Była w mieście Wrocławiu powódź wielka, co mogła miasto dokumentnie zalać, a nie zalała. Choć służby, generalnie, dały dupy, ludzie nie dali. Wiem, bo wraz z nimi nie dawałem, ale nie o mnie będzie, a o Krzyśku. Mieszkał na kumpla mojego osiedlu. Typowa łajza na garnuszku matki emerytki. Wiecznie pod murkiem, wiecznie z piwem, na które wiecznie brakowało. Gdy przyszła wielka woda, murkowi kuple strasznie z Krzyśka “polewali”. Stali, patrzyli i boki zrywali. Krzysiek, jak kto głupi, poleciał na wały. A gdy przyleciał, zobaczył ludzi, uwijających się bez ładu i składu. I Krzysiek zaprowadził ład i skład. Zorganizował grupy, podzielił zadania, ci po piach, ci po worki, tu stawiamy, tam później. Woda nie przeszła, a Krzyśka przestali ludzie nazywać obszczymurkiem. Został lokalnym bohaterem. Babcie pierwsze mówiły mu dzień dobry. Wielu takich Krzyśków było we Wrocławiu. Wielu też było obszymurów, co z puszkami w łapach patrzyli z politowaniem na tych, co nosili worki, zasuwali przy łopatach.

Po co moje ględzenie, może ktoś zapytać? Co z tego wynika, co ma to udowodnić? A w drugą stronę przykłady się nie znajdą? Obsikane bramy, wiecznie zdemolowane przystanki, porozwalane śmietniki. Nowiutkie fasady kamienic, wysmarowane sprayami dzień po remoncie, przez chujków w kapturach… A Krzysiek? Co robi dziś bohater powodzi? Czy aby nie wrócił pod murek? Nie wiem. Wiem natomiast, że łatwiej marudzić niż działać. Łatwiej malkontencić, niż podnieść dupę z fotela. To zrozumiałe. Tak zawsze łatwiej. Dlaczego jednak kręcić nosem na pomysły, do których ręki przykładać nie trzeba, ani dupska odklejać. Zakładać za to z góry, że bez sensu, że nie wypali, że tylko gorzej… „Dlaczego siedzisz w błocie? Siedzę, bom przywyknął.”

„Myjemy dzieci, czy robimy nowe?” Również taką mądrość ma Polak w przysłów zasobie. Tylko dlaczego tak często, gdy się go zapytać, usłyszysz z fotela że istnieje jeszcze lepsza droga. Robić nowe? A po co, jak tego co biega i tak za dużo. A że brudne? Co z tego? Przeszkadza? To nie patrz.

Nie lenistwo, nie złodziejstwo, nie kłótliwość jest Polaka plagą i klątwą. Klątwą jest przyzwyczajenie, z którym łączy się bylejakość. Bylejakość, która przemienia się w standard, którą przestaje się dostrzegać, która staje się w końcu ciepłą ostoją. Może nie jest dobrze, ale na Boga Żywego, nie ruszać, nie mącić, nie tykać! Niech już jest, jak jest, bo przecie jeszcze może być gorzej. Nowak zawsze brodę nosił, a jak się ogolił, to zaciął, a tydzień później krowa mu zdechła. Kowalski się umył, a dwa dni zaraz potem, zachorzał i pomarł. A ostatnio jak był węgiel we wsi, to była wojna…
Nie zmieniajmy nic zatem, bo tylko na gorsze nam wyjdzie. Zły z Kaczyńskiego prezydent? A trudno. Gorszy może się trafić, lepiej jaśnie Lecha dożywotnio na stolcu usadźmy. Ordynacja kiepska? Matko jedyna, jak zmienimy to tylko gorsze mordy lud ciemny na posły powybiera.
W szpitalach marnie? Cieszta się, że są. Dach w chałupie przecieka. Podstawta miskę i radujta, że na łeb nie pada, a w ucho nie wieje. I tak w koło Macieju. Wymieniać, szydzić, narzekać w końcu, można w nieskończoność. Podawać przykłady, mnożyć byty. Ja nie będę. Bo choć tą podłą cechę w Polakach widzę, to nie wierzę ani w jej powszechność, ani w nieuchronność.

Odwyku od błota zatem życzę, bo to że inni nie w błocie, a w gównie się taplają, nie znaczy, że z błota wyleźć nie można. Nie znaczy że błoto miłe, bo gówno gorsze. Nie znaczy w końcu, że jak kto z błota wyłazi, w gówno jedynie wpaść może. Kto za octem stał niegdyś w kolejkach, ten powinien się ze mną zgodzić. Gdy w październiku 2007 odklejaliśmy tyłki, by karła moralnego wymienić na rudego cudaka, dokonaliśmy postępu. Małego, ale jednak. Kto zechce mi wmawiać, że jeden wart drugiego, polecam youtube i gazetowe archiwa, bo pamięć ludzka ulotna, ale źródła powszechnie dostępne. Poczytać, przypomnieć sobie, zastanowić się. Bo zgadnąć co by było, gdyby tyłki w fotelach zostały, bardzo łatwo można.
Jest jednak inaczej. Zmieniło się? Zmieniło. Jest lepiej? Trochę lepiej. Czego nam trzeba? Dalszych zmian nam trzeba. Nie ciepłej błota stagnacji, z mlaskaczem-prezydentem, cudakiem premierem i 460 osobowym latającym cyrkiem darmozjadów.
To wszystko co chciałem powiedzieć.

Reklama

16 KOMENTARZE