Reklama

Pewna włoska nauczycielka, którą poznałam podczas pierwszej zagranicznej wizyty, z dumą opowiadała, że w jej klasie w jednej ławce siedzą obok siebie komunista i faszysta. Pamiętam, że osłupiałam.

Pewna włoska nauczycielka, którą poznałam podczas pierwszej zagranicznej wizyty, z dumą opowiadała, że w jej klasie w jednej ławce siedzą obok siebie komunista i faszysta. Pamiętam, że osłupiałam. Po pierwsze, nie dowierzając, że takie dziwolągi mogą jeszcze gdzieś tam w wolnym świecie egzystować. Po drugie, nie pojmując, jak można się tym chwalić. Zamiast ze wstydu zapaść się pod ziemię, uznając ów fenomen co najmniej za klęskę wychowawczo-edukacyjną. W ojczyźnie kwitł wówczas PRL. Ale w ideową autentycznośc tzw. komunistów mało kto już wierzył, łącznie z nimi samymi. A o sympatiach do faszyzmu nikt by nawet nie ośmielił się wspomnieć.

Rzeczywiste podziały społeczne zaczęły się w Polsce ujawniać podczas Solidarności. Na przykład przed I zjazdem nie tylko tzw. demokratyczna opozycja stanęła naprzeciw robotniczego jądra, ale przede wszystkim ostro, publicznie starła się z tzw. prawdziwymi Polakami. Potem poszło już z górki i proces różnicowania nadal postępuje. Choć w warstwie językowej, w nazywaniu siebie i innych jesteśmy nadal tyleż bezradni, co przesiąknięci hipokryzją. Liberałowie, socjaliści, nacjonaliści, komuniści, faszyści są wśród nas. Ale określenia te na ogół funkcjonują jak wyzwiska. Bezwarunkowo podoba nam się jedynie bycie demokratami, choć akurat wydaje mi się, że nie wszyscy rozumiemy co to znaczy.

Reklama

Furda zresztą z ideowymi etykietkami. Tym bardziej, że wymyślone w innych czasach nie bardzo przystają do obecnej rzeczywistości. Ich uporządkowaniem i przystosowaniem do istniejących nurtów, partii czy innych platform niech zajmują się naukowcy, jeśli ich to bawi. Ale odkrywanie najrozmaitszych konglomeratów przekonań, emocji, wierzeń, fobii i uprzedzeń wśród rodaków jest przedmiotem mojej nieustającej poznawczej fascynacji. Z tego też powodu śledzę gorącą jak piec martenowski dyskusję o Jaruzelskim i stanie wojennym, starając się przede wszystkim zrozumieć przyczyny takiej rozbieżności opinii, a także stopnia emocjonalnego zaangażowania. Innymi słowy, chciałabym umieć nazwać dla kogo generał jest bohaterem i zbawcą, a dla kogo zdrajcą, zwykłym zupakiem, apartczykiem i karierowiczem. Zawczasu uprzedzam:

  • celowo nie będę wymieniała konkretnych dyskutantów;
  • nie ma co się łudzić, że moja "analiza" będzie bezstronna, nieobarczona moją własną opinią;
  • jestem głęboko przekonana, że nasze indywidualne opinie zawsze wynikają z osobistych doświadczeń i wiedzy;
  • na pewno nie uwzględnię wszystkich motywów, którymi kierują się obrońcy i oskarżyciele Jaruzelskiego.

Wypada zacząć od samego Jaruzelskiego. Sądzę, że on postrzega siebie jako bohatera tragicznego. Bardziej jednak na modłę wielkich polskich romantyków, przejętych nade wszystko dolą narodu, niż postaci z tragedii antycznych, którzy dokonywali wyborów w imię wewnętrznego imperatywu, pojmowanego jako zasada moralna wynikająca np. z wiary ojców. Najważniejsze jednak, że dla jednych i drugich ceną za ich wybór było nieuchronne przesądzenie o ich osobistym losie. Co ma się nijak do decyzji Jaruzelskiego. A dokładnie, mógłby skończyć źle, nawet tragicznie, jak np. Imre Nagy, gdyby zaryzykował, sprzeciwił się regułom niesuwerennej władzy. Podjął jednak decyzję, która jemu osobiście gwarantowała nie tylko bezpieczeństwo, również apanaże i zaszczyty. Dlatego nie dziwię się, że męczeńskie miny generała mogą wywołać irytację. W internacie w Gębarzewie klawisze opowiadali robotniczym działaczom związkowym, co by się z nimi stało, gdyby weszli ruscy. Ktoś rezolutnie replikował: oni podobno najpierw patrzą na ręce, nie wiadomo więc, kto pierwszy znalazłby się pod murem.

Śpiewał poeta:

Jestem postacią na wskroś tragiczną
Najtrudniejszegom dokonał wyboru:
Między obozem dla nieprawomyślnych
A honorami i łaską dworu.

Obeznanemu w snach filozofów
Trudno jest mówić gwarą kaprali
I nosić mundur, ale po trochu
Co tylko można – trzeba ocalić!

Inni odeszli. Łatwa decyzja
Zwłaszcza, że nikt ich o nią nie pytał,
Lecz trudno – tego wymaga Ojczyzna,
Rzecz niepodzielna i jednolita.

Ja wiem, ja także z wami marzyłem
Dałem się ponieść mglistym mirażom
Lecz tylko siłą zwalczymy siłę
I zadepczemy groby, gdy każą!

Niech nikt mi kartą praw nie wywija,
Gdy chcę mam prawo piętnować Żyda!
Żołnierz jest po to, żeby zabijać,
Nawet gdy rozkaz sam sobie wyda.

Nie będzie pisał oszczerczych bredni
Drań, co Helsinki bierze za Jałtę
Bój o pryncypia – mój chleb powszedni,
Bez wahań zmienię pióro na pałkę!

Niech nikt krwią cudzą rąk mi nie kala,
Dzieje nie takie znają ofiary!
Niech wie, kto chciał już pomniki zwalać –
Winny nie ujdzie w tym kraju kary!

I wypiszemy wszystkim na skórze
Prawa człowieka i obywatela!
Prawo do pracy! Miejsce – przy murze!
I syna twarz w plutonie, co strzela!

A kiedy wszystko do ładu wróci
W szafach należne miejsce mundurom,
Snów filozofów młodzież się uczy
A ręka zmienia pałkę na pióro…
Jacek Kaczmarski
4.3.1982

Zatytułował ten utwór poeta "Marsz intelektualistów", w dedykacji zaznaczając: ze szczególnym uwzględnieniem Daniela Passenta, Jerzego Urbana i Mieczysława F. Rakowskiego.Wszyscy trzej panowie odnosili się w ostatnich dniach do procesu autorów stanu wojennego. Inni z wcale licznego grona ludzi, o których śpiewał Kaczmarski, dzielą się obecnie z grubsza na dwie grupy. Albo milczą – i chwała im za to! Albo bronią swojego ówczesnego wyboru, najczęściej, podobnie jak sam Jaruzelski, przywołując teorię mniejszego zła. Mało przekonujący jest jednak w tym kontekście atak na sądowy proces. Skoro może on wreszcie kilka rzeczy wyjaśnić, jak sugeruje sam generał. Czyli, publicznie rozważyć świadectwa obrony i oskarżenia dotyczące zagrożeń zewnętrznych i wewnętrznych, które miały towarzyszyć decyzji wprowadzonej w życie 13 grudnia 1981 roku. W największym stopniu pragnienie, aby tak się stało, powinno dotyczyć "intelektualstów", także tych o których śpiewał Kaczmarski. Jeśli więc gorąco protestują przeciw postawieniu generała przed wymiarem sprawiedliwości to, brutalnie rzecz ujmując, wykazują wierność zasadzie, która polega na braku zasad, na intelektualnej nieuczciwości i konformizmie.

Większość obrońców i oskarżycieli Jaruzelskiego i stanu wojennego "wie swoje". Jeśli chodzi o przeciwników generała często, mam wrażenie, chcieliby go osądzić za całokształt, począwszy od młodzieńczej decyzji przystąpienia do obozu komunistycznych zwycięzców. Jest to zrozumiała pokusa, od której trudno się uwolnić. Ale obecny proces nie jest sądem nad 45 latami PRL-u i człowiekiem (ludźmi) którzy ten ustrój podtrzymywali. Czy to dla kariery bądź "świętego spokuju". Czy z pobudek ideowych bądź przymusu dziejowego, któremu ani Jaruzelski ani żaden inny Polak nie jest winien. Zauważmy, że tymi ostatnimi argumentami szermują z kolei zwolennicy generała, wdając się nawet w jałtańskie dygresje i przypominając, kto nas sprzedał Sowietom. Z kolei epitet zdrajca, który można usłyszeć z drugiej strony, wydaje się zupełnie nieuprawniony w odniesieniu do tej konkretnej sytuacji procesowej. Tym mianem mieliby prawo go określać członkowie jego rodziny (niektórzy to czynią) czy towarzysze niedoli z syberyjskiej zsyłki. W każdym razie droga życiowa generała nie powinna mieć wpływu na osądzenie jego grudniowej decyzji. Bez względu na to, ile byśmy my, profesjonalni i nieprofesjonalni komentatorzy włożyli w jej rozpatrywanie energii i emocji. Jedynie bezpośredni tzw. kontekst sytuacyjny jest dla sprawy istotny.

Dla mnie dodatkowo – ponieważ jako się rzekło interesują mnie głównie poglądy ludzi, którzy w temacie Jaruzelskiego zabierają głos – ważny jest ich stosunek do dnia dzisiejszego, który się w tych wypowiedziach przebija. Nie ukrywam, nie bardzo mam ochotę na wchodzenie w bezpośrednią polemikę z dwojakiego rodzaju argumentacją przywoływaną na różnych forach, w tym na portalu Kontrowersje. Mam jednak prawo wyjaśnić dlaczego. Przy okazji debaty nad stanem wojennym dochodzi znowu do stawiania pod pręgierzem III RP. Ciekawe, że czynią to obydwie strony sporu. Tzw. prawicowi komentatorzy, zaludniający tvp, Rzepę czy salon24 ubolewają, że sprawiedliwości nie stało się zadość u zarania niepodległego bytu, obwiniając naturalnie przysłowiową Magdalenkę i układ, który tam został przyklepany, na czele z GW i Adamem Michnikiem. Druga strona, też powołując się na rzekome umowy okrągłostołowe, głosi, że to co dzieje się teraz to złamanie umów, rewanż na starym człowieku, zemsta frustratów. Otóż, moim zdaniem haniebną zemstą, niegodną państwa prawa byłoby postawienie Jaruzelskiego przed sądem właśnie wtedy, w latach 90. bez zebrania przekonującej ilości dowodów, dotarcia do archiwów polskich i przynajmniej częściowo sowieckich. Czy natomiast Jaruzelski et consortes rzeczywiście uzyskali w Magdalence immunitet od strony solidarnościowo-kościelnej? Na razie żadnych twardych dowodów nikt nie jest w stanie w tej kwestii przedstawić. Moim zdaniem negocjatorzy, którzy, z jednej strony, taką propozycję by złożyli, a z drugiej, w nią uwierzyli, musieliby być kompletnymi idiotami, łudząc się, że może zostać ona dotrzymana. Choć nie wykluczam, że byli tacy, którzy liczyli, iż osoby zainteresowane po prostu osądu prawnego nie doczekają. Obrońcy Jaruzelskiego dorzucają jednak do tej argumentacji pogląd, jakoby obecny proces z prawem miał niewiele wspólnego. Albowiem został on przygotowany przez prokuratorów IPN-owskich pochodzących z nadania jednej opcji politycznej.

W ten sposób dobrnęłam do kwestii może najważniejszej. Oczywiście jest to proces polityczny, ponieważ polityków i jednej z najważniejszych decyzji politycznych schyłku PRL dotyczy. Na pewno jednak kompletną bzdurą jest porównywanie go do procesów stalinowskich, a prokuratorów IPN-owskich do prokuratora Wyszyńskiego. Jestem gorącą przeciwniczką jednostronnego upartyjnienia IPN-u, mówię o tym i piszę, gdzie tylko się da. Nie można jednak nie zauważyć, że nominacje prokuratorskie, począwszy od prokuratora generalnego, przez partię rządzącą nie są specyfiką jedynie naszej, niedoskonałej demokracji. Poza tym wiele można zarzucić polskim sądom, przede wszystkim opieszałość, ale nie przypominam sobie przypadku jawnego ulegania przez sędziów presji partyjnej. Nie mówiąc o tym, że sądowi obrońcy nie raz już wykazali, że potrafią zapędzić w kozi róg i zdyskredytować prokuratorów. Szczególnie jeśli ci uważali, że zamiast profesjonalnego przygotowania dowodów wystarczy takie lub inne "zapotrzebowanie społeczne". Nie mam podstaw do przypuszczenia, że inaczej będzie tym razem. Jeśli inna ważna decyzja Jaruzelskiego, polegająca na dobrowolnym oddaniu władzy, będzie mogła zostać użyta jako okoliczność dla niego łagodząca, na pewno adwokaci to wykorzystają.

Jest grupa obrońców Jaruzelskiego, którzy uważają, że Solidarność wprowadziła w kraju anarchię, generał uratował kraj przed chaosem, bo Polacy nie dorośli do demokracji, a ówczesne władze niewiele były gorsze od obecnych. Mało liczna grupa, nie ma czym się przejmować, machnąć ręką? Kiedy słyszę taki telefon od przypadkowego telewizyjnego widza czy radiowego słuchacza, mogę po prostu lekceważąco wzruszyć ramionami. Insza inszość, gdy takie wpisy spotykam na portalach internetowych, obudowane bogatą retoryką. Wtedy uświadamiam sobie, ze są wśród nas także zwolennicy trzymania narodu za mordę, odmawiania mu prawa do różnych, także nierozważnych decyzji, w imię wiary w wyższość władzy silnej ręki. I tak pewnie pozostanie. Czyli przeciwnicy demokracji, ustroju jak wszyscy wiedzą ułomnego, rekrutują się nie tylko ze stajni Korwina Mikke. Na argument takich ludzi, że dotyczy to tamtej sytuacji, kiedy wewnętrzny bałagan z dnia na dzień zwiększał niebezpieczeństwo interwencji zewnętrznej, odpowiem: osobiście w to nie wierzę. Ale po to właśnie jest proces, aby pokazać, kto ma rację.

Reklama

7 KOMENTARZE

  1. Sporo racji w tym jest.
    A najbardziej spodobał mi się ten fragment: “są wśród nas także zwolennicy trzymania narodu za mordę, odmawiania mu prawa do różnych, także nierozważnych decyzji, w imię wiary w wyższość władzy silnej ręki.”
    Nie wiadomo dlaczego niektórym marnym ludziom wydaje się, że wiedzą co jest najlepsze dla społeczństwa. I gdy tylko zdobędą jakąkolwiek władzę, lub jej pozory, natychmiast próbują na siłę uszczęśliwiać innych.
    Wyjąłem tu tylko mały fragmencik z tego co napisałaś, co do reszty, to ogólnie zgadzam się,z Tobą. Z jednym wyjątkiem; chciałbym żeby Jaruzelski został osądzony za całokształt. Bo całe jego dorosłe życie, to służba obcym, sowieckim interesom, w więc zdrada ojczyzny.

    • pod wplywem Niny zaczalem kombinowac nad tym…
      …tzn. nad ta slowianska tesknota wielu z nas za silnym i sprawiedliwym bat´ka, ale to odlozylem, zeby nad paroma aspektami pomyslec, a teraz wpadl mi na niemieckim necie duzy, ciekawy material o historii Niemiec na tle finansow, pieniadza, kryzysu etc., czyli inna kwestia, ktora mnie kreci, a moze sie okazac a propos naszej polskiej biezaczki z obecnym kryzysem finansowym w tle…

      wrocimy do tematu, obiecuje 🙂

      hau hau

  2. hmmmmm
    obiecałem sobie że już ani słowa o Jaruzelskim i procesie i Wronie, ale coś mi się przypomniało choć nie ręczę za prawdziwość tych słów.
    ponoć niejaki Wiktor Gieorgiewicz Kulikow (ros. ?????? ?????????? ???????),w latach 1977 – 1989 głównodowodzący Wojskami Państw Stron Układu Warszawskiego miał się wyrazić o Jaruzelskim w taki oto sposób: to c..j nie polski generał, polski generał by z szabla na białym koniu na ruskie czołgi pojechał a nie jak kundel o pomoc skomlał.

    No takie coś mi się przypomniało i to już ostanie moje o procesach i wronach wspomnienie

  3. myślę, od 27 lat
    czasami wydaje mi się, że za dużo; trudno mi się z Tobą zgodzić, bo Ty literkę O w skrócie WRON interpretujesz jako ocalenie życia, także mojego; ja natomiast uważam, że było to ocalenie status quo, czyli trwanie przy władzy, również zachowanie apanaży i zaszczytów władzy przez samego Jaruzelskiego (nawet jeśli on sam, a także Ty, na takie sformułowanie jesteście oburzeni); oczywiście zgadzam się, że życie to nie fikcja literacka i nikt nie ma prawa żądać od innych poświęcenia własnej kariery, wygody, tym bardziej osobistej wolności czy w skrajnych przypadkach – życia; ale należę do tych, którzy nie potrafią się przejąć dramatycznymi minami generała, powtarzaną przez niego tezą o wyborze mniejszego zła; czekam, czy wreszcie przedstawi twarde dowody, że groziły nam militarne działania sowieckiej armii (wchodzić nie musieli, bo już byli), zamach partyjnego betonu, czy co? Dlatego uważam, że proces jakąś korzyść może przynieść. Jeśli słuchałeś wyjaśnień Jaruzelskiego, to pewnie wiesz, że on zaczął od wyrażenia zadowolenia, że do procesu doszło. Pozdrawiam

  4. ws. twardych dowodów
    “twardość” w świetle prawa to dokumenty i zeznania świadków; jak zapewne wiesz, historycy powołują się na różne źródła; spośród tych związanych z IPN dla mnie najbardziej wiarygodny jest Paczkowski; chyba wczoraj w tokfm wspominał kilka tropów, z których wynikało, że “Rosjanie mogli, ale nie chcieli interweniować”; a więc szukali wykonawcy i go znaleźli (dlatego musiał odejść Kania); co ciekawe, podczas wczorajszych wyjaśnień sam Jaruzelski zmienił linię obrony, twierdząc, że “decyzję podjęliśmy samodzielnie” i sugerując, że głównym powodem był “stan gospodarki”.pozdrawiam n