Reklama

Pojęcie „własność intelektualna”, gdy mu się przyjrzeć rozumem jest pojęciem religijnym nie racjonalnym. Własność intelektualna mogła istnieć w czasach gdy żyły jeszcze mamuty, współcześnie nie ma czegoś takiego jak „własność intelektualna”. Co bardziej napakowani nowomową zaraz krzykną, że książki, że piosenki, że lekarstwa, że katalizator samochodowy, że prom kosmiczny. Czy to nie jest własność intelektualna? Już napisałem co to jest, dokładnie i wszystko jest tym czym jest. Charakterystyczna rzecz tkwi w postawach obrońców własności intelektualnej, im mniej intelektu w produkcie tym bardziej głośno o własności. Gdy zobaczyłem panią Łepkowską, autorkę oper mydlanych, która dorobiła się kroci na publicznych zamówieniach TVP, jak peroruje na temat własności intelektualnej, to mi ręce opadły niczym wdowie Szmajdzińskiej na wieść o jakości prac komisji Millera. Łabkowska jest kopistką, powiela banały, schematy, przetwarza gotowe produkty, przyszła na gotowe i nie zapłaciła ani grosza za własność intelektualną, w takiej formie, jaką sama postuluje, czyli kasa za każde użycie produktu. Zacznijmy po kolei i na przykładzie Łepkowskiej.

Najpierw musiała się urodzić, trafiła do szpitala, który wymyślił pan Szpital, leżała w łóżeczku, które stworzył pan Łóżeczko, piła z butelki, którą zaprojektował pan Butelka. Mama kupiła jej śpioszki, które pierwszy raz uszył pan Śpioch lub pani Śpioszka. Kupiła zatem musiała użyć pieniędzy wymyślonych przez pana Fenicjanina. Do szkoły, wymyślonej przez pana Szkołę, chodziła po chodniku wymyślonym przez pana Chodnika. Gdy dorosła kupiła sobie samochód wymyślony przez pana Samochodzika, a samochód ma koła wymyślone przez pana Koło. Pisząc swój scenariusz korzystała z komputera wymyślonego przez pana Komputera, używała druku wymyślonego przez Gutenberga. Zaniosła dzieło do telewizji, wymyślonej przez pana Telewizję. Pisząc korzystała z reguł gramatycznych, dawno wypowiedzianych słów, całych zdań i związków frazeologicznych, wcześniej korzystała z bibliotek, gotowych wzorów na przykład Pitagorasa. Serial mydlany wymyślił pan Mydlany, miłość zawsze była, a literę M stworzył pan Alfabet. Wystarczy? No ja myślę.

Reklama

Demagogią można podsumować wszystko, ale powyższe jeśli jest demagogią to nie mojego autorstwa, ale pani Łepkowskiej, Hołdysa i wszystkich „właścicieli intelektualnych”. Ten ciąg oczywistości jest niczym innym jak logicznym wynikaniem, jeśli dowolny produkt, wynalazek, wzór matematyczny, skład chemiczny ma być dożywotnio objęty tantiemami, prowizjami i tak dalej, to pani Łepkowska powinna się przelecieć ze swoim zyskiem operowo-mydlanym po adresach potomków wszystkich wynalazców i odpalić każdemu stosowną prowizję. Zapewniam, że musiałaby dołożyć do swoich wszystkich oper. Własność intelektualna we współczesnym świecie, nie tylko jest absurdem i bełkotem KORPORACYJNYM, ale w zasadzie jest niemożliwa do osiągnięcia w warunkach dających wyłączność. Jeśli nawet ktoś odkryje tajemnicę wszechświata nie uczyni tego samodzielnie, ale dzięki dorobkowi ludzkości i nie mam pojęcia jak można tak banalnej prawdy nie ogarniać. W tym miejscu jakiś gwiazdor telewizyjny zadałby sakramentalne pytanie. Czy to znaczy, że pan jest za kradzieżą? Jestem jak zawsze za rozumem, a prawa do własności, bez żadnych durnych dodatków, ludzkość poukładała dawno i zrobiła to całkiem nieźle.

Zapomnijmy o Internecie, który jest tylko narzędziem, niczym więcej i weźmy dowolny produkt, bo każdy jest wytworem intelektu. Niech będzie książka, która idealnie nadaje się do analizy w dowolnym obszarze obrotu książką. Autor pisze książkę i jest oczywiste, że wykonuje pracę, kto pracuje powinien zarabiać. Napisaną książkę autor oddaje do wydawcy i co głupszy autor, który drze się wniebogłosy, jak go CZYTELNIK okrada, zapomina, że jakieś 80% wartości książki zostawia u WYDAWCY. Piszę o wydawcy, chociaż oczywiście ten zysk się rozkłada na drukarnie, księgarnie i tak dalej, ważne, że to wydawca ustala z autorem prowizję od każdej sprzedanej sztuki. W momencie wydania książka jednocześnie trafia do księgarni I UWAGA, do bibliotek. Nie wiem czy większość ludzi zdaje sobie sprawę, ale każda profesjonalnie wydana książka, opatrzona tak zwanym ISBN, powinna trafić do przynajmniej kilkunastu bibliotek. Biblioteka jak wiadomo jest BEZPŁATNA, w związku z tym książka automatycznie staje się ogólnie dostępna. Teoretycznie i logicznie rzecz biorąc autor mógłby nigdy nie zobaczyć jednej złotówki ze swojej książki, bo po co kupować coś, co można dostać za darmo… w bibliotece. Mimo wszystko nikt mi nie poda takiego przykładu, że wydana książka nie sprzedała się w księgarniach, ponieważ była obecna w bibliotekach. Co więcej od lat obecny w bibliotekach „Hamlet” sprzedaje się w księgarniach, a potomkowie Szekspira nie mają z tego złamanego grosza. Każdy kto zakupi książkę może z nią zrobić co mu się żywnie podoba, pożyczyć szwagrowi, rodzinie, całej VIc lub klatce schodowej i nikt nie może właścicielowi książki tego zabronić.

Nabyty egzemplarz za zupełnie inną cenę można odsprzedać na aukcjach, w antykwariacie albo się wymienić na zasadzie coś za coś. Wszystkie te formy obrotu książkami istnieją od stuleci i nigdy żadnemu autorowi nie przyszło do łba, żeby likwidować biblioteki, pożyczanie książek, czy antykwariaty. Gdzie w takim razie jest złodziejstwo? Mnie naprawdę ręce opadają kiedy kolejny raz tuzom „własności intelektualnej” i ich wysokościom medialnym trzeba tłumaczyć rzeczy elementarne. Złodziejstwo jest tam, gdzie było zawsze, jeden z drugim „właścicielu intelektualny”. Czym jest złodziejstwo? Sposobem na życie, kradniesz czyjąś pracę, czyjąś własność i DORABIASZ SIĘ NA TYM. Dlatego przepisanie lub kopiowanie ksiązki Łepkowskiej i SPRZEDAWANIE jej z zyskiem jest złodziejstwem. Również napędzanie cudzą własnością własnej kabzy, na przykład w taki sposób, że umieszczamy „darmową” książkę na komercyjnej stronie i kroimy za reklamy, jako darmowy dystrybutor, jest złodziejstwem, cwanym jednak złodziejstwem. Kradzież książki z biblioteki, z księgarni, jest złodziejstwem. Natomiast czytanie książki w bibliotece, obojętnie jaką ta biblioteka przybierze formę jest odwiecznym wynalazkiem ludzkości. Mało ważne, czy biblioteka jest budynkiem, czy Internetem, dlatego bezpłatne udostępnianie książek, poza celami komercyjnymi i reklamowymi, nie jest żadnym złodziejstwem „własności intelektualnej”.

Trzeba przyznać, że podobne rzeczy łatwo się pisze dopóki rzeczy nie dotykają osobiście. Z powodzeniem można mi zarzucić hipokryzję, w końcu sam sprzedawałem książkę z następującą klauzulą:

„Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że wszelkie udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.”

Wszystko się zgadza, poza jednym, otóż moją książkę musiałem napisać i WYDAĆ SAM, ponieważ w kraju przepełnionym miłością i otwartością, mimo pozytywnych opinii redakcyjnych i wstępnych umów, ostatecznie żaden wydawca nie odważył się powieści wydać. Sam sobie napisałem, sam sobie decyduję, poza publicznym obiegiem, co z książką uczynię. Nie podlegam w związku z tym ogólnym prawom, niczego nie oddawałem do żadnej biblioteki, czy księgarni i mogę sobie zażyczyć co mi się tylko rzewnie podoba. Mogę sobie napisać, że książki nie wolno pożyczać, bo taki jest warunek zakupu i nikt nie ma prawa do mojej głupoty mieć pretensji. Moja książka nie została upubliczniona w normalnym odwiecznym i cywilizowanym obiegu, z zachowaniem podziału na: księgarnię, bibliotekę, antykwariat, aukcje. W moim przypadku Czytelnik nie ma wyboru, nie może skorzystać z dostępnych i legalnych form czytelniczych, a ja nie mam absolutnie żadnej możliwości uzyskania dochodu za swoją pracę po za zamkniętą dystrybucją, która nie ma szans uzyskać takich obrotów jak produkt powszechnie dostępny. Niemniej i pomimo wszystko zgodzę się, że najmądrzejszy nie jestem i powieliłem jeszcze głupszą formułę. W przeciwieństwie do „właścicieli intelektualnych” nie lubię tkwić w paranoi i podobnego błędu już nie popełnię. Każdy, kto zakupił książkę, ma prawo robić sobie z nią co mu się podoba, POŻYCZAĆ ile chce, byle za moimi plecami nie handlował produktem, który powstał moim wysiłkiem. Nawet przy takim obciążeniu jakie mnie dotyka, jestem w stanie zrozumieć, że podlegam identycznym mechanizmom, którym podlega każdy autor.

Jest naturalne i jak świat światem, że książki będą kupowane i wypożyczane, odsprzedawane i pożyczane Internet absolutnie nic tu nie zmienił. Wartość sprzedaży i frekwencja w bibliotekach zawsze zależała nie od „własności”, ale WARTOŚCI INTELEKTUALNEJ. Przytomny człowiek wie, że jest wręcz odwrotnie niż twierdzą twórcy, mianowicie jest tak, że czytelnik, który wypożyczył książkę i ta go zachwyciła, najczęściej chce ją mieć na własność, czyli kupić. Z kolei wszystko co zostało wyprodukowane i umieszczone w sieci, mam na myśli teksty, zdjęcia, muzykę i tak dalej, jest wystawione PUBLICZNIE. Równie dobrze można zatykać uszy słysząc jak się z samochodu sąsiada wydobywają dźwięki CD. Sprawa jest prosta, opublikowałeś znaczy oddałeś do publicznej dyspozycji. Z tą chwilą każdy tekst czy fotografia może żyć swoim życiem, pod jednym warunkiem – nie kradnij, czyli podaj źródło, link i tak dalej. Tę regułę zastosowałbym do „grubych spraw”, czyli całych tekstów, lub obszernych fragmentów, zdjęć, które mają wartość artystyczną, natomiast w pozostałych przypadkach, wystarczy, że ten co wkleja nie będzie przypisywał sobie autorstwa. Wszystko jest kwestią rozumu i odpowiedniego prawa. Jeśli X wkleja na swojej stronie filmik z YouTube i kasuje za to 7 złotych przez sms lub napędza sobie koniunkturę, jest złodziejem. Natomiast jeśli wkleja film ku chwale autora i na poparcie jakiś swoich tez, jest takim samym „złodziejem” jak magister, który cytuje cudze działa i korzysta z cudzego dorobku (wzory, wynalazki itp.). Tenże magister zostawia swoją pracę do pełnej dyspozycji potomnych i dzięki takim prostym regułom nie siedzimy na drzewie. „Własność intelektualna” to religia korporacji, to absurd, totalny idiotyzm. Natomiast każdy kto się napracował musi mieć z tego zyski, ale też świadomość, że część jego pracy stanie się dorobkiem ludzkości i co więcej, jeśli nie jest idiotą, powinien zabiegać, żeby tak się stało.

Poza wszystkim gdyby nasi współcześni, pożal się Boże, „właściciele intelektualni” myśleli, w końcu by wymyślili, że więcej zarabiają na popularności, niż na własnych produktach. Kiedyś intelektualiści, twórcy, pisarze, wynalazcy chcieli: „zbudować pomnik trwalszy od spiżu”, „trafić pod strzechy”, „nie wszystek umrzeć”, dziś za każdą tandetę życzą sobie dożywotnie tantiemy. Ze swej skromnej strony pragnę oświadczyć, że więcej podobnej głupoty nie popełnię i regułę własności ograniczę do nielegalnego handlu oraz złodziejstwa w znanej od zarania ludzkości postaci. Wstyd się przyznać, ale zwyczajnie uległem jakiejś zbiorowej histerii i schematom myślowym. Wszyscy nabywcy książki, mogą z nią czynić co im się podoba, poza kradzieżą, czyli kopiowaniem i reklamowaniem w celach handlowych. Natomiast chętnych zapraszam do biblioteki, poniżej plik do pobrania. Dziękuję tym, którzy zdecydowali się nabyć powieść i Ich szczególnie zachęcam do pobrania pliku, ta wersja jest poprawiona i po dokładniejszej redakcji, przepraszam jednocześnie, że tak hurtem, ale też nie chcę nikogo nachodzić i pakować na skrzynkę 3 MB. Każdy kto zechce przejść z biblioteki do księgarni może to zrobić, na stronie widać sklep (abonament) – cena uznaniowa. W przyszłości, już najbliższej, ponownie poddam się wydawniczym procesom i gdy znów nic z tego nie wyjdzie, zamierzam w odstępach czasowych uruchomić prywatną bibliotekę i księgarnię, ponieważ motywacje twórcze mam starożytne, co brzmi mało skromnie, ale na szczęście nie mam motywacji współczesnych, które są nielogiczne, nieracjonalne, w konsekwencji idiotyczne i żałosne.

Reklama

30 KOMENTARZE

  1. ciekawa
    motywacja, ale z biblioteka to przesada; w Polsce korzystanie z bibliotek publicznych jest moze jeszcze bezplatne, w Niemczech niezupelnie. Biblioteki ze wzgledow finansowych niedlugo beda wymieniane jednym tchem z mamutami.
    Co do intelektualnej, duchowej wlasnosci, mam jeszcze w uszach Causa Guttenberg; minister obrony stal – i slusznie – pod pregierzem za copy-afere i rozstal sie w konsekwencji i ze swoim urzedem jak i tytulem doktorskim.
    Biblioteki mniej, ale medium internet jest tak szerokim nosnikiem faktow, informacji, sztuki, ze ta kompleksowosc uniemozliwia przeciagniecie klarownych granic.
    Podszywanie sie pod cudza tworczosc jest kradzieza. Powielanie dostepnych dla ogolu tresci nie jest juz tak jednoznaczne. Nawet “powazne” zrodla, podaja swoje definicje do dyskusji. Definicje, ktore stracily neutralnosc.
    Ciekawe byloby popatrzec na to z perspektywy przechodnia i ulicznego grajka.

    No i dzieki, ze moglam tu przeczytac 🙂

  2. ciekawa
    motywacja, ale z biblioteka to przesada; w Polsce korzystanie z bibliotek publicznych jest moze jeszcze bezplatne, w Niemczech niezupelnie. Biblioteki ze wzgledow finansowych niedlugo beda wymieniane jednym tchem z mamutami.
    Co do intelektualnej, duchowej wlasnosci, mam jeszcze w uszach Causa Guttenberg; minister obrony stal – i slusznie – pod pregierzem za copy-afere i rozstal sie w konsekwencji i ze swoim urzedem jak i tytulem doktorskim.
    Biblioteki mniej, ale medium internet jest tak szerokim nosnikiem faktow, informacji, sztuki, ze ta kompleksowosc uniemozliwia przeciagniecie klarownych granic.
    Podszywanie sie pod cudza tworczosc jest kradzieza. Powielanie dostepnych dla ogolu tresci nie jest juz tak jednoznaczne. Nawet “powazne” zrodla, podaja swoje definicje do dyskusji. Definicje, ktore stracily neutralnosc.
    Ciekawe byloby popatrzec na to z perspektywy przechodnia i ulicznego grajka.

    No i dzieki, ze moglam tu przeczytac 🙂

  3. ciekawa
    motywacja, ale z biblioteka to przesada; w Polsce korzystanie z bibliotek publicznych jest moze jeszcze bezplatne, w Niemczech niezupelnie. Biblioteki ze wzgledow finansowych niedlugo beda wymieniane jednym tchem z mamutami.
    Co do intelektualnej, duchowej wlasnosci, mam jeszcze w uszach Causa Guttenberg; minister obrony stal – i slusznie – pod pregierzem za copy-afere i rozstal sie w konsekwencji i ze swoim urzedem jak i tytulem doktorskim.
    Biblioteki mniej, ale medium internet jest tak szerokim nosnikiem faktow, informacji, sztuki, ze ta kompleksowosc uniemozliwia przeciagniecie klarownych granic.
    Podszywanie sie pod cudza tworczosc jest kradzieza. Powielanie dostepnych dla ogolu tresci nie jest juz tak jednoznaczne. Nawet “powazne” zrodla, podaja swoje definicje do dyskusji. Definicje, ktore stracily neutralnosc.
    Ciekawe byloby popatrzec na to z perspektywy przechodnia i ulicznego grajka.

    No i dzieki, ze moglam tu przeczytac 🙂

  4. Niezawodna kurka,
    Dodałabym, że pierwszym piratem był Prometeusz, który wykradł bogom ogień (idee) i oddał ludziom. Za co bogowie (koncerny) wyżerają mu wątrobę do dziś.

    Przed wojną prawo autorskie było chronione przez 30 lat. Biorąc pod uwagę ówczesny świat i liczbę artystów, niewielką w porównaniu z obecną, należałoby zrewidować pojęcie ochrony.
    Aby chronić SKUTECZNIE prawa autorskie w obecnych czasach, musiano by zatrudnić prawdziwe armie. Ustawa nie rozgranicza utworów na mniej, lub bardziej wartościowe, na mniej lub bardziej cenne, chroni wszystko. Nawet ten tekst który właśnie piszę. To jest faktycznie absurd, jak zauważa Matka Kurka 🙂
    Uważam przy tym, że skoro autorzy chcą taką ochronę, to niech za nią płacą. Państwo albo nawet świat stworzy im bazę utworów chronionych i te będzie ścigał. Stworzą sobie urząd, zatrudnią sobie szpiegów i niech dochodzą własnych racji.
    Taki Hołdys aby mógł pobierać tantiemy niech się opłaci, może się okazać ze ochrona jest droższa niż ewentualne zyski.
    Wszystko ma swoją cenę.

  5. Niezawodna kurka,
    Dodałabym, że pierwszym piratem był Prometeusz, który wykradł bogom ogień (idee) i oddał ludziom. Za co bogowie (koncerny) wyżerają mu wątrobę do dziś.

    Przed wojną prawo autorskie było chronione przez 30 lat. Biorąc pod uwagę ówczesny świat i liczbę artystów, niewielką w porównaniu z obecną, należałoby zrewidować pojęcie ochrony.
    Aby chronić SKUTECZNIE prawa autorskie w obecnych czasach, musiano by zatrudnić prawdziwe armie. Ustawa nie rozgranicza utworów na mniej, lub bardziej wartościowe, na mniej lub bardziej cenne, chroni wszystko. Nawet ten tekst który właśnie piszę. To jest faktycznie absurd, jak zauważa Matka Kurka 🙂
    Uważam przy tym, że skoro autorzy chcą taką ochronę, to niech za nią płacą. Państwo albo nawet świat stworzy im bazę utworów chronionych i te będzie ścigał. Stworzą sobie urząd, zatrudnią sobie szpiegów i niech dochodzą własnych racji.
    Taki Hołdys aby mógł pobierać tantiemy niech się opłaci, może się okazać ze ochrona jest droższa niż ewentualne zyski.
    Wszystko ma swoją cenę.

  6. Niezawodna kurka,
    Dodałabym, że pierwszym piratem był Prometeusz, który wykradł bogom ogień (idee) i oddał ludziom. Za co bogowie (koncerny) wyżerają mu wątrobę do dziś.

    Przed wojną prawo autorskie było chronione przez 30 lat. Biorąc pod uwagę ówczesny świat i liczbę artystów, niewielką w porównaniu z obecną, należałoby zrewidować pojęcie ochrony.
    Aby chronić SKUTECZNIE prawa autorskie w obecnych czasach, musiano by zatrudnić prawdziwe armie. Ustawa nie rozgranicza utworów na mniej, lub bardziej wartościowe, na mniej lub bardziej cenne, chroni wszystko. Nawet ten tekst który właśnie piszę. To jest faktycznie absurd, jak zauważa Matka Kurka 🙂
    Uważam przy tym, że skoro autorzy chcą taką ochronę, to niech za nią płacą. Państwo albo nawet świat stworzy im bazę utworów chronionych i te będzie ścigał. Stworzą sobie urząd, zatrudnią sobie szpiegów i niech dochodzą własnych racji.
    Taki Hołdys aby mógł pobierać tantiemy niech się opłaci, może się okazać ze ochrona jest droższa niż ewentualne zyski.
    Wszystko ma swoją cenę.

  7. ciekawą masz definicję złodziejstwa
    moja jest taka : podmiot A uznaje że pewna rzecz do niego należy, a podmiot B zabiera mu ją wbrew jego woli. Potem dochodzi masa komplikacji. Jedni uznają że własność może dotyczyć tylko spraw materialnych (jakby te w Internecie były magiczne). Jedni uznają że do kradzieży dochodzi po pozbawieniu, a nie skopiowaniu. Twoja definicja jest dziwaczna-złodziejstwem jest osiągnięcie zysku pieniężnego. Tymczasem nie dostrzegasz że oglądając House’a na iitv otrzymuję zysk w postaci obejrzenia czegoś zanim poleci w telewizji, nie musząc za to płacić. W twojej definicj zabranie komuś BMW nie jest kradzieżą jeśli na tym nie zarobiliśmy (wręcz tracimy bo musimy płacić za benzynę-zysk spowodowany użytkowaniem auta nie istnieje?). Jakby co to też coś naskrobałem o ACTA http://kontrowersje.net/tresc/intelektualne_zmagania_z_acta.

    • Nie mam pojęcia na podstawie
      Nie mam pojęcia na podstawie czego wyciągnąłeś te przedszkolne wnioski, ale jeśli na podstawie mojego tekstu, to niestety nie pogadamy. Pierwsza zasada nie pleć głupot. Druga myśl. BMW pana X jest WŁASNOŚCIĄ MATERIALNĄ i nie ma tu “odebrania”, ale klasyczne złodziejstwo. Natomiast Diesla wymyślił Diesel i znajdziesz go w BMW, Renault i nawet w Polonezie był. Słowem zamiast filozofować – pomyśl. Nie można sobie zrobić większej krzywdy intelektualnej niż pieprzyć od rzeczy z motywacją oryginalności.

  8. ciekawą masz definicję złodziejstwa
    moja jest taka : podmiot A uznaje że pewna rzecz do niego należy, a podmiot B zabiera mu ją wbrew jego woli. Potem dochodzi masa komplikacji. Jedni uznają że własność może dotyczyć tylko spraw materialnych (jakby te w Internecie były magiczne). Jedni uznają że do kradzieży dochodzi po pozbawieniu, a nie skopiowaniu. Twoja definicja jest dziwaczna-złodziejstwem jest osiągnięcie zysku pieniężnego. Tymczasem nie dostrzegasz że oglądając House’a na iitv otrzymuję zysk w postaci obejrzenia czegoś zanim poleci w telewizji, nie musząc za to płacić. W twojej definicj zabranie komuś BMW nie jest kradzieżą jeśli na tym nie zarobiliśmy (wręcz tracimy bo musimy płacić za benzynę-zysk spowodowany użytkowaniem auta nie istnieje?). Jakby co to też coś naskrobałem o ACTA http://kontrowersje.net/tresc/intelektualne_zmagania_z_acta.

    • Nie mam pojęcia na podstawie
      Nie mam pojęcia na podstawie czego wyciągnąłeś te przedszkolne wnioski, ale jeśli na podstawie mojego tekstu, to niestety nie pogadamy. Pierwsza zasada nie pleć głupot. Druga myśl. BMW pana X jest WŁASNOŚCIĄ MATERIALNĄ i nie ma tu “odebrania”, ale klasyczne złodziejstwo. Natomiast Diesla wymyślił Diesel i znajdziesz go w BMW, Renault i nawet w Polonezie był. Słowem zamiast filozofować – pomyśl. Nie można sobie zrobić większej krzywdy intelektualnej niż pieprzyć od rzeczy z motywacją oryginalności.

  9. ciekawą masz definicję złodziejstwa
    moja jest taka : podmiot A uznaje że pewna rzecz do niego należy, a podmiot B zabiera mu ją wbrew jego woli. Potem dochodzi masa komplikacji. Jedni uznają że własność może dotyczyć tylko spraw materialnych (jakby te w Internecie były magiczne). Jedni uznają że do kradzieży dochodzi po pozbawieniu, a nie skopiowaniu. Twoja definicja jest dziwaczna-złodziejstwem jest osiągnięcie zysku pieniężnego. Tymczasem nie dostrzegasz że oglądając House’a na iitv otrzymuję zysk w postaci obejrzenia czegoś zanim poleci w telewizji, nie musząc za to płacić. W twojej definicj zabranie komuś BMW nie jest kradzieżą jeśli na tym nie zarobiliśmy (wręcz tracimy bo musimy płacić za benzynę-zysk spowodowany użytkowaniem auta nie istnieje?). Jakby co to też coś naskrobałem o ACTA http://kontrowersje.net/tresc/intelektualne_zmagania_z_acta.

    • Nie mam pojęcia na podstawie
      Nie mam pojęcia na podstawie czego wyciągnąłeś te przedszkolne wnioski, ale jeśli na podstawie mojego tekstu, to niestety nie pogadamy. Pierwsza zasada nie pleć głupot. Druga myśl. BMW pana X jest WŁASNOŚCIĄ MATERIALNĄ i nie ma tu “odebrania”, ale klasyczne złodziejstwo. Natomiast Diesla wymyślił Diesel i znajdziesz go w BMW, Renault i nawet w Polonezie był. Słowem zamiast filozofować – pomyśl. Nie można sobie zrobić większej krzywdy intelektualnej niż pieprzyć od rzeczy z motywacją oryginalności.

  10. Intelekt firmy
    Warto również zwrócić uwagę, że choć pracownicy wytwarzają wartości intelektualne, to mogą sobie, owszem, mieć swoje nazwiska na dokumencie patentu, ale to wszystko, co wynalazcy mogą z tego mieć.
    Patenty i kopyrajty należą do firm.

  11. Intelekt firmy
    Warto również zwrócić uwagę, że choć pracownicy wytwarzają wartości intelektualne, to mogą sobie, owszem, mieć swoje nazwiska na dokumencie patentu, ale to wszystko, co wynalazcy mogą z tego mieć.
    Patenty i kopyrajty należą do firm.

  12. Intelekt firmy
    Warto również zwrócić uwagę, że choć pracownicy wytwarzają wartości intelektualne, to mogą sobie, owszem, mieć swoje nazwiska na dokumencie patentu, ale to wszystko, co wynalazcy mogą z tego mieć.
    Patenty i kopyrajty należą do firm.