Reklama

Poniższa fabuła jest fikcją i produktem wyobraźni autora.

Poniższa fabuła jest fikcją i produktem wyobraźni autora.
Wszelkie podobieństwo do realnych osób i wydarzeń jest czysto przypadkowe i niezamierzone.
Wszelkie przekleństwa i wyrażenia nieobyczajne zostały starannie ocenzurowane.

Reklama

Generał skrzywił się boleśnie. Małe diabełki, tańczące kozaka w jego głowie, zdwoiły tempo. Gdzieś daleko słyszał echo głosu starego majora, doświadczonego towarzysza broni, z czasów, kiedy sam był jeszcze porucznikiem: „Bo pić – to trzeba umić!” Pewnie, że trzeba… a ostrzegali go koledzy i podwładni, żeby nie próbować przepić gości zza wschodniej granicy! Ale jako najstarszy stopniem przy stole musiał trzymać fason. Zresztą – przypominał to sobie jak przez mgłę – na początku nie było tak źle.

Tłusty rosół, po którym na stół wjechała kiełbasy i golonka, stanowił dobry wstęp do pierwszych toastów, za przyjaźń polsko-radziecką, za Pierwszego Sekretarza, za celność rakiet, a potem, kiedy już formalnościom stało się zadość, nieco bardziej konkretnych i wojskowych – zdrowie nasze, zdrowie pięknych pań, potem, naturalnym skojarzeniem, żeby nam zawsze stawał i ochoty nie zabrakło, i tak dalej. Na początku panowie oficerowie raczyli się rodzimą żytnią, ale Rosjanie najwyraźniej traktowali ją jako grę wstępną, coś w rodzaju aperitifu. Kolejne skrzynki, wnoszone na salę wojskowego ośrodka, nie robiły na nich specjalnego wrażenia, a wódka, pita szklankami od herbaty, znikała w oszałamiającym tempie.

Pierwszy nie wytrzymał młody podporucznik, inteligencik w okularkach. Zakrztusił się już trzecią szklanką wódki i zwymiotował na środek stołu, wywołując powszechną wesołość wśród gości i współczucie u niektórych kolegów. Kiedy posprzątano, a dyżurni kaprale wynieśli nieszczęśnika, wszyscy byli zgodni: „No, ten to sobie poczeka na awans!”, i zabawa toczyła się dalej. Podporucznika wyniesiono, a wniesiono gwóźdź programu – upieczoną w całości świnię (co dało asumpt do następnych niewybrednych komentarzy na temat wyniesionego współbiesiadnika). Ponieważ wieprzową tuszę rozbierano zgodnie ze starszeństwem i gościnnością, do najmłodszych szarż doszły już tylko nędzne resztki.

Przy świni rumiany radziecki generał nachylił się do swojego adiutanta, wysokiego, przystojnego kapitana, i szepnął mu coś na ucho. Ten zerwał się i całkiem jeszcze pewnym krokiem wybiegł z sali, by już po chwili wrócić na czele procesji sołdatów, niosących skrzynki ze spirytusem. Nie minął kwadrans, jak zaczęli odpadać kolejni młodsi oficerowie – co było pewną niespodzianką, nie tylko polscy, ale i radzieccy. Zabawa doszła już do tego etapu, na którym nikt nie trudził się ich wynoszeniem, kolejnych nieprzytomnych usadzano tylko – lub układano – pod ścianami.

Generał odchylił fotel. Diabełki najwyraźniej zakończyły taniec i uznały, że czas wziąć się za uczciwą robotę, a konkretnie za odpiłowywanie czubka czaszki. Bez znieczulenia. Nie pamiętał, co działo się dalej, kiedy ze świni pozostał już tylko smętny, do czysta obgryziony szkielet. W planach była część rozrywkowa, ale generałowi w głowie wirowały tylko pojedyncze obrazy: wbiegający na salę rządek dziewczyn w strojach regionalnych… Taniec, nie mający wiele wspólnego z konkretną ludową choreografią, za to taki, do którego ochoczo włączali się goście i gospodarze… Kolejne akrobacje, mające przypominać hołubce i prysiudy… Szczególnie aktywne w tych figurach panie, nagradzane szklankami spirytusu… Zbiorowy striptiz całego zespołu na stołach… Przekrwione oczy radzieckiego pułkownika, który oglądał nagie dziewczyny z coraz szerszym uśmiechem na spoconej twarzy… I dzika orgia, jaka nastąpiła zaraz potem.

Wspomnienie tej końcówki bankietu, a może zaserwowany przez cichego i współczującego adiutanta klin, sprawiły, że potworny kac niechętnie i z ociąganiem zaczął się cofać. Generał z coraz większą ulgą przypominał sobie wirujące naokoło damskie wdzięki – nagie uda, tyłki i łona, różowe i ponętne, czasem bliższe, czasem dalsze, czasem kapryśne i wabiące, a czasem zdecydowanie przystępujące do akcji. Wydawało mu się dziwne, że nie pamiętał biustów, ani twarzy, ale potem uprzytomnił sobie, że spod stołu, pod który malowniczo się osunął, nie miał szansy zobaczyć nic więcej. Odetchnął z ulgą i pociągnął jeszcze łyk zmrożonej na klina wódki, a potem przymknął oczy i zaczął przypominać sobie dalsze pieprzne szczegóły poprzedniego wieczoru.

W tym momencie kontemplację przerwał mu łomot obcasów. Diabełki ciekawie nadstawiły uszu, a zanim generał był w stanie wykrztusić „Spocznij!”, młody, dziarski porucznik, który nie brał udziału we wczorajszych wydarzeniach, ponieważ właśnie przybył ze sztabu generalnego, przepisowo strzelił obcasami. Strzał ten przeszył bólem głowę generała, który sapnął gwałtownie i gestem dłoni wskazał młodemu oficerowi krzesło po przeciwnej stronie biurka. Nieco speszony porucznik, nie zdążywszy się zameldować, przycupnął niepewnie na brzegu, otworzył skórzaną teczkę i bez słowa podał zwierzchnikowi papiery.
– Co to… mianowicie jest… po’czniku?
– Towarzyszu generale, to jest spis potencjalnych lokalizacji dywizjonów rakietowych obrony powietrznej kraju. Dowódca sztabu prosi towarzysza generała, żeby towarzysz generał podjął decyzję co do rozmieszczenia dywizjonów o-pe-ka w naszym okręgu, i jeszcze…
– Otwórzcie ten spis – machnął ręką generał – i czytajcie… Tylko nie za głośno.
Po czym osunął się w czeluść fotela, przymknął oczy i z lubością zaczął przypominać sobie ukoronowanie bankietu. Tymczasem porucznik otworzył teczkę, wyjął maszynopis z pieczęcią „Tajne/ Spec. znaczenia” i półgłosem zaczął wymieniać:
– Adamki. Andrzejewo. Aniołki. Antonin. Arciszewo. Babi Dół… – Generał otworzył jedno oko.
– Zaraz, zaraz, cożeście tam przeczytali?! Powtórzcie!

Za Wikipedią:

„24 Dywizjon Rakietowy Obrony Powietrznej (24 dr OP) – pododdział Wojska Polskiego, sformowany w 1963 w Babim Dole koło Kartuz, podlegał dowódcy 4 Gdyńskiej Brygady Rakietowej Obrony Powietrznej. Jednostka rozformowana około 1993 roku. (…) Dywizjon został sformowany na podstawie rozkazu organizacyjnego dowódcy Wojsk OPK z 12 stycznia 1963, jako 24 dywizjon ogniowy artylerii rakietowej w składzie 60 Brygady Artylerii OPK w Gdyni.”

Zdjęcie pochodzi ze strony http://www.fortyfikacje.eksploracja.pl/fr_babi_dol.htm

_________

Tekst chroniony prawem autorskim. Opublikowany w witrynie www.kontrowersje.net oraz na blogu www.madagaskar08.blog.onet.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i przedruk tylko za zgodą autora.

 

Reklama

66 KOMENTARZE

    • No właśnie że nie,
      i sam nie wiem, czy to lepiej, czy gorzej. Jestem przekonany, że opis prawdziwej imprezy wojskowych Układu Warszawskiego zawiera jeszcze mnóstwo elementów, których nie znałem, bo nie mogłem znać ze względu na to, że nie brałem udziału. Ale starałem się uczciwie napisać, jak to sobie wyobrażałem.

    • No właśnie że nie,
      i sam nie wiem, czy to lepiej, czy gorzej. Jestem przekonany, że opis prawdziwej imprezy wojskowych Układu Warszawskiego zawiera jeszcze mnóstwo elementów, których nie znałem, bo nie mogłem znać ze względu na to, że nie brałem udziału. Ale starałem się uczciwie napisać, jak to sobie wyobrażałem.

    • No właśnie że nie,
      i sam nie wiem, czy to lepiej, czy gorzej. Jestem przekonany, że opis prawdziwej imprezy wojskowych Układu Warszawskiego zawiera jeszcze mnóstwo elementów, których nie znałem, bo nie mogłem znać ze względu na to, że nie brałem udziału. Ale starałem się uczciwie napisać, jak to sobie wyobrażałem.

  1. Może, w ramach drobnego rewanżu, dla niestrudzonego
    korektora, opiszę typowo radziecką imprezę, z typowym radzieckim generałem(miał stalowe zęby z nierdzewki) w miejscu trochę nietypowym, bo w Moskwie tyle, że Małej, więc w Legnicy.
    Dowództwo sowieckiej Pólnocnej Grupy postanowiło zbratać się nieco z polskimi pomocnikami. Albo też, polscy towarzysze postanowili się bardziej sfraternizować – bo nie wiadomo kto wyszedł z taką, przyjacielską, inicjatywą.
    W każdym bądź razie przedstawicieli polskiego ludu pracującego, starannie wyselekcjonowano, spośród, rzecz jasna, kadrowych aparatczyków KW i KP PZPR. I ciemną noc stanu wojennego dostąpili zaszczytu, nie tylko odśpiewania Międzynarodówki z radzieckim generałem ale również, albo przede wszystkim – wypicia tradycyjnego toastu. Ponieważ pezetpeerowscy sekretarze zostali zaproszeni z małżonkami, te myśląc, że to będzie prawdziwy bal – ubrały się wieczorowo. Podobnie zresztą jak ich mężowie. W odgrodzonej od reszty miasta dzielnicy Legnicy, zwanej Małą Moskwą, polskich towarzyszy powitał generał płk Jurij Fiodorowicz Zarudin wraz z oficerami sztabu. Gości posadzono za długim stołem, ku zaskoczeniu polskich towarzyszy – zupełnie pustym. Sekretarz KW wygłosił płomienne przemówienie, radziecki generał również, i po części oficjalnej nastąpiła ta mniej. Podano do stołu. Wódkę radziecką w kapslowanych butelkach i zakąskę. W role kelnerów wcielono szeregowych sołdatów.
    Na zdziwione miny i durne pytania – polskiej czerwonej elity – polali wódkę do brudnych szklanek(podobnych do naszych musztardówek) i bagnetami otworzyli puszki sowieckiej tuszonki. Polscy towarzysze byli trochę, a ich żony bardzo – zdegustowane. Niemniej jednak, przyjaźń polsko-radziecka zwyciężyła, w tej proletariackiej formie. I na koniec imprezy, przynajmniej niektórzy polscy towarzysze, wyglądali jak typowe czerwone świnie – mocno pijane.

      • Impreza polsko-radziecka z zimy 1982 roku
        relacja uczestników – wojewódzko/powiatowych sekretarzy.
        Natomiast nie było (chyba, że prywatnie w pełnej konspiracji) wielkiego bratania się, nawet przy wódce, oficerstwa radzieckiego z Północnej Grupy i tych z ludowego wojska (polskiego). Żaden żołnierz LWP nie był wpuszczany do koszar sowieckich, tych w PRL-u również.
        Odwrotnie – jak do siebie. Potrafili nawet o pomoc prosić, kiedy im jakiś 17-letni ,,ochotnik” uciekł z bronią, zastrzeliwszy wcześniej starszinę. Natomiast u siebie, w ZSSR, wszystkich bez wyjątku, traktowali jak wrogów. Kiedy przylatywał , na sowieckie lotnisko wojskowe, samolot sojusznika – stawiali przy nim wartownika a pilot dostawał opiekuna. Podobnie wojskowe eszelony, którymi sojusznicy jechali na ćwiczenia(strzelania rakietowe)miały ruską straż w trakcie przejazdu przez miasta, których nie było na żadnej mapie. To samo dotyczy naszych WSI-oków, którzy się hełpią ,,moskiewskimi studiami” – wszyscy byli pod baczną kontrolą, podejrzanych od razu odstawiano ,,abarot”. Natomiast prawdziwe legendy ludowe stworzyli ci, którzy jakoby ,,ukończyli kursy GRU”. Nie było takiej opcji. Nawet ci, którzy twierdzą, że kończyli ,,szkołę KGB” w Moskwie, zostali wpuszczeni w maliny. Bo ,,prawdziwa” szkoła KGB była dla ludzi radzieckich, i to specjalnie wybranych. Natomiast dla towarzyszy z krajów obozu – była stworzona ekstra. Jedynym wyjątkiem(w Polsce) jest prawdopodobnie Kiszczak, który miał z Sowietami niezwykłe powiązania i całe życie szachował Jaruzelskiego. O całej reszcie Bolków nie wspominając.
        O sowieckim szkolnictwie specjalnym pisze, z detalami, Rezun a potwierdza to wszystko ,,nasz” wielki dezerter płk Kozłowski z II Zarządu.

    • Urodziłem się w Złotoryi, bo
      Urodziłem się w Złotoryi, bo tam była najbliższa porodówka, ale 40 lat z 6 letnią przerwą na Wrocław mieszkałem w Chojnowie (17 km od Legnicy) i w wiejskich okolicach. Znam lotnisko radzieckie w Krzywa/Osła, Małą Moskwę znam na wyrywki, bo jak wjeżdżasz od Zgorzelca (Chojnowa) zaczyna się willowa i osiedlowa dzielnica radziecka. W latach 80-tych widziałem chyba wszystkie ruskie samoloty, najwięcej myśliwców, nie wiem jak się nazywały, bo się nie znam, ale latało tego dziennie po kilkanaście sztuk. Ruski sołdat, nie robił na mnie żadnego wrażenie, ściągali gwiazdki z pagonów i dawali dzieciom. Pamiętam taką scenę. Miałem nie więcej niż 7 lat siedziałem w pociągu i gapiłem się na dwóch oficerów jak na obrazek. Nie znałem wtedy ich języka, ale wiem co mówili. Jeden powiedział do drugiego, żeby odpiął gwiazdkę i dał “maliciku”. Ten drugi odpowiedział, że to świętość, na pewno użył innego słowa, ale tak to zrozumiałem. Obaj spoważnieli i już na mnie nie patrzyli. Gdy wyjeżdżali z Legnicy i Krzywej wyrywali kaloryfery, krany, kontakty, wszystko sprzedawali okolicznym chłopom. Zmierzam tym nudnym wywowdem do tego, że znam te realia z autopsji i wcale nie do tego, że wiem lepiej, bo takie argumenty są gówniane. Po prostu takie wieści u nas “nie chodziły”. Granaty za gołe baby kupel przynosił do szkoły (AUTENTYK), interes zrobił na legnickim targu w biały dzień. Kałasznikowa w ostatnim okresie można było kupić za grosze, nie pamietam dokładnie, bo to przed dominacją był szczyt, ale jakieś 500 zł na dzisiejsze, nie więcej. To wszystko pamietam, tej akcji, którą opisujesz nie pamiętam, o tym się w ogóle nie mówiło. Wtedy miałem 10 lat, może dlatego nie słyszałem o pikantnych imprezach. Nie podważam tego co mówisz, zwyczajnie mnie to cholernie zainteresowało, skąd masz te wieści?

  2. Może, w ramach drobnego rewanżu, dla niestrudzonego
    korektora, opiszę typowo radziecką imprezę, z typowym radzieckim generałem(miał stalowe zęby z nierdzewki) w miejscu trochę nietypowym, bo w Moskwie tyle, że Małej, więc w Legnicy.
    Dowództwo sowieckiej Pólnocnej Grupy postanowiło zbratać się nieco z polskimi pomocnikami. Albo też, polscy towarzysze postanowili się bardziej sfraternizować – bo nie wiadomo kto wyszedł z taką, przyjacielską, inicjatywą.
    W każdym bądź razie przedstawicieli polskiego ludu pracującego, starannie wyselekcjonowano, spośród, rzecz jasna, kadrowych aparatczyków KW i KP PZPR. I ciemną noc stanu wojennego dostąpili zaszczytu, nie tylko odśpiewania Międzynarodówki z radzieckim generałem ale również, albo przede wszystkim – wypicia tradycyjnego toastu. Ponieważ pezetpeerowscy sekretarze zostali zaproszeni z małżonkami, te myśląc, że to będzie prawdziwy bal – ubrały się wieczorowo. Podobnie zresztą jak ich mężowie. W odgrodzonej od reszty miasta dzielnicy Legnicy, zwanej Małą Moskwą, polskich towarzyszy powitał generał płk Jurij Fiodorowicz Zarudin wraz z oficerami sztabu. Gości posadzono za długim stołem, ku zaskoczeniu polskich towarzyszy – zupełnie pustym. Sekretarz KW wygłosił płomienne przemówienie, radziecki generał również, i po części oficjalnej nastąpiła ta mniej. Podano do stołu. Wódkę radziecką w kapslowanych butelkach i zakąskę. W role kelnerów wcielono szeregowych sołdatów.
    Na zdziwione miny i durne pytania – polskiej czerwonej elity – polali wódkę do brudnych szklanek(podobnych do naszych musztardówek) i bagnetami otworzyli puszki sowieckiej tuszonki. Polscy towarzysze byli trochę, a ich żony bardzo – zdegustowane. Niemniej jednak, przyjaźń polsko-radziecka zwyciężyła, w tej proletariackiej formie. I na koniec imprezy, przynajmniej niektórzy polscy towarzysze, wyglądali jak typowe czerwone świnie – mocno pijane.

      • Impreza polsko-radziecka z zimy 1982 roku
        relacja uczestników – wojewódzko/powiatowych sekretarzy.
        Natomiast nie było (chyba, że prywatnie w pełnej konspiracji) wielkiego bratania się, nawet przy wódce, oficerstwa radzieckiego z Północnej Grupy i tych z ludowego wojska (polskiego). Żaden żołnierz LWP nie był wpuszczany do koszar sowieckich, tych w PRL-u również.
        Odwrotnie – jak do siebie. Potrafili nawet o pomoc prosić, kiedy im jakiś 17-letni ,,ochotnik” uciekł z bronią, zastrzeliwszy wcześniej starszinę. Natomiast u siebie, w ZSSR, wszystkich bez wyjątku, traktowali jak wrogów. Kiedy przylatywał , na sowieckie lotnisko wojskowe, samolot sojusznika – stawiali przy nim wartownika a pilot dostawał opiekuna. Podobnie wojskowe eszelony, którymi sojusznicy jechali na ćwiczenia(strzelania rakietowe)miały ruską straż w trakcie przejazdu przez miasta, których nie było na żadnej mapie. To samo dotyczy naszych WSI-oków, którzy się hełpią ,,moskiewskimi studiami” – wszyscy byli pod baczną kontrolą, podejrzanych od razu odstawiano ,,abarot”. Natomiast prawdziwe legendy ludowe stworzyli ci, którzy jakoby ,,ukończyli kursy GRU”. Nie było takiej opcji. Nawet ci, którzy twierdzą, że kończyli ,,szkołę KGB” w Moskwie, zostali wpuszczeni w maliny. Bo ,,prawdziwa” szkoła KGB była dla ludzi radzieckich, i to specjalnie wybranych. Natomiast dla towarzyszy z krajów obozu – była stworzona ekstra. Jedynym wyjątkiem(w Polsce) jest prawdopodobnie Kiszczak, który miał z Sowietami niezwykłe powiązania i całe życie szachował Jaruzelskiego. O całej reszcie Bolków nie wspominając.
        O sowieckim szkolnictwie specjalnym pisze, z detalami, Rezun a potwierdza to wszystko ,,nasz” wielki dezerter płk Kozłowski z II Zarządu.

    • Urodziłem się w Złotoryi, bo
      Urodziłem się w Złotoryi, bo tam była najbliższa porodówka, ale 40 lat z 6 letnią przerwą na Wrocław mieszkałem w Chojnowie (17 km od Legnicy) i w wiejskich okolicach. Znam lotnisko radzieckie w Krzywa/Osła, Małą Moskwę znam na wyrywki, bo jak wjeżdżasz od Zgorzelca (Chojnowa) zaczyna się willowa i osiedlowa dzielnica radziecka. W latach 80-tych widziałem chyba wszystkie ruskie samoloty, najwięcej myśliwców, nie wiem jak się nazywały, bo się nie znam, ale latało tego dziennie po kilkanaście sztuk. Ruski sołdat, nie robił na mnie żadnego wrażenie, ściągali gwiazdki z pagonów i dawali dzieciom. Pamiętam taką scenę. Miałem nie więcej niż 7 lat siedziałem w pociągu i gapiłem się na dwóch oficerów jak na obrazek. Nie znałem wtedy ich języka, ale wiem co mówili. Jeden powiedział do drugiego, żeby odpiął gwiazdkę i dał “maliciku”. Ten drugi odpowiedział, że to świętość, na pewno użył innego słowa, ale tak to zrozumiałem. Obaj spoważnieli i już na mnie nie patrzyli. Gdy wyjeżdżali z Legnicy i Krzywej wyrywali kaloryfery, krany, kontakty, wszystko sprzedawali okolicznym chłopom. Zmierzam tym nudnym wywowdem do tego, że znam te realia z autopsji i wcale nie do tego, że wiem lepiej, bo takie argumenty są gówniane. Po prostu takie wieści u nas “nie chodziły”. Granaty za gołe baby kupel przynosił do szkoły (AUTENTYK), interes zrobił na legnickim targu w biały dzień. Kałasznikowa w ostatnim okresie można było kupić za grosze, nie pamietam dokładnie, bo to przed dominacją był szczyt, ale jakieś 500 zł na dzisiejsze, nie więcej. To wszystko pamietam, tej akcji, którą opisujesz nie pamiętam, o tym się w ogóle nie mówiło. Wtedy miałem 10 lat, może dlatego nie słyszałem o pikantnych imprezach. Nie podważam tego co mówisz, zwyczajnie mnie to cholernie zainteresowało, skąd masz te wieści?

  3. Może, w ramach drobnego rewanżu, dla niestrudzonego
    korektora, opiszę typowo radziecką imprezę, z typowym radzieckim generałem(miał stalowe zęby z nierdzewki) w miejscu trochę nietypowym, bo w Moskwie tyle, że Małej, więc w Legnicy.
    Dowództwo sowieckiej Pólnocnej Grupy postanowiło zbratać się nieco z polskimi pomocnikami. Albo też, polscy towarzysze postanowili się bardziej sfraternizować – bo nie wiadomo kto wyszedł z taką, przyjacielską, inicjatywą.
    W każdym bądź razie przedstawicieli polskiego ludu pracującego, starannie wyselekcjonowano, spośród, rzecz jasna, kadrowych aparatczyków KW i KP PZPR. I ciemną noc stanu wojennego dostąpili zaszczytu, nie tylko odśpiewania Międzynarodówki z radzieckim generałem ale również, albo przede wszystkim – wypicia tradycyjnego toastu. Ponieważ pezetpeerowscy sekretarze zostali zaproszeni z małżonkami, te myśląc, że to będzie prawdziwy bal – ubrały się wieczorowo. Podobnie zresztą jak ich mężowie. W odgrodzonej od reszty miasta dzielnicy Legnicy, zwanej Małą Moskwą, polskich towarzyszy powitał generał płk Jurij Fiodorowicz Zarudin wraz z oficerami sztabu. Gości posadzono za długim stołem, ku zaskoczeniu polskich towarzyszy – zupełnie pustym. Sekretarz KW wygłosił płomienne przemówienie, radziecki generał również, i po części oficjalnej nastąpiła ta mniej. Podano do stołu. Wódkę radziecką w kapslowanych butelkach i zakąskę. W role kelnerów wcielono szeregowych sołdatów.
    Na zdziwione miny i durne pytania – polskiej czerwonej elity – polali wódkę do brudnych szklanek(podobnych do naszych musztardówek) i bagnetami otworzyli puszki sowieckiej tuszonki. Polscy towarzysze byli trochę, a ich żony bardzo – zdegustowane. Niemniej jednak, przyjaźń polsko-radziecka zwyciężyła, w tej proletariackiej formie. I na koniec imprezy, przynajmniej niektórzy polscy towarzysze, wyglądali jak typowe czerwone świnie – mocno pijane.

      • Impreza polsko-radziecka z zimy 1982 roku
        relacja uczestników – wojewódzko/powiatowych sekretarzy.
        Natomiast nie było (chyba, że prywatnie w pełnej konspiracji) wielkiego bratania się, nawet przy wódce, oficerstwa radzieckiego z Północnej Grupy i tych z ludowego wojska (polskiego). Żaden żołnierz LWP nie był wpuszczany do koszar sowieckich, tych w PRL-u również.
        Odwrotnie – jak do siebie. Potrafili nawet o pomoc prosić, kiedy im jakiś 17-letni ,,ochotnik” uciekł z bronią, zastrzeliwszy wcześniej starszinę. Natomiast u siebie, w ZSSR, wszystkich bez wyjątku, traktowali jak wrogów. Kiedy przylatywał , na sowieckie lotnisko wojskowe, samolot sojusznika – stawiali przy nim wartownika a pilot dostawał opiekuna. Podobnie wojskowe eszelony, którymi sojusznicy jechali na ćwiczenia(strzelania rakietowe)miały ruską straż w trakcie przejazdu przez miasta, których nie było na żadnej mapie. To samo dotyczy naszych WSI-oków, którzy się hełpią ,,moskiewskimi studiami” – wszyscy byli pod baczną kontrolą, podejrzanych od razu odstawiano ,,abarot”. Natomiast prawdziwe legendy ludowe stworzyli ci, którzy jakoby ,,ukończyli kursy GRU”. Nie było takiej opcji. Nawet ci, którzy twierdzą, że kończyli ,,szkołę KGB” w Moskwie, zostali wpuszczeni w maliny. Bo ,,prawdziwa” szkoła KGB była dla ludzi radzieckich, i to specjalnie wybranych. Natomiast dla towarzyszy z krajów obozu – była stworzona ekstra. Jedynym wyjątkiem(w Polsce) jest prawdopodobnie Kiszczak, który miał z Sowietami niezwykłe powiązania i całe życie szachował Jaruzelskiego. O całej reszcie Bolków nie wspominając.
        O sowieckim szkolnictwie specjalnym pisze, z detalami, Rezun a potwierdza to wszystko ,,nasz” wielki dezerter płk Kozłowski z II Zarządu.

    • Urodziłem się w Złotoryi, bo
      Urodziłem się w Złotoryi, bo tam była najbliższa porodówka, ale 40 lat z 6 letnią przerwą na Wrocław mieszkałem w Chojnowie (17 km od Legnicy) i w wiejskich okolicach. Znam lotnisko radzieckie w Krzywa/Osła, Małą Moskwę znam na wyrywki, bo jak wjeżdżasz od Zgorzelca (Chojnowa) zaczyna się willowa i osiedlowa dzielnica radziecka. W latach 80-tych widziałem chyba wszystkie ruskie samoloty, najwięcej myśliwców, nie wiem jak się nazywały, bo się nie znam, ale latało tego dziennie po kilkanaście sztuk. Ruski sołdat, nie robił na mnie żadnego wrażenie, ściągali gwiazdki z pagonów i dawali dzieciom. Pamiętam taką scenę. Miałem nie więcej niż 7 lat siedziałem w pociągu i gapiłem się na dwóch oficerów jak na obrazek. Nie znałem wtedy ich języka, ale wiem co mówili. Jeden powiedział do drugiego, żeby odpiął gwiazdkę i dał “maliciku”. Ten drugi odpowiedział, że to świętość, na pewno użył innego słowa, ale tak to zrozumiałem. Obaj spoważnieli i już na mnie nie patrzyli. Gdy wyjeżdżali z Legnicy i Krzywej wyrywali kaloryfery, krany, kontakty, wszystko sprzedawali okolicznym chłopom. Zmierzam tym nudnym wywowdem do tego, że znam te realia z autopsji i wcale nie do tego, że wiem lepiej, bo takie argumenty są gówniane. Po prostu takie wieści u nas “nie chodziły”. Granaty za gołe baby kupel przynosił do szkoły (AUTENTYK), interes zrobił na legnickim targu w biały dzień. Kałasznikowa w ostatnim okresie można było kupić za grosze, nie pamietam dokładnie, bo to przed dominacją był szczyt, ale jakieś 500 zł na dzisiejsze, nie więcej. To wszystko pamietam, tej akcji, którą opisujesz nie pamiętam, o tym się w ogóle nie mówiło. Wtedy miałem 10 lat, może dlatego nie słyszałem o pikantnych imprezach. Nie podważam tego co mówisz, zwyczajnie mnie to cholernie zainteresowało, skąd masz te wieści?

  4. Problem w tym, że o tytuł
    Problem w tym, że o tytuł “Małej Moskwy” ubiegał się również Świętoszów. Legnica mieściła sztab dowództwa ale w Świętoszowie było liczebnie najwięcej wojska. Sam się wychowałem w Kożuchowie i Szprotawie, więc znam z autopsji i LWP i Armię Czerwoną.

    Nie wiem jak to było w zielonych wojskach ale na okrętach rakietowych, przynajmniej raz do roku pływaliśmy do Bałtijska, a pod Taranem wykonywaliśmy strzelania rakietowe.
    To były złote czasy. Mechanik przez cały rok gromadził zapasy spirytusu. W zależności od potrzeb, zabieraliśmy beczkę (200l) lub dwie spirytusu i przywoziliśmy tyle części zamiennych że trudno było upchać na okręcie. Swoją drogą to były poje….e czasy że własnym sumptem załatwialiśmy części do sprzętu który nie był naszą własnością. Raz, od towarzyszy bolszewików, z bazy w Swinoujściu załatwiliśmy nówkę lufę do armaty bo nasza rozsypała się podczas strzelania.
    W czasie takich wizyt w Bałtijsku trzeba było mieć zapasową wątrobę. Podczas postoju w radzieckiej bazie na okręt przychodziła ekipa serwisowo-remontowa i praktycznie mieszkała na okręcie przez te kilka dni. Chlali na umór bo mieli za darmo i odliczało się godziny do wyjścia z bazy żeby od nich uciec. Oczywiście odmowa była od razu traktowana jak najgorsza obelga.

    • W Kielcach,
      gdzie spędziłem dzieciństwo, nie widywałem radzieckich żołnierzy, ani w jednostce na Stadionie (nie pamiętam, jaka tam specjalność siedziała?), ani na Bukówce (łączność + wojska zmechanizowane zdaje się). Dlatego zaznaczyłem na początku tekstu, że to czysta wyobraźnia. Powtórzę się jednak – właśnie na takie uzupełnienie pod kreską liczyłem : )

  5. Problem w tym, że o tytuł
    Problem w tym, że o tytuł “Małej Moskwy” ubiegał się również Świętoszów. Legnica mieściła sztab dowództwa ale w Świętoszowie było liczebnie najwięcej wojska. Sam się wychowałem w Kożuchowie i Szprotawie, więc znam z autopsji i LWP i Armię Czerwoną.

    Nie wiem jak to było w zielonych wojskach ale na okrętach rakietowych, przynajmniej raz do roku pływaliśmy do Bałtijska, a pod Taranem wykonywaliśmy strzelania rakietowe.
    To były złote czasy. Mechanik przez cały rok gromadził zapasy spirytusu. W zależności od potrzeb, zabieraliśmy beczkę (200l) lub dwie spirytusu i przywoziliśmy tyle części zamiennych że trudno było upchać na okręcie. Swoją drogą to były poje….e czasy że własnym sumptem załatwialiśmy części do sprzętu który nie był naszą własnością. Raz, od towarzyszy bolszewików, z bazy w Swinoujściu załatwiliśmy nówkę lufę do armaty bo nasza rozsypała się podczas strzelania.
    W czasie takich wizyt w Bałtijsku trzeba było mieć zapasową wątrobę. Podczas postoju w radzieckiej bazie na okręt przychodziła ekipa serwisowo-remontowa i praktycznie mieszkała na okręcie przez te kilka dni. Chlali na umór bo mieli za darmo i odliczało się godziny do wyjścia z bazy żeby od nich uciec. Oczywiście odmowa była od razu traktowana jak najgorsza obelga.

    • W Kielcach,
      gdzie spędziłem dzieciństwo, nie widywałem radzieckich żołnierzy, ani w jednostce na Stadionie (nie pamiętam, jaka tam specjalność siedziała?), ani na Bukówce (łączność + wojska zmechanizowane zdaje się). Dlatego zaznaczyłem na początku tekstu, że to czysta wyobraźnia. Powtórzę się jednak – właśnie na takie uzupełnienie pod kreską liczyłem : )

  6. Problem w tym, że o tytuł
    Problem w tym, że o tytuł “Małej Moskwy” ubiegał się również Świętoszów. Legnica mieściła sztab dowództwa ale w Świętoszowie było liczebnie najwięcej wojska. Sam się wychowałem w Kożuchowie i Szprotawie, więc znam z autopsji i LWP i Armię Czerwoną.

    Nie wiem jak to było w zielonych wojskach ale na okrętach rakietowych, przynajmniej raz do roku pływaliśmy do Bałtijska, a pod Taranem wykonywaliśmy strzelania rakietowe.
    To były złote czasy. Mechanik przez cały rok gromadził zapasy spirytusu. W zależności od potrzeb, zabieraliśmy beczkę (200l) lub dwie spirytusu i przywoziliśmy tyle części zamiennych że trudno było upchać na okręcie. Swoją drogą to były poje….e czasy że własnym sumptem załatwialiśmy części do sprzętu który nie był naszą własnością. Raz, od towarzyszy bolszewików, z bazy w Swinoujściu załatwiliśmy nówkę lufę do armaty bo nasza rozsypała się podczas strzelania.
    W czasie takich wizyt w Bałtijsku trzeba było mieć zapasową wątrobę. Podczas postoju w radzieckiej bazie na okręt przychodziła ekipa serwisowo-remontowa i praktycznie mieszkała na okręcie przez te kilka dni. Chlali na umór bo mieli za darmo i odliczało się godziny do wyjścia z bazy żeby od nich uciec. Oczywiście odmowa była od razu traktowana jak najgorsza obelga.

    • W Kielcach,
      gdzie spędziłem dzieciństwo, nie widywałem radzieckich żołnierzy, ani w jednostce na Stadionie (nie pamiętam, jaka tam specjalność siedziała?), ani na Bukówce (łączność + wojska zmechanizowane zdaje się). Dlatego zaznaczyłem na początku tekstu, że to czysta wyobraźnia. Powtórzę się jednak – właśnie na takie uzupełnienie pod kreską liczyłem : )

  7. Uśmiałem się przednio
    i z tyłu, znowu inne!

    Jestem zbyt młody i słabowity, by podzielić się historiami rodem z radzieckiego wojska, ale przygodę z byłymi żołnierzami przeżyłem. Już na etacie noworuskich biznesmenów przyjechali do nas (dodam: do Polski i bez zapowiedzi) owi świeży kontrahenci i zażyczyli sobie załatwienia noclegu w najlepszym hotelu, w którym, jak się okazało, niestety-na-szczęście nie było już wolnych miejsc. Rosyjska delegacja nie potrafiła tego w żaden sposób zrozumieć, bo przecież wyraźnie machała mi plikiem dolarów przed oczami prosząc przy tym, abym przełożył ten plik portierowi na polski. Gdy mimo wszystko się nie udało, Rosjanie zaprosili mnie i firmowego kierowcę na miejcową wyżerkę, chcieli też po drodze wstąpić do jakiegoś eleganckiego hipermarketu, ponieważ koniecznie chcieli kupić mi spodnie (!), pasek i w ogóle odstrzelić w wystrzałowe lakierki.

    Szybko i serdecznie upity, z prywatnym zaproszeniem do Rosji, po paru godzinach odwiozłem gości na dworzec PKP i tyle ich Bóg zapłać więcej widziałem.

    Historia banalna, ale piszę ją ku przestrodze polskiego biznesu. Moja firma wydelegowała mnie do zabawienia niespodziewanych gości tylko dlatego, że byłem tego dnia, jak zwykle zresztą, jedynym trzeźwym pracownikiem. Nie znając rosyjskiego, nie umiejąc pić nawet z kobietami, dałem dupy na całej linii – zero podpisanego kontraktu. Nie potrafiłem nawet wykorzystać serdecznej oferty Rosjan i po raz pierwszy w życiu ubrać się jak porządny człowiek, w dodatku za pieniądze wroga. Gdyby mój szef, zawodowy pijak i hulajdusza pojechał z nimi sam, to nie dość, że podpisałby kontrakt na niezłe pieniądze, miałby jeszcze dwudziestą parę nowiutkich dżinsów z Tesco. Zwykła nieznajomość kultur i haniebne zaprzepaszczenie, wot szto. A płacimy za to my wszyscy, brzydkimi ubraniami i lichym wzrostem gospodarczym.

  8. Uśmiałem się przednio
    i z tyłu, znowu inne!

    Jestem zbyt młody i słabowity, by podzielić się historiami rodem z radzieckiego wojska, ale przygodę z byłymi żołnierzami przeżyłem. Już na etacie noworuskich biznesmenów przyjechali do nas (dodam: do Polski i bez zapowiedzi) owi świeży kontrahenci i zażyczyli sobie załatwienia noclegu w najlepszym hotelu, w którym, jak się okazało, niestety-na-szczęście nie było już wolnych miejsc. Rosyjska delegacja nie potrafiła tego w żaden sposób zrozumieć, bo przecież wyraźnie machała mi plikiem dolarów przed oczami prosząc przy tym, abym przełożył ten plik portierowi na polski. Gdy mimo wszystko się nie udało, Rosjanie zaprosili mnie i firmowego kierowcę na miejcową wyżerkę, chcieli też po drodze wstąpić do jakiegoś eleganckiego hipermarketu, ponieważ koniecznie chcieli kupić mi spodnie (!), pasek i w ogóle odstrzelić w wystrzałowe lakierki.

    Szybko i serdecznie upity, z prywatnym zaproszeniem do Rosji, po paru godzinach odwiozłem gości na dworzec PKP i tyle ich Bóg zapłać więcej widziałem.

    Historia banalna, ale piszę ją ku przestrodze polskiego biznesu. Moja firma wydelegowała mnie do zabawienia niespodziewanych gości tylko dlatego, że byłem tego dnia, jak zwykle zresztą, jedynym trzeźwym pracownikiem. Nie znając rosyjskiego, nie umiejąc pić nawet z kobietami, dałem dupy na całej linii – zero podpisanego kontraktu. Nie potrafiłem nawet wykorzystać serdecznej oferty Rosjan i po raz pierwszy w życiu ubrać się jak porządny człowiek, w dodatku za pieniądze wroga. Gdyby mój szef, zawodowy pijak i hulajdusza pojechał z nimi sam, to nie dość, że podpisałby kontrakt na niezłe pieniądze, miałby jeszcze dwudziestą parę nowiutkich dżinsów z Tesco. Zwykła nieznajomość kultur i haniebne zaprzepaszczenie, wot szto. A płacimy za to my wszyscy, brzydkimi ubraniami i lichym wzrostem gospodarczym.

  9. Uśmiałem się przednio
    i z tyłu, znowu inne!

    Jestem zbyt młody i słabowity, by podzielić się historiami rodem z radzieckiego wojska, ale przygodę z byłymi żołnierzami przeżyłem. Już na etacie noworuskich biznesmenów przyjechali do nas (dodam: do Polski i bez zapowiedzi) owi świeży kontrahenci i zażyczyli sobie załatwienia noclegu w najlepszym hotelu, w którym, jak się okazało, niestety-na-szczęście nie było już wolnych miejsc. Rosyjska delegacja nie potrafiła tego w żaden sposób zrozumieć, bo przecież wyraźnie machała mi plikiem dolarów przed oczami prosząc przy tym, abym przełożył ten plik portierowi na polski. Gdy mimo wszystko się nie udało, Rosjanie zaprosili mnie i firmowego kierowcę na miejcową wyżerkę, chcieli też po drodze wstąpić do jakiegoś eleganckiego hipermarketu, ponieważ koniecznie chcieli kupić mi spodnie (!), pasek i w ogóle odstrzelić w wystrzałowe lakierki.

    Szybko i serdecznie upity, z prywatnym zaproszeniem do Rosji, po paru godzinach odwiozłem gości na dworzec PKP i tyle ich Bóg zapłać więcej widziałem.

    Historia banalna, ale piszę ją ku przestrodze polskiego biznesu. Moja firma wydelegowała mnie do zabawienia niespodziewanych gości tylko dlatego, że byłem tego dnia, jak zwykle zresztą, jedynym trzeźwym pracownikiem. Nie znając rosyjskiego, nie umiejąc pić nawet z kobietami, dałem dupy na całej linii – zero podpisanego kontraktu. Nie potrafiłem nawet wykorzystać serdecznej oferty Rosjan i po raz pierwszy w życiu ubrać się jak porządny człowiek, w dodatku za pieniądze wroga. Gdyby mój szef, zawodowy pijak i hulajdusza pojechał z nimi sam, to nie dość, że podpisałby kontrakt na niezłe pieniądze, miałby jeszcze dwudziestą parę nowiutkich dżinsów z Tesco. Zwykła nieznajomość kultur i haniebne zaprzepaszczenie, wot szto. A płacimy za to my wszyscy, brzydkimi ubraniami i lichym wzrostem gospodarczym.

  10. Gdybyśmy dzisiaj, na legnickiej ulicy
    zapytali kogoś starszego, który pamięta radzieckie koszary, Małą Moskwę i tamten, sowiecki, szyk – gazeta ,,Prawda” jako firanka i gazeta ,,Krasnaja Zwiezda” – jako żyrandol owinięta żarówka, czy chciałby sowietów na powrót, pewnie odparłby, że tak. Bo można było na centralnej ulicy zatrzymać ruski ,,gruzawik” (ziła albo urala) i zakupić benzynę po okazyjnej cenie(ruski sołdat zaciągał gumowym wężem – z baku do żołądka, a później do PF126p). Starsze panie zaś pamiętają, i pewnie dobrze wspominają, zakupy radzieckich pierścionków z radzieckiego złota. Natomiast chwile pożegnania(1990-1993) to już gotowiec na kilka filmów. Skupowali na masową skalę wszystkie kradzione samochody, z pierwszej ręki – od złodziei, i słali je do Sojuza – wojskowymi pociągami albo transportowymi An. Wyszło wtedy na jaw, że mają gigantyczne nadwyżki amunicji artyleryjskiej, bo zamiast strzelać w lasach od Wrocławia po Olszynę – pili wódkę w ziemiankach. Więc, po sprzedaniu tego, co sprzedać się dało(kbk AK47 +30 szt. amunicji za 4 mln =40PLN, za nowy pływający transporter BRDM chcieli 30mln ówczesnych złotych), resztę zakopali. Więc nie chciałbym mieszkać w okolicach Świętoszowa albo Szprotawy.

      • Na pocieszenie – quackie
        sowieci – bo to byli sołdaci wielu narodowości – mieli łzy w oczach w chwili wyjazdu. Wiedzieli bowiem, że wyjeżdżają w nieznane i nędzę nieskończoną. Więc to był ich ,,kapitał zakładowy” – te baksy za sprzedane ,,arużije”. Na nasze wielkie szczęście, nie było tutaj żadnych wielkich terrorystów z wielkimi planami (ostrzelania lub wysadzenia sejmu etc.), więc kupili sobie ,,kałasze” – bardziej z ciekawości, niż ,,do roboty”. Wielka szkoda, że nikt nie potrafił wykorzystać tej armii naszych ruskich przyjaciół, choćby do lobbowania na rzecz Polski i poprawy wzajemnych, polsko- sowieckich, relacji. To wszystko szlag trafił, nie zostało nic. A przydałoby się dzisiaj, w jednej choćby sprawie : żeby kilku świetnych (mieli takich) i doświadczonych pilotów z takiego choćby 89 pułku lotnictwa bombowego ze Szprotawy, opowiedziało, jak ,,wykaszali” okoliczne lasy, nie tylko Su-24 , ale także Ił-ami i Tu134. Więc, na takie dictum, wielu propagandzistów zmieniłoby zainteresowania, a dziennikarze tabloidów rozjechali się po Polsce w poszukiwaniu naszych, bardziej dorodnych ,,brzóz”, a dokładniej – sosen i świerków.

  11. Gdybyśmy dzisiaj, na legnickiej ulicy
    zapytali kogoś starszego, który pamięta radzieckie koszary, Małą Moskwę i tamten, sowiecki, szyk – gazeta ,,Prawda” jako firanka i gazeta ,,Krasnaja Zwiezda” – jako żyrandol owinięta żarówka, czy chciałby sowietów na powrót, pewnie odparłby, że tak. Bo można było na centralnej ulicy zatrzymać ruski ,,gruzawik” (ziła albo urala) i zakupić benzynę po okazyjnej cenie(ruski sołdat zaciągał gumowym wężem – z baku do żołądka, a później do PF126p). Starsze panie zaś pamiętają, i pewnie dobrze wspominają, zakupy radzieckich pierścionków z radzieckiego złota. Natomiast chwile pożegnania(1990-1993) to już gotowiec na kilka filmów. Skupowali na masową skalę wszystkie kradzione samochody, z pierwszej ręki – od złodziei, i słali je do Sojuza – wojskowymi pociągami albo transportowymi An. Wyszło wtedy na jaw, że mają gigantyczne nadwyżki amunicji artyleryjskiej, bo zamiast strzelać w lasach od Wrocławia po Olszynę – pili wódkę w ziemiankach. Więc, po sprzedaniu tego, co sprzedać się dało(kbk AK47 +30 szt. amunicji za 4 mln =40PLN, za nowy pływający transporter BRDM chcieli 30mln ówczesnych złotych), resztę zakopali. Więc nie chciałbym mieszkać w okolicach Świętoszowa albo Szprotawy.

      • Na pocieszenie – quackie
        sowieci – bo to byli sołdaci wielu narodowości – mieli łzy w oczach w chwili wyjazdu. Wiedzieli bowiem, że wyjeżdżają w nieznane i nędzę nieskończoną. Więc to był ich ,,kapitał zakładowy” – te baksy za sprzedane ,,arużije”. Na nasze wielkie szczęście, nie było tutaj żadnych wielkich terrorystów z wielkimi planami (ostrzelania lub wysadzenia sejmu etc.), więc kupili sobie ,,kałasze” – bardziej z ciekawości, niż ,,do roboty”. Wielka szkoda, że nikt nie potrafił wykorzystać tej armii naszych ruskich przyjaciół, choćby do lobbowania na rzecz Polski i poprawy wzajemnych, polsko- sowieckich, relacji. To wszystko szlag trafił, nie zostało nic. A przydałoby się dzisiaj, w jednej choćby sprawie : żeby kilku świetnych (mieli takich) i doświadczonych pilotów z takiego choćby 89 pułku lotnictwa bombowego ze Szprotawy, opowiedziało, jak ,,wykaszali” okoliczne lasy, nie tylko Su-24 , ale także Ił-ami i Tu134. Więc, na takie dictum, wielu propagandzistów zmieniłoby zainteresowania, a dziennikarze tabloidów rozjechali się po Polsce w poszukiwaniu naszych, bardziej dorodnych ,,brzóz”, a dokładniej – sosen i świerków.

  12. Gdybyśmy dzisiaj, na legnickiej ulicy
    zapytali kogoś starszego, który pamięta radzieckie koszary, Małą Moskwę i tamten, sowiecki, szyk – gazeta ,,Prawda” jako firanka i gazeta ,,Krasnaja Zwiezda” – jako żyrandol owinięta żarówka, czy chciałby sowietów na powrót, pewnie odparłby, że tak. Bo można było na centralnej ulicy zatrzymać ruski ,,gruzawik” (ziła albo urala) i zakupić benzynę po okazyjnej cenie(ruski sołdat zaciągał gumowym wężem – z baku do żołądka, a później do PF126p). Starsze panie zaś pamiętają, i pewnie dobrze wspominają, zakupy radzieckich pierścionków z radzieckiego złota. Natomiast chwile pożegnania(1990-1993) to już gotowiec na kilka filmów. Skupowali na masową skalę wszystkie kradzione samochody, z pierwszej ręki – od złodziei, i słali je do Sojuza – wojskowymi pociągami albo transportowymi An. Wyszło wtedy na jaw, że mają gigantyczne nadwyżki amunicji artyleryjskiej, bo zamiast strzelać w lasach od Wrocławia po Olszynę – pili wódkę w ziemiankach. Więc, po sprzedaniu tego, co sprzedać się dało(kbk AK47 +30 szt. amunicji za 4 mln =40PLN, za nowy pływający transporter BRDM chcieli 30mln ówczesnych złotych), resztę zakopali. Więc nie chciałbym mieszkać w okolicach Świętoszowa albo Szprotawy.

      • Na pocieszenie – quackie
        sowieci – bo to byli sołdaci wielu narodowości – mieli łzy w oczach w chwili wyjazdu. Wiedzieli bowiem, że wyjeżdżają w nieznane i nędzę nieskończoną. Więc to był ich ,,kapitał zakładowy” – te baksy za sprzedane ,,arużije”. Na nasze wielkie szczęście, nie było tutaj żadnych wielkich terrorystów z wielkimi planami (ostrzelania lub wysadzenia sejmu etc.), więc kupili sobie ,,kałasze” – bardziej z ciekawości, niż ,,do roboty”. Wielka szkoda, że nikt nie potrafił wykorzystać tej armii naszych ruskich przyjaciół, choćby do lobbowania na rzecz Polski i poprawy wzajemnych, polsko- sowieckich, relacji. To wszystko szlag trafił, nie zostało nic. A przydałoby się dzisiaj, w jednej choćby sprawie : żeby kilku świetnych (mieli takich) i doświadczonych pilotów z takiego choćby 89 pułku lotnictwa bombowego ze Szprotawy, opowiedziało, jak ,,wykaszali” okoliczne lasy, nie tylko Su-24 , ale także Ił-ami i Tu134. Więc, na takie dictum, wielu propagandzistów zmieniłoby zainteresowania, a dziennikarze tabloidów rozjechali się po Polsce w poszukiwaniu naszych, bardziej dorodnych ,,brzóz”, a dokładniej – sosen i świerków.

  13. No to jeszcze co nieco z
    No to jeszcze co nieco z dawnych wspomnień.
    Żniwa przychodziły z rotacją każdej zmiany. Zgodnie z zasadą najlepszego z systemów, radziecki oficer wyjeżdżając z “zaprzyjaźnionego” kraju miał prawo wywieźć tyle ile przywiózł czyli nic.
    Za grosze odkupowało się wówczas całe ówczesne radzieckie AGD.

  14. No to jeszcze co nieco z
    No to jeszcze co nieco z dawnych wspomnień.
    Żniwa przychodziły z rotacją każdej zmiany. Zgodnie z zasadą najlepszego z systemów, radziecki oficer wyjeżdżając z “zaprzyjaźnionego” kraju miał prawo wywieźć tyle ile przywiózł czyli nic.
    Za grosze odkupowało się wówczas całe ówczesne radzieckie AGD.

  15. No to jeszcze co nieco z
    No to jeszcze co nieco z dawnych wspomnień.
    Żniwa przychodziły z rotacją każdej zmiany. Zgodnie z zasadą najlepszego z systemów, radziecki oficer wyjeżdżając z “zaprzyjaźnionego” kraju miał prawo wywieźć tyle ile przywiózł czyli nic.
    Za grosze odkupowało się wówczas całe ówczesne radzieckie AGD.

  16. No i wywołaliśmy wilka z lasu
    to znaczy starego kałasznikowa z jakiejś dziury:

    Policjanci zatrzymali dziś mężczyznę, który w centrum Legnicy prawdopodobnie strzelał z karabinu popularnie zwanego kałasznikowem. Strzały usłyszeli mieszkańcy ul. Daszyńskiego.

    Policjanci na miejscu znaleźli trzy łuski z karabinu maszynowego oraz mężczyznę, który jest pod wpływem alkoholu i prawdopodobnie środków odurzających.

    • Ha
      Co prawda w opowiadaniu nie ma strzelania z kałasza po pijaku, ale faktycznie z komentarzy ono wynika, chociaż nie wprost! W ten czy inny sposób takie prorocze wydarzenia się na portalu trafiają. Nie chwalący się, np. takie: “Pułkownik usiadł, a premier przeglądał dokumenty, po czym podniósł głowę i powiódł wzrokiem po obecnych. Kilku ministrów, w tym jeden z Kancelarii Prezydenta, szef opozycji, marszałek Sejmu, dowodzący służbami, ba, nawet przedstawiciel Episkopatu. Przez głowę przemknęła mu idiotyczna myśl, że gdyby ktoś chciał za jednym zamachem sparaliżować państwo, wystarczyłoby…” (moje, opublikowane 29 marca 2010, jakby się kto pytał – http://kontrowersje.net/tresc/ad_2010)

      Jeżeli jakiś czas temu można było kałasza za psie pieniądze dostać, to siłą rzeczy takie sytuacje jak opisana przez Ciebie w Legnicy. są prawdopodobne. Pewnie niejedna jeszcze nas czeka. A swoją drogą, ciekawe, czy ktoś prowadzi statystykę podobnych zdarzeń dla tamtych okolic?

  17. No i wywołaliśmy wilka z lasu
    to znaczy starego kałasznikowa z jakiejś dziury:

    Policjanci zatrzymali dziś mężczyznę, który w centrum Legnicy prawdopodobnie strzelał z karabinu popularnie zwanego kałasznikowem. Strzały usłyszeli mieszkańcy ul. Daszyńskiego.

    Policjanci na miejscu znaleźli trzy łuski z karabinu maszynowego oraz mężczyznę, który jest pod wpływem alkoholu i prawdopodobnie środków odurzających.

    • Ha
      Co prawda w opowiadaniu nie ma strzelania z kałasza po pijaku, ale faktycznie z komentarzy ono wynika, chociaż nie wprost! W ten czy inny sposób takie prorocze wydarzenia się na portalu trafiają. Nie chwalący się, np. takie: “Pułkownik usiadł, a premier przeglądał dokumenty, po czym podniósł głowę i powiódł wzrokiem po obecnych. Kilku ministrów, w tym jeden z Kancelarii Prezydenta, szef opozycji, marszałek Sejmu, dowodzący służbami, ba, nawet przedstawiciel Episkopatu. Przez głowę przemknęła mu idiotyczna myśl, że gdyby ktoś chciał za jednym zamachem sparaliżować państwo, wystarczyłoby…” (moje, opublikowane 29 marca 2010, jakby się kto pytał – http://kontrowersje.net/tresc/ad_2010)

      Jeżeli jakiś czas temu można było kałasza za psie pieniądze dostać, to siłą rzeczy takie sytuacje jak opisana przez Ciebie w Legnicy. są prawdopodobne. Pewnie niejedna jeszcze nas czeka. A swoją drogą, ciekawe, czy ktoś prowadzi statystykę podobnych zdarzeń dla tamtych okolic?

  18. No i wywołaliśmy wilka z lasu
    to znaczy starego kałasznikowa z jakiejś dziury:

    Policjanci zatrzymali dziś mężczyznę, który w centrum Legnicy prawdopodobnie strzelał z karabinu popularnie zwanego kałasznikowem. Strzały usłyszeli mieszkańcy ul. Daszyńskiego.

    Policjanci na miejscu znaleźli trzy łuski z karabinu maszynowego oraz mężczyznę, który jest pod wpływem alkoholu i prawdopodobnie środków odurzających.

    • Ha
      Co prawda w opowiadaniu nie ma strzelania z kałasza po pijaku, ale faktycznie z komentarzy ono wynika, chociaż nie wprost! W ten czy inny sposób takie prorocze wydarzenia się na portalu trafiają. Nie chwalący się, np. takie: “Pułkownik usiadł, a premier przeglądał dokumenty, po czym podniósł głowę i powiódł wzrokiem po obecnych. Kilku ministrów, w tym jeden z Kancelarii Prezydenta, szef opozycji, marszałek Sejmu, dowodzący służbami, ba, nawet przedstawiciel Episkopatu. Przez głowę przemknęła mu idiotyczna myśl, że gdyby ktoś chciał za jednym zamachem sparaliżować państwo, wystarczyłoby…” (moje, opublikowane 29 marca 2010, jakby się kto pytał – http://kontrowersje.net/tresc/ad_2010)

      Jeżeli jakiś czas temu można było kałasza za psie pieniądze dostać, to siłą rzeczy takie sytuacje jak opisana przez Ciebie w Legnicy. są prawdopodobne. Pewnie niejedna jeszcze nas czeka. A swoją drogą, ciekawe, czy ktoś prowadzi statystykę podobnych zdarzeń dla tamtych okolic?