Reklama

Wbrew tytułowi nie potrafiłbym napisa

Wbrew tytułowi nie potrafiłbym napisać epitafium dla Michaela Jacksona, na szczęście nie muszę i nawet nie chcę. Za każdym razem gdy ktoś odchodzi większość ludzi reaguje standardowym zaskoczeniem, nie w tym sensie standardowym, że wyuczonym, sztucznym, ale autentycznym zaskoczeniem. Dopóki wszystko gra nie zajmujemy się i nie pochylamy z głęboką refleksją nad życiem, dopiero ciężka choroba, a tak naprawdę śmierć brutalnie wkracza w nasz codzienny, jak nam się wydaje należny byt. Po śmierci staramy się mówić dobrze o zmarłym, bez względu na to jak żył, tę zasadę dobrego wychowania przypisuje się szacunkowi dla majestatu śmierci, ale tak naprawdę jest raczej strachem. Lepiej nie kusić białej damy z kosą, nie śmiać się z cudzego i ostatecznego wypadku, wszak nikt nie poznał dnia, ani godziny własnego końca. 

Reklama

Nie tyle dla celów kontrowersyjnych co z szacunku właśnie i lęku przed anorektyczką o wydatnie zaznaczonych kościach policzkowych, chciałbym złamać konwencję dobrego mówienia o zmarłych i zastąpić ją konwencją uczciwego mówienia o zmarłych. Już w pierwszym zdaniu złamanej konwencji mówię otwartym tekstem, że zmarły król od zawsze kojarzył mi się z tym co w Ameryce najbardziej sztuczne, obłudne, plastikowe, niesprawiedliwe, ale też anegdotycznie wielkie: „od pucybuta do Rokefelera”. Potomek niewolniczych zbieraczy bawełny, zaczynał klasycznie, w rodzinie gdzie do jednej michy startowało pokaźna liczba braci i sióstr, wszystkiego razem 10 sztuk. Młody Michael miał szczęście w nieszczęściu, urodził się w robotniczej biedzie, ale z talentem, który pokazywał już od dziecięcego wieku. Był jednym z tych czarnych, któremu Ameryka dała szansę, aby pokazał coś więcej niż „logo” gangu. 

Gdy talent Jacksona wystrzelił całą mocą w już dorosłym życiu zaczęło się to, co tak często charakteryzuje wielkie kariery, słodko-gorzka mieszanka najwyższych wzlotów i najniższych upadków. Ameryka zachwycała się czarnym piosenkarzem, który śpiewał jak bardzo jest nie ważne „Black or White” i jednocześnie robił wszystko, aby nie być biednym czarnym, tylko bogatym białym. Z każdym przebojem i operacją plastyczną Michael przypominał coraz bardziej wymodelowaną lalkę, siłą rzeczy nie podobną do człowieka. Nie był już czarny, ale też nigdy nie został białym, wybrał sztuczność i chyba nie udało mu się uciec od oryginału. Ci co go znali zgodnie twierdzą, że nigdy nie dorósł, zawsze był dzieckiem, podejmował dziecinne decyzje i wszystko traktował tak jak zabawę. Bawił się w rodzinę, z zabawkową żoną i adoptowanymi dziećmi. Śpiewał o dzieciach i pomagał dzieciom, ale nawet najwierniejsi fani pamiętają głośne procesy o pedofilię, które zakończyły się uniewinnieniem, tylko dlatego, że to był bardzo popularny i bogaty król. 

W tym człowieku tkwiła cała skondensowana sprzeczność Ameryki, wielkość zbudowana na sztuczności, wymyślony wizerunek, nawet cały człowiek i życie człowieka, którego pokazywano jak plastikowe gadżety i sprzedawano jak popcorn. Jego życie było dokładnym przeciwieństwem jego popkulturowej ikony. Obrońca czarnych walczący z własną czarną genetyką, wielbiciel dzieci, który robił im krzywdę, król był nagi, ale nawet ta nagość trąciła sztucznością. Coraz częściej mówi się o ludziach jako produktach, mówi się już bez większego oburzenia, czy zażenowania, po porostu takie czasy. Wspominając Michaela Jacksona trzeba chyba powiedzieć, że był prototypem współczesnego pojmowania show biznesu, ze wszystkimi przejaskrawionymi patologiami kreacji bez granic. Dziś w USA osiemnastolatki dostają na urodziny nowe nosy i botoxowe usta. Wrzucając Disney Channel, nie widzimy już piegowatych, pucułowatych, chudych, naturalnych dzieci. Widzimy wymodelowane nastolatki, produkowane na wzór prototypu, sztucznie nagiego króla Jacsona. 

Wszystko to sprawia, że nigdy w moim pokoju nie wisiał plakat króla Jacsona, wisiał brzydki jaka noc i naturalistyczny Janerka, Jednak trzeba pamiętać o niezwykle istotnej rzeczy, najważniejszej w życiu Jacksona. Przy wszystkich sprzecznościach, paradoksach, sztuczności i wbrew przemysłowi jednego Jacksonowi nie można odmówić i to jest oczywiście talent. Talent Jacsona, to jedyna rzecz jaka w Jacksonie pozostała naturalna i dlatego był w stanie przezwyciężyć wszystkie sztuczności. Ktoś może powiedzieć, że Ameryki nie odkryłem, obawiam się jednak, że odkryłem i to jest wykopalisko, nie współczesna Ameryka, nie współczesny świat. We współczesnym świecie talent jest rzeczą wtórna, czasami nawet zbędną, popkultura jak pełna sztucznych tworów-towarów, które maja wyglądać tak jakby miały talent i to cała tajemnica masowej sprzedaży. Nie był Jackson moim ulubionym artystą, nie rozumiałem, nie akceptowałem tego stylu życia, który wylansował, nie akceptuję tego przemysłu, którego był kultowym produktem, ale jedno muszę mu oddać. To był pierwszy i ostatni, sztucznie wyprodukowany gwiazdor, który miał olbrzymi, naturalny talent dzięki, któremu przetrwał i żyć będzie jak Elvis.

 

Reklama

26 KOMENTARZE

  1. Hopokryzja medialna
    A ja myślałam że gdzie jak gdzie ale tutaj Jacksona nie znajdę… I zgadzam się -już się rzygać chce tą “ikoną popu”, “królem” czy tego typu epitetami, którymi nas zasypują z radia i telewizji. Ciekawe że jak żył to mu przypeiprzali a teraz to anioł światłości bez mała…Straszne.

  2. Hopokryzja medialna
    A ja myślałam że gdzie jak gdzie ale tutaj Jacksona nie znajdę… I zgadzam się -już się rzygać chce tą “ikoną popu”, “królem” czy tego typu epitetami, którymi nas zasypują z radia i telewizji. Ciekawe że jak żył to mu przypeiprzali a teraz to anioł światłości bez mała…Straszne.