Reklama

Jak trudne potrafi być życie wie każdy kto otarł się o chorobę własną lub kogoś bliskiego – nie zawsze i nie koniecznie tym bliskim musi być członek rodziny.

Jak trudne potrafi być życie wie każdy kto otarł się o chorobę własną lub kogoś bliskiego – nie zawsze i nie koniecznie tym bliskim musi być członek rodziny.
W moim przypadku los tak rozdał karty, że tym bliskim, którego dotknęła ręka pijanej doktor i nieobliczalnego laryngologa, jest mój Syn Adrian, który – daj Panie Boże – ostatniego lipca ukończy 17 lat. Całe swoje dotychczasowe życie spędził w łóżku – wpierw jako niemowlak, a potem jako ofiara błędu w sztuce lekarskiej.

Niekiedy odczuwam zmęczenie, które prawie natychmiast mija jak tylko sobie po raz enty przywołam Jego cierpienia.

Reklama

Ten rok od samego początku był dla Niego prawdziwą męką przez … i tutaj normalnie zaczyna brakować słów, bo jakich można użyć, aby oddać bezmiar okrutności siedmiokrotnego umierania w przeciągu niespełna pięciu miesięcy?

Kiedy piąty raz trafił do szpitala na odział dziecięcy w stanie agonalnym, kilkukrotnie słyszałem słowo ‘prokuratura’. Jednak nie zdecydowałem się na ten krok, aby poprzeć lub samemu zgłosić.
Widocznie w domu, gdzie dotąd przebywał od kilkunastu lat, zabrakło dobrej woli lub, czego nie możemy wykluczyć, ale (nie)trudno byłoby to udowodnić, zadziały jeszcze inne czynniki: eksperyment “medyczny”.

Odsuwam takie myśli od siebie, nie dopuszczam takiej ewentualności do głosu. Ale kiedy na własne oczy widziałem to, co widziałem w tym domu i kiedy słyszę jak kobiety w habitach w żywe oczy mijają się z prawdą i na dodatek powołują się na Boga, to …

Jednak ten rozdział mamy za sobą – ma go Adrian i mam go ja. I mimo świadomości, że to co stać się musi jest nieuchronne, to jednak o tyle jestem spokojny, o ile Syn jest pod dobrą stałą opieką medyczną, bez której nie może pozostać nawet przez chwilę.

Trudne potrafi być życie i trudno jest snuć własne pomysły i plany, a jeszcze trudniej je realizować.
Jestem wdzięczny losowi, że dał mi tyle sił i odwagi, abym mógł uczestniczyć w tej, jakże ciężkiej, drodze Adriana. Wdzięczny też jestem niewielkiej grupce ludzi, dla których walka o życie jest autentycznym powołaniem.

Kilka dni temu byłem też w innym miejscu: szedłem cichą alejką, przy której po obu stronach stoją krzyże – gdzieś w połowie, stoi niewielki pomnik mojego Syna Damiana, którego źli ludzie zabili prawie 19 lat temu.
Jak zawsze zapaliłem znicze i zostawiłem świeże kwiaty.

Reklama

2 KOMENTARZE