Reklama

Zdecydowałem się na kontynuację w geście protestu wobec wczorajszych wydarzeń. Inaczej zaprostować nie tyle nie mogę co nie chcę.


Zdecydowałem się na kontynuację w geście protestu wobec wczorajszych wydarzeń. Inaczej zaprostować nie tyle nie mogę co nie chcę.

Reklama

Uwaga techniczna. Jeśli ktoś nie jest zainteresowany częścią pierwszą gdzie opisuję co mnie skłoniło do przerwania żałoby; to “ciąg dalszy” jest w części drugiej i można od razu tam się przenieść.

I

W Polsce żałoba narodowa ciągle trwa. Nawet została przedłużona do niedzieli do północy. Niestety w ten podniosły choć żałobny nastrój, wmieszała się polityka. W dniu 13.04.2010 miały miejsce trzy wydarzenia które mnie osobiście z tego nastroju wybiły.

Pierwszym z nich jest decyzja rodziny pary prezydenckiej przy akceptacji kardynała Dziwisza, o pochówku na Wawelu. Nie podoba mi się ta decyzja. Wiem że decydujące zdanie w takiej sprawie powinna mieć rodzina. Tylko że Wawel to jest to miejsce gdzie kończy się rodzina a zaczyna Polska. Niepotrzebny zgrzyt. Tym bardziej, że wątpię aby sami zmarli chcieli tego. W końcu to nikt inny ale właśnie Prezydent Lech Kaczyński nie chciał przyjąć propozycji honorowego obywatelstwa Krakowa. Bo budziło to protesty i uznał że tak będzie lepiej. Gest warty docenienia i mówiący co nieco o człowieku i jego dystansie do siebie samego. Nie mówiąc już o Pani Marii Kaczyńskiej. Osoby ujmującej skromnością i poczuciem humoru, także na własny temat. W związku z tym wątpię aby oni sami chcieli takiego miejsca pochówku. Zadecydowała rodzina. Moim zdaniem głównie Jarosław Kaczyński. Przykro to mówić ale oceniam to jako decyzję polityczną.

Drugą sprawą jest propozycja radnych miasta (i samego mera) Wilna aby jedną z ulic nazwać imieniem Lecha Kaczyńskiego. Oczywistym jest że w pisowni litewskiej. Żenującym, że najpierw językoznawcy litewscy muszą się wypowiedzieć jak to nazwisko zapisać po litewsku. Pomysł ten oceniam jako grubą niezręczność. Nie wiem co kierowało merem bo jest kilka możliwości. Zachowując resztki żałobnego nastroju, przyjmijmy że chęć godnego uczczenia Prezydenta Polski. Dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane. W sumie to nawet nie wiadomo jak się zachować. Protestować przeciwko nazwaniu jednej z ulic imieniem Prezydenta Polski? Z drugiej strony źle wygląda ta propozycja. Bo w końcu podczas ostatniej wizyty zagranicznej Kaczyńskiego w Wilnie, sprawa pisowni nazwisk po polsku, była tą która rzuciła cień na jej przebieg. Po jego śmierci sami litewscy politycy czuli się bardzo niezręcznie z tego powodu. Wypowiadali się nawet na ten temat i dawali wyraz swemu żalowi, że tak się stało. Mówili że im przykro iż sprawa pisowni była tą ostatnią która była powodem wzajemnych zadrażnień miedzy nimi i zmarłym. Teraz po tym wszystkim mamy propozycję „Lecho Kačinskio gatve”. Słoń w składzie porcelany.

Trzecia sprawa jest najmniej ważna choć chyba najbardziej przykra. Są w Polsce media które uzurpują sobie prawo do bycia tymi jedynymi polskimi. Ba, nawet katolickimi. Inne nimi nie są. Tak uważają i niech tam. Ich sprawa. Wielka szkoda jednak że te właśnie media nawet w tym czasie nie powstrzymują się od ziania nienawiścią do przeciwników politycznych w kraju. Co więcej wprost wskazują na winnych tej tragicznej katastrofy. A uważają za takowych władze Rosji i swoich politycznych oponentów w kraju. To jest sprawa tych mediów. Choć uczucia jakie to we mnie wzbudza trudno nazwać pozytywnymi. Jest jednak jeszcze telewizja publiczna utrzymywana przez wszystkich obywateli. Tutaj sprawa ma się nieco inaczej. Miałem wątpliwą przyjemność obejrzeć relację z ostatniej drogi Marii Kaczyńskiej do kraju. Opatrzoną komentarzem w tle. Cytaty z pamięci: „Nikt nie przypuszczałby że Maria Kaczyńska drogę do kraju zacznie niesiona przez rosyjskich żołnierzy” to komentarz z wyniesienia zwłok z instytutu w Moskwie. Potem już lotnisko. Stoją polscy żołnierze. Trumnę niosą Rosjanie i przekazują ją Polakom. Pełna powaga i ceremoniał. Komentarz w tle: „Już prawie Polska jeszcze tylko te ostatnie rosyjskie (aż się zdziwiłem że w tym miejscu nie padło słowo „plugawe”) kroki, i już”. Nawet nie chce mi się opatrywać tego komentarzem.
Pytam się po co to wszystko? Dlaczego? Czy koniecznie trzeba niszczyć tę żałobę?

II

A teraz już “ciąg dalszy”.

BOLESŁAW IV pseudo KĘDZIERZAWY (wystarczy spojrzeć na dostępne portrety – włosów gąszcz)

Po śmierci Bolesława Krzywoustego na mocy testamentu otrzymał we władanie Mazowsze. Szybko objął przywództwo nad młodszymi braćmi i prowadził starania nad wysadzeniem z siodła (tronu znaczy) brata najstarszego Władysława.
Najpierw sprawdzono siłę najstarszego brata ostrożnie. Na zjeździe w Łęczycy 1141 (opisanym w biografii Władysława). Nie przyniosło to zamierzonego skutku. Po śmierci matki działania były już bardziej stanowcze, ale Władysław póki co trzymał się mocno (wojna w latach 1144-1145).
Wreszcie najstarszy brat popełnił strategiczny błąd oślepiając Włostowica. Cały kraj stanął po stronie młodszych braci co jak już wiemy skończyło się pognaniem Władysława do gdzie raki zimują. Do Niemiec.
Tak więc Bolesław, kolejny w starszeństwie, został princepsem (1146). Zabrał dla siebie Małopolskę oraz Śląsk, zachował również władanie nad Mazowszem. Mieszko dalej rządził w Wielkopolsce, a najmłodszy Henryk w Ziemi Sandomierskiej.
Początki panowania nie były wolne od trosk. Król Niemiec ujął się za wygnanym Władysławem. Udało się go jednak zatrzymać już nad Odrą. W porozumieniu z młodszym bratem Mieszkiem, Bolesław wyznał królowi Niemiec Konradowi III, że będzie mu posłuszny. Lubi go bowiem bardzo. Załatwiło to sprawę na jakiś czas. Niebezpieczeństwo powrotu Władysława zostało zażegnane. Trzeba przyznać, że Bolesław umiał sobie radzić w tak delikatnych sprawach. Czasem trzeba się ukorzyć aby nie stracić wszystkiego.
Pilnie zaczął się też podlizywać kościołowi. Nad Łabą (taka rzeka w Niemczech) mieszkało jeszcze sporo pogan. Papieżowi Eugeniuszowi III bardzo to przeszkadzało. Bolek wybrał się do nich i przy pomocy mieczy przekonał, że Bóg jest miłością (1147). Wdzięczny Papież podtrzymał klątwę jaką był obrzucony wygnany braciszek Władysław. Przy okazji wydano wreszcie siostrę Agnieszkę, pamiętamy nieudane zabiegi w Łęczycy.
Stosunki z lokalnymi władcami w Niemczech były dobre. Agnieszka została więc żoną syna Albrechta Niedźwiedzia (cóż za uroczy przydomek), władcy Marchii Północnej (Brandenburgia). Jeszcze w tym samym roku Bolesław udał się z misją udał do Prus i też przetrzebił im posiadłości.
W sumie panowanie przebiegało dość spokojnie. Kłopotów z młodszymi braćmi nie było. Najstarszy brat jęczał sobie w Niemczech, czyli pełnia szczęścia.
Doszło jednak do opisanej przy biografii Władysława, wyprawy Cesarza Barbarossy do Polski (1157). Bolesławowi i braciom dostało się solidnie. Trzeba było przystać na ciężkie warunki Cesarza i uznać się za lennika zwycięzcy. Dobrze chociaż, że udało się utrzymać na tronie i uniknąć powrotu Władysława. Najstarszy brat zmarł wkrótce potem na wygnaniu 1159.
Nie będzie przesadą stwierdzenie, że na wieść o tym Bolesław nie wpadł w czarną rozpacz.

Cesarza Barbarossę ruszyło jednak sumienie, że trochę wykiwał Władysława. Poprosił zatem naszego władcę aby dał coś synom zmarłego. Bo jak nie to znowu wpadnie z wizytą do Polski. Bolesław chyba nie lubił takich wizyt bo przystał na tę prośbę. Synom Władysława (Bolesławowi Wysokiemu i Mieszkowi Plątonogiemu – czyżby nadużywał alkoholu) wydzielono po kawałku ziemi na Śląsku (1163). Bolek został jednak ich zwierzchnikiem, inaczej mówiąc szefem.

Nie było to dla księcia mimo wszystko przyjemne. Trzeba było komuś przylać dla podtrzymania nadszarpniętego prestiżu. Kędzierzawy dogadał się bratem Henrykiem (rządzącym w Sandomierzu) i razem wybrali się do Prus, głosić słowo boże i zabrać dla siebie co się tylko da (1166). Nie doceniono siły pogan. Prusowie nie przekonani do mądrości głoszonych przez polskich książąt, solidnie przetrzepali im skórę. Henryk to nawet udał się na lepszy świat z tego wszystkiego. Po zmarłym została ziemia do podziału (Sandomierskie). Dobrze się składało. Najmłodszy brat Kazimierz nie miał bowiem swojej działki. Wynikło to z tego, że Bolesław Krzywousty umierając nie miał pojęcia, że po raz kolejny zostanie tatusiem. Kazimierz był bowiem jeszcze w łonie mamusi jak się to ładnie mówi, lub był zygotą jak się to określa fachowo. Dostał więc kawałek ziemi określany jako ziemię Wiślicką w Małopolsce. Resztą Sandomierskiego podzielili się starsi bracia.

Panowanie dalej przebiegało zgodnie. Bracia spotykali się co jakiś czas na różnych imprezach razem z żonami, jak to rodzina. Nikt nie kwestionował przywództwa Bolesława. Zadrą w tej idylli byli jednak dwaj synowie Władysława siedzący na Śląsku. Nadarzyła się okazja aby się ich pozbyć. Jeden z synów Władysława (Bolesław Wysoki) dochował się już własnego syna Jarosława. Syn z ojcem nie żyli najlepiej. Jarosław chciał żeby tatuś dał mu już własne księstwo a stary nie chciał. Prinecps Bolesław postanowił to wykorzystać. Porozumiał się z wyrodnym synkiem Jarosławem oraz z drugim z synów Władysława Mieszkiem Plątonogim. Działając wspólnie przegnali ze Śląska Bolesława Wysokiego (1173).

Niby sukces ale Bolesław nie wziął pod uwagę jeszcze jednego gracza. Fryderyka Barbarossy mianowicie, w kręgach politycznych zwanego cesarzem. Na cesarzu nie wywarło wrażenia chytre zagranie Bolesława. Dał do zrozumienia, że lepiej jak panowie załatwią sprawę sami bo będzie musiał się wmieszać. Trudno Bolesław Wysoki wrócił. Ustalono, że dostanie księstwo wrocławskie, jego syn Jarosław księstwo opolskie a Mieszko raciborskie. Princeps Bolesław za swe nieprzemyślane działania musiał dać Cesarzowi sporo pieniędzy oraz ponownie złożyć mu hołd (lenno).
Była to ostania akcja polityczna Bolesława. W tym samym roku zmarł. Panował jako princeps przez 27 lat. Jego największą zasługą było to, że niedoskonały system zależności wśród braci, stworzony przez ich ojca; jednak funkcjonował. Z pewnością wymagało to od Bolesława sporych umiejętności politycznych i walorów osobistych. Raczej nie było tu miejsca na zachłanność czy próżność. Sytuacja wymagała dialogu i umiejętności kompromisu. Te zalety Bolesław posiadał.

Reklama

8 KOMENTARZE