Reklama

Przelała mi się czara gorycz

Przelała mi się czara goryczy, po tym jak przeczytałem listę z konserwantami, spulchniaczami i utrwalaczami barwy smakowej na czymś co się nazywa „kanapka mleczna” i na okładce ma ślicznie uśmiechnięte dziecko. Poleca się tę paszę dzieciom, na zdrowie i na śniadanie. Z innej flanki, nie tak dawno widziałem jakąś akcję w TVN24, pono gdzieś w Olsztynie Sanepid wziął się za fryzjerów i ci mają strzyc w rękawiczkach oraz absolutnie nie używać tego fajowego pędzelka do oczyszczania włosów z twarzy. Wszystko, żeby było zdrowo i europejsko i próżno było szukać w tym materiale zaplecza hipermarketu, gdzie płucze się rozmaite rąbanki i gotowe wyroby pseudo wędliniarskie, w nasyconych roztworach ropy naftowej, nadmanganianu potasu i olejków eterycznych wykonanych z folii polistyrenowej. Nikt w Europie nie zajmuje się zwartością ogórka pędzonego na amoniaku, byleby ten zakrzywił się pod odpowiednim kątem biurokracji przykrywającej interesy korporacji. Przelała mi się czara goryczy i zaczynam wracać do korzeni, a że okazja jest świąteczna to sobie odreagowuje kulinarnie.

Reklama

Po pierwsze nastawiłem sobie zakwas na żur. Rzecz jest tak banalna, że wstyd opisywać, ale ponieważ wszyscy się tłumaczymy ceną i brakiem czasu, to opiszę banały. Za grosze kupujemy żytnią mąkę, wsypujemy do szklanki, a zawartość szklanki do glinianego lub innego naturalnego naczynia, może być słoik. Zalewamy szklankę mąki gorącą wodą i robimy ciapę, inaczej zwaną ciastem, choć to moim zdaniem synonim na wyrost. Potem dolewamy letniej wody, rozbełtujemy trochę i wszystko powinno mieć wielkość litrowego słoika. Do tego co wygląda beznadziejnie, za chwile będzie dziełem, dodajemy ze 3 ząbki czosnku, ale to tylko baza, dalej jak kto lubi, może być więcej jak u mnie, może być mniej. Czy muszę wspominać jaki to ma być czosnek? Czosnek oczywiście ma być polski, polski czosnek łatwo rozpoznać, wygląda brzydko, nierówny, popękany nierzadko i pachnie fantastycznie. Jeśli kupicie sobie chińską gumę arabską zwaną czosnkiem, to będziecie mieli ładny plastik nie podlegający żadnym procesom biologicznym. Gdybyście nie daj Boże zadali chińskiego czosnku do polskiego żuru, to moglibyście się pochwalić produkcją chińskiej zupki typu Vifon. Jeśli nie popełnicie tego błędu za 3-4 dni macie żur jak się patrzy.

Dalej wystarczy przygotować wywar jak do każdej zupy, jakieś gnaty, włoszczyzna, co po ugotowaniu dajemy psu. Pod koniec gotowania wrzucamy białą kiełbasę i po zagotowaniu też wyjmujemy, na koniec wlewamy żur. Wywaru powinno być około 1,5 litra żuru litr, razem macie 2,5 litra, co powinno dać jakieś 8 porcji. Jest taka szkoła, która nakazuje dodanie do żuru przysmażonego boczku z cebulą i ja do tej szkoły należę, ale obowiązku nie ma. Za to nie wypada żuru jeść bez białej kiełbasy ukrojonej w jednym kawałku i jajka przekrojonego na połowę lub ćwiartki. Po czymś takim praktycznie macie Wielkanoc z głowy, a kto da radę więcej zjeść, może sobie zapeklować wędliny. Przepis na peklowanie znajdziecie wszędzie, nie będę się rozpisywał, powiem tylko, że rzecz też jest banalna i jeśli nawet nie macie możliwości wędzarniczych, to zawsze możecie zapeklowane mięso upiec w piekarniku i to będzie też pysznie, nieporównanie z tym co dostaniecie w foli. Tak mi się przelała czara goryczy i jeszcze bardziej, tak bardziej, że wrócę do starej wiejskiej praktyki „bicia świni”. Zabiję sobie świnię, na pół z krewnymi. Na naszych ziemiach to koszt jakiś 200 zł. za połówkę, z rzeźnikiem licząc. Po zabiciu świni beneficjent ma rąbankę nieskażoną mazutem i antybiotykiem, mięso smażone nie kipi pianą, gotowane nie śmierdzi stacją benzynową. Da się to upchać, cześć w weki, cześć w lodówkę. Jest taniej, zdrowiej i humanitarnie, bo to co się ludziom w sklepach i knajpach podaje jest nieludzkie, wręcz można mówić o zwyrodnieniu.

Oczywiście nie ma tak lekko. Jem tę całą paszę dla ludzi, nawet chińską zupkę pociągnę, że o barszczu z Winiar nie wspomnę, bo to rarytas. Chodzi tylko o to, żeby jak się da, to się ratować, od święta i przy każdej możliwej okazji. U mnie możliwości trochę jest, ogródek mamy przydomowy, świń dookoła pełno, zamierzamy razem z połowicą pokazać dziecku jak smakuje i pachnie prawdziwy ogórek, pomidor, rzodkiewka, a nawet szczypiorek. Dziecko już poznało te smaki, bo staramy się o smaki od kilku lat i odkąd poznało smaki pluje mleczną kanapką. I tak się jakoś zawsze dziwnie ustawi, że w kierunku Brukseli leci mleczna kanapka. Przelała się czara goryczy, bo ile można jeść mazutu i popijać ropą naftową, naprawdę kilka prostych ruchów i można posmakować smaków dzieciństwa. Jajka polecam od baby w chuścinie, można jeszcze takie dostać i nawet nie trzeba święcić, żeby przeżyć. Wiele można dostać rzeczy, które poprawią smak, a nawet przypomną właściwe smaki. By było na tyle, gdyż się śpieszę. Idę teraz do fryzjera i zamierzam zapłacić podwójnie, aby mnie przewinął zwykłym fartuchem jakim mnie 20 lat temu owijali, nie jakąś ceratą jednorazową i przejechał pędzlem z naturalnego włosia, bo to jest najprzyjemniejszy moment, który musi kosztować.

Reklama

40 KOMENTARZE

  1. Dołożę małe co nieco od
    Dołożę małe co nieco od siebie do świątecznego stołu. Od zawsze Święta grożące zalewem wygłodniałych gości skutkują u nas wyrobami własnej roboty. Dziś było wędzenie. Pierwsze co zostało pobudowane obok nowego domu, to wędzarnia, żeby po ludziach nie ganiać w razie potrzeby. Z połówki świniaka będziemy zajadać swojską szynkę, baleron, boczek, kiełbasę. Kaszanki już nie ma, robiona odpowiednio wcześniej, bo w Święta nikt jej nie chce. O tym, że ze świeżynki robi się w małych ilościach, bo ileż można, smalec ze skwarkami, wspominać nie warto. Jaja od znajomych, ale to i bez okazji. Tych, którzy nie wiedzą informuję, że takie jaja mają inny kolor żółtek. Nie ma czego się obawiać. Trujące nie są, można zajadać śmiało. Wszyscy u mnie lubią kurczaki pieczone, z rożna i jakie tam komu przyjdą do głowy. Zjedzcie kiedyś takiego podwórkowego a na pewno poczujecie różnicę. Rodzinę mam kapuścianą. Jak mnie kiedyś odwiedzicie poczęstuję bigosem. Grzyby zbierane osobiście oczywiście. Oprócz niewątpliwych korzyści degustacyjnych nie do przecenienia jest w naszym przypadku oszczędność. To z ulepszaczami w folii jest o wiele droższe.
    Świąteczny stół to nie tylko jedzenie oczywiście. Wypada też coś wypić. Polecam wino i nalewki domowej roboty. Miastowe jak chcą, to sobie same dowożą jakąś dobrą wódkę.

    PS: Czy ktoś jeszcze pamięta jak smakuje masło robione w kierzance? Za takie masło oddałabym dziś całe to wymienione przeze mnie mięsiwo.:)

    PS2: Zapomniałam dodać, że warzywa z przydomowego ogródka, jeśli to tylko możliwe.

    • sadyzm… czysty sadyzm…
      Panmodry ma świętą rację. o takich tekstach trzeba ostrzegać. Lodówkę wyczyściłem, jest tylko tyle by na śniadanie starczyło (nie mam więc nawet czym soków trawiennych zneutralizować – może mnie do rana nie zeżrą od środka) i bladym świtem ruszam przez Polskę na świąteczną wyżerkę do Mamy. :)). Serdecznie-Świątecznie wszystkich pozdrawiam.

    • Jasmine, wędzonki już nie
      Jasmine, wędzonki już nie tylko od święta i my robimy. Kupnych nie da się jeść, a cenowo też odczuwa się różnicę. Swojska kiełbasa koszt około 15 zł/kg a taka podobna do niej w sklepie po 35 zł/kg.
      MatkaKurka świetny humorystyczny tekst, choć temat poważny. Sposób przyrządzenia żurku genialny. Dodam jeszcze domowy chleb i swojska kiełbasa do codziennego spożycia. Z kupnem świnki u rolnika jest jeden zasadncizy problem mamy troche łopatki, trochę szynki, trochę schabu i mnóstwo tłuszczu skóry i łba. Jak mieszkasz na wsi to resztki spożytkują pies kot czy kura, a co ma zrobić mieszczuch. Dlatego ludzie niechętnie kupują półówki świniaka. W domu można wszystkie potrawy przyrządzić, są przepisy na ciasta domowe wypieki nie zawierają polepszaczy. Domowy chleb czy też swojską kiełbasę też wykona każdy bez doświadczenia. Dałem przepis znajomemu na kiełbasę i zrobił. Popełnił jako amatro jeden błąd, za słabo upchał mięso to flaka i wyszła mu krucha. Ale w smaku tak samo dobra. Następnym razem już wie jak upychać mięso i robi genialne kiełbasy. Praktycznie wszystko możemy zrobić Ważne byśmy posiłki przygotowywali w domu nie spożywali przetworzonych produktów bo to w nich najwięcej niezdrowych polepszaczy smaku.

    • Jasmine, wędzonki już nie
      Jasmine, wędzonki już nie tylko od święta i my robimy. Kupnych nie da się jeść, a cenowo też odczuwa się różnicę. Swojska kiełbasa koszt około 15 zł/kg a taka podobna do niej w sklepie po 35 zł/kg.
      MatkaKurka świetny humorystyczny tekst, choć temat poważny. Sposób przyrządzenia żurku genialny. Dodam jeszcze domowy chleb i swojska kiełbasa do codziennego spożycia. Z kupnem świnki u rolnika jest jeden zasadncizy problem mamy troche łopatki, trochę szynki, trochę schabu i mnóstwo tłuszczu skóry i łba. Jak mieszkasz na wsi to resztki spożytkują pies kot czy kura, a co ma zrobić mieszczuch. Dlatego ludzie niechętnie kupują półówki świniaka. W domu można wszystkie potrawy przyrządzić, są przepisy na ciasta domowe wypieki nie zawierają polepszaczy. Domowy chleb czy też swojską kiełbasę też wykona każdy bez doświadczenia. Dałem przepis znajomemu na kiełbasę i zrobił. Popełnił jako amatro jeden błąd, za słabo upchał mięso to flaka i wyszła mu krucha. Ale w smaku tak samo dobra. Następnym razem już wie jak upychać mięso i robi genialne kiełbasy. Praktycznie wszystko możemy zrobić Ważne byśmy posiłki przygotowywali w domu nie spożywali przetworzonych produktów bo to w nich najwięcej niezdrowych polepszaczy smaku.

  2. to już ostatnie podrygi
    Niestety, z kilograma świni można zrobić 10 kilo taniego świństwa dla hipermarketów albo pół kilo pysznego mięska dla smakoszy.
    Rachunek jest prosty – albo handel surowym mięsem będzie w Unii zakazany, albo dzięki odpowiedniej polityce podatkowej domowy wyrób żywności będzie tak drogi, że stanie się tylko rodzajem hobby dla bogaczy i przywilejem mieszkańców wsi.
    Mieszczuchy mają wcinać ekologiczny plastik.
    Póki się da, to oczywiście sam pekluję, dwa gary mięcha już stoją od soboty.

  3. Lat temu prawie 40

    zostało opublikowane pewne opowiadanie. Kuraku, ono jest Twoim rówieśnikiem, prawda? Tak jeszcze nie jest, ale czyż nie jest to dowód, że Lem po raz kolejny przewidział kierunek, w jakim zmierzamy, i pokazał go w krzywym zwierciadle?

    "Trzęsącymi się rękami odkorkowałem flaszeczkę. Profesor odebrał mi ją, ledwie się zaciągnąłem ostrym migdałowym oparem; do oczu napłynęły mi obfite łzy. Gdy je strąciłem końcem palca i otarłem powieki, straciłem dech. Wspaniała sala, wyłożona kobiercami, pełna palm, o majolikowych ścianach, z wykwintnie roziskrzonymi stołami, z dworną kapelą w głębi, co przygrywała nam do pieczystego, znikła. Siedzieliśmy w betonowym bunkrze, przy nagim stole drewnianym, ze stopami zanurzonymi w porządnie już starganej, słomianej macie. Muzykę słyszałem nadal, ale widziałem teraz, że płynie z głośnika zawieszonego na pordzewiałym drucie. Kryształowo tęczujące kandelabry ustąpiły miejsca zakurzonym nagim żarówkom; najokropniejsza przemiana zaszła jednak na stole. Śnieżysty obrus znikł; srebrny półmisek z dymiącą kuropatwą na grzance obrócił się w fajansowy talerz, na którym leżała nieapetyczna, szarobrunatna bryja, klejąca się do cynowego widelca, bo i jego stare, szlachetne srebro zgasło. Patrzyłem zlodowaciały na paskudztwo, które przed chwilą jeszcze pałaszowałem ze smakiem, rozkoszując się chrupaniem przyrumienionej skórki ptaszęcej, łamanym kontrapunktowo grubszymi trzaśnięciami grzanki, górę wybornie podsuszonej, dołem zaś naciągającej sosikiem. To, co brałem za liście palmy w pobliskim kuble, było w samej rzeczy sznurkami od kalesonów osobnika, który z trzema innymi siedział tuż nad nami, nie na pięterku, lecz raczej na półce, tak była wąska i ciasna. Gdyż tłok panował nieprawdopodobny! Myślałem, że oczy wyjdą mi z orbit, kiedy przerażający obraz zachwiał się i jął zasnuwać na powrót, jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej. Tasiemki kalesonowe obok mej twarzy zazieleniły się i były znów liściastymi odnogami palmy, kubeł z odpadkami, cuchnący o trzy kroki, nabrawszy ciemnego blasku, stał się rzeźbioną donicą, a brudna powierzchnia stołu zabieliła się jak pokryta pierwszym śniegiem. Zabłysły kryształowe kieliszki, bryjowata maź nabrała szlachetnej barwy pieczystego, wyrosły jej, gdzie trzeba, skrzydełka i udka, cyna sztućców łysnęła starym srebrem… i zafurkotały wokół fraki kelnerskie. Spojrzałem pod nogi – słoma obróciła się w persy – i, przywrócony luksusowemu światu, dysząc ciężko, wpatrywałem się w bujną pierś kuropatwy, niezdolny zapomnieć tego, co kamuflowała…

    – Teraz dopiero zaczyna pan ogarniać rzeczywistość – konfidencjonalnie szeptał Trottelreiner, patrząc mi w twarz, jakby się bał mojej nazbyt gwałtownej reakcji. – A proszę zważyć, że znajdujemy się w lokalu ekstraklasy! Gdybym nie brał z góry w rachubę ewentualności wtajemniczenia pana, poszlibyśmy do restauracji, której widok, kto wie, pomieszałby może panu umysł.

    – Co? Więc… są… jeszcze straszniejsze?

    – Tak.

    – Nie może być.

    – Zapewniam pana. Tu mamy przynajmniej autentyczne stoły, krzesła, talerze i sztućce, a tam leży się na wielopiętrowych pryczach, jedząc palcami z podtykanych przez konwejer kubłów. Także to, co ukrywa się pod maską kuropatwy, jest tam mniej pożywne.

    – Co to jest?!

    – Nie żadna trucizna, Tichy, po prostu ekstrakt trawy i buraka pastewnego, namoczony w chlorowanej wodzie i zmielony z rybną mączką; zwykle dodaje się kostnego kleju i witamin, omaszczając maź syntetycznym smarem, żeby nie stawała w gardle. Nie zauważył pan zapachu?

    – Zauważyłem. Zauważyłem!!!

    – A widzi pan.

    – Na litość boską, profesorze… co to jest? Proszę mi powiedzieć! Zaklinam pana. Zmowa? Perfidia? Plan dla wygubienia całej ludzkości? Szatański spisek?

    – Gdzie tam, Tichy. Nie bądź pan demoniczny. Jest to po prostu świat, w którym żyje grubo ponad dwadzieścia miliardów ludzi. Czytał pan dzisiejszego «Heralda»? Rząd Pakistanu twierdzi, że w tegorocznej katastrofie głodowej zginęło tylko 970 000 ludzi, opozycja zaś – że sześć milionów. Gdzież w takim świecie chablis, kuropatwy, potrawki w sosie bearnais? Ostatnie kuropatwy wyginęły ćwierć wieku temu. To trup, tyle że znakomicie zachowany, bo się go wciąż sprawniej mumifikuje – czy też, bośmy się nauczyli maskować tę śmierć.

    – Zarazi Myśli nie mogę zebrać… Więc to znaczy, że…

    – Że nikt panu źle nie życzy, na odwrót – z litości bowiem, z powodów wyższej humanitarnej natury stosuje się humbug chemiczny, kamuflaż, przystrajanie rzeczywistości w piórka i barwy, jakich jej brak…"

    (St. Lem: "Kongres Futurologiczny", w zbiorze "Bezsenność", Wydawnictwo Literackie 1971)

  4. Czekaj, czekaj
    znaczy, mamy traktować sytuację, w której coraz bardziej uprzemysłowiona produkcja żywności przeważa nad żywnością – powiedzmy – bardziej naturalną, jako normę? A że coraz bardziej się to rozwarstwia, że żywność “nie dla plebsu”, bez konserwantów i polepszaczy, jest coraz droższa, to OK?

    Może i UE niekoniecznie promuje tylko chemię w jedzeniu, akurat słyszałem nieraz o sytuacji, że do rolnika przyjeżdża kuzyn i wybiera się np. na truskawki (ogórki, marchewkę) prosto z grządki, po czym gospodarz załamuje ręce – Ależ nie te, te są pryskane, na sprzedaż! Dla nas jest ten ogródek pod lasem! –

    Umieralność IMHO raczej ma związek z lekarstwami i poziomem medycyny. Sądzę, że w XIX w. było za to mniej alergii, zwłaszcza pokarmowych :-P.

    • Mam silne postanowienie, że
      Mam silne postanowienie, że na idiotyzmy nie odpowiadam, to się podłączę delikatnie po Twój rozsądek. Bezpośredni i jedyny związek między tym co jemy, a naszą żywotnością jest taki, że u nich murzynów biją – blond argument. Podobny związek jest między ceną “klatkową” i od “chłopa”, tyle że odwrotny. Za 200 PLN masz 40 kg normalnego mięsa, nie szprycowanego szajsem. Za te same 200 PLN w hipermarkecie można kupić 15 kg “schabu”, to znaczy 5 kg, z którego zrobiono 15. Ale smacznego można życzyć wszystkim przy szwedzkim europejskim stole. Najważniejsze, żeby gówno było opakowane światowo, jaja od baby, to przecież wioska, a jak jeszcze nie daj Boże baba jest za krzyżem w szkole, to i czerwonki można dostać.

  5. To akurat rozumiem,
    ale czy te dysproporcje MUSZĄ być takie duże? No i jeszcze jedno – jaka część ceny wynika z dostosowania produkcji jaj, mięsa, czegoś tam jeszcze, do przepisów ustalanych na zasadzie “doszlusowujemy do UE”? Podczas kiedy np. w takiej Francji czy Włoszech świetnie prosperują sklepiki z żywnością regionalną i nawet po przeliczeniu cen z euro na złotówki nie łapiesz się za portfel?

    Można? Można, tylko chciałbym wiedzieć jak – i dlaczego u nas się mówi, że nie można.

  6. Z miastem a 2 mln ludzi
    masz sporo racji, natomiast problemem jest to, że żywność produkowaną na potrzeby masowe, a więc niby tańszą, natomiast niewątpliwie o niebo podlejszej jakości, stara się na mocy prawa postawić nad żywnością de facto zdrowszą.

    • Z tymi 2 milionami ludzi to
      Z tymi 2 milionami ludzi to też jest taka racja, że ręce opadają po jaja. Przed wojną w Warszawie, zanim wynaleziono glutaminian sodu, żyło no ile? Milion chyba będzie, w Moskwie, Paryżu, Rzymie chyba więcej niż 2 miliony. Czy ci miastowi wpieprzali korzonki? Czy nie stać ich było nie mówię na befsztyk, ale mleko, które było mlekiem, masło i pomidor z pomidora. Wciśnięto nam kit, że musi być tanio albo smacznie. Różnica jest taka, że przedwojenny rzeźnik nie lepił gówna na marzy niebotycznej, a gdyby go złapali na tym, byłby skończony wmieście, bo miasto składało się 10 małych rzeźni, piekarni, nie jednego standardu E124 ustalonego w korporacyjnej biurokracji. Teraz korporacja ma reklamę i telewizję, dlatego wytłumaczyła europejskim i światowym blondynom, że to co się świeci i kolorowe jest pyszne i zabezpieczone przed zepsuciem, a piwo niepasteryzowane może Cię zabić.

      Przesunięto proporcje między ceną, zyskiem i technologią, cała tajemnica, a pieprzenie, że dziś nie sposób wyżywić normalnie 2 milionowego miasta, to jest tylko pieprzenie, nie mające nic wspólnego z możliwościami, które oczywiście są tylko nie da się rżnąć tak jak się rżnie dziś. Ukraina ze swoim czarnoziemem mogłaby normalnym, zdrowym żarciem bez nawozów zarzucić Europę i to w cenie, która daje zysk i nie wygina klienta. Tylko co wtedy zrobiliby prezesi światowego gówna w foli, którzy dbają aby zarżnąć małą konkurencję i zasypiać chemią zyskowne gówno dla ogłupianego konsumenta. Jak dla mnie to są czytelne banały, reszta to “wiedza” sprzedawana blondynom. Do kiszonych ogórków dodawane są utrwalacze, to jest już chyba religia, a następny krok czyli faszerowanie genami szczypiorku jest sprzedawane jako hostia dla inteligentnych i cywilizowanych i bat na ciemnogród. I bez wątpienia dobrze się sprzeda.

  7. Dobrze jest pilnować zasady – nigdy w życiu masówy.
    Bułki znajduję niedaleko siebie, bez żadnych wypychaczy, podobne do dawnych tak zwanych >wodnych<. Dzisiaj nazywają się chłopskie. Dla odmiany od czasu do czasu zamieniam je na chleb razowy z ziarnem słonecznika. Warzywa i owoce tylko z Kleparza, gdzie sprzedają swoje produkty chłopi z okolicy. Żadnej padliny, co do której nic nie wiemy. Kto kocha ryby jak ja i może je jeść trzy razy dziennie ma zadanie ułatwione. Ważne, by nie dał nabrać się na hodowlane. Tylko morskie, oceaniczne ale nie norweskie. Trzeba mieć gwarancję, że nikt ich nie dokarmiał ani nie dłubał przy nich genetycznie. I najważniejsze na koniec. Żadnej wody, mleka, herbaty czy innej kawy. Piwo Tyskie Książęce. Wino czerwone, gronowe, z własnego podwórka. Wódka polska. Nie tykać wynalazków. Zachować umiar i proporcje. Jeżeli już nie widzicie kieliszka i butelki – idźcie spać. To znaczy niech was bliscy zaniosą i ułożą. Smacznego i na zdrowie!

      • Należy unikać przetworów i nie dawać szans różnym
        kombinatorom. Tylko jedzenie nie przetworzone. Ziarna ryżu czy kaszy a nie wódka ryżowa czy kaszanka. Jeżeli już mięso, to kawał nowozelandzkiej lub góralskiej baraniny a nie kiełbasa.

        Świnina w miejscu otwartym psuje się po paru dniach. Wołowina po tygodniu. Baranina po dwóch tygodniach.

        • Ogólnie
          nie kupuję żywnosci w sklepach wielkopowierzchniowych tylko w małych sklepikach. Tylko czasem się zastanawiam czy nie jest to samooszustwo. Pewny to jestem jak od teścia mam kiełbasę uwędzoną przez niego własnoręcznie, czy też jak kupię jajka od kobiety, której kury widuję na podwórku.

    • No toś
      z tym Tyskim pojechał Gościu;-). Żywiec bądź Warka. Kiedyś bardzo lubiłem Lecha ale ostatnio jak go kupiłem to mi nie bardzo podszedł.
      Poza tym ile jest chemii w tej ekologicznej żywności tego nikt naprawde nie wie. Można się czasem przejechać na “ekologicznych” jabłkaach – pryskanych jak te nieekologiczne.

        • Znam ten
          patent z robaczywymi, ale się zastanawiam czy to prawda. Bo robaki też sie muszą przystosowac do chemii. Poza tym gdybym był producentem to do każdej skrzynki wsadziłbym ze 2-3 robaczywe jabłka. Taki wabik na naiwniaków. Taki już podejrzliwy jestem. Może to paranoja??;-)

          • No dobra
            popłynąłem z tym komentarzem dotyczącym jabłek. Zazwyczaj nie mam takich filozoficznych przemyśleń. Zazwyczaj ostatnio (bowiem do niedawna faktycznie miałem nieskażone chemią jabłka- tak do stycznia) jadąc do pracy zatrzymuję się w sklepie i kupuję jedno jabłko – zazwyczaj tam gdzie dokonuję zakupów są dwie- trzy odmiany. Jeśli mi smakuje – kupuję następnego dnia tę samą odmianę, jeśli nie – kupuję innej odmiany jabłko. Jeśli nacinam się kolejny raz i jabłko jest bez smaku kupuję banana. Aż znowu po jakimś czasie przychodzi mi ochota na jabłko. Uff. Średnio co drugie z tych kupowanych jest w miarę dobra w smaku.

          • Jabłka kupuję WYŁĄCZNIE
            w warzywniaku niedaleko albo w sklepie ze słodyczami, który owoce i warzywa ma dodatkowo. W delikatesach dwa razy się naciąłem – poprosiłem panią o jabłka ze skrzynki z ładnymi, pani się schyliła i zapakowała do torby, w domu odkryłem, że mam być może ten sam gatunek, ale mniejsze i podpsute.

            Co do odmian, preferuję:
            żółte “Złote Delicje”,
            zielone i czerwone “Championy”,
            czerwone “Rubiny”, ale raczej w sezonie, poza nim często bywają “spuchnięte” – gnijące od środka,
            szarawozielone “Szare Renety” (a może “Boskop”??? Zależy od sklepu), które jadam wyłącznie ja, z pancerną skórką i kwaśne.

            Jak byłem dzieckiem, bardzo lubiłem jabłka odmiany “Starking”, o stożkowatym kształcie z “ostrymi” końcówkami przy muszce, zazwyczaj w zielono-czerwone paski, soczyste. Teraz nieco przypomina je odmiana “Gloster”, ale w smaku i konsystencji to już nie to.

          • Warzywniaki
            wyłącznie zaopatrują się na giełdach a tam sprzedają wielcy plantatorzy.
            Ps. W dalszym ciągu lecę Ci historię z totolotkiem : 4, 8, 15, 16, 23, 42 – powszechnie znane będą wylosowane:-)

          • Ten mój
            bierze, owszem, z giełdy, ale ma też swoich dostawców i dlatego pojawiają się u niego gatunki, których w tej chwili nie widzę nigdzie poza tym – np. takie ananasówki – wielkie, żółtozielonkawe, o specyficznym smaku i niesamowitym zapachu.

            PS. To na najbliższe losowanie?

          • Uprawiane pod
            Andrychowem.Jabłko waż chyba z pół kilo. Ale lepiej wygłądały i pachniały niż smakowały. Ok. 3pln/kg jak kupowałem ze trzy miesiące temu.

  8. żarcie dla plebsu
    No, ale nie wiadomo czy ten prawdziwy kefir dla wyższych sfer musi być “odpowiednio droższy”, czy też jego cena wynika z z takiej a nie innej polityki podatkowej, lokowania dopłat w poszczególnych sektorach rolnictwa i całego tego szachrajstwa rządowego.

    • Można czasami kupić jakąś
      Można czasami kupić jakąś szynkę hiszpańską, ale ona wtedy nie kosztuje 35 zamiast 23, tylko 150. Oczywiście jest myk dla frajerów, daje się do jogurtu znaczek “ekologia” pięć pestek słonecznika, zamiast barwnika, plus 20 gr więcej i on jest ekologiczny. Tylko jakoś datę ważności ma 4 i pół roku, ale tutaj cena wyższa o 20 groszy uwiarygadnia produkt, no bo za certyfikat trzeba zapłacić. Droższy, znaczy lepszy w środku. Gdzie w jakimkolwiek sklepie kupisz normalne mleko, takie co kiśnie po dwóch dniach jak nie przegotowane? Ekologiczne żarcie to jest dopiero kant wyższego rzędu. Ekologicznie to jest u mnie, co trzecia chałupa kłusuje. Kiedyś pytałem o włośnicę, w życiu nie widziałem tak rozbawionego człowieka, który zażera się dziczyzną od 2 pokolenia. Sorbinian potasu, producent ogórków kiszonych PHU Dominik, na opakowaniu tradycyjna Kuchnia Polska, zielono dookoła, aż miło. W tej foli jest plastik przypominający ogórka i sorbinian, wszytko ekologia.