Reklama



Opancerzony transporter wjechał na serbską ulicę Prisztiny. Wyglądał groźnie. Po ulicy rozglądały się lufy karabinów maszynowych. Gdzieś w okolicach dworca tłum ludzi wymachuje rękoma; ludzie coś krzyczą. Stąd nie słychać. Przez radio pada krótka komenda, potem pojedynczy strzał snajpera.
Zdziwienie: kto, skąd, do kogo strzela?
Tamci przed dworcem myślą, że to ci z opancerzonej taksówki… Z tłumu ktoś rzuca kamieniem w ich kierunku. Zanim zrozumieli swój błąd na ulicę lecą mosiężne łuski dużego kalibru. W słońcu mienią się jak krótka fala, od której odbijają się promienie zachodzącego słońca: życie zachodzi podobnie.

Reklama

Zamek metalicznym szczękiem odmierza ilość puszczanych karabinowych serii. Pociski, jeden za drugim, w niewidocznym gęsim szeregu, pędzą ze złowieszczym świstem w kierunku tłumu: dwa kaemy nie zająkną się nawet na moment…

Ludzie, jakby w podzięce tamtym za włożony trud trzymania palców na spuście, wpierw z pokorą klękają, a potem się kładą, ręce rozrzucając niezgrabnie w takt żałobnej transmisji taśmy z pociskami w pancernej jeżdżącej szafie.
Krzyk milknie. Zaczyna się lament.

Obserwator sporządził notatkę
Kosowo, luty, dzień 20, godzina 17:43 czasu miejscowego. Dzień zaczął się normalnie, to miał być zwyczajny patrol. Snajper zaczął krwawą jatkę.

Dlaczego ludzie wciąż tęsknią za Serbią?

Copyright © 2008 marekpl

Reklama

1 KOMENTARZ