Reklama

Osoby:
Ekspert lotniczy – członek Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych ppłk pil. mgr inż. Robert Benedict, przewodniczący Podkomisji Lotniczej.

Kolega pułkownika, równie doświadczony jak płk Benedict . Chwilowo anonimowy.

Reklama

Miejsce i czas akcji:
2 listopada Roku Pańskiego 2012. Plac przy ulicy Powstańców Śląskich tuż obok płyty lotniska Babice.

Akcja.

Pułkownik Benedict wolnym krokiem podchodził do motoszybowca, którego pierwotnym właścicielem była Politechnika Warszawska, odkupionym następnie przez „osoby prywatne”. Pułkownik trzyma w ręku najnowszy numer Gazety Wyborczej i pilnie studiuje wywiad swojego szefa Macieja Laski przeprowadzony przez Orianę Fallaci polskiego dziennikarstwa Agnieszkę Kublik.  Zatrzymał wzrok na fragmencie gdzie Maciek mówi:Zastanawiam się, dlaczego nie umieściliśmy takich zdjęć w internecie w dużej rozdzielczości, by każdy mógł na własne oczy się przekonać. Nie wszystkie też znalazły się w raporcie komisji”. A po co komu zdjęcia w dużej rozdzielczości – pomyślał. Przecież wiadomo, że jak łupnęło to urwało!!
Uwagę jego przykuł jeszcze jeden fragment wywiadu: Poza zeznaniami Musia i pierwszego pilota por. Artura Wosztyla nie ma żadnego dowodu, że załoga jaka dostała komendę o zejściu na 50 m?
– Nie ma. A przesłuchaliśmy całą załogę jaka. Nie będę mówił, co zeznała, to jest objęte tajemnicą. Nie ma też dowodu na manipulację danymi, bo trzy magnetofony – z jaka, z tupolewa i z wieży – potwierdzają to samo”.
No, tu tuż Maciek pojechał po bandzie, dobrze, że ta durna krowa nie drążyła tematu. Owszem przesłuchaliśmy całą załogę, wszystko się zgadzało, z pominięciem zeznań Musia i Wojsztyla. No i ten majstersztyk z tajemnicą śledztwa ha ha ha.
Z zadumy wyrwał go głos kolegi: Rob wskakuj, za godzinkę będziemy na Babicach. Zajął miejsce w kabinie i energicznym ruchem zatrzasnął owiewkę. Kontakt, silnik zaskoczył, delikatnie dodał mu obrotów, kołowanie, pełny gaz, wolant do siebie i po chwili już byli w powietrzu. Rutyna – pomyślał – rutyna. Dziś pokaże jak lądują debeściaki. A potem da wywiad Czuchnowskiemu i Kublik. Rozmaże pisdzielców po ścianie. Z zadumy wyrwał go głos silnika. Najpierw zakaszlał jakby się dławił rybią ością, potem pierdnął jak słoń chory na wzdęcie i… umilkł. Nerwowo, kątem oka zerknął na wskaźnik poziomu paliwa. Wskazówka bezlitośnie, całym swoim ciężarem opierała się o zero!! Przez głowę niczym błyskawica przeleciała mu myśl: Jezus Maria zamach!! Lot ku ziemi trwał kilkanaście sekund, po drodze ścięli latarnię i zahaczyli o linię wysokiego napięcia.  Ogarnęła go ciemność…
Epilog.
W dniu 2 grudnia 2013 roku Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych opublikowała częściowy raport ze śledztwa w sprawie wypadku komunikacyjnego motoszybowca PW-4 Pelikan. Komisja nie dopatrzyła się błędów ze strony pilota. Komisja, w raporcie końcowym skierowanym do producenta motoszybowca – Politechniki Warszawskiej, zwróci się z zaleceniem o uzupełnienie w listach kontrolnych, m.in. instrukcji, jak postępować w przypadku gdy statek powietrzny leci na „oparach” paliwa.

Reklama