Reklama

Zaczynam dzień o przeglądania portali informacyjnych, aby sprawdzić co tym

Zaczynam dzień o przeglądania portali informacyjnych, aby sprawdzić co tym razem szumi w mediach i wypełnić blok na kontrowersje.net, który sili się na pastisz medialnego przekazu. Jak obserwuje sili się z powodzeniem, dział najwyraźniej ma już swoich stałych czytelników i zwykle zbiera wysokie noty, co mnie oczywiście nie smuci, przeciwnie dostarcza paliwa do ego. Ale ja nie o tym, nie o Kurce, ja o mediach i internecie i tym też się proszę nie zrażać, ponieważ mam ambicję ująć temat nieco inaczej niż się zwykło ujmować. Jak mi się uda, to będzie okazja, żeby pogadać, jak nie to się pośmiejemy.

Reklama

Przeczytałem w wyborczej taki tytuł: „Bezdomny znalazł 3-letnią Nikolę. Zabrał ją do domu”. Uśmiechnąłem się pod nosem i do razu wydałem złośliwą opinię – jaki był ten Maleszka, taki był, ale przynajmniej za jego kadencji w GW topiki wyglądały sensownie. Od codziennej pracy przez topik do Maleszki i tak dochodzę do konkurencji między nami, tymi niezależnymi od polityki i mediów „blogerami” i nimi – usłużnymi, chodzącymi na pasku polityków mediami oraz samymi politykami.

Ta rywalizacja jest przestrzenna, w formacie 3D i stosunku dwa do jednego, czy raczej dwóch na jednego. „Bloger” – będę używał tego słowa w cudzysłowie, ponieważ go nie lubię i nie uznaję i się nie utożsamiam, a z drugiej strony nie chce mi się kombinować z synonimem, który zamaże kontekst, jest sam jak palec w walce z mediami i politykami. Wygodna pozycja, trzeba przyznać, mimo że wydawałaby się beznadziejną, wszak samotny rycerz z kopią staje naprzeciw wyposażonych po zęby armii, dwóch największych armii w tak zwanej debacie publicznej. Jakie szanse ma bidulek „bloger”?

Zanim o szansach, najpierw o pozycji, pozycja z pozoru straceńcza jest pozycją bezpieczną, najbezpieczniejszą z możliwych mimo nędznego uzbrojenia jakim dysponuje „bloger” i kolubryn medialno-politycznych stojących na przeciw niego, nic blogerowi nie grozi. Dlaczego? Dlatego, że w tej grze bloger jest wirtualny, schowany za oprogramowaniem, monitorem, kursorami, czcionkami, myszką, procesorem, mówiąc krótko: „bloger” gra. Armaty mediów i dziennikarzy są wobec kopi „blogera” niemal bezradne, chyba że, bloger wbija nie kopię w zadek, ale nóż w plecy i ten czyn jest objęty paragrafem ściganym z urzędu prokuratury.

Poza tym drastycznym przypadkiem „bloger” może wszystko. Weźmy takiego przykładowego „blogera”, który prowadzi swój własny „interes”. Wstaje rano, robi przedziałek, odpala znane adresy wybiera gotowe informacje, podane newsy i pisze co mu się podoba, o każdym, który mu podpada. Ten nieszczęśnik z GW, który popisał się absurdalnym tytułem, jest żywy, nie jest wirtualny. Przykładowy „bloger” schowany za wirtualnym nickiem, może z dziennikarzem bawić się jak kot z upolowaną myszką. Co z tego, że dziennikarz ma armatę w postaci GW, poczytnego tabloidu?

Nie wykorzysta przecież tego narzędzia by strzelać do wróbla? Raz, że redakcja mu na to nie pozwoli, trzeba strzelać do grubego zwierza, z tego się żyje. Dwa, że taki redaktor nie ma szansy odwinąć się „blogerowi”, ponieważ tak naprawdę pisze do tekstu na ekranie i z nim polemizuje, a nie z żywym przeciwnikiem. „Bloger” ma do dyspozycji nazwisko, czyli dobra swojego przeciwnika, z tym dobrem może zrobić wszystko i najczęściej nie robi nic miłego. Jak się przeleci po sieci choćby pobieżnie, to opinii „blogerskich” na temat żywych dziennikarzy i polityków znajdziemy setki i wszystkie te opinie mają jedną cechę wspólną – są bezkarne.

Bez najmniejszych przeszkód, obaw i oporów mogę sobie napisać, że Adam Michnik jest żydowskim pachołkiem postkomuny, albo Bronisław Wildstein burakiem z ciemnogrodu. Mogę napisać, że Kaczyński nie myje zębów i jedzie mu z paszczy albo, że Tusk ma członka wielkości wykałaczki. Wszystko mogę i mogę przywiesić taką opinię nie tylko na płocie, czy drzwiach własnego domu, mogę taki szyld przykleić na portalu Adama Michnika, czyli w jego domu. Nikt mi nie zabroni wejść na stronę Platformy Obywatelskiej i napisać z pozycji wirtualnego rycerza, że to banda złodziei i Niemców, co najwyżej moderacja może mnie zaskoczyć.

Taki stan rzeczy to ulubiona mieszanka jaką wygodni ludzie zwani „blogerami” mogą spotkać w przyrodzie, to mieszanka bezkarności i męczeństwa. Skąd męczeństwo? Z bezkarności niestety. W chwili gdy jakiś żywy polityk, czy dziennikarz nie wytrzyma i domaga się dla siebie szacunku, bloger natychmiast z bezkarnie oceniającego staje się ofiarą nagonki, państwa policyjnego, albo i nawet ulubionych politycznych nacisków. I w tym momencie następuje coś, co jest cyniczną niekonsekwencją, otóż „ofiara” nacisków nadal chowa się za anonimową bezkarnością, zamiast otworzyć przyłbicę i walczyć z politykiem/dziennikarzem nie w warunkach armaty strzelającej do kopi, ale w realiach sprawiedliwego pojedynku na argumenty, rozstrzyganego przez sąd.

Ktoś kto pisze i jest pewny swoich słów nie ma powodu robić z siebie ofiary, przecież to z definicji zwycięzca, w każdym razie we własnych oczach. Biedaka z GW można sponiewierać po nazwisku, za taką głupotę, jak nieudolnie wysmarowany tytuł. On jest żywy, ma nazwisko, sąsiadów, kolegów z pracy, często żonę i dzieci, najczęściej rodziców. Całe to najbliższe i dalsze otoczenie, które dysponuje modemem i komputerem może sobie czytać o tym, jakim głupkiem jest nie jakiś „predator-korektor”, „limuzyna-diesel”, „roki-smoki”, ale Adam Michnik z GW, Bronisław Komorowski z PO, Jarosław Kaczyński z PiS, Andrzej Lepper znikąd.

Gdyby ci wszyscy sponiewierani chcieli dokonać najprostszego, wręcz ludowego aktu sprawiedliwości i już nie mówię o sądowym wyroku, ale o oddaniu pięknym za nadobne, o nazwaniu po imieniu i nazwisku tego, który obraża, tak aby jego sąsiedzi i rodzina nie koniecznie mieli lepiej od rodziny obrażanego, to nie mają takiej szansy. Ci znani po drugiej stronie monitora dźgani kopią jako żywi ludzie mogą sobie strzelać armatami, ale tylko do monitora, agresor pozostaje anonimowo bezkarny. Cała histeria jaką rozpętują „blogerzy” wokół swojego męczeństwa, wywołanego bezkarnością i brakiem odpowiedzialności za słowo, czym zobligowani są atakowani dziennikarze i politycy, to szczyt bezczelności i zalążki budowy imperium wirtualnego terroryzmu.

W tej chwili każdy „bloger” może sobie narobić do puszki, podsypać trochę saletry czy innego materiału wybuchowego i enterem rzucić tę bombę w żywego człowieka, by zawartość pocisku rozbryzgała się nie tylko na twarzy zaatakowanego, ale na obliczach rodziny, znajomych ofiary. Po takim akcie „niezależności”, „bloger” terrorysta pozostaje anonimowym i w dodatku męczennikiem. Taki stan rzeczy, to idealny fundament dla patologii demokratycznego życia. Populizm pełną gębą, bo przecież gównem obrzuca tylko biedny bloger, a obrzucanym jest z definicji szmatławym politykiem, czy głupim najemnym dziennikarzem.

Nie wchodzę w kwestie prawne, szczerze mówiąc nawet mnie ten kontekst sprawy nie interesuje, natomiast z czysto ludzkiego punktu widzenia, każdy z nas piszących w sieci powinien zdecydować, czy jest żywym człowiekiem, czy wirtualnym terrorystą. W samej anonimowości i nickach nie ma nic złego, to już pewien „urok” sieci i nie ma potrzeby tego zmieniać, ale pozostaje kwestią klasy każdego z nas piszących, czy krytykujemy, nawet najostrzej, ale z pełną odpowiedzialnością, czy zachowujemy się jak partyzanci podkładający miny na szynach demokratycznego ładu. Kiedy wirtualny terrorysta kreuje się na rycerza, moje poczucie estetyki pęka w szwach. Zdania na temat polityków i dziennikarzy nie mam najlepszego, ale nie odbieram im prawa do podłego zdania na mój temat, mój Piotra Wielguckiego, nie wirtualnej Matki Kurki.

Każdy kto będzie chciał z tego prawa skorzystać na drodze sądowej, czy wymiany poglądów, z mojej strony nie usłyszy nawet jęknięcia sprzeciwu. Anonimowość to większa odpowiedzialność, albo bezkarność przeradzająca się w terroryzm. Niech pozostanie tak jak jest, niech będzie nick, niech będzie anonimowo, ale kiedy powie się coś o nazwisku, z czym nazwisko się nie zgadza i domaga uczciwej repliki, tu anonimowość się kończy, tu kończy się bezkarność i zaczyna odpowiedzialność. Skąd ten tytuł? A tak mi się jakoś skojarzyło, oczywiście gdyby pan Maleszka poczuł się urażony, moje nazwisko jest do dyspozycji pokrzywdzonego i nie będę udawał, że Maleszka to przypadkowe nazwisko, to nazwisko mówi, że KAŻDY MA PRAWO DO OBRONY SWOJEGO NAZWISKA.  

Reklama

9 KOMENTARZE

  1. Matka Kurka
    sa plusy i minusy blogerskiej anonimowosci. Dla demokracji widze tutaj wiecej plusow. Trzeba patrzec wladzy na brudne lapki, mainstream jest czesto zbyt uwiklany, aby robil to solidnie. Klade na wage korzysci i wady, szala w moim mniemaniu, przechyla sie wyraznie w strone korzysci.

    Jak chcesz, uzasadnie, ale teraz mam troche malo czasu…

  2. Matka Kurka
    sa plusy i minusy blogerskiej anonimowosci. Dla demokracji widze tutaj wiecej plusow. Trzeba patrzec wladzy na brudne lapki, mainstream jest czesto zbyt uwiklany, aby robil to solidnie. Klade na wage korzysci i wady, szala w moim mniemaniu, przechyla sie wyraznie w strone korzysci.

    Jak chcesz, uzasadnie, ale teraz mam troche malo czasu…

  3. Matka Kurka
    sa plusy i minusy blogerskiej anonimowosci. Dla demokracji widze tutaj wiecej plusow. Trzeba patrzec wladzy na brudne lapki, mainstream jest czesto zbyt uwiklany, aby robil to solidnie. Klade na wage korzysci i wady, szala w moim mniemaniu, przechyla sie wyraznie w strone korzysci.

    Jak chcesz, uzasadnie, ale teraz mam troche malo czasu…

  4. Trudno się nie zgodzić
    Uczyłem sie odpowiedzialności za słowo w czasach, gdy nie było nick’ów i internetu. Donosów nie pisałem, więc wszystko co powiedziałem lub napisałem firmowane było moją twarzą lub nazwisko. Teraz odpowiedzialnym za słowo chyba jest być trudniej.
    Ojciec, lejąc pasem, nauczył mnie też dziwnego w tamtych czasach wyrażenie “odwaga cywilna”. Z tym teoretycznie powinno być teraz łatwiej.

  5. Trudno się nie zgodzić
    Uczyłem sie odpowiedzialności za słowo w czasach, gdy nie było nick’ów i internetu. Donosów nie pisałem, więc wszystko co powiedziałem lub napisałem firmowane było moją twarzą lub nazwisko. Teraz odpowiedzialnym za słowo chyba jest być trudniej.
    Ojciec, lejąc pasem, nauczył mnie też dziwnego w tamtych czasach wyrażenie “odwaga cywilna”. Z tym teoretycznie powinno być teraz łatwiej.

  6. Trudno się nie zgodzić
    Uczyłem sie odpowiedzialności za słowo w czasach, gdy nie było nick’ów i internetu. Donosów nie pisałem, więc wszystko co powiedziałem lub napisałem firmowane było moją twarzą lub nazwisko. Teraz odpowiedzialnym za słowo chyba jest być trudniej.
    Ojciec, lejąc pasem, nauczył mnie też dziwnego w tamtych czasach wyrażenie “odwaga cywilna”. Z tym teoretycznie powinno być teraz łatwiej.

  7. To chyba ma być powództwo cywilne
    więc trzeba wskazać sądowi pozwanego. Prokuratora w tym postępowaniu raczej nie będzie. Inna spawa, że może to być precedens, bo skończy się anonimowość w sieci, gdyż każdy kto czuje się pomówiony będzie mógł żądać danych osobowych użytkownika sieci.

  8. To chyba ma być powództwo cywilne
    więc trzeba wskazać sądowi pozwanego. Prokuratora w tym postępowaniu raczej nie będzie. Inna spawa, że może to być precedens, bo skończy się anonimowość w sieci, gdyż każdy kto czuje się pomówiony będzie mógł żądać danych osobowych użytkownika sieci.

  9. To chyba ma być powództwo cywilne
    więc trzeba wskazać sądowi pozwanego. Prokuratora w tym postępowaniu raczej nie będzie. Inna spawa, że może to być precedens, bo skończy się anonimowość w sieci, gdyż każdy kto czuje się pomówiony będzie mógł żądać danych osobowych użytkownika sieci.