Reklama

koksowniki

Mieć świętą rację, ale wyjść na dudka, stawić czoła całej Europie, a uchodzić za tchórza, być chorym na wszystkie możliwe choroby, a zapaść na kolejną, wcześniej medycynie nieznaną, oto los jaki spotkał prezydenta.

Reklama

Pierwszy tydzień grudnia przyniósł już nie tyle zapowiedzi nadchodzącego końca, co końca tego pierwsze prawdziwe symptomy. 

Rozpowiadano potem na mieście, że trzydziestego listopada, z wybiciem północy Szczygło kazał odpalić koksowniki ponieważ traktat wszedł w życie bez opublikowania w dzienniku ustaw, a więc w trybie, w jakim wprowadzono stan wojenny. Koksowniki miały rzekomo zapłonąć na tarasie, obok donic z delikatnymi wiśniami japońskimi fudan-zakura, które podziwiali królowie Hiszpanii, Belgii i Holandii; na białych jak masa perłowa schodach, które pion techniczny czyścił roztworem soli morskiej w wodzie utlenionej i nacierał olejem z oliwek w każdą środę; także obok oczka wodnego, do którego za Kwaśniewskiego wpadło co najmniej dwie trzecie składu osobowego politbiura sprzed 89 roku. To oczywiście nonsens. Prezydent był już przecież w wtorek poważniej niż zazwyczaj chory i wstawał tylko w sytuacji najwyższej konieczności, a nawet rzadziej. Ponadto noc z poniedziałku na wtorek była nadzwyczaj ciepła, gdyby więc nawet niegdysiejszy lider Europy drugiej prędkości przybył na taras, wyciągnął ręce ku miejscu skąd z koksownika powinno bić ciepło, uczyniłby to poniekąd po próżnicy, wykonał pusty gest pozbawiony znaczenia.

Ale to nie koniec.  Opowiadano jeszcze, że Szczygło kazał założyć maski gazowe, że prezydent oczekiwał internowania, że brat prezydenta zabiegał w Komitecie Integracji Europejskiej by tym razem zaaresztowano również i jego, i to z całą brutalnością, by mu wybito zęby, bo uniknięcie internowania po dwakroć to jak na jedną biografię prawdziwego patrioty stanowczo za dużo. To też bzdura, czas internowań skończył się, a Komitet Integracji Europejskiej RP przechodził obecnie głęboki kryzys bo miast być, jak dotąd, ofiarą integracji europejskiej stał się ostatnio jej mimowolnym sprawcą, a trzeba nie mieć sumienia by uczynić Hiszpanii, Belgii i Niderlandom to, co już uczyniliśmy sami sobie.

Prawdą jest tylko to, że doktor Wojciech Lubiński, który jako lekarz wojskowy maski gazowej nie pozbywał się nigdy, przybył do pałacu o świcie pierwszego grudnia, niezwykle zaaferowany; zastał zdemoralizowany personel techniczny przy odpalaniu grilla na tyłach pałacu, tuż obok wrażliwej jak mimoza fudan-zakury. Prawdą jest też, że lekarz przybył do pałacu po całonocnym dyżurze obfitującym w amputacje, które wykonywał nieproszony i bez potrzeby w swoim macierzystym szpitalu na Szaserów, którego był niekłamanym kierownikiem. Są to zabiegi nieskomplikowane, ale wymagają przecież elementarnej koncentracji, którą Lubiński nie mógł dysponować, bo ani na chwilę nie przerywał studiowania, w celach diagnostycznych, traktatu, który przecież traktatem w sensie ścisłym nie jest, lecz jedną, gigantyczną poprawką do Traktatu z Maastricht i Traktatu Rzymskiego z 1957 roku, tyle że zamieniającą te ostatnie nie do poznania. 

Lekarze normalnie nie studiują takich rzeczy, ale remedia zapisywane przez doktora Lubińskiego prezydentowi zupełnie nie działały i stosunkowo bystry lekarz wojskowy postanowił sięgnąć dalej i głębiej by ostatecznie zdiagnozować pierwszego pacjenta rzeczpospolitej. 

Dlatego jako jeden z pierwszych zwykłych obywateli Europy zrozumiał, że pod pozorem traktatu przepchnięto tę samą konstytucję, którą odrzucili Francuzi i Holendrzy, usuwając z niej jedynie hymn, flagę i parę innych nieistotnych drobiazgów. Zrozumiawszy to wszystko lekarz wojskowy rozgniewał się na Europę, mocniej i bez potrzeby natarł prymitywnym narzędziem chirurgicznym na podudzie operowanego właśnie porucznika S. z jednostek ochrony pogranicza. Gniew zbliżył lekarza do Brukseli bo instytucje europejskie nie żądają od nas miłości, lecz jedynie bliskości. Co jednak udało się lekarzowi wojskowemu, z całą pewnością nigdy nie uda się już porucznikowi S. 

Prezydent oczy miał załzawione, kaszel delikatny, ukradkowy, zasłaniany tyłem dloni, żoliborski; najwyraźniej od pewnego czasu nikt go nie odwiedzał i niczego mu nie dawał do podpisania bo chory podpisywał artykuły w gazetach, w Nowym Dzienniku i Rzeczpospolitej, zasadniczo, choć nie bez pomrukiwania i wywracania oczami, je aprobując.
— Panie prezydencie, pomyślałem, gdyby naród pytał, powinien pan mieć tę podkładkę.
— Cóż to jest, doktorze?
— L4. 
— Na 381 dni? Czy wyście zupełnie stracili rozum? Wielokrotnie podkreślałem, że środki przez pana dotąd proponowane, dodam, proponowane z uporem, który, podkreślam, nie może nie dziwić, zawiodły. Chce mnie pan teraz odsunąć od wykonywania obowiazków, o których doskonale pan wie, że już i tak straciły dla mnie wszelki powab. Jeśli nawet lekarz zakładowy jest przeciwko mnie, co tu się dziwić się partyjnym dołom, które chcą obalić mnie i mojego brata.
— Zwalniam pana z odpowiedzialności za cokolwiek przez resztę kadencji i zalecam przegraną w wyborach. Medykamenty, które stosuję działały na wszystkich moich pacjentów, w każdym razie żaden z nich nigdy nie wrócił po więcej. W pańskim przypadku jest inaczej. Jak pan wie, wróciłem ostatnio do nocnych dyżurów, piłem dużo kawy, dużo czytałem, setki razy studiowałem historię pańskiej choroby, wyniki badań, zeznania świadków, billingi pańskich wrogów i pańskich przyjaciół, irrelewantne kartoteki IPN, pozbawione sensu ekspertyzy BBN i zrozumiałem co panu jest. Czy zdaje pan sobie sprawę, kiedy wystąpiły pierwsze objawy?
— Ma pan na myśli halucynacje społeczno-gospodarcze z cadykiem Chaimem Helberstammem, na spacerze nad rzeką, obok szpitala, na starym cmentarzu w N.?
— Mam na myśli zapalenie orędzia, uwiąd woli politycznej, nieżyt wyobraźni. Otóż zaczęło się 13 grudnia 2007 i przybrało na sile dziesiątego października tego roku, gdy zawiódł pański długopis. Jestem zwykłym lekarzem wojskowym, amputuję nogi, przyszywam urwane granatami dłonie, czasem zresztą na miejsce nóg, mylę się jak wszyscy ludzie, ale zaryzykuję tezę, że pańska choroba ma podłoże traktatowe, panie prezydencie.
— Ale dlaczego odsuwać mnie od obowiązków?
— Cokolwiek pan wykracze, staje się ciałem, tyle, że inaczej i nikogo to nie obchodzi. Przewidział pan arogancję dużych krajów Unii, i oto stało się, chamstwo Platformy i oto nadeszło, ale nic pan z tego nie ma. Prognozował pan też kryzys gospodarczy i obawiam się, że on przyjdzie, tyle, że jakoś inaczej, później i nikt pańskich przewidywań nie doceni. Proszę tylko na miły bóg nie wypowiadać się w kwestii zmian klimatycznych bo obawiam się, że wody Bałtyku podniosą się gdy będzie pan w Juracie.
— Ale czy ja się wobec tego mam szansę z tego wykaraskać? Nie mam chwili do stracenia, widzę przecież, że doły partyjne wdzierają się już na Żoliborz oficerski, wiem z pewnością, że bezczeszczą już ogrody pałacowe, szczają do oczka wodnego, łowią karpie.
— Pion techniczny dawno już spożył karpie i nawet już sowicie je popił i powiedzieć prawdę, zwrócił do jeziorka. Obawiam się, że pańska przypadłość, podobnie jak choroba, która trawi pion techniczny, uleczalna nie jest. Myślałem sobie, cóż złego w osobowości prawnej Unii, jeśli nie tracimy naszej, w głosowaniu za pomocą większości podwójnej, dającej przecież szanse krajom mniej licznym, cóż złego w zmniejszeniu liczby komisarzy do osiemnastu, przecież będzie się ich stale rotować by wszystkie kraje miały równy udział, cóż złego w tym, że będzie prezydent oraz minister spraw zagranicznych? Nie dostrzegłem niczego, co mogłoby uzasadnić pańskie symptomy. Ale wybór van Rompuy’a i Ashton wyjaśnił wszystko. Ashton nie słyszała o rurze pod dnem Bałtyku, a ponieważ sekcja o solidarności energetycznej jest sformułowana tak ogólnikowo, że w istocie nic z niej nie wynika, każdy się może porozumiewać z Rosją jak mu się podoba. Mechanizm z Joaniny jest martwy bo nikt już nigdy nie będzie chcieć kompromitować się tak jak pan i prezydent Klaus udziałem w mniejszości blokującej wolę całego kontynentu. 
— Nie pojmuję jak to wyjaśnia moją chorobę.
— Stworzył pan zagrożenia, którym następnie pan uległ. Pańskie najczarniejsze przewidywania sprawdzają się, musi pan się wycofać dla dobra kraju. A swoją drogą, zapewniam pana, że wycofawszy się, odzyska pan dawny jad. Pańscy wrogowie istnieją dzięki panu i bez pana znikną, władzę ponownie przejmą postkomuniści i będzie jak kiedyś, winna będzie ubecja.
— Cóż mi po jadzie bez telewizji? Co mi pan zatem zaleca, w sensie medycznym i politycznym?
— Trzeba opracować realistyczną strategię przetrwania ostatnich 381 dni, które panu zostały.
–Na czym się mam skoncentrować, czym się zająć? Tylko proszę nie proponować bezpieczeństwa energetycznego, albo polityki wschodniej, bo już tym rzygam.
— Niech się pan skupi na tym, żeby prosto stać, nie kiwać się nadto i żeby oddychać przez nos.
— Zawsze mogę się oprzeć o jakiś marmur, a nos można łatwo udrożnić. Dziękuję doktorze, wiele mi pan wyjaśnił. Niech mi pan jeszcze powie, po co pańskim zdaniem wobec tego był im ten traktat?
— Głównie po to, żeby był numer telefonu, pod który można dzwonić jak się chce rozmawiać z Europą.
— O ile mi wiadomo Herman Van Rompuy pisze wierszyki w stylu japońskim, medytuje, a Europą rządzą Merkel i Sarkozy.
— I o to chodzi, dzwoni pan do Europy, a tam biurokratyczne haiku. Są jednak konsekwencje korzystne. Będzie nowa posada europejskiego prokuratora generalnego.
— Czy sądzi pan, panie doktorze, że któryś z naszych ma szansę?
— Mamy najbogatsze zasoby prokuratorskie nowoczesnej Europy, żyją jeszcze prokuratorzy komunistyczni, są prokuratorzy antykomunistyczni, często wywodzący się z tych pierwszych i wreszcie nasza prokuratorska myśl ponowoczesna, poseł Karpiniuk i Sekuła.
— Proszę nie zapominać o Wassermanie, mógłby dopilnować zgodności prawa budowlanego z prawami człowieka.
— Prawa człowieka z traktatu pan wyrzucił. Z moich badań nad traktatem wynika jednak, że będzie funkcja europejskiego lekarza zakładowego.
— Nie może być, będzie pan się starać?
 
— Uważam, że tę funkcję powinien pełnić lekarz wojskowy, wysłałem już aplikację, w formie haiku, bo Herman Van Rompuy innych nie rozpatruje:

Polski lekarz wojskowy,
amputacje, alkoholizm, świąd stóp żołnierskich znużonych drogą do nikąd,
tanio

— Ja też coś ułożyłem.
— Proszę powiedzieć, panie prezydencie.
— E tam, co ja tu będę 
— Proszę powiedzieć, nalegam. 
— No przecież to nawet nie wypada.
— Mów pan, do cholery

Liczba większa od nieskończoności? 
Wieczność w Sulejówku, 
z bratem? 

Reklama

30 KOMENTARZE

  1. Bardziej od treści, zawsze
    Bardziej od treści, zawsze interesującej, przyciąga mnie do Twoich tekstów styl. Jak tu się nie zachwycić choćby czymś takim? “…kaszel delikatny, ukradkowy, zasłaniany tyłem dloni, żoliborski…”:) Jestem pewna, że o czym byś nie pisał, to i tak będzie się czytało świetnie.:)

    PS: Nie ucinaj ręki, z przyjemnością uścisnę Ci obie dłonie.:)

    • Ja myślę Jasmine, że to jest bardzo
      zachęcająco powiedziane i wnikliwie; do tego wybrałaś fragment, który i mnie się utrwalił jak go pisałem.
      Wpadaj jak najczęściej.

      Dłonie, którym nie sądzone jest odpaść, będą jeszcze uściśnięte.

      Treść jest funkcją formy, uważam, w każdym razie, nie widziałem jeszcze by było odwrotnie.

  2. Bardziej od treści, zawsze
    Bardziej od treści, zawsze interesującej, przyciąga mnie do Twoich tekstów styl. Jak tu się nie zachwycić choćby czymś takim? “…kaszel delikatny, ukradkowy, zasłaniany tyłem dloni, żoliborski…”:) Jestem pewna, że o czym byś nie pisał, to i tak będzie się czytało świetnie.:)

    PS: Nie ucinaj ręki, z przyjemnością uścisnę Ci obie dłonie.:)

    • Ja myślę Jasmine, że to jest bardzo
      zachęcająco powiedziane i wnikliwie; do tego wybrałaś fragment, który i mnie się utrwalił jak go pisałem.
      Wpadaj jak najczęściej.

      Dłonie, którym nie sądzone jest odpaść, będą jeszcze uściśnięte.

      Treść jest funkcją formy, uważam, w każdym razie, nie widziałem jeszcze by było odwrotnie.

  3. Balsam nudzi z Lechem Kaczyńskim
    Nie, to jest fajne, rzecz w tym że one wszystkie są podobne jakoś.
    Kluczem jest słowo “charyzma” w odniesieniu do braci, mam na myśli jej brak w TV.
    B. to wyłapuje bezbłędnie, sprzeczność między treścią a formą. Konieczna charyzma by wypełnić a brak takowej. Tak to widzę.

  4. Balsam nudzi z Lechem Kaczyńskim
    Nie, to jest fajne, rzecz w tym że one wszystkie są podobne jakoś.
    Kluczem jest słowo “charyzma” w odniesieniu do braci, mam na myśli jej brak w TV.
    B. to wyłapuje bezbłędnie, sprzeczność między treścią a formą. Konieczna charyzma by wypełnić a brak takowej. Tak to widzę.