Reklama

30 dni życia w Polsce to okres, który może się okazać wystarczający to tego, żeby Polskę wysadzić w powietrze, a Polakom urządzić holocaust.

30 dni życia w Polsce to okres, który może się okazać wystarczający to tego, żeby Polskę wysadzić w powietrze, a Polakom urządzić holocaust.
Przedstawione poniżej przypadki obcowania z Polską i jej mieszkańcami są autentyczne. Autor nie może tylko zagwarantować, że trwały 30 kolejnych dni, czy 20, a może 40. Nie wiem. Straciłem rachubę. Po diazepamie czas płynie inaczej. Proszę też nie patrzyć w kalendarz. Nie w tym rzecz czy to była niedziela czy wtorek.

6 września. Wykonuję kolejny 5 lub 6 telefon do majstra, który pół roku temu podjął się ułożenia terakoty na przydomowych schodach. – Już, już jutro przyjeżdżamy. Na bank i robimy na tip top.
Nie tylko kutas nie zrobił na tip top, ale w ogóle nie przyjechał. Przestał odbierać telefony. W sumie nie spieszyło mi się wydawać 2000 zł, to trzeba przyznać, że przez pół roku dzwoniłem mniej więcej raz w miesiącu, ale teraz idzie zima i czas zrobić jakiś porządek wokół domu. Postanowiłem olać fachowców. Robię sam. Jako ekonomista z wykształcenia już mam wprawę w docieplaniu elewacji, cekolowaniu i malowaniu. Pora na kładzenie glazury. Powinienem co prawda skończyć pisać książkę jako dopełnienie dorobku naukowego, ale co tam. Praca naukowa nie zając – poczeka.

Reklama

8 września. Kupuję w hipermarkecie budowlanym klej i fugę. Patrzę na półkę. Napisane fuga-kolor brąz, taki jak potrzebuję. Biorę z półki. Wkładam do koszyka. Płacę. Jadę do domu. Wypakowuję.

9 września. Biorę miarkę, poziomicę i sprawdzam, co rok temu udało się wylać majstrowi. Na pierwszy rzut oka wygląda to jak schody. Miały być pochylone do zewnętrz, żeby woda ściekała na chodnik. A jak jest? Kładę poziomicę. Owszem jest pochylenie ino w stronę domu. Nic to, nadłoży się kleju i będzie ok. Gorzej, że nie ma kątów prostych. Polski budowlaniec nie uznaje 90 stopni. Może być 85 albo 94, ale nie 90. Trzeba będzie dorobić zaprawy na początek i zaszalować tak, żeby uzyskać kąt prosty. Dwa dni stracone. Tymczasem – myślę – domówię sobie książki, żeby uzupełnić brakujące rozważania własne w oparciu o literaturę.

9 września wieczór. Szukam książek z mikro. Znajduję dwie, które zawierają rozdziały z interesującą mnie treścią. Postanawiam olać księgarnię wysyłkową i poszukać książki nieco taniej na allegro – może być używana. Jest, sprawdzam cenę. Owszem taniej, ale za to dostawa pocztą w cenie kuriera. Koleś chce zarobić 2 zł. Kij mu w oko, niech ma. Robię przelew. Za tydzień książka powinna być w domu. W tym czasie powinienem skończyć schody i będę mógł się zabrać do pisania. Książki kupuję za własną kasę. Mam co prawda grant z uczelni, ale każdy zakup muszę poprzedzić zgodą u kanclerza. To może potrwać tydzień, a za tydzień mogę mieć inne rzeczy na głowie (oj wykrakałem) więc pewnie zapomnę. Facet nie ma pojęcia o czym piszę, ale musi wyrazić zgodę na zakup książek – ma stwierdzić czy są zgodne z tematem pracy. Kurwa, przecież on specjalizuje się w pedagogice. Równie dobrze mogłaby to zrobić sprzątaczka. Trudno 200 zł mniej w portfelu.

10 września. Szaluję. Rozrabiam cement z piaskiem i wodą. Zalewam niedoróbki fachowców – kwiatu polskiego proletryatu (nie mylić z robotnikami).

11 września. Jest ciepło więc dolewka dobrze schnie. Wieczorem rozszalowuję, sprawdzam czy wyszedł kąt prosty. Jest. To takie – nomen omen – proste. Odczekam 1 dzień i kładę terakotę.

13 września. Pora zabawić się w glazurnika. Idzie na początku nieźle. Potem muszę trochę poprawić. Jest jak trzeba. Odpowiednie pochylenie, kąty proste. Przy podstopniu trzeba trochę nadrzucić, ale idzie. O k…! Zabraknie mi kleju. No tak, tu nadrzucić, tam nadrzucić i wyszło. Trudno, przerywam robotę, do najbliższego składu budowlanego mam 5 min samochodem. Odpalam auto. Jadę. Dojeżdżam do składu. Zwalniam – odruch bezwarunkowy. Jakiś facet wyjeżdża z placu składu. Od czasu jak radosny cieć spod Lęborka zajechał mi – motocykliście – drogę, zawsze naciskam hamulec, gdy widzę pojazd wyjeżdżający z drogi podporządkowanej. Auto wyjeżdżające z placu omijam szerokim łukiem. Wjeżdżam na plac składu prawie pod kątem prostym. Nagle…kurwa! Ten buc ruszył i przypierdzielił mi w samochód. Jezu! To jakiś mega blondyn. Kurwa jak trzeba jeździć, żeby debil nie walnął mi w auto? Może jadąc drogą z pierwszeństwem puszczać wszystkich jak leci? Tylko, że wtedy w ogóle nie włączę się do ruchu.
Oględziny samochodu. Cud? Kilka rys. I już. Maliniak proponuje kasę. Pomny poprzedniej stłuczki – kierowca citroena wjechał mi w tyłek i też nie było śladu, po czym okazało się, że pas po zderzakiem jest skasowany na cacy, mówię typkowi: nie – dawaj papiery. Spisuję dane typka i numer OC. Wracam do domu. Tylne koło robi wiu wiu wiu. No tak dupa blada. Samochód do warsztatu.

14 września.
Postanawiam nie czekać aż góra przyjdzie do Mahometa. Dzwonię do ubezpieczalni typka. Przyjmują zgłoszenia. I co już? Taka Europa? A gdzie tam. W ciągu 7 dni we wskazane miejsce zgłosi się rzeczoznawca. Sam jadę do ubezpieczalni typka może uda się na miejscu. Owszem po godzinie czekania zjawia się koleś z aparatem i stwierdza: oględziny trzeba zrobić w warsztacie.
Wybieram autoryzowany serwis. Jadę uzgodnić co i jak. Przyjmują robotę w rozliczeniu bezgotówkowym, ja wypełniam papiery, które następnego dnia sam muszę przesłać faxem do ubezpieczalni typka. Na moją usilną prośbę sprawdzają w serwisie co autu dolega.
– Piasta do wymiany – głosem boga rzecze mechanik.
– A mogę tak jeździć do czasu naprawy?- pytam nieśmiało, przykurczony w sobie, żeby nie urazić jego ekscelencji. W odpowiedzi skrzywił się, pokiwał w prawo i lewo głową co równie dobrze mogło oznaczać, że jestem debilem, jak i że mogę jeździć. Postanowiłem spróbować jeździć, bez samochodu leżę – 30 km do pracy 5 dni w tygodniu, plus w niektóre weekendy. – Na kiedy zrobicie auto? – kolejne moje pytanie z gatunku naiwnych. – Och proszę pana, najpierw rzeczoznawca z ubezpieczalni musi obejrzeć, wydać opinię i na tej podstawie my przystępujemy do pracy. – To ile to potrwa razem? – pytam jak natręt. – Do 10 dni – rzecze bóstwo w garniturze. – A samochód zastępczy dostanę? – pytam dalej naiwnie. – Dopiero po opinii rzeczoznawcy, ale może się okazać, że akurat nie będzie wolnego auta. – Acha – usiłuję zrozumieć, co ten serwis robi w XXI wieku – i już wiem, zapomniałem że mieszkam w Polsce, mieszkam w Polsce, mieszkam tu, tu tu!… Postanawiam wracać kalekim samochodem do domu – prawie 40 km. Bo przeca czymś muszę dojechać a jutro do roboty.

15-17 września
Pożyczam auto od ojca. Uziemiam biednego starego na trzy dni. Ale nie będę jeździł z duszą na ramieniu. Po wypadku na motocyklu myślałem co prawda o zakupie trajki ( trójkołowy chopper), ale samochód bez jednego koła to jednak nie to samo. Co prawda jakieś 20% polskich samochodów nie w takim stanie przechodzi przez stacje diagnostyczne, ale życie mi miłe, cudze także.

17 września.
Sygnał z ubezpieczalni. Rzeczoznawca chce obejrzeć auto.

18 września.
Oględziny. Mechanik kłóci się z rzeczoznawcą. Pierwszy obstawia piastę, drugi wahacz. W końcu lekko podkurwiony rzeczoznawca wychodzi z hali napraw i rzuca mi na odchodne: – oni już wiedzą co z tym zrobić, jutro prześlę opinię.
Jak wrócić do domu? Na stole w poczekalni serwisu leży ulotka. Wypożyczanie auta z oc sprawcy. Acha, to nie można mi było o tym powiedzieć parę dni temu? Że od nas auta może Pan nie dostać, ale tu jest tak ulotka…Kurwa, dzizus kurwa ja pierdolę. Dzwonię.
– Tak jutro możemy wypełnić stosowne papiery.
– A dzisiaj?
– A dzisiaj nie bo już mamy full zleceń.
– Ale ja mam podbramkową sytuację.
– Przykro nam, do jutra.
Dzwonię do ojca. Tato…
– Tak będę za godzinę
Dzwonie do szefa i mówię co i jak
– Dobra – rzecze szef, weź sobie urlop to od razu jednym dniem załatwisz te poprzednie 4 godziny z 14 września. A może weź od razu lepiej tydzień, bo wiesz …he, he – szef ma ochotę na żarty.
Zabieram staremu samochód – muszę jakość dojechać do domu.

19 września
Zabieram ojca i jadę do pracy. Stary wraca autem do siebie, mówiąc na odchodne. – Wiesz może jednak poczekam, bo jak im z tej wypożyczalni coś wyskoczy…
10:00 przyjeżdzają z wypożyczalni. Po pół godzinie załatwiania formalności (7 druków, 4 kserokopie) dostaję auto zastępcze. Rozmowie przysłuchuje się kolega z pracy. Na stwierdzenie przedstawicieli z wypożyczalni, że nie mogą dać analogicznego auta jak moje, kolega wtrąca swoje 5 groszy:
– Proszę Pana, a po co mu takie samo auto jak ma? To tak jakby iść do burdelu i zamówić panienkę podobną do żony.
Faceci okazują się chyba pozbawieni poczucia humoru.

19-26 września
Jeżdżę autem z wypożyczalni. Po przeczytaniu umowy udostępnienia auta modlę się żeby mnie nikt nie walnął. Nie żeby coś było napisane drobnym druczkiem, ale kolejnego labiryntu załatwiania spraw mogę nie przeżyć. Próbuję popołudniami kończyć kładzenie glazury, bo pogoda ładna. Pora na fugi. O żesz w mordę. Patrzę na torebkę fugi. Miał być brąz, a jest…cyjan. Co robił cyjan na półce z napisem brąz. To wie tylko łach, który go tam odłożył. Było sprawdzić , a nie polegać na informacji z półki. Źle sypiam. Persen nie pomaga, biorę silniejszy środek. Śpię, ale rano jestem jak szmata.

24 września
W międzyczasie, zakręcony rozwalonym autem, zapomniałem, że czekam na zamówioną książkę. Otwieram skrzynkę na listy. Awizo. Leży od tygodnia. Cóż, pojadę odebrać paczkę na pocztę. Nie kurwa nie pojadę. Auto mam, ale te palanty mają urząd czynny od poniedziałku do piątku od 9 do 11. XXI wiek w Polandii. Boże czemuś jednych ludzi ulepił z gliny a innych z gówna?
Myślę sobie – zadzwonię na pocztę z pracy i pociągnę z nich łacha. Ale co mi to da? Książki i tak nie odbiorę, bo nie mam urlopu. Jak powiem szefowi, że muszę się zwolnić, żeby odebrać książkę z poczty, to pomyśli, że zwariowałem. Ale przecież obaj żyjemy w tym państwie cudów i cudaków, więc może jednak zrozumie…?

27 września
Odbieram samochód. Niestety nie zrobiliśmy panu geometrii kół, bo sprzęt się zepsuł. – Ale mogę jeździć? – Tak przyjedzie Pan za jakiś tydzień to zrobimy geometrię gratis. Kupuję właściwą fugę, ale w tym rozgardiaszu zapominam oddać niepotrzebny mi cyjan. Może tym fiutkom z poczty zalepię fugą-cyjan okna? A gdyby ich wysadzić w powietrze? Albo przypiąć się do drzwi poczty o 11 jak będą zamykać?

28 września-2 października
Jeżdżę, ale auto coś się kiepsko zachowuje na zakrętach. Patrzę od tyłu i oczom nie wierzę – tyle koło to naprawiane, ma kąt odchylenia inny niż nienaprawiane. Na stacji diagnostycznej wstępna diagnoza: do zrobienia wahacz.

od 4 października
auto w naprawie…

Koniec
Koniec?

P.S.
Ktoś mi zarzuci – i co w tym nadzywczajnego. Inni mają gorzej. Katastrofy, pożary, wypadki, choroby…
Właśnie moi drodzy – kurwa wasza mać – rodacy. Rzecz w tym, że nic. Nic nadzwyczajnego. Dwie prozaiczne sprawy spierdzielone bynajmniej nie przez autora, uruchomiły w Polandii lawinę niemocy twórczej współrodaków. Bilans naprawienia dwóch prozaicznych spraw kosztował autora:
– 3 dni urlopu;
– wzrost wydatków o jakieś 400 zł;
– nie wykonanie tego do czego został przyuczony – 30 straconych dni;
– wzrost ciśnienia do 170.

Kurak z lubością od paru tygodni tnie po tandecie państwa polskiego. I słusznie. Tylko skąd my? Z niego. My dzieci jego i my jego twórcy – naszego państwa.
To Wy – że posłużę się Dyzmą – tworzycie tego pokraka. Wy głosujący na PO, bo przecież nie ma alternatywy dla Tuska. Jasne, nie ma alternatywy. Bo jak będzie Tusk to jakoś to będzie, ale zawsze jakoś. No właśnie jakoś – jakoś mi te 30 dni przeleciało. Jak każde 30 dni w Polandii. I jak każdy rok.

I wy PiS-wyborcy. Modlący się do Jarosława Sprawiedliwego. Jesteście jak modlący się bohater rysunku Mleczki, który zwraca się do żony: modlę się, chcesz coś?
Z gębą pełną frazesów o patriotyźmie, narodzie, bogu, ojczyźnie, krwi przelanej. Tyle waszego co sobie pogadacie. Cwaniaka chcecie zastąpić niezrównoważonym szajbusem. Piękna alternatywa.

Przez te 30 dni przewijaliście mi się jak koszmary ze snu. Każda nowa sytuacja powodowała, że musiałem się zastanawiać, co się znowu spierdoli?
I wiecie co? Już mi zwisa. Jestem obojętny jak Żyd przed komorą gazową, bo wiem że już nie mam wyjścia. Tu już nic się nie zmieni. Tu zawsze tak będzie. Wojna Bożego Narodzenia z Wielkanocą. Weźcie sobie chłopaki ten kraj…

Reklama

20 KOMENTARZE

    • Kocie
      a nie było tak, że to fachowcy olali Puszkę? Znajomi zarządzający kamienicą przerabiają to co miesiąc – ostatnio: dekarz się umawia, nie przychodzi, i tak ze 4 razy, dach przecieka, zdesperowany lokator się wścieka, wreszcie telefon od dekarza – jestem, czekam pod bramą, wpuścicie mnie państwo na dach?
      – O tak, jutro, bo dzisiaj jesteśmy cały dzień w Słupsku, czemu pan nie przedzwonił wczoraj, albo chociaż dzisiaj rano?
      – No, ale się umawialiśmy!
      – No, ale na wtorek w zeszłym tygodniu!
      – Pff, to państwu dach przecieka!
      Załatwili to wpuszczenie na dach jakoś zdalnie, ale co ich krew zalała, to ich.

      Z innymi profesjami jest nieco lepiej. Z kuriozów mogą znajomi wymienić murarza-malarza, który w środku remontu wybył na tydzień do Holandii, bo miał interes życia do ubicia na bateryjkach R6, które tamże nabył w ilościach hurtowych przez duże H, za grosze, a u nas opylił z bodajże dziesięciokrotnym przebiciem. Wrócił, wyjaśnił spokojnie, dlaczego go nie było, podszedł do ściany i z olimpijskim spokojem zauważył: “O, jak ładnie cekol przeschnął, teraz przetrzemy i można farbę kłaść”.

      W tych warunkach całkowicie CH rozumiem.

    • Kici mici
      Jeżeli nawet uprawiam manufakturę, to wyłącznie na własny rachunek i tylko ja ponoszę konsekwencje własnej amatorszczyzny. Abstrahując od faktu, żem został do niej przymuszony wbrew własnej woli. Ale kot o tym doskonale wie, tylko kot się droczy, jak to koty mają we zwyczaju.

    • Kocie
      a nie było tak, że to fachowcy olali Puszkę? Znajomi zarządzający kamienicą przerabiają to co miesiąc – ostatnio: dekarz się umawia, nie przychodzi, i tak ze 4 razy, dach przecieka, zdesperowany lokator się wścieka, wreszcie telefon od dekarza – jestem, czekam pod bramą, wpuścicie mnie państwo na dach?
      – O tak, jutro, bo dzisiaj jesteśmy cały dzień w Słupsku, czemu pan nie przedzwonił wczoraj, albo chociaż dzisiaj rano?
      – No, ale się umawialiśmy!
      – No, ale na wtorek w zeszłym tygodniu!
      – Pff, to państwu dach przecieka!
      Załatwili to wpuszczenie na dach jakoś zdalnie, ale co ich krew zalała, to ich.

      Z innymi profesjami jest nieco lepiej. Z kuriozów mogą znajomi wymienić murarza-malarza, który w środku remontu wybył na tydzień do Holandii, bo miał interes życia do ubicia na bateryjkach R6, które tamże nabył w ilościach hurtowych przez duże H, za grosze, a u nas opylił z bodajże dziesięciokrotnym przebiciem. Wrócił, wyjaśnił spokojnie, dlaczego go nie było, podszedł do ściany i z olimpijskim spokojem zauważył: “O, jak ładnie cekol przeschnął, teraz przetrzemy i można farbę kłaść”.

      W tych warunkach całkowicie CH rozumiem.

    • Kici mici
      Jeżeli nawet uprawiam manufakturę, to wyłącznie na własny rachunek i tylko ja ponoszę konsekwencje własnej amatorszczyzny. Abstrahując od faktu, żem został do niej przymuszony wbrew własnej woli. Ale kot o tym doskonale wie, tylko kot się droczy, jak to koty mają we zwyczaju.

  1. Mam tatę murarza. Szkoda, że
    Mam tatę murarza. Szkoda, że mieszkasz tak daleko. Zrobiłby Ci i byłbyś zadowolony. To gatunek na wymarciu a może od zawsze ewenement? Z tych, których zadowoleni klienci przekazują sobie jak skarb. Perfekcjonista i pracoholik.
    Czytałam i nie wiedziałam czy śmiać się, czy płakać. Tyle “szczęścia” na raz każdego jednego by załamało. Podziwiam, ze dałeś radę mimo i pomimo.:)

  2. Mam tatę murarza. Szkoda, że
    Mam tatę murarza. Szkoda, że mieszkasz tak daleko. Zrobiłby Ci i byłbyś zadowolony. To gatunek na wymarciu a może od zawsze ewenement? Z tych, których zadowoleni klienci przekazują sobie jak skarb. Perfekcjonista i pracoholik.
    Czytałam i nie wiedziałam czy śmiać się, czy płakać. Tyle “szczęścia” na raz każdego jednego by załamało. Podziwiam, ze dałeś radę mimo i pomimo.:)

  3. Miałem sen
    że patrzę sobie na schody, wykonałem jeden telefon i po dwóch dniach, zgodnie z umową przyszedł fachowiec i zrobił co do niego należy ku mojemu zadowoleniu.

    Miałem sen, że facet, który przez nieuwagę wymusił pierwszeństwo i przywalił mi w samochód, przeprosił i pomimo braku zewnętrznych uszkodzeń mojego auta, zasugerował spisanie danych bo: “wie Pan nigdy nic nie wiadomo.”

    Miałem sen, że tego samego dnia zawiozłem samochód do serwisu i od ręki dostałem auto zastępcze, a uprzejmi panowie, poczęstowawszy mnie kawą sami wypełnili wszystkie papierki, mnie pozostawiając zapoznanie się z dokumentami i podpisanie tu, tu i tu.

    Miałem sen, że Poczta Polska z powodu kłopotów z obsadą wiejskiej placówki przysłała mi druk, w którym mogę się zdeklarować się na odbieranie listów poleconych za zwykłych zasadach (bez podpisywania) i odpowiednią nalepkę na skrzynkę, będącą wskazówką dla listonosza.

    Miałem sen, że w spokoju mogę zająć się tym co powinienem robić z racji wykształcenia i ochoty.

    Miałem kurwa mać sen…

  4. Miałem sen
    że patrzę sobie na schody, wykonałem jeden telefon i po dwóch dniach, zgodnie z umową przyszedł fachowiec i zrobił co do niego należy ku mojemu zadowoleniu.

    Miałem sen, że facet, który przez nieuwagę wymusił pierwszeństwo i przywalił mi w samochód, przeprosił i pomimo braku zewnętrznych uszkodzeń mojego auta, zasugerował spisanie danych bo: “wie Pan nigdy nic nie wiadomo.”

    Miałem sen, że tego samego dnia zawiozłem samochód do serwisu i od ręki dostałem auto zastępcze, a uprzejmi panowie, poczęstowawszy mnie kawą sami wypełnili wszystkie papierki, mnie pozostawiając zapoznanie się z dokumentami i podpisanie tu, tu i tu.

    Miałem sen, że Poczta Polska z powodu kłopotów z obsadą wiejskiej placówki przysłała mi druk, w którym mogę się zdeklarować się na odbieranie listów poleconych za zwykłych zasadach (bez podpisywania) i odpowiednią nalepkę na skrzynkę, będącą wskazówką dla listonosza.

    Miałem sen, że w spokoju mogę zająć się tym co powinienem robić z racji wykształcenia i ochoty.

    Miałem kurwa mać sen…