Reklama

Bez względu na wszystko inne Roman Polański może czuć się oszukany. Jeśli liczył, że jego intymne stosunki z Samanthą Gailey były, przynajmniej na początku, intymne, to bardzo się mylił.

Bez względu na wszystko inne Roman Polański może czuć się oszukany. Jeśli liczył, że jego intymne stosunki z Samanthą Gailey były, przynajmniej na początku, intymne, to bardzo się mylił. Nie ma mowy o żadnej intymności, skoro od pierwszej chwili było to zdarzenie publiczne, obserwowane przez całą masę polityków, dziennikarzy, ludzi showbiznesu oraz zwykłych Kowalskich. Pół Polski zebrało się w willi Nicholsona jakby przyszli na Małysza, wszystko widzieli, wszystko wiedzą i mogą odpowiedzieć. Albo na odwrót, skoro opowiadają, z niezachwianą pewnością, to musieli być i widzieć – przynajmniej mi nie przychodzi do głowy żaden sposób jak zdobyć taką wiedzę metodą inną niż empiryczna.
Do wyjaśnienia całej sprawy brakuje już tylko ustalenia jednej wersji. Minęło sporo lat, pamięć ludzka bywa zawodna, pewnie dlatego niektórzy zapamiętali małą dziewczynkę, trzynastoletnie, przestraszone dziecko, które przypadkowo trafiło w ręce pedofila. Nieświadome (i nieuświadomione), dało się odurzyć alkoholem i narkotykami, a następnie zgwałcić. Inni zapamiętali nie dziecko ale lolitkę, z premedytacją dążącą do określonego celu, a Polańskiego jako ofiarę szytej grubymi nićmi intrygi, w której chodziło o wyłudzenie pieniędzy, zdobycie rozgłosy czy o coś tam…

Ale ja wcale nie upieram się przy tym, że muszę poznać prawdę. Mniejsza o to jak było, prawda ma to do siebie, że nawet jeśli ktoś ją kiedyś powie, to i tak szybko zostaje zagłuszona przez szum informacyjny. W całym zamieszaniu z Polańskim najciekawsze jest… zamieszanie. Choćby ta niewzruszona pewność, z jaką niektórzy zabierają głos. Jeśli wziąć pod uwagę, że Polański nie był pierwszym, który dopuścił się czynu lubieżnego na Samancie Gailey, a Samantha Gailey nie była pewnie pierwszą nieletnią, na której Polański dopuścił się czynu lubieżnego, to sytuacja wydaje się na tyle skomplikowana, że wypada przed jej skomentowaniem przynajmniej chwile się zastanowi. Choćby ten wysyp kinomanów. Polański robił różne filmy, nie unikał kina rozrywkowego, ale jednak „BrzydUla” to to nie była, więc skąd nagle aż taka popularność w naszym kraju?
Obserwując świat, Fakty i Teleexpress z perspektywy zamieszania z Polańskim można naprawdę wiele się dowiedzieć.

Reklama

Wystarczy popatrzeć na Prezydenta mówiącego jak piekielnie trudno z Amerykanami. Jedno krótkie zdanie, a tak doskonale streszcza i podsumowuje całą politykę braci Kaczyńskich względem USA – Polska musi się przed Ameryką płaszczyć ale i tak nie jesteśmy dla Ameryki żadnym partnerem, nie jesteśmy nawet godni żeby podać nam rękę, choćby i w rękawiczce.

Dla odmiany Premier Tusk, jak zawsze, wykazuje się świetnym rozpoznaniem sytuacji i widząc, że nastawienie Polaków wobec Polańskiego niekoniecznie jest przychylne, decyduje się na bardziej stonowaną wypowiedź, w której delikatnie sugeruje, że sprawa Polańskiego nie jest aż tak ważna i warto by było ostudzić nastroje. Panie Premierze, trudno się z Panem nie zgodzić. W gruncie rzeczy za przysłowiowe „sto lat” nikt już o jakimś tam Romanie Polańskim nie będzie pamiętał; to co jest naprawdę ważne, to te wszystkie decyzje które Pan podejmuje, te wszystkie rzeczy które robi Pan dla kraju oraz, oczywiście, Pan. Cieszy, że nasi politycy posiadają właściwy system wartości.

Jak na dłoni widać naszą religie państwową. Katolik to osoba o pewnych przekonaniach. Dobry katolik to ktoś, kto stara się według tych przekonań postępować. Ale pojawia się jeszcze jeden rodzaj – katolik medialny. To taki katolik, który krzyczy najgłośniej, bo chcą go pokazywać w telewizji. Nie do końca wiadomo czy krzyczy w imieniu większości, czy tylko zagłusza innych, w każdym razie sam wskazałby na te pierwsze rozwiązanie. I w ich imieniu oraz w imię wiadomych przekonań czuje się zobowiązany do przyjęcia określonej postawy – mówiąc najkrócej, chętnie pierwszy osadzi, pierwszy potępi i pierwszy rzuci kamień. Do tego jest świetnie poinformowany. Pamiętam jak kiedyś, dawno temu, w naszym pięknym kraju wybuchła awantura na temat filmu o dźwięcznej nazwie „Dogma”. Film jaki był, taki był, dość swobodnie poczynał sobie ze sprawami z którymi według wielu osób swobodnie poczynać nie wypada, ale, z drugiej strony, doszukiwać się w nim czegokolwiek, co można by uznać za atak na religię byłoby raczej ciężko… mniejsza z tym. Chodzi o tych wszystkich ludzi z wypiekami na twarzy protestujących przeciwko wprowadzeniu „Dogmy” do polskich kin, choć filmu najzwyczajniej w świecie nie widzieli. Nie mieli takiej fizycznej możliwości. Jednak teraz katolik telewizyjny jest już znacznie lepiej poinformowany. Do tego stopnia, że w sprawie Polańskiego zna wszystkie okoliczności i szczegóły, potrafi wymienić pozycje, w jakich zostało dokonane przestępstwo, zna nawet motywy postępowania i uczucia kierujące uczestnikami. Pojawia się jednak pytanie czy wypada mu siedzieć w szafie albo pod łóżkiem i podglądać, kiedy dwoje ludzi robi to, co robić powinno się tylko z żoną i przy wyłączonym świetle?

Ale naprawdę ciekawe rzeczy do powiedzenia ma, jak zwykle, statystyczny Polak. Ten o którym ciągle ktoś mówi, choć mało kto przyznaje się do bycia nim. Powiedzmy więc to sobie otwarcie, statystycznym Kowalskim jest ten, którego nie chcą pokazywać w telewizji. Jednak Kowalski również był w willi Nicholsona, świetnie zna sytuację i może teraz grzmieć z wysokości ustawionego przed telewizorem fotela. Jak się okazuje, Kowalski ma pewne skłonności do filozofowania i poszukuje prawd ogólnych, pyta więc: „Gdzie jest ta sprawiedliwość?”. Pyta: „Dlaczego pedofil i gwałciciel miałby uniknąć kary tylko z tego powodu, że jest Polańskim?”. Co prawda Kowalski nie zadał sobie trudu sprawdzenia, co znaczy słowo „pedofil”; słowo „gwałciciel” oczywiście rozumie, ale w tym wypadku stosuje powszechnie w Polsce używaną zasadę domniemanej winności – np. jeśli ktoś nie został jeszcze oczyszczony przez Sąd Lustracyjny, to spokojnie można mówić o nim, że był agentem SB; a jeśli został oczyszczony, można podejrzewać pomyłkę sądu itd., ad infinitum.
Problem w tym, że Kowalski stawia pytania, w których, jego zdanie, od razu zawarte są odpowiedzi. Jeżeli oburza się na różne persony świata filmu, pyta co by było, gdyby to córka którejś ze wspomnianych person została zgwałcona przez Polańskiego. Oczywiście gdyby filmowe persony usłyszały takie pytanie, natychmiast przejrzałyby na oczy i wzięły się za inną petycję, tym razem odnośnie natychmiastowej kastracji. Przynajmniej tak sądzi Kowalski. Ale jak ma się to do rzeczywistości? Na przykład tej Hollywoodzkiej? Kiedyś dość mocno rozpowszechnione (również wśród kobiet, zwłaszcza tych brzydszych) było przekonanie, że za gwałt odpowiedzialna jest przede wszystkim ofiara. Jeśli kobieta prowokująco się ubiera, mini, dekolt, makijaż, perfumy, a jeszcze, nie daj Boże, wraca do domu po nocy, to przecież sama się prosi o gwałt. No cóż, można zgrzytać zębami słysząc takie argumenty, ale niby dlaczego nie zgrzytać słysząc, że zawsze, wszędzie, w każdych okolicznościach winny jest mężczyzna? Abstrahując na razie od sprawy Samanthy Gailey, kobiety mają o wiele większe pole do pretensji i zarzutów, do tego potrafią położyć się na łóżku obok faceta, a po fakcie stwierdzić, że kładąc się na tym łóżku oczekiwały jedynie przyjacielskich relacji, bo w końcu mamy równouprawnienie. Tym bardziej w realiach Hollywood, gdzie wręcz przysłowiowe jest to, w jaki sposób i przy użyciu których części ciała kobiety (niektórzy mężczyźni zresztą pewnie też) dostają rolę. Dyplomatycznie nazwaną w mediach „dużą swobodę obyczajową panującą w Kalifornii” warto nazwać po imieniu.
I teraz wychodzi kwestia trzynastolatki, podobno wyglądającej na dwudziestolatkę, próbującej dostać się do świata showbiznesu. Jak słyszymy opinię, zasłużenie czy nie, dziewczyna miała nienajlepszą. Przed Polańskim czynów lubieżnych z nią dopuścili się już inni, nieznani sprawcy, więc wchodząc do willi Nicholsona nie mogła być aż tak bardzo nieuświadomiona. A jeżeli nawet, to uświadomieni powinni być przynajmniej jej rodzice. Nie kwestionuję, że to Samantha Gailey była ofiarą, jednak, biorąc pod uwagę okoliczności, te dotyczące życia w Hollywood i te dotyczące Samanthy Gailey, nie widzę powodu, żeby dziwić się postawie filmowców trzymają raczej stronę swojego kolegi po fachu. I niby co mają do tego ich córki?

Ale Kowalski dalej drąży temat: „Co by było, gdyby na miejscu Polańskiego był Kowalski” – pyta. Najprawdopodobniej nic by nie było. Jasne, ostatnio, na fali mody, wypłynęło parę przypadków Kowalskich, którzy znaleźli się w sytuacji jakoś tam analogicznej do sytuacji Polańskiego, a ludzie ze świata filmu nie pisali w ich obronie petycji. Ale, z drugiej strony, wystarczy popatrzeć, w jakim wieku traci dziewictwo przeciętna nastolatka. Do tego można dodać fakt, że zazwyczaj taka nastolatka nie szuka partnera wśród rówieśników, a okazuje się, że żyjemy w kraju ‘pedofilów’, choć oczywiście każdy jest tu zażartym wrogiem pedofilii.

A w ogóle trzeba być wielkim idealistą albo wielkim naiwniakiem, żeby uwierzyć, że prawo i sprawiedliwość mogą się ze sobą łączyć. Zresztą sprawiedliwość to jakiś abstrakcyjny byt, a sprawa Polańskiego jest akurat zupełnie przyziemna. Kowalski mógłby podumać nad tym, że ktoś rodzi się piękny i inteligentny, ktoś inni głupi i zezowaty, a później robi się już tylko gorzej. Ale Kowalski chciałby chociaż „równości wobec prawa”. Tylko znowu jak miałaby ona wyglądać? Co zrobić choćby z tak prostym faktem, że niektórych stać na najlepszych adwokatów, a innym musi wystarczyć obrońca z urzędu? I to nawet nie jest nierówność wobec prawa, to kapitalizm. Do tego osoby bogate i wpływowe są właśnie bogate i wpływowe, a Kowalski nie. I to niezależnie od ustroju politycznego, miejsca czy czasu. Jeśli Kowalski używa takich argumentów, to albo ma problemy z przyswojeniem najbardziej oczywistych faktów, albo jest skłonny ‘kupić’ i uznać za swoje każde ładnie brzmiące hasło, niezależnie od jego treści. Nie mam pojęcia, co jest lepsze. A właściwie gorsze.

Wbrew pozorom nie chcę bronić Polańskiego. W końcu ten facet mawiał, że co prawda nie da się przespać ze wszystkimi kobietami na świecie, ale to nie znaczy, że nie należy spróbować. A ja mawiam, że za przyjemności się płaci. Zresztą Polańskiemu moja obrona nie jest do niczego potrzebna – ma lepszych adwokatów. Nie planuję też zbierania podpisów pod nową petycją ani organizowania manifestacji. Jedyne czego chcę, to odrobiny rozsądku. Różne osoby oburzają się, dlaczego niby artysta, celebryta, miałby być ponad Kowalskimi. Ale może te osobo powinny przez chwilę zastanowić się czy przypadkiem Polański nie jest jednak kimś odrobinę lepszym od nich, kimś odrobinę większego formatu, czy nie osiągnął odrobinę więcej – i właśnie dlatego zasłużył sobie na specjalne traktowanie?
Nawet jeśli ma swoje wady, nawet jeśli te wady są bardzo poważne, to jednak ten człowiek zrobił coś dla Polski. Dla kraju o którym na świecie raczej nie mają najlepszej opinii. Do tego, bądźmy szczerzy, takich ‘pomnikowych’ postaci nie mamy zbyt wiele, więc tym bardziej naturalnym odruchem wydaje mi się cenić to, co się ma, nawet jeśli nie jest bez skaz i całkiem doskonałe. Jednak nie w Polsce. Nasze społeczeństwo z wielkim zadowoleniem osądziło i skazało Polańskiego, i to dla zwykłej uciechy płynącej z widowiska.

Może jest mi łatwiej, bo moja sympatia cały czas była po stronie Polańskiego. Cóż, wychowałem się na jego filmach, pamiętam jak w dzieciństwie oglądałem „Piratów” i jak później zachwycałem się „Nożem w wodzie” czy „Wstrętem”, które przecież należą do kanonu światowego kina. Natomiast pani Geimer to dla mnie tylko nazwisko. Widziałem dwa zdjęcia – jedno ze słynnej sesji zdjęciowej, z uroczą, choć, tak nawiasem mówiąc, nie wyglądającą na przestraszoną dziewczynką. I drugie, z typową Amerykanką w średnim wieku. I to tyle. Nie chcę być nieczuły na krzywdy innych, ale to trochę jak z tymi wypadkami górników, lotników i innych – ogłasza się po nich żałobę narodową, a ludzie nawet uronią parę łez przed telewizorem. Ale co jest takiego szczególnego w tych wypadkach, jeżeli zestawić je np. z ilością osób, które w ciągu tygodnia giną na drogach? Po prostu są pewnym symbolem (żeby nie powiedzieć, że są bardziej medialne). Dobrze jest się czasem czymś przejąć, ale jeśli ktoś przejmowałby się wszystkimi ofiarami wypadków drogowych, nie miałby czasu na nic innego. Nie jest to zbyt piękne, ale przecież bliskie rzeczywistości.
Nie przeszkadza mi pochodzenie Polańskiego. Właściwie to wierzę, że zdecydowanej większość osób w Polsce też ono nie przeszkadza, po prostu mają skłonność do podchwytywania podsuniętych hasełek. Albo są trochę jak Fiodor Pawłowicz u Dostojewskiego i sami zdają sobie sprawę z własnej błazenady.
Wreszcie, nie mam pretensji o to, że Polański nie mieszka w Polsce – na jego miejscu pewnie sam bym wyjechał.
I chyba z powodu tej sympatii nie odczułem chęci łapania za sztandary z wypisanymi hasłami naszych narodowych postaw. Znacznie ciekawsze okazało się przyglądanie tym sztandarom, bo zamieszanie z Polańskim jest katalizatorem (świetnym, choć jednocześnie jednym z wielu), który pokazuje obraz współczesnego Polaka. Jak bardzo się on zmienił albo nie zmienił. Widać, że Polak nadal uwielbia machać szabelko (sam to w tej chwili robię). Ale nie ma już w tym machaniu ani odrobiny kawalerskiej fantazji. Właściwie może się okazać, że to nie szabelka, tylko widelec z nabitym na niego kotletem.

Jeśli ktoś naprawdę posiada tak wielkie poczucie moralności i jego obrzydzenie do Polańskiego jest szczere to dobrze, wcale nie zamierzam go do niczego przekonywać. Ale jestem pewien, że zupełnie inna narodowa cecha się tu uwidacznia; reakcja społeczeństwa to nie oznaka wysokiego poczucia moralności, to zwyczajna zawiść. Jasne, wchodzę na grunt stereotypów, ale stereotypy są trochę jak bajki – mają w sobie ziarnko prawdy, w końcu skądś się biorą. Polacy byli w willi Nicholsona i wiedzą wszystko o sprawie, do tego chętnie wyrażą swoją opinię i pogrożą telewizorowi widelcem. Ale ich obecność tam była jak podglądanie sąsiada zza firanki. Jeśli sąsiadowi źle się powodzi, to można mu współczuć a nawet trochę pomóc. Ale jeśli sąsiad zaparkuje przy naszym maluchu swój nowy, drogi samochód, to jest już gorzej. Jeśli później sąsiad swoim drogim samochodem wjedzie na latarnie, to już współczuć mu nie należy, bo przecież za szybko jeździł i jeszcze stwarzał zagrożenie dla innych… zresztą samochód pewnie ukradł, w końcu w tym kraju nikt się uczciwie nie dorobił, więc w sumie ma za swoje…
Tego typu rozumowanie jest nam zadziwiająco bliskie. Chodząc ulicą, jeżdżąc autobusem, zastanawiam się, skąd bierze się tyle bezinteresownej wrogości. I, niestety, odpowiedź nie jest dla nas zbyt przyjemna. Niepowodzenia, niemoc, rozczarowania, kompleksy. Może, jak mówi znana piosenka, to dlatego, że nie ma słońca. Może przez historię, która nie traktowała nas najlepiej. Kształtowanie się ‘mentalności narodowej’, to musi być skomplikowany proces. A już tym bardziej skomplikowany musiałby być proces prowadzący do zmiany tej mentalności.
Jestem realistą, nie wierzę w zbyt wielkie zmiany na lepsze. Ale, jak twierdzą psychologowie, uświadomienie sobie własnych kompleksów, to już pewien sukces, więc przynajmniej tego życzę sobie i innym.

Reklama

2 KOMENTARZE