Po 1989 roku w Polsce nastąpiła pozorna zmiana, tak naiwnie choć uroczyście zapowiedziana przez Joannę Szczepkowską. Wiadomo nie od wczoraj, że aktorzy to niekoniecznie najbardziej lotna politycznie grupa zawodowa, a raczej gatunek lepszego towarzystwa, które potrafi się odnaleźć w każdych warunkach i tak też wyglądały polskie „przemiany”. Ci co rządzili w PRL-u de facto nadal rządzili, na początku nieoficjalnej, a już po trzech latach od „upadku komunizmu” całkiem oficjalnie, by po pięciu latach zdobyć pełnię władzy. PZPR przemalowana na SdRP dwukrotnie miała swój rząd i swojego prezydenta, co między innymi zawdzięcza wojnie na prawicy.

Paradoks historyczny polega na tym, że do czasu AWS, która była malowaną prawicą, w Polsce jedyny rządem prawicowym był oczywiście rząd Jana Olszewskiego, jednak i tam nie brakło powiązanych z komunistyczną władzą ministrów, czego najlepszym przykładem jest Andrzej Olechowski. Próba zbudowania obozu prawicowego pod szyldem AWS od początku okazał się groteską, bo zaczęło się od podziałów, a na końcu nastąpiła prawdziwa katastrofa. AWS nie tylko się rozpadła z hukiem, ale praktycznie dobiła i tak ledwo zipiący mit „Solidarności”. Poza obozem TKM (Teraz Ku..a My) stało Porozumienie Centrum Jarosława Kaczyńskiego, ale decyzja aby iść samodzielnie do wyborów „zaowocowała” wynikiem poniżej progu wyborczego.

W dłuższej perspektywie partia barci Kaczyńskich jednak zyskała i to bardzo, w kolejnych wyborach miała już reprezentację w Sejmie, a po upadku rządu Leszka Millera narodziło się PiS, które do dziś jest największą partią w Polsce. Mniej więcej w tym samym czasie narodziła się też koncepcja: „od nas nic na prawo”, ale przez długie lata nie funkcjonowała w praktyce i dopiero w 2015 roku Jarosław Kaczyński osiągnął swój cel, bo PiS jako jedna partia prawicowa weszło do Sejmu i w dodatku samodzielnie przejęła władzę, o ile pominąć przybudówki Jarosława Gowina i Zbigniewa Ziobro. I tak z wojny na prawicy przez cztery lata powstał monopol, przynajmniej w Sejmie, ale już w następnej kadencji pojawiła się Konfederacja, czyli śmiertelny wróg PiS-u i wzajemnie.

Wojna pomiędzy tymi partiami ma prawie taką samą temperaturę jak najbardziej krwawa wojna POPiS-owa, a w ostatnim czasie można wręcz odnieść wrażenie, że to „nowa jakość”. Wymiana uprzejmości pomiędzy Sławomirem Mentzen i Jarosławem Kaczyńskim definitywnie przekreśla współpracę, zresztą Kaczyński wprost powiedział – żadnej koalicji z Konfederacją, jedynie samodzielne rządy PiS. Mentzen z kolei seryjnie produkuje filmiki i spotkania przy piwie, chociaż jedna i druga formuła po pierwsze się wyczerpuje, po drugie przynosi straty wizerunkowe. Picie piwa z Morawieckim zakończyło się wielkim łomotem, co nie pierwszy raz przydarzyło się Mentzenowi. Z innych powodów lider Konfederacji zebrał baty za spotkanie z Leszkiem Millerem, natomiast kuriozalnym głosowaniem i „wyjaśnianiem” głosowania w sprawie banderyzmu narobił sobie jeszcze większych kłopotów.

Czy to oznacza, że koncepcja Jarosława Kaczyńskiego znów zwycięży i zapewni kolejną kadencję samodzielnych rządów? Nic na to nie wskazuje, prócz pozorów i mrzonek. Raczej trzeba mówić o innej powtórce z historii, którą jest wojna na prawicy. Efekt tej ostrej wymiany ciosów możny być bardzo podobny do podwójnej wygranej SLD. Wprawdzie Karol Nawrocki zachowuje się najpoważniej i nie popełnia największych błędów obu stron, ale prezydentem został dzięki wsparciu szerokiej prawicy, co będzie bardzo trudne do powtórzenia. O samodzielnych rządach PiS, podobnie jak o wygranej Konfederacji z PiS można zapomnieć, bo tylko jakiś wielki i niespodziewany cud mógłby do tych stanów doprowadzić. Patrząc realnie na to, co się obecnie dzieje wniosek nasuwa się tylko jeden – wojna na prawicy służy lewicy i to jedno nie zmienia się od wieków…