Reklama

Więc chce pan kupić moje znaczki? No proszę. Wielu w tej sprawie dzwoniło, ale dopiero pan pierwszy przyszedł obejrzeć. Kawy, herbaty? Żaden kłopot, proszę siadać, zaraz nastawię wodę. Mleko, cukier?

Więc chce pan kupić moje znaczki? No proszę. Wielu w tej sprawie dzwoniło, ale dopiero pan pierwszy przyszedł obejrzeć. Kawy, herbaty? Żaden kłopot, proszę siadać, zaraz nastawię wodę. Mleko, cukier? O, ja też pijam czarną. Od dziecka w zasadzie. Słodycze na przykład lubiłem, ale herbatę, potem kawę, to zawsze gorzką jednak.

Słucham? Że pan lubi ale nie może? Lekarz zabronił? O , to przykro mi bardzo. Takie już życia koleje, jeden może a nie chce, drugi by chciał, a może sobie tylko chcieć. Proszę tak nie patrzeć, nie nabijam się z pana, broń Boże. Ot, przyszło mi tylko do głowy, jak to często w wielu sprawach życie decyduje za nas. Pan nie może słodyczy, ale znaczki może pan kupić. Ja z kolei wcale ich nie chcę sprzedawać. Dziwi się pan? A czemu tu się dziwić? Te znaczki były w mojej rodzinie od lat. Pierwszy klaser, dziadek dostał na czternaste urodziny. Najpierw zbierał wszystko jak leci, co tam z listów, pocztówek się trafiło. Potem całe kieszonkowe zaczął wydawać, na różne kolekcjonerskie edycje, jakie się akuratnie pojawiały, po sąsiadach też biegał, czy kto czasem listu zza granicy nie dostał. Potem to mu ludzie sami przynosili, jak się rozeszło że zbiera. Proszę popatrzeć tutaj: 1929 rok, „Międzynarodowe Zawody Balonów Wolnych w Poznaniu”. Obok „Graf Zeppelin” z 1931, a tutaj, prawdziwy unikat, „Pierwsze Regionalne Zawody Lotnicze o Puchar Prezydenta Miasta Legionowa” z 1934. Zawody ostatecznie nie odbyły się z powodu zbyt małej liczby chętnych, ale znaczki się ukazały, bo zostały zamówione wcześniej. To najprawdopodobniej ostatni egzemplarz, jaki się zachował. Dziadek w ogóle lubił znaczki o tematyce lotniczej. Podobno zawsze marzył o tym, żeby lotnikiem zostać. Niestety, nie trafiło mu się i na wojnie służył w marynarce, na trałowcu. Pański dziadek też w marynarce? No proszę. Na okręcie podwodnym? Niebywałe! Z tego co pamiętam, to na początku wojny mieliśmy ich tylko pięć. Na którym był dziadek? Tylko niech pan nie mówi że na „Orle”. To by dopiero było. Nie? Szkoda. Na którym zatem? U-72… No tak. To nieco, że tak powiem, klaruje sprawę. Skala prawdopodobieństwa zupełnie inna, to i żadna sensacja. Pan wybaczy, ale fakt faktem, że tamci, to łodzi podwodnych robili na pęczki, więcej chyba tego pod, niż nad wodą pływało. Sporo też pod wodą zostało, aż strach pomyśleć, coby to było, jakby nasi złomiarze umieli nurkować… No ale ja tu sobie żartuję, a panu może nie do śmiechu. Nie? Osiemdziesiąt trzy lata? Piękny wiek. Niech mu zatem zdrowie dopisuje. Ja mojego dziadka nie znałem. Nie, nie, po wojnie. Utopił się na wakacjach w Bułgarii. Ostatnie zresztą znaczki, to tam właśnie kupił. O, proszę: „XXVII Wystawa Psów Rasowych w Warnie”, 1964 rok. Co też mu do głowy z tymi psami przyszło? Babcia mówiła, że nigdy psów nie lubił, koty wolał, a znaczków ze zwierzętami praktycznie nigdy nie kupował. Widocznie prawda to, że człowiek z wiekiem dziwaczeje i zaczyna robić rzeczy, których nikt by się po nim nie spodziewał. Ojciec mój na przykład, nigdy za muzyką za bardzo nie przepadał, a w zaszłym roku, kupił sobie akordeon. Bardzo teraz rzadko rodziców odwiedzam. Jakby to panu wytłumaczyć… Ja rozumiem, że ktoś może nie mieć do pewnych rzeczy talentu, ale na litość boską, nie trzeba tych braków przy każdej okazji eksponować! Cieszę się, że pan rozumie. Bo ja nie za bardzo, zwłaszcza, jak matka to wytrzymuje, bo słuch, mimo wieku, ciągle ma dobry.

Reklama

No dobrze, zostawmy to. Pan pyta, dlaczego zatem te znaczki sprzedaję? Z głupoty proszę pana, z głupoty. Pan się znowu dziwi? Ludzka rzecz dziwić się i bardzo dobrze. Im więcej się człowiek dziwi, tym lepiej to o nim świadczy. Życie zadziwia na każdym kroku i chwała temu, kto nie oduczył się tego dostrzegać. Kto się niczemu nie dziwi, ten zatracił istotną część człowieczeństwa. Może i najważniejszą, kto wie…

Co do mnie, popełniać błędy też ludzka rzecz, jednak w moim wieku, mógłby być człowiek trochę mądrzejszy. Wie pan co mówi większość osób, do których dzwonią z windykacji w sprawie zaległych kredytów? „Nie mam za co spłacać. To po co braliście? Dawali to brałem…” I widzi pan, uległem i ja tej masowej tendencji. Nabrałem kredytu, że aż strach pomyśleć, szkoda że wtedy nie pomyślałem, tylko kto wtedy myślał? Człowiek wrażenie miał, że na ulicy ten pieniądz leży, że grzech się nie schylić, nie podnieść. No to schyliłem się, głupiec jeden. Że też nikt się nie znalazł, kto by wtedy dał kopa w tę wypiętą dupę. A nie trzeba geniusza było, by wiedzieć, że kursy walut to do siebie mają, że się zmieniają. Że trzydzieści lat, kupa czasu i różnie to być może, kto przewidzi jak się sprawy potoczą i w jakim kierunku? Optymizm, proszę pana, bardzo dobra cecha, ale nadmiar optymizmu, to już się nazywa głupota. Dlatego właśnie z głupoty, z głupoty czystej sprzedaję teraz te znaczki. Nie chcę ale muszę, parafrazując Wielkiego Elektryka, wiem że frazes wyświechtany, ale pasuje tu idealnie.

Czy nie mam teraz pretensji? A do kogo mam mieć? Siłą nikt mnie nie zmuszał. Nawet nie dzwonili, nie wciskali ulotek do skrzynki ani nic takiego. Sam kiedyś pomyślałem: wszyscy biorą. Biorą, kupują te mieszkania, budują te domy, a ty tu siedzisz i być może marnujesz największą życiową okazję. Siedzisz jak ten osioł, żłobów dookoła pełno, a ty siedzisz, zwlekasz, i ani się zorientujesz, jak inni wszystko ci z tych żłobów wyżrą. No i poleciałem sam do „żłoba”, z własnej, nieprzymuszonej głupoty. Pretensje, jeśli jakieś mogę mieć, to tylko i wyłącznie do siebie. Bo widzi pan, biznes z żoną mamy, mieliśmy znaczy, wypożyczalnię płyt DVD mieliśmy. Kiedyś to, to był złoty interes. Drzwiami, oknami ludzie walili. A teraz? Kto do wypożyczalni przyjdzie, jak z internetu może sobie ściągnąć, w fotelu, w kapciach siedząc. Że piractwo? Pan wie, gdzie ludzie to mają. „Piractwo, panie, to uprawiają Somalijczycy, ja to się koncernom nie daję okradać”, tyle panu powiedzą o piractwie, albo i nawet nie. Więc widzi pan, pracownika musieliśmy zwolnić i sami przy ladzie staliśmy, ale zyski i tak z miesiąca na miesiąc coraz mniejsze i mniejsze. Trzeba było w końcu zamknąć, zwinąć interes. Teraz ja pracuję na etacie, a żona tylko dorywczo, to tu, to tam. Oszczędności, jakie tam jeszcze były, stopniały. No i nie dajemy już rady. Tak więc dałem to ogłoszenie. Żal serce ściska, to prawda, ale wolę stracić znaczki niż mieszkanie. Dla mnie konieczność i strata, dla pana korzyść i okazja. Bo widzę że zna się pan na rzeczy, wie pan, że cena nie jest wygórowana. Stąd też i mój warunek, wszystko albo nic. Sporo już miałem telefonów, że chętnie, jak najbardziej, ale tylko ten lub tamten egzemplarz, że ta część chętnie, ale bez tego czy tamtego, ale ja tak nie chcę. Te zbiory, to dzieło trzech pokoleń, to całość zamknięta w klaserach. Nie chcę sprzedawać na raty. To tak, jakby wydzierać sobie fragmenty życia po kawałku. Wolę raz i stanowczo, nieodwołalnie, zamknąć cały rozdział. Zamknąć i zająć się przyszłością. Bo widzi pan, drugi powód jest taki, że potrzebujemy tej sumy teraz. Mamy plan na nową działalność, trzeba tylko na początek zainwestować. Jeśli się powiedzie, a są ku temu doskonałe warunki, staniemy wreszcie na nogi.

Odważne? Czy ja wiem. Rozsądniej chyba zaryzykować trochę, w imię lepszej przyszłości, niż „przejeść” te pieniądze i zostać tu gdzie jesteśmy. Że z wypożyczalnią nie wyszło? To też nie do końca tak. Swoje zarobiliśmy, żyło się z tego świetnie, błędem było ciągnąć to na siłę, gdy zaczęło przynosić straty. Interes życia, dorobek życia, traktowaliśmy to jak nasze dziecko. Tyle że wypożyczalnia, to nie piekarnia. Chleb ludzie będą kupować zawsze, filmy oglądać też, ale już niekoniecznie na płytach. Kto dziś na przykład pamięta o kasetach video? Tak więc, sam pan widzi. Czas płynie liniowo i kto stoi w miejscu, ten sam wyłącza się z obiegu. Pozwala życiu toczyć się bez jego udziału, staje się obserwatorem, bezwiednym, niemym i bezradnym. Ja nie mam zamiaru tak stać i jeśli muszę w imię tego coś poświęcić, to trudno.

Pan się ze mną zgadza, to widać, pan nic nie musi mówić. Pan mnie rozumie bo jest pan człowiekiem interesu. Pan nie jest kolekcjonerem, pan nie zbiera znaczków, pan przyszedł tu ubić interes. Skąd wiem? Wybaczy pan, ale to widać, że nie jest pan typem człowieka, który poświęca czas i pieniądze na czynność tak błahą, jak zbieranie czegokolwiek. Ja doskonale zdaję sobie sprawę, co stanie się z moją kolekcją. Mniej wartościowe znaczki sprzeda pan z miejsca. Te unikalne, zachowa pan po to, bo raz na jakiś czas, gdy nastroje na rynku będą odpowiednie, wystawić je na aukcji i sporo zarobić. Skoro wiem, dlaczego sam tego nie zrobię? Po pierwsze, nie mam na to czasu. Potrzebuję tych pieniędzy tu i teraz. Po drugie, jak już wspomniałem, nie chcę tego robić z przyczyn sentymentalnych. Po trzecie, jeśli mój nowy interes wypali, nie będzie to miało znaczenia, że nie wycisnąłem z tych znaczków, że tak powiem, wszystkiego co się dało.

Czy nie będę ich próbował odzyskać? Bardzo dobre pytanie. Nie. Na pewno nie. Widzi pan, jeśli sfinalizujemy transakcję, ten rozdział będę uważał za zamknięty. Ta kolekcja, to część historii mojej rodziny i gdyby nie sytuacja życiowa, nigdy bym jej nie sprzedał. Inną sprawą jest, że nigdy nie byłem urodzonym filatelistą. Jestem z wykształcenia filologiem, moją pasją jest literatura. Zawsze kochałem i kocham książki. Gdybym po dziadku odziedziczył wartościową bibliotekę, pewnie nigdy bym jej nie sprzedał. Myślę, że nie potrafiłbym. Znaczki… to część mojego dziedzictwa, jednak nie część mnie samego, darzę je sentymentem, to prawda, ale jest to „tylko” sentyment. Dlatego jestem w stanie je sprzedać. Dlatego też, choćby kiedyś było mnie na to stać, nie poświęcę, nie chcę poświęcać, tych wszystkich sił i środków, które byłyby konieczne do odzyskania kolekcji, która nie jest prawdziwie „moją” kolekcją. Kiwa pan głową, widzę że się rozumiemy. Jenak wydaje mi się, że chciałby pan coś powiedzieć, słucham. Że jednak może są inne sposoby, że szkoda tak poświęcać, było, nie było, największą rodzinną pamiątkę? Mógłbym powiedzieć: może i tak, mógłbym też powiedzieć, że dziwna to troska w ustach człowieka, którego celem jest zysk, nie sentyment. Zatem postaram się wyjaśnić to panu dokładniej. Widzi pan, prawie się nie znamy i czy kupi pan moje znaczki, czy nie, pewnie się więcej nie zobaczymy, jednak chcę być dobrze zrozumiany. Chcę, jak to się mówi, zostawić dobre wrażenie. Ot, zwykła ludzka próżność. Każdy z nas ją nosi, choć nie każdy się do tego przyzna. Czytuje pan Sapkowskiego? Nie? Nie szkodzi. Jest w jednej z jego książek takie stwierdzenie, że w życiu przychodzi moment, gdy trzeba albo zacząć srać, albo zwolnić wychodek. Jakby to przaśnie nie brzmiało, w takim właśnie momencie się znalazłem. Albo zostanę z tym co jest, a jest niedobrze, kredyty, długi, bieda, stagnacja, albo zacznę działać i wyjdę z tego, z nadzieją, nie, z realną szansą, na powrót do normalnego życia. Przy całym szacunku dla dziadka, ojca i ich kolekcjonerskiego wysiłku, nie mam zamiaru z tego powodu siedzieć, nie dość że bezczynnie, to jeszcze z opuszczonymi spodniami.

Śmieje się pan. To dobrze, lubię rozśmieszać ludzi. Śmiech to nie tylko zdrowie, śmiech to stan w którym człowiek nie myśli o niczym, stan w którym wypełniony jest tylko i wyłącznie samym śmiechem i radością, a czym jest taki stan, jeśli nie samym szczęściem?

Wracając do tematu. Nie widzę innej drogi, niż wziąć się za siebie i działać. Działać, puki jeszcze mogę, działać, gdy jest pomysł i szansa że się uda. Nie ma, proszę pana, nic gorszego, niż stagnacja, niemożność działania, wynikająca z lenistwa i niechciejstwa. Nigdy nie byłem zbyt lotnym, że tak powiem, człowiekiem. Nie miałem wielkich ambicji czy planów. Ale gdy nadarzyła się okazja, by trafić w rynek, w zapotrzebowanie, potrafiłem, ja, filolog, założyć wypożyczalnię i przez lata sprawnie ją prowadzić. Jak się chce, to się da. Chcieć tylko trzeba, a z tym jest najtrudniej. Masłowską pan czytał? Nie? Nie szkodzi. Słyszeć pan słyszał? No właśnie. Napisała dziewczyna powieść, jeszcze w liceum będąc. Głośno się o tym zrobiło, więc postanowiłem przeczytać. Niczego nadzwyczajnego się po tym nie spodziewałem i okazało się że słusznie. Cienka literatura, naprawdę nic nadzwyczajnego. Język, historia, konstrukcja, bohaterowie. Proste jak cep, tyle że prostotą która odrzuca, bo kojarzy się bardziej z prostactwem. Moje pierwsze wrażenie było takie: matko, kto to wydał, po co? W czym tu sensacja? Coś takiego mógłby napisać każdy, kto nie zatracił jeszcze umiejętności czytania i pisania. Ja sam bym coś takiego na kolanie napisał. No właśnie… Dlaczego zatem nie napisałem? Dlaczego nie napisałem ja, dlaczego nie napisali ci wszyscy potencjalni, w piśmie i czytaniu biegli? Dlaczego napisała młoda Masłowska? Bo jej się się chciało. Bo wzięła przysłowiową dupę w troki i zrobiła coś, na co nie było stać mnie, na co nie było stać innych, którzy tak są we własnym mniemaniu świetni, że już nie muszą tego nikomu nijak udowadniać. A ja… jechałem po Masłowskiej ile wlezie, nigdy okazji nie przepuściłem, żeby dokopać, zganić, skrytykować. Mocny w gębie byłem. Tymczasem dziewczyna kobietą się stała, pisze, publikuje i każda nowa rzecz lepsza od poprzedniej. I jeśli dziś miałbym oceniać „wojnę polsko- ruską”, to nadal powiem że mi się nie podoba, że język, konstrukcja, bohater. Ale powiem że podziwiam dziewczynę, której się chciało, która potrafiła zrobić coś ze sobą, która stanie się kiedyś w pełni dojrzałą, dobrą pisarką i stanie się nią nie w wieku lat pięćdziesięciu ani czterdziestu, ale dużo wcześniej, a stanie się tak dlatego, że CHCIAŁO SIĘ jej gdy była młoda. Jestem tego pewien.

Więc widzi pan, Masłowską nie jestem i nie zamierzam, do pisania talentu mam tyle, że mógłbym najwyżej drugą „wojnę polsko- ruską” spłodzić, co ze szkodą dla literatury i dla mnie by się stało. A ja nie szkodę, a zysk, korzyść i dobrobyt mam w planach, dlatego tutaj teraz siedzimy. Pan kupi znaczki, ja wyjdę na prostą, a kiedyś, kto wie… Może mój wnuczek odziedziczy po mnie piękną kolekcję wartościowych książek? Pan się znowu uśmiecha. To miłe. Ja pana już zatem nie zanudzam. Pan zresztą był od początku zdecydowany, poznałem to od razu, gdy stanął pan w progu. Przedyskutujmy lepiej formę płatności. O tym że kwota nie podlega negocjacji pisałem w ogłoszeniu. Proponuję przelewem na konto. W ciągu trzech dni kolekcja będzie przygotowana do zabrania. Zgadza się pan? No to bardzo się cieszę.

Jaki mam pomysł na przyszłość? Nie, żadna tajemnica, Jeśli pan ciekawy. Za politykę się biorę, proszę pana. A tak. Co się pan dziwi? Nisza proszę pana, nisza w której brak ofert. Co tu się teraz dzieje? Dzieje od lat i nie widać szans na żadne zmiany? Jaki ma wybór wyborca? Między biegunką a sraczką, że znowu przaśnie powiem. To samo, tylko nazwa inna. Tu pora na nową jakość, nowe hasła, idee, nowe twarze. Wystarczy chcieć i wystarczy nieco gotówki, na rozkręcenie wszystkiego. To lepsze niż biznes, proszę pana. Nigdy z mojej wypożyczalni nie wyciągałem tyle, co poseł ma z pensji. A jakbym kiedyś w ministry poszedł, w premiery. Że co? Mało prawdopodobne? Lepperowi jakoś się udało, a kto by niegdyś pomyślał. Widzi pan. Pomysł się liczy, pomysł, plan i czas odpowiedni. Co do czasu, lepszego pan nie uświadczy. Plan i pomysł mam już od dawna gotowy. Szczegółów nie zdradzę, nie teraz. Ale myślę że jestem na dobrej drodze. Dzięki panu mam to, czego mi brakowało, mam środki. Pewnie się więcej nie spotkamy. Ale myślę że jeszcze pan o mnie usłyszy.

Reklama

27 KOMENTARZE

  1. Omal nie przegapiłam Twojego
    Omal nie przegapiłam Twojego tekstu. Myślałam, że przeczytałam wszystkie konkursowe. Wiesz co? Możesz Ty sobie być jaki tam chcesz, to apropos bez s dzisiejszej wymiany zdań, ale piszesz świetnie.:) Jak dołożyć do tego sugerowany urok osobisty to…;)