Reklama

Krzysztof Osiejuk, w okularkach z “One dollar store”, z banderowskim spojrzeniem:

http://lt-lt.facebook.com/people/Krzysztof-Osiejuk/100000027978577

Reklama

Cyt. za Ojczyzna.pl


Krzysztof Osiejuk, w okularkach z “One dollar store”, z banderowskim spojrzeniem:

http://lt-lt.facebook.com/people/Krzysztof-Osiejuk/100000027978577

Cyt. za Ojczyzna.pl

(…) A przede wszystkim:

1. – Toyah, czyli Krzysztof Osiejuk, nie dowiedział się po raz pierwszy o Liście Otwartym podpisanym przez prof. Rafała Brodę i kapitana Zbigniewa Sulatyckiego od swojej córki, która przypadkowo przeglądała Internet. Dowiedział się tego ode mnie, z maila, który otrzymali również m.in blogger Free Your Mind (FYM, Tyran) – szef portalu POLIS, oraz p. Maryla z Blogmedia24 – dnia 26 lutego b.r.

2. – Krzysztof Osiejuk wbrew swoim zapewnieniom, że nie prosił nikogo o zamieszczenie jego nazwiska na liście sygnatariuszy Listu Otwartego, tego samego dnia po otrzymaniu mojego maila, wysłał do osoby zbierającej podpisy mail o tej treści:

——
From: Osiejuk
Date: 2009/2/26
Subject: podpisy
To:

Bardzo proszę. Krzysztof Osiejuk z rodziną. Żona Małgorzata, syn
Antoni, córka Hanna.
Pozdrawiam,
K.

Toyah i jego drużyna

3 maja b.r. ukazał się na stronie Salonu24 artykuł blogiera o ksywce/nicku TOYAH, pod tytułem “Beznadziejny dowcip z Brodą”.
http://toyah.salon24.pl/103808,beznadziejny-dowcip-z-broda

Artykuł ten to wyjątkowo brutalny i podły atak na prof. Rafała Brodę, oraz inicjatywę, której prof. Broda był współorganizatorem – listem otwartym do premiera Tuska, oraz marszałków Sejmu i Senatu – “Przestańcie szkodzić Polsce”.
http://www.my-narod.4w3.pl/

W swoim tekście, a także w dyskusji pod tekstem, blogger Toyah wraz z grupką swoich zwolenników, święcie oburzony, oskarżył prof. Rafała Brodę o to, że ten zamieścił w publicznie dostępnym zbiorze sygnatariuszy listu “Przestańcie szkodzić Polsce”, bez wiedzy i zgody zainteresowanego – nazwiska i imiona jego całej rodziny. Z nielicznymi wyjątkami wszyscy komentatorzy przyjęli wersję Toyaha jako prawdziwą, a zaprzeczenie prof. Brody zostało kompletnie zlekceważone. Lista sygnatariuszy rzeczywiście była odczytana w Radio Maryja i zamieszczona na stronie internetowej RM, opublikowana w Naszym Dzienniku i w kilku innych miejscach, następnie – wraz z tekstem Listu Otwartego – powielona przez anonimowych Internautów w co najmniej kilkunastu różnych forach i grupach dyskusyjnych.

Na liście nr.1, w pozycji 142, znalazł się wpis: Krzysztof, Małgorzata, Antoni i Hanna Osiejuk. (ujawniam te dane, ponieważ nazwisko Krzysztofa Osiejuka jest od jakiegoś czasu znane publicznie).

Prof. Broda nie uczestniczył w przygotowaniu listy nr 1. Co więcej, musiał cierpliwie czekać na wyjaśnienie sprawy do powrotu (12 maja) z Polski do Kanady głównego organizatora tej pierwszej akcji zbierania podpisów.

Kilka dni później, (co niestety wykluczyło nadzieje wielu zaskoczonych artykułem, że być może tekst w Salonie 24 był napisany pod wpływem chwilowego zdenerwowania), Toyah zamieścił następny paszkwil, bardzo podobny w tonie i treści do pierwszego i równie obraźliwy, na stronie internetowej jednego ze swoich zwolenników/współpracowników, bloggera o nicku “Free Your Mind” – “POLIS”, w dziale …. gospoda, pod tytułem “Idą Ruskie”.
http://polis2008.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=347:id-ruskie&catid=98:gospoda-pod-pijanym-rycerzem&Itemid=167

W odpowiedzi na napastliwy paszkwil Toyaha, prof. Broda odpowiedział m.in:

“Pan, albo jest prowokatorem, albo z gatunku tych co: “takie widzi świata koło, jakie tępymi zakreśla oczy”.
W tym drugim przypadku jestem pewien, że dożyję czasu, gdy Pan będzie się bardzo wstydził za ten tekst. A teraz nie dam się głębiej wciągnąć”

Tak wyglądają fakty dostępne wszystkim. Teraz fakty, które były znane nielicznym, oraz te, które zostały wyjaśnione dopiero po 12 maja.

A przede wszystkim:

1. – Toyah, czyli Krzysztof Osiejuk, nie dowiedział się po raz pierwszy o Liście Otwartym podpisanym przez prof. Rafała Brodę i kapitana Zbigniewa Sulatyckiego od swojej córki, która przypadkowo przeglądała Internet. Dowiedział się tego ode mnie, z maila, który otrzymali również m.in blogger Free Your Mind (FYM, Tyran) – szef portalu POLIS, oraz p. Maryla z Blogmedia24 – dnia 26 lutego b.r.

2. – Krzysztof Osiejuk wbrew swoim zapewnieniom, że nie prosił nikogo o zamieszczenie jego nazwiska na liście sygnatariuszy Listu Otwartego, tego samego dnia po otrzymaniu mojego maila, wysłał do osoby zbierającej podpisy mail o tej treści:

——
From: Osiejuk
Date: 2009/2/26
Subject: podpisy
To:

Bardzo proszę. Krzysztof Osiejuk z rodziną. Żona Małgorzata, syn
Antoni, córka Hanna.
Pozdrawiam,
K.
——

Oczywiście pisząc ten tekst, dysponuję PEŁNĄ DOKUMENTACJĄ na temat powyższej korespondencji.

Na tej podstawie stwierdzam:

BLOGGER TOYAH, CZYLI KRZYSZTOF OSIEJUK – ŚWIADOMIE KŁAMAŁ!

CZYNIŁ TO WIELOKROTNIE, W SOBIE TYLKO WIADOMYM CELU.

NA TYCH KŁAMSTWACH OPARŁ CAŁĄ LAWINĘ FAŁSZYWYCH OSKARŻEŃ POD ADRESEM PROF.BRODY I BYŁ W TYM WSPIERANY PRZEZ LICZNĄ GRUPĘ BEZTROSKICH(?) KOMENTATORÓW.

Toyah kłamał we wszystkich swoich tekstach na powyższy temat. Oprócz kłamstw, Krzysztof Osiejuk wraz ze swoją drużyną posunął się do publicznego rzucania niezwykle obraźliwych epitetów i niepopartych niczym oszczerstw wobec jednego ze znakomitych polskich uczonych o międzynarodowej renomie, otwartego na sprawy publiczne, prawego patrioty, i wreszcie – mojego Przyjaciela, za którego uczciwość nie tylko ja, ale mnóstwo Polaków może zaręczyć bez wahania.

Hunwejbini Krzysztofa Osiejuka nie oszczędzali nikogo. Obrzucili błotem nawet człowieka, który dla dobra sprawy stworzył inicjatywie “Przestańcie szkodzić Polsce”, z własnych środków, stronę internetową “My – Naród”. Obrzucili błotem dziesiątki tysięcy sygnatariuszy Listu. Obrzucili błotem Radio Maryja. Obrzucili błotem tę wspaniałą akcję zbierania podpisów pod listem do trzech niszczycieli Polski. Zastosowali psychiczny terror wobec bloggerów, którzy nie chcieli przyjąć ich metod działania. W końcu obrzucili błotem i mnie, bo broniłem człowieka, który dla Polski zrobił o wiele więcej, niż wszyscy blogerzy razem wzięci. I nigdy Polsce nie szkodził.

Kim są ci “hunwejbini”?

Dzisiaj wymienię tylko niektóre pseudonimy, pod osłoną których funkcjonują w Internecie:

Toyah, FYM, Strzałka, Alpha-Alpha – na stronie POLIS.
Toyah, Godziemba, LEMMING, Traube, Alpha-Alpha – na stronie Salon24
Toyah, FYM, Errata, Anita_C, ckwadrat, Traube, Bernard, Sceptyk – na stronie BlogMedia24

Nadchodzi czas, kiedy musimy zacząć odróżniać pomiędzy tymi, którzy działają świadomie, i tymi, którym nie starcza rozumu, wiedzy i przyzwoitości. Po tym, co się stało, trudno nie zaliczyć Krzysztofa Osiejuka vel Toyaha do tej pierwszej kategorii.

Zbigniew Łabędzki
Ojczyzna.pl

Ojczyzna.pl

R.Broda –zapisek152 – 5 maja 2009

Prawda o człowieku często ujawnia się jako rezultat upojenia ,

W poprzednim tekście krótko wyjaśniłem dwie przyczyny, które spowodowały wyraźne osłabienie mojej aktywności w pisaniu Zapisków. Obie wyczerpują cały wolny czas, którym dysponuję. Obie też dotyczą ważnych spraw i są źródłem osobistej satysfakcji, ale też dostarczają całkiem nieoczekiwanych i przykrych emocji.
W dyskusji, która rozwinęła się w POLIS w związku z moim tekstem o lustracji, zetknąłem się nie tylko z całkowitym niezrozumieniem jego przesłania, ale też doświadczyłem wyjątkowego sposobu prowadzenia polemiki, w której wszyscy interlokutorzy kompletnie lekceważyli moje rzeczywiste tezy i argumenty, by uporczywie bombardować mnie swoimi wyobrażeniami o nich. Zmęczyła mnie ta niezdolność do merytorycznej rozmowy, mimo że tekst pisany powinien ułatwiać rzetelne podejście, gdy można wielokrotnie powrócić do zapisanych słów. Zmęczyła mnie i pożegnałem się z POLIS, by czekać na chwilę gorzkiej satysfakcji, gdy sprawy się ostatecznie wyjaśnią.
Druga przyczyna to kosztująca wiele wysiłku akcja rejestracji poparcia dla listu otwartego “Przestańcie szkodzić Polsce”. Nie tłumaczę, o co chodzi, bo także na portalu Ojczyzna każdy może znaleźć w miarę wyczerpujące informacje. Masowe i wciąż utrzymujące się tempo zgłaszania nowych sygnatariuszy, a także towarzyszące im listy, których fragmenty zdarza mi się odczytywać na antenie Radia Maryja, powoli stają się zjawiskiem socjologicznym, które zdaje się być znakiem czasu. Pracuję nad analizą tego zjawiska i mogę już teraz zapowiedzieć bardzo ciekawe wyniki, które podważą wiele obiegowych opinii.
Dzisiaj chcę opowiedzieć o ciemnej stronie mojego zaangażowania, tzn. o przykrych incydentach, które mnie z tego powodu dotykają, a właściwie o jednym incydencie, którego autorem jest bloger o pseudonimie Toyah – od wczoraj wiem, że jego prawdziwe imię i nazwisko brzmi Krzysztof Osiejuk.
Najpierw jednak poprzedzę opis tego incydentu zdementowaniem głównej informacji, którą Toyah najwyraźniej chciał przekazać publicznej opinii internautów. Otóż listy sygnatariuszy, które podajemy są wyjątkowo rzetelne. Jeżeli zdarzają się sporadycznie przypadki intruzów, którzy chcą przeszkodzić w akcji, to są one dość szybko identyfikowane. Możliwości intruzów są większe w przypadku automatycznej rejestracji na stronie My-Naród przeznaczonej wyłącznie dla tej akcji, a praktycznie minimalne przy “ręcznej rejestracji” za pośrednictwem poczty zwykłej i elektronicznej. Listy sygnatariuszy są całkowicie autentyczne. Zapewne uczciwość w takim działaniu jest poza skalą wyobrażeń Toyaha, któremu najwyraźniej cała ta akcja przeszkadza.
Zdarzyło się, że przez 36 godzin sprzymierzeńcem Toyaha była grupa Onet, kocernu ITI, która usunęła mój adres i zablokowała kilkaset zgłoszeń. Moja publiczna reakcja spowodowała cofnięcie blokady, a ślady tego incydentu są także dostępne na portalu Ojczyzna.
Drobne “warknięcie” Toyaha pod moim adresem w krótkiej wymianie z komentatorem “never06” w Salonie24, było zaledwie zapowiedzią generalnego uderzenia, które nastąpiło w jego wpisie pt. “Beznadziejny dowcip z Brodą” z dnia 3 maja o godz. 15:41. Mam wrażenie, że wybór narodowego święta na tę okazję, był starannie przemyślanym wyborem.
Toyah opisał historyjkę, jak nagle jego córka odkryła, że jest na liście sygnatariuszy, a obok niej jest również jej brat, tata, a nawet mama, mimo że nikt z nich nigdy nie zgłaszał chęci podpisania takiego listu. Na bazie tego odkrycia, puścił wodze wyobraźni i wysmarował obszerny, pełen insynuacji obraźliwy tekst o mnie, wnioskując nawet, że to ja, lub “moi ludzie” rozszyfrowali nick Toyah, a nawet zidentyfikowali całą jego rodzinę. Każdy może znaleźć ten tekst, który w zetknięciu z prawdą stał się świadectwem upadku człowieka. Nie odniosę się do żadnego z zarzutów, bo nie zasługuje na to człowiek, który nie zadał sobie minimalnego trudu, by dowiedzieć się kim jest “niejaki prof. dr hab. Rafał Broda”. Miał pełne możliwości, by to zrobić, bo w przeciwieństwie do niego nigdy niczego nie ukrywałem i jestem “otwartą kartą” dla każdego, kto chce się dowiedzieć. Może się dowiedzieć zarówno o moim życiorysie, o życiu zawodowym, o dotychczasowej działalności publicznej, a nawet detalicznie o moich poglądach z ostatnich trzech lat, gdy w Zapiskach przekazywałem na bieżąco moje refleksje na temat różnych wydarzeń.
Dlatego w łagodnej formie, w krótkim wpisie pod jego tekstem, do którego poczułem się zmuszony, zaprzeczyłem jego insynuacji i przypisałem mu dobrze oddający jego podejście cytat z “Ody do młodości”. Jednocześnie zasygnalizowałem trudność, wobec której stanąłem ze sprawdzeniem jego przypadku, gdy nie znam jego nazwiska. Ze zdziwieniem wczoraj odkryłem, że na portalu Ojczyzna rzeczywiście obok pseudonimu Toyah, jest nazwisko Krzysztof Osiejuk, a nawet zdjęcie blogera. Podobno ta identyfikacja jest już od dawna umieszczona, ale nigdy do mnie ten mało istotny szczegół nie dotarł. Sprawdziłem listy i z najwyższym zdumieniem odkryłem, że cztery imiona z nazwiskiem Osiejuk są na pierwszej liście sygnatariuszy.
Nie zajmowałem się zbieraniem poparcia pierwszych sygnatariuszy listu, wśród których ok. 3/4 byli ludzie z Polonii. Nie wiem na jakiej podstawie na poz.142 tej list znalazła się rodzina Osiejuków, mam nadzieję, że uda się to w pełni wyjaśnić w kontakcie z Polakami z Kanady, którzy w głównej mierze te listy kompletowali. Dzisiaj mogę tylko zwrócić uwagę na dziwne okoliczności działania pana Osiejuka.
Pierwsza lista była drukowana wraz z oryginalnym listem już 5 marca br. w Naszym Dzienniku i pełne informacje łącznie z kompletną listą sygnatariuszy były wielokrotnie przeze mnie odczytywane w Radio Maryja. Jak to się stało, że dopiero 3 maja córka Toyaha, całkiem przypadkowo dokonała tego strasznego odkrycia. Dalej Toyah domyśla się i wielokrotnie to powtarza, że chcieliśmy uświetnić listę i zwiększyć jej liczebność o 4 osoby z ich rodziny. Warto przejrzeć tę listę w całości i uświadomić sobie jak wielką wartością, godną wszelkiego wysiłku i pracy agentów, było umieszczenie tam tych właśnie czterech imion i nazwiska.

Bardzo liczę na pełne wyjaśnienie tej sprawy, ale nie oczekuję żadnych przeprosin od Toyaha. W gruncie rzeczy nie mam żadnej ochoty, by rozpoznawał swój błąd przez analizę mojej postaci, nie chcę by mnie nawet całkiem pośrednio dotykał swoimi analizami. Wolę to paskudne zło obrócić w Dobro.
Mianowicie, mimo woli, przypadek ten dostarcza argumentu dla mojego stanowiska w dwóch dyskusjach na terenie POLIS, w których uczestniczyłem. W pierwszej, na temat blogosfery, gdy napięcie wzrosło po wymianie uwag na temat anonimowości blogerów. Przypadek Toyaha pokazuje, jak anonimowy bloger może wprowadzić w błąd czytelnika swoimi tekstami, ukrywającymi prawdę o nim samym. Toyah pisze świetne teksty, z większością z nich się zgadzam, ale moim zdaniem, po zerwaniu maski okazało się, że jest nieuczciwym człowiekiem. Potakujący komentatorzy i rosnąca popularność powodują stan upojenia sukcesami, w którym człowiek może utracić kontrolę i ujawnić kawałek istotnej prawdy o sobie; tak jak zamroczony alkoholem często ukazuje swoją prawdziwą naturę. Nie jest więc dziwne, że Toyach kolejny (a więc już poza okresem emocji związanej z owym odkryciem) obraźliwy tekst o mnie umieścił na POLIS – ….. w gospodzie.
Druga dyskusja, ta o lustracji, też zyskała ciekawy przykład, jak można bez dociekania prawdy opluć niewinnego człowieka i jak trudno się bronić. Teraz jeszcze lepiej mogę się wczuć w dramat abp.S.Wielgusa. Sfory takich hunwejbinów czekają właśnie na pełne otwarcie archiwów. Wierzę, że wyzwalająca moc prawdy i tak wszystko wyprostuje.

Ojczyzna.pl

15 czerwca 2009 – 154

Warto oczyszczać przestrzeń publiczną (zdemaskowanie blogera Toyaha)

Dawno temu, w czasach PRL, próbowałem uświadomić znajomym Amerykanom, jak trudno jest pracować dla własnego Kraju, gdy rządzący skinieniem ręki mogą zniszczyć każdą pozytywną inicjatywę i często czynią tak nawet wbrew własnym interesom. Zrezygnowałem z tych prób, gdy usłyszałem słowa: ” Przecież macie w Polsce wybory, więc dlaczego wy ich wybieracie?” W tamtym czasie naiwność pytania była tak absurdalna, że odbierała zdolność do wyjaśnienia przyczyn tego paradoksu ludziom, którzy nigdy nie zetknęli się z systemem opartym w każdym swoim elemencie na kłamstwie.

Dzisiaj to pytanie zdaje się być o wiele mniej absurdalne, ale odpowiedź na nie jeszcze trudniejsza. Czy można w prosty sposób wyjaśnić paradoks, że Polacy w wyborach przekazują władzę ludziom, którzy działają na ich szkodę?

Nie podejmę się poszukiwania pełnej odpowiedzi na to pytanie, bo zbyt wiele fragmentów składa się na zjawisko, które sprawia wrażenie samobójczego chocholego tańca Polaków na przełomie wieków. Zwrócę dzisiaj uwagę tylko na jeden specyficzny element, który w istotny sposób przyczynia się do złożonej sytuacji. Chodzi o te wszystkie działania różnych ludzi, którzy w sposób świadomy poszerzają stan chaosu w sferze publicznej i utrudniają jednoczenie się Narodu wokół inicjatyw próbujących organizować i porządkować życie społeczno-polityczne. Mamy do czynienia ze skrupulatnie wykonywaną operacją ciągłej dywersji, w której wyspecjalizowani ludzie starają się stłumić w zarodku każdą inicjatywę i skompromitować każdą osobę, która mogłaby wpłynąć na zmianę sytuacji i powstrzymanie rozwiniętego już procesu niszczenia Polski. Zdołano wytworzyć atmosferę potężnej nieufności, w której otwarło się pole dla działania łajdaków, prowadzących bezkarnie swoją dywersję i nie ponoszących żadnej odpowiedzialności za czyny, nawet gdy w szczęśliwym zbiegu okoliczności udało się tę dywersję wykazać bez żadnych wątpliwości. To wszystko odbywa się w sferze publicznej i dysponujemy już rozpoznaniem całej galerii zorganizowanych środowisk medialnych, indywidualnych publicystów i komentatorów wypełniających bez reszty przestrzeń publiczną, którzy pracują od wielu lat i są sowicie opłacani za wprowadzanie zamętu i niszczenie ludzi, ujawniających choćby symptomy pożyteczności.

Nowy fragment przestrzeni publicznej, jakim jest blogosfera i generalnie sieć internetowa, jest komfortowym miejscem dla prowadzenia takiej dywersji. Sprzyja temu łatwość, z jaką szarlatan, hochsztapler, czy właśnie dywersant, może zdobyć poklask i uznanie wyłącznie na podstawie pisanych tekstów, najczęściej anonimowych, bez konieczności wsparcia słów jakimkolwiek dotychczasowym dorobkiem, czy świadectwem wcześniejszych działań. Otwiera to szczególnie żyzne pole dla intryg, plotek i oskarżeń, którymi można opleść każdą ofiarę i skompromitować każde działanie zanim ma szansę się rozwinąć.

Rzadko się zdarza, by udało się takich agentów dywersji zidentyfikować i ujawnić na podstawie niezbitych faktów. Jeszcze trudniej jest ustalić i wykazać, że być może działają oni w szerszym porozumieniu, lub na czyjeś zlecenie. W ostateczności ocenę każdego bulwersującego faktu można prawie zawsze sprowadzić do uznania go za incydentalne zdarzenie, czy też stwierdzić, że mamy do czynienia z nieszkodliwym głupcem pełniącym rolę “pożytecznego idioty”. Gdy jednak splot zdarzeń nie pozostawia zbyt wiele miejsca na takie interpretacje, to warto takie odkrycia jak najszerzej ujawniać i mocno akcentować, by w miarę możności uwalniać sferę publiczną od ponurych postaci, które wcale nie mają zamiaru zaprzestać niegodnych praktyk.

Z tego właśnie powodu, a nie dla wątpliwej satysfakcji odpłaty za trzy tygodnie infamii, jaką mi zaserwowano, pragnę jeszcze raz zaakcentować i nagłośnić przypadek Krzysztofa Osiejuka, który jest, moim zdaniem, agentem wpływu działającym pod pseudonimem Toyah na obszarze wspomnianej wyżej dywersji w przestrzeni blogosfery.

Powracam do tego, bo wcześniej obiecałem, że sprawa nie jest zakończona. Powracam także, bo już całkiem na chłodno zanalizowałem cały przebieg wydarzeń związanych ze sprawą, a podsumowanych w swym głównym wymiarze w relacji red. Z.Łabędzkiego “Toyach i jego drużyna” i doszedłem do wniosku, że cała ta akcja nie była żadnym błędem, czy wypadkiem przy “blogerskiej” pracy, ale była działaniem o starannie przemyślanym celu. Powracam także dlatego, że w wydarzeniach uczestniczyło wielu internetowych komentatorów, którzy tak jak główny winowajca, po ujawnieniu wstydliwych faktów dokumentujących jego prowokację, strzepnęli z siebie wszelką winę, zapomnieli o sprawie i bawią się dalej. Prowokator pod tym samym pseudonimem Toyah pisze kolejne teksty, a grono klakierów mlaska z zachwytu i przybiera maski sprawiedliwych, niezależnych i uczciwych obserwatorów wydarzeń, uznając o dziwo swoją moralność i etykę za lepszą od ludzi piszących pod własnymi nazwiskami.

Przypomnę więc krótko istotę prowokacji i podam argumenty uzasadniające moją ocenę jej prawdziwych celów. Wreszcie, wzbogacony doświadczeniem płynącym z prowokacji, nawiążę do moich utarczek w debatach na stronie POLIS ze środowiskiem związanym co najmniej taktycznie w tej akcji z prowokatorem.

Chronologicznie i w skrócie sprawa prowokacji wyglądała następująco:

K.Osiejuk – znany jako bloger Toyah, piszący dość oryginalne i ciekawe teksty, miał od dłuższego czasu swoje miejsce, także dzięki mojej rekomendacji, na portalu Ojczyzna.pl. Właśnie z tego powodu znalazł się pośród tych osób, które red. Zbigniew Łabędzki poinformował o inicjatywie listu otwartego “Przestańcie szkodzić Polsce” skierowanego przeze mnie i kpt. Z.Sulatyckiego do Premiera Tuska i marszałków Sejmu i Senatu, a także o możliwości dołączenia swojego podpisu pod podanym mailowym adresem w Kanadzie. W tym samym dniu zgłosił on siebie, żonę, córkę i syna w bezpośredniej korespondencji na wskazany adres, po czym spokojnie przyglądał się rozwojowi sytuacji. Po dwóch miesiącach, gdy akcja zbierania podpisów pod listem rozwinęła się do niezwykłych w takich przypadkach rozmiarów i przekroczyła liczbę 10 tysięcy sygnatariuszy, postanowił działać. Napisał na swoim blogu tekst zatytułowany “Beznadziejny dowcip z Brodą”, w którym wbrew znanej sobie “z pierwszej ręki” prawdzie, zarzucił mi samowolne umieszczenie, bez jego wiedzy i zgody, podpisów swojej czteroosobowej rodziny wśród sygnatariuszy listu otwartego. Opatrując tekst dramatyczną historią o odkryciu tego bezeceństwa przez jego dotkniętą do żywego córkę, powtarzał wielokrotnie ten motyw, podsycany chórem równie oburzonych komentatorów, którzy nie szczędzili mi najbardziej niewybrednych razów i obelg. W krótkiej notce, skierowanej wprost do niego, zaprzeczyłem oskarżeniom i oświadczyłem, że są dwie alternatywy, albo jest głupcem, albo prowokatorem – nie miałem wtedy pojęcia, że obie oceny nie są alternatywne, bo są jednocześnie prawdziwe. Trzeba być wyjątkowo bezczelnym prowokatorem, by samemu zgłosić swoją rodzinę, jako popierających list, a następnie oskarżać o to organizatorów akcji, ale trzeba być wyjątkowo głupim prowokatorem, by zakładać, że oryginał zgłoszenia nie będzie zachowany, lub będzie niedostępny dla inicjatorów listu.

Mijały dni i tygodnie, zanim się to wszystko wyjaśniło, w których bloger Toyah, powtarzając swoją wersję, używał jej jako kanwy do najcięższych oskarżeń pod moim adresem, od zarzutu moich powiązań i działań na rzecz Rosji, do bycia narodowcem, rozbijającym prawicę, wrogiem Kaczyńskich i PiSu. Równolegle, i to było chyba najważniejsze w jego prowokacji, usilnie starał się zdeprecjonować i ośmieszyć akcję zbierania podpisów pod listem otwartym przez wprowadzenie w obieg insynuacji, że jej inicjatorzy wstawiają fikcyjne nazwiska na listę sygnatariuszy, tak jak to “odkrył” w przypadku swojej rodziny. Pośród wtórujących mu komentatorów znalazło się jednak kilku wątpiących i sugerujących wyjaśnienie sprawy bezpośrednio ze mną. Domyślali się jakiegoś nieporozumienia, lub złośliwego żartu kogoś z zewnątrz, ale prawdopodobnie nikt z nich nawet nie przypuszczał, że Toyah sam mógł spreparować taką mistyfikację.

Te sugestie i wątpliwości w żaden sposób nie “odświeżyły” pamięci prowokatora, który trwał do końca przy swojej opowieści. Także wtedy, gdy już otrzymał sygnał, że są ślady dokumentujące prawdę, próbował jeszcze rozmydlić sprawę obciążając red. Z.Łabędzkiego rzekomym zgłoszeniem rodziny Osiejuków do listy sygnatariuszy.

Ojczyzna.pl

Dopiero wtedy, gdy przyparty do muru publicznie przedstawioną kopią własnego maila, w którym osobiście zgłosił swoją rodzinę do grona sygnatariuszy, znalazł się w sytuacji bez wyjścia, obrócił wszystko w rozpaczliwą wersję samokrytyki wyrażoną w szczególnym stylu w dyskusji pod tym samym blogiem z 15 maja, ale trzy dni później, w odpowiedzi red. Z.Łabędzkiemu:

Przytoczyłem tę wypowiedź Toyaha w całości, bo dobrze oddaje ona jego styl, a także odsłania specyficzny sposób obrony, gdy lekceważące przyznanie się do winy i obrócenie wszystkiego w niepoważny incydent wynikający jakoby z kłopotliwych “starczych ułomności”, zamienia się w ostry atak podkreślający wcześniejsze oskarżenia. Taka obrona jest charakterystyczna dla ludzi pozbawionych normalnych ludzkich cech, dla bojowników spełniających ściśle wyznaczone zadania, zwłaszcza takie zadania, które otrzymują do wykonania agenci wpływu. Nawet w przypadku wpadki, ludziom poddanym manipulacyjnym działaniom w sferze informacji trzeba pozostawić wrażenie, że to, co im zaszczepiono w mózgach pozostaje i tak w znacznej mierze ważne. Tak postąpił Toyah, a moja blisko miesięczna obserwacja zachowania obiektów jego manipulacji, a więc tych środowisk internautów, w których on funkcjonuje, wykazała, że mu się to w znacznym stopniu udało.

W tej sytuacji muszę wykrzyczeć moje rozczarowanie faktycznym brakiem odpowiedniej reakcji tego środowiska na ujawniony postępek.

Panie i Panowie! Wam w większości ta sprawa wydaje się w ogóle nie mącić dobrego samopoczucia, przyklaskujecie dalej tekstom Toyaha, sami piszecie teksty pełne bezkrytycznego zachwytu nad takimi jak on anonimowymi blogerami, którzy podobno walczą o prawdziwą informację, są niezależni, uczciwi, głęboko moralni i generalnie pożyteczni dla Polski.

Tymczasem jesteście wodzeni za nos przez tekściarzy – agentów wpływu, którzy cały czas robią swoją robotę i żerują na tych głupcach, którym imponuje fakt, że mogą zamieścić parę własnych słów w udawanej rozmowie o Polsce i nawet są czytani, a nawet mogą brać udział w “rozmowie”, mimo że kwalifikacje do takiego udziału bywają całkiem marne.

Uważam, że bloger Toyah jest agentem wpływu. Ze wstydem przyznaję, że sam dałem się początkowo nabrać na jego teksty, w których często odnajdywałem wnikliwe obserwacje, wrażliwość, zaangażowanie i budzącą sympatię otwartość i naturalność. Jednak zanim jeszcze dotknęła mnie jego prowokacja, zauważyłem ślad czegoś zgoła innego w jego pisaniu, jakieś drugie dno, z którego od czasu do czasu eksplodowała zupełnie nieoczekiwana wulgarność i skłonność do rzucania łatwych obelg na ludzi. Także motyw własnych dzieci, które tak beztrosko przywołuje w stylu swojej narracji, czy kokieteryjne udawanie naiwności, przecież całkiem niewiarygodnej w zestawieniu z dobrym samopoczuciem oprycha bijącego po twarzy, mówią o tym, że jedno z tych obliczy jest udawane.

Jestem najgłębiej przekonany, że to oblicze, w którym Toyah przedstawia się jako bezgranicznie roztargniony myśliciel, jest maską. Gdyby tak nie było, reakcja po wyjaśnieniu sprawy byłaby całkiem inna. Winowajca by się zawstydził i na długo zamilkł, a później skupiłby się na reperowaniu swojego autorytetu u własnej córki i rodziny, a jeszcze później zastanowiłby się jak całą rzecz naprawić. W rzeczywistości zachował się dokładnie odwrotnie, pisał tekst za tekstem, aby zatuszować sprawę, a po paru tygodniach powrócił do starego stylu, nawet do tych samych zwyczajów powoływania się w nowych narracjach na własne dzieci. Nie musiał się już tłumaczyć, bo świat internautów tylko całkiem sporadycznie i bez dociekań nawiązywał do sprawy, zadowalając się uwagą na odczepne, że “sprawa jest już wyjaśniona”.

Powracając wielokrotnie do jego wypowiedzi w trakcie kilku tygodni prowokacji, widać wyraźnie dobrze przemyślane działanie, bez żadnych wahań, bez chwili refleksji, ostro i dosadnie według wyznaczonego celu: zniszczyć Brodę, uderzyć w akcję “Przestańcie szkodzić Polsce”. Nic się nie udało, ale fakt, że totalny bojkot akcji we wszystkich mediach znalazł także współpracowników w blogosferze, jest dość znamienny. Było kilka prób informacji o akcji podpisów pod listem otwartym – wszystkie zostały szybko stłumione – można pogratulować tego “sukcesu”. Jako gorzką pigułkę dla agenta wpływu i ofiar tego wpływu podam informację, że akcja dalej dobrze się rozwija poza mediami i blogosferą, a podpisów zebrano już 25 tysięcy, a szczególnie interesujący element akcji, jakim są towarzyszące poparciu listy, będą przechowane jako świadectwo czasu.

Wreszcie ostatni i niemniej ważny wątek stawiający pytanie: czy K.Osiejuk działa sam?

Z całą pewnością nie działa sam, a końcowy fragment jego wyżej cytowanej ostatniej wypowiedzi nawiązuje do środowiska POLIS i mówi wprost o ścisłych związkach z tym środowiskiem, udokumentowanych nawet użyciem formy “my”. Może najwyraźniejszym fragmentem współpracy POLIS z prowokacją Toyaha było zamieszczenie jego tekstu “Idą ruskie” (to o mnie), a także kilku niewybrednych komentarzy pod nim. Tekst ten został zresztą usunięty ze strony głównej witryny POLIS, gdy gmach prowokacji autora runął, ale jest wciąż dostępny z portalu Ojczyzna.pl. Można się tam zapoznać z dalszym etapem działań agenta wpływu, uznanym za swojego przez autorów POLIS (miasta Pana Cogito?), w którym nazwanie mojego artykułu o lustracji “ubeckim tekstem” był tylko przedpolem do serii innych insynuacji.

Tutaj dochodzimy do innej niebanalnej postaci, którym jest anonimowy dla mnie twórca POLIS, występujący od dawna na Salonie24 i w innych miejscach pod pseudonimem Free Your Mind (FYM). Także on zwrócił moją uwagę ciekawymi tekstami i zabłysnął w blogosferze jako wnikliwy komentator. Także on jednak musi być oceniany bardziej na podstawie czynów, niż słów, które pisze. Również w tym przypadku doznałem wielkiego rozczarowania, gdy rozpoznałem czyny.

Oszczędzę czytelnikowi szerszego omówienia moich doświadczeń na terenie POLIS, bo wymagałoby to wejścia w dwie dyskusje, w których tam wziąłem udział.

Wtedy, w czasie kompletnie jałowych dyskusji zastanawiałem się czy mam do czynienia z ludźmi słabo myślącymi, czy ze złą wolą – dzisiaj myślę, że raczej z tą drugą alternatywą. W sumie, w obu dyskusjach nie było ze strony interlokutorów wejścia w meritum sprawy, było ustawiczne zniekształcanie moich tez i wielkie udawanie udziału w debacie, by uderzać kompletnie nieadekwatnymi i wymyślonymi zarzutami i podnosić temperaturę insynuacjami. Nie pchałem się do tych debat, a raczej zostałem w nie wciągnięty, pewnie już z tym przemyślanym zamiarem, by próbować mnie skompromitować. Każdy, komu wystarczy cierpliwości może sam prześledzić te słowne utarczki.

Jedną rzecz wszakże podkreślę, bo wiąże się ściśle z wykonywaniem zadania przez agenta wpływu Toyaha. Mianowicie to główny autor POLIS – FYM pierwszy rzucił sugestię o mnie, jako o ruskim agencie. Zrobił to w subtelny, ale łatwy do wychwycenia sposób, gdy w kolejnej wymianie komentarzy o mnie z innym uczestnikiem dyskusji, z głupia frant rzucił uwagę, że warto by zajrzeć w archiwa moskiewskie. Ten “odkrywczy i jakże przełomowy” pomysł, który wcześniej nikomu nie wpadł do głowy, został skwapliwie podchwycony i miał niedwuznacznie sugerować, że być może znajdą się tam w Moskwie ciekawe informacje na temat Rafała Brody. Rozwinął to bardziej bezpośrednio Toyah w swojej prowokacji, który wtedy właśnie, dziwnym zbiegiem okoliczności, pojawił się w debacie o lustracji, w gronie moich “polemistów” tak mało rozumiejących dzisiejsze prawdziwe zagrożenia.

Gdyby brać dosłownie te podejrzenia o szerszym wymiarze agentury wpływu w blogosferze trzeba by uznać FYMa za prowadzącego Toyaha. Łatwo zauważyć ich dzisiejszą wzajemną współpracę w blogosferze, która rozwija się mimo znanej FYMowi wpadki kompana. Jest oczywiste, że mu ta wpadka nie przeszkadza, nie przeszkadza mu też ta “belka w oku”, by pisać kolejne wzniosłe teksty o blogosferze.

Przecież to wszystko dotyczy zagrożeń związanych ze złym używaniem narzędzia, jakim jest przestrzeń internetowa. Jeśli ta przestrzeń zostanie opanowana przez ludzi takich jak Osiejuk, to biada nam wszystkim

Reklama

2 KOMENTARZE