Reklama

1. Włodzimierz Szymanowicz


1. Włodzimierz Szymanowicz

Reklama

Na marginesie wczorajszej dyskusji u laudatego o Jacku Kaczmarskim pozwoliłem sobie na zamieszczenie glossy, która przeszła prawie niezauważona. Zdawałem sobie sprawę, że moja decyzja była tyleż spontaniczna, co głupia, choćby dlatego, że temperatura, do jakiej dochodzą spory na krótko przed północą, i tak nie pozwoliłaby nikomu wykrzesanie koniecznej energii, żeby wczytywać się i łamać sobie głowę nad wierszami w rodzaju ?Zimowego sztafażu?.

W takich chwilach nikt już nie czyta, tylko pisze ? najczęściej to, co sam napisał. Zła pora na dobrą poezję. Wiedziałem, że nie zmieni tego nawet znakomita i przejrzyście napisana notka Włodzimierza Holsztyńskiego, którą go opatrzyłem

Dlatego dzisiaj wracam do tej sprawy, czyli do ?Zimowego sztafażu?. Żeby wytłumaczyć się z mojej północnej decyzji i uratować wiersz, który na brak uwagi nie zasłużył. Umieściłem go między innymi dlatego, żeby przypomnieć postać Włodzimierza Szymanowicza, zaliczanego do grona ?poetów przeklętych?.

Szymanowicz nie żyje. I to od lat czterdziestu dwóch. Od Kaczmarskiego był starszy o zaledwie jedną dekadę. Wtedy dzieliła ich przepaść, ale z dzisiejszej perspektywy są prawie rówieśnikami

W momencie śmierci, wczesną wiosną 1967 (4. marca minęła rocznica) miał zaledwie dwadzieścia lat i uchodził za legendę swojego pokolenia. Był wyjątkowo uzdolnionym malarzem, ale i poetą. W liceum Konopnickiej w Warszawie nauczyciel rysunku, rzeźbiarz Tadeusz Szadenberg, kolekcjonował rysunki piętnastolatka uważając, że kiedyś będą miały swoją wartość.

Zginął podczas bankietu na warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, gdzie studiował. Poprzedniego dnia sprzedał jeden ze swoich obrazów. Duża rzecz jak na studenta drugiego roku malarstwa. Właśnie z tej okazji urządził dla kolegów bankiet na uczelni. Szymanowicz mial także inne opowody, żeby świętować początek wiosny. Jego wiersze, które wysłał w styczniu do redakcji ?Kultury?, spotkały się z gorącym przyjęciem szefa działu poezji, Stanisława Grochowiaka. W swoim liście do Szymanowicza napisał ?ma pan autentyczny talent poetycki?.

2. Debiut poety

Trudno się dziwić Grochowiakowi, skoro wśród wierszy Szymanowicza były także te dwa, które ukazały się w ?Kulturze? w parę tygodni po jego śmierci

biegnę do ciebie po mokrej trawie
jest bardzo zielona i mokra

idę w pokorze najcichszej
wąską miedzą granatowym borem

i oto idę szerokim gościńcem
gdy anielskie chóry w leśnej katedrze
głoszą zmartwychwstanie słońca

biegnę do ciebie łyskajacym morzem
a wędrujący helios wznosi skwarną grzywę

NAD JESIENINEM

Ta alpejska wódka powiała fiołkiem
smagnęło przełyk górskim powietrzem
bo rozcieńczona alpejskim potokiem
co mroźną pianą pryska na wietrze

Pijmy, najmilszy, jeszcze jedną duszkiem
a ja popatrzę przez zielone szkło
zieloną murawą przemokną spodnie
rozsłoneczni się nostalgia jak dzwon

Ech, Jesienin, Jesienin, mój brzozowy Jesienin
przynieś jabłka w malowanej skrzyni
mam za mało złotej matki-jesieni
plujmy życiem jak pestką od dyni

Razem z tymi dwoma wierszami ukazał się też wtedy w ?Kulturze? napisany parę lat wcześniej ?Obrazek z Watteau?, do którego załączam jak zwykle świetny minikomentarz Holsztyńskiego. Jest w nim pewna tajemnica.

Obrazek z Watteau

Klawesyn przypomniał chwilkę z Watteau
gdzie bachanalia dworskie wśród klonów
Damom aż zmarzły paluszki bo chłód
W konwersacyjej nie brak urzeczeń

Nad złotą łąką w pierwszym słońcu co
zatopiona w stawie wśród łabędzi
Nad złotą łąką w pierwszym słońcu co
zatopione w stawie wśród łabędzi

Miedzią migoce w wyobraźni mej
klonowy liść w kamiennym pucharze
klonowy liść w kamiennym pucharze
w parku szelestach obrazek z Watteau
1964

“Wiersz Szymanowicza jest niezwykly w kazdym wymiarze:

? malarsko! … … … … malarsko!

? przeuroczy opis sceny towarzyskiej;

? rownie uroczy glos narratora, zdystansowany, lekko rozbawiony ale pelen cieplej sympatii dla przedstawionej sceny;

? humanizm, historyczna sztafeta, podziw i oddanie holdu artyscie z przeszlosci;

? piekny jezyk i pelna dojrzalosc artystyczna.

Swiatlo i wizualnosc polaczona jest harmonijnie z innymi zmyslowymi wrazeniami, jak dzwiek (klawesyn, miedź) i ciezar materii (miedź, klonowy lisc, kamienny puchar; powtorzenie w 3′ zwrotce zwieksza ciezar). Pierwsze dwie zwrotki sa lekkie, bo dotycza sceny zewnetrznej. Ostatnia jest ciezka, bo dotyczy narratora, jego glowy. Ostatni, najostatniejszy akcent znowu jest lekki ? idealna kompozycja (nie skupia sie na narratorze).

Druga zwrotka ilustruje uzycie powtorzenie z wariacja. (Jako srodek artystyczny, powtorzenie dokladne jest kropla w oceanie mozliwosci powtorzenia niedokladnego). Szymanowicz za cene zmiany jednej jedynej literki, zatopiona versus zatopione, zafundowal nam dwa piekne obrazy. Pokrewne, ale zmiana akcentu czyni je kompletnie roznymi malarsko. Jedna literka wystarczyla, zeby powtorzenia nie odebrac jako powtorzenia; druga para linijek srodkowej zwrotki czyni wrazenie rownie swieze jak pierwsza para, moze jeszcze bardziej. Po czym nastepuje nowe, nostalgiczne powtorzenie w zwrotce ostatniej.

Nastroj wiersza zmienia sie delikatnie wraz ze strofkami, od przywitania do pozegnania.

Prostota wiersza Szymanowicza nie powinna mylic, jest tego utworu wielkim plusem. Moga i byc moze beda sie na tym wierszu uczyc poezji pokolenia poetow.

Przypomne daty. Antoine Watteau: urodzony 1684-10-10, zmarl 1721-07-18.”

3. List zza grobu

Z tego, co wiem, Holsztyński, jest profesorem matematyki. Wynalazł bodajże jakiś liczący się procesor, który zrewolucjonizował technikę komputerową. W tej chwili wykłada w Kaliforni. Oprócz tego pisze dobre wiersze. Myślę, że przyjaźnił się z Szymanowiczem w czasach szkolnych albo studenckich i stąd bierze się jego fascynacja przedwcześnie zmarłym poetą.

W internecie dotarłem do ?listu pośmiertnego? Szymanowicza, który napisał za niego Holsztyński. Uprzedzam, że w trakcie jego czytania niektorym mogą przejść ciarki na plecach, tym bardziej, że list, włącznie z historią nagrobka, można porownać do zeznania pod przysięgą ? jest całkowicie oparty na faktach.

Od siebie dodam, że ojciec poety popełnił samobójstwo w trzy lata po tragicznej śmierci syna. Po wyjeździe za granicę żony, bardzo wrażliwej i pięknej kobiety o arystokratycznej urodzie, i młodszego syna, nie zniósł zamotności. W porównaniu z nią i swoim synem sprawiał wrażenie grubianina, ale on też miał swoją wrażliwość. Odkręcił kurek w pustym mieszkaniu. Mimo że zawsze z byle powodu żarł się z synem, starannie uszczelnił drzwi od pokoju, w którym poukładał wszystkie jego obrazy.

Nie chciał, żeby wybuch gazu doprowadził do ich unicestwienia…

“Mój ojciec zmarł wkrótce po mnie. Moja mama szereg lat później, w Szwecji, dokąd wyemigrowała z moim młodszym bratem Markiem. Na koniec zmarł tragicznie Marek. To cała moja bliska rodzina.

Marek odwiedzał Polskę i pozostawił po sobie dziecko na wsi, chyba córeczkę. Dziś musi być dużą panną. Gdyby dobrzy ludzie ją odnaleźli, to niechby miała prawa do mojej sztuki i do wierszy. Nie jestem prawnikiem. To jest tylko moja propozycja. A moje wiersze niech się ukazują w portalu tak jak innych, czysto, bez automatycznej otoczki komentarza, ktorego celem byłoby spełnienie wymagań prawnych.

Gdy miałem 14 lat, to narysowałem swój nagrobek (rysunek “wizja”) i napisałem:

Wł. Szymanowicz
żył lat dwadzieścia
zmarł tragicznie

I przypadkowo tak się stało. Śmierci ani nie planowałem, ani nie chciałem, ani sam specjalnie się nie zabiłem (wbrew temu co ludzi gadali, a nawet gdzie niegdzie wydrukowali). Więc nie wpadło mi do głowy, żeby myśleć o “udostępnianiu” i innych prawnych konsekwencjach mojej śmierci. Mnie jest już WSZYSTKO wszystko jedno. Jeżeli jakiś prawnik pozwie mnie do sądu, to się specjalnie tym nie przejmę.”

4. Szymon

Wypadaloby teraz przejść do okoliczności, w jakich zgninął poeta. Ale zanim to zrobię, podam jeszcze jeden szkic Holsztyńskiego o jego przyjacielu.

“Szymon pił i palił od dziecka. Psychiatrzy mu się na nic nie zdali. Sam się ratował jak mógł. Wysoki, przystojny, udał się do Jasińskiego, na kulturystykę. Zostawił po sobie obrazy, ryte w linoleum, widać piwnicę, osiłki na ławkach, mocujące się z ciężarami.
Na innym nocna scena, oponujących w drzwiach ktoś wyraźnie musi wypychać z baru, po schodkach, na ulicę; a ten pijak, z przedramieniem przydepniętym do chodnika czyimś butem, ma prawdziwą o to pretensję — no jak to tak? no jakże? no co?!
Podwórko też nie pomagało na nerwy. Chłopaki chodzili z brzytwami w kieszeni. Szymon też się z brzytwą nigdy nie rozstawał, aż dopiero pod koniec życia, gdy brzytwę sprzedał mojemu przyjacielowi.
Krytycy potem traktowali tę brzytwę jako środek artystyczny w wierszu.
Szymonowi na nerwy nie pomagała. Był odważny, ale żył w strachu. Spotykał tego, któremu zrobiono (z ust) “królika”. Ciężko dziecku. Czasem jednak brzytwa przydawała sie.
Szymon szkoły nie cierpiał. Miał ostry humor i oko, po latach brał ołówek w lewą rekę (w rękę, nie w palce) i jedną kreską oddawał profil, czy co tam, nauczyciela. Gdy narysował karykaturę w pięć sekund, to można było z niej dowiedzieć się o charakterze modelu więcej niż samemu na niego patrząc sto lat. A na Mazurach chłop wyrwał kół z płotu i gonił Szymona, tak się chłopu własny wizerunek w wykonaniu Szymona spodobał.
Szymon szkoły nie cierpiał. Miał ostry humor i oko, na ogół go nie lubili. Ale na potańcówki chodził. Podpuszczali go, żeby pokazał się, skoro taki kulturysta. Jasiński powiedział, żeby ściągać koszulę i Szymon ściągał, chcą to niech patrzą. Jakiś palant wciąż się go czepiał, skory do bójki z kulturystą, przed dziewczynami. No to go Szymon zaprosił na zewnątrz. Pokazał mu brzytwę i palant się odpalantował.
Także Akademii Szymon nie lubił, mimo że co roku kolekcję studenckich obrazów na korytarzu otwierały jego. W szkole, międzynarodowy konkurs “Afryka w oczach dziecka” też wygrał. Szczupła Murzynka pod ciężkimi palmami, to była jego przystojna matka, wcale nie Murzynka.
Szkoda, że nie docenił środowiska sztuki, jakie by nędzne nie było. Poeci w ogóle go nie chcieli zauważyć. Zmarł nim skończył Akademię. Wiersze matka wyszukała, jeden jako tekst do piosenki wygrał pierwszą nagrodę w konkursie ogolnopolskim, ale on już piosenki nie usłyszał. Więc wiersze w końcu mu (matce?) opublikowali. I tyle dobrego. Matka zmarła, a wiersze idą w zapomnienie. Najlepsze wiersze jego pokolenia. Raz lub dwa nazwano go (pośmiertnie) pionierem, głosem pokolenia, przydali mu ideologię artystyczno-pokoleniową. Jak z tą brzytwą. A był sobą i tylko sobą. Jego wiersze są ponadczasowe.
Byłem niedawno w Warszawie, i na podwórku, gdzie mieszkał. Nawet się nie zmieniło. Takie jeszcze sprzed drugiej wojny światowej. Krok na zewnątrz i już trudno dostrzec ślad po Szymonie, choć schodził ulice o każdej porze. Gdyby dalej chodził, może byłyby te same.
Wszyscy nazywali go Szymon. Ja go nazywałem inaczej, tak jak się naprawdę nazywał. Znałem go. Szkoda że tak mało. ”

5. Śmierć poety
Słyszałem o niej wiele opowieści. Wyskoczył przez okno z pracowni malarskiej, gdzie odbywała się impreza. Mimo że był wysportowany, spadł nieszczęśliwie. Przebił szklany dach pracowni rzeźbiarskiej na parterze i roztrzaskał sobie głowę uderzając w rzeźbę.
Są to tylko moje spekulacje, ale coś mi podszeptuje, że legenda o śmierci Szymanowicza, mogla być inspiracją dla Polańskiego podczas kręcenia jego najlepszego filmu ?Lokator?. Jak wiadomo, zarowno monsieur Trelkowski, jak i jego poprzedniczka ? mademoiselle Schull, grała ją Isabelle Adjani, wyskakiwali z feralnego mieszkania w Paryżu przebijając szklany dach na parterze. Polański pewnie nie byłby sobą, gdyby nie rozbudował samobójczej śmierci Trelkowskiego każąc mu skakać na szklany dach dwukrotnie.

Szymanowicz skoczył tylko jeden raz, ale jego matka nie mogła pogodzić się z myślą, że to mogło być samobójstwo. Dlaczego jej syn miałby odbierać sobie życie w chwili, kiedy zaczęły spełniać się jego największe marzenia? Jego obrazy znajdywały nabywców, a jego wiersze miały się ukazać w najwyżej cenionym tygodniku literackim. No i kto decyduje się samobójstwo w pomieszczeniu pełnym ludzi?

Zdaje się, że znalazła świadków, którzy śledzili zajście z innego budynku. Byli gotowi potwierdzić, że w oknie, z którego wypadł jej syn, doszlo do jakiejś szarpaniny. Z kolei uczestnicy zabawy utrzymywali, że chcieli ratować mu życie. Probowali wciągnąć go do środka, ale nie udalo im się. Matka pozostała do końca życia przekonana, że wypchnęli go przez okno koledzy ze studiów, którzy zazdrościli mu talentu.

Dwa lata po śmierci Szymanowicza ukazał się jako suplement do studenckiego czasopisma ?Orientacje? w nakładzie 1500 egzemplarzy tomik poezji ?Zaproście mnie do stołu?. Tytułowy wiersz jest pewnie wszystkim coś jeszcze mówi. Na początku lat 70. muzykę do niego napisał Henryk Alber.

W 1974 – siedem lat po śmierci Szymanowicza, piosenka ?Zaproście mnie do stołu? wykonywana przez Elżbietę Wojnowską zdobyła główną nagrodę w Opolu. W finałowym koncercie festiwalowym śpiewało ją wspólnie parę tysięcy osów ? wszyscy wykonawcy, którzy wyszli na scenę oraz cała widownia.

Trudno chyba sobie wyobrazić wspanialsze requiem dla przedwcześnie zmarłego poety.
Jego matka już tego nie widziała.

http://www.wrzuta.pl/audio/kNCRSq3iG0/elzbieta_wojnowska_zaproscie_mnie_do_stolu

Reklama

33 KOMENTARZE

  1. widzisz, Sawo…
    chyba nie tylko chodzi o wrażliwość, która u Szymanowicza była z pewnością w nadmiarze, ale także o los. Splot nieszczęśliwych zbiegów okoliczności. Zapomniałem napisać, że parę lat temu rozmawiałem z kimś, kto go znał i był świadkiem jego śmierci. Artysta grafik, jeden z byłych studentów ASP, ktorzy byli wtedy na bankiecie. Od niego dowiedziałem się, że Włodek miał skłonności do fanfaronady. Ten rys charakteru jest obecny także w portrecie Holsztyńskiego.

    Mimo nieprawdopodobnych uzdolnień i dojrzałej poezji, jaka pisał, to był jeszcze dzieciak. Lubił popisywać się swoją sprawnością fizyczną. Znany był z tego, że kiedy ktoś z nim sie nie zgadzał albo nie chciał spełnić jego prośby – najczęściej chodziło o dziewczyny – potrafił stanąć na parapecie otwartego okna i bawiłć się tym, że inni zaczynali bać się o niego. Tak było i wtedy. Bral udział w popijawie na Akademii. Był najważniejszą osobą tamtego wieczora. Znowu chciał zrobić wrażenie na jakiejś dziewczynie. Wdrapał się na parapet, inni chcieli go powstrzymać, ale było już za późno. Na pewno był pod wpływem alkoholu. Stracił równowagę i poleciał.

    Ale ten szkic własnego nagrobka, o ktorym pisze Holsztyński, istniał naprawdę. Widziałem jego reprodukcję w tomiku poezji Szymanowicza “…dałem ci się złapać na tym jak skubię serce po kawałku…”

    pozdrawiam

  2. widzisz, Sawo…
    chyba nie tylko chodzi o wrażliwość, która u Szymanowicza była z pewnością w nadmiarze, ale także o los. Splot nieszczęśliwych zbiegów okoliczności. Zapomniałem napisać, że parę lat temu rozmawiałem z kimś, kto go znał i był świadkiem jego śmierci. Artysta grafik, jeden z byłych studentów ASP, ktorzy byli wtedy na bankiecie. Od niego dowiedziałem się, że Włodek miał skłonności do fanfaronady. Ten rys charakteru jest obecny także w portrecie Holsztyńskiego.

    Mimo nieprawdopodobnych uzdolnień i dojrzałej poezji, jaka pisał, to był jeszcze dzieciak. Lubił popisywać się swoją sprawnością fizyczną. Znany był z tego, że kiedy ktoś z nim sie nie zgadzał albo nie chciał spełnić jego prośby – najczęściej chodziło o dziewczyny – potrafił stanąć na parapecie otwartego okna i bawiłć się tym, że inni zaczynali bać się o niego. Tak było i wtedy. Bral udział w popijawie na Akademii. Był najważniejszą osobą tamtego wieczora. Znowu chciał zrobić wrażenie na jakiejś dziewczynie. Wdrapał się na parapet, inni chcieli go powstrzymać, ale było już za późno. Na pewno był pod wpływem alkoholu. Stracił równowagę i poleciał.

    Ale ten szkic własnego nagrobka, o ktorym pisze Holsztyński, istniał naprawdę. Widziałem jego reprodukcję w tomiku poezji Szymanowicza “…dałem ci się złapać na tym jak skubię serce po kawałku…”

    pozdrawiam

  3. widzisz, Sawo…
    chyba nie tylko chodzi o wrażliwość, która u Szymanowicza była z pewnością w nadmiarze, ale także o los. Splot nieszczęśliwych zbiegów okoliczności. Zapomniałem napisać, że parę lat temu rozmawiałem z kimś, kto go znał i był świadkiem jego śmierci. Artysta grafik, jeden z byłych studentów ASP, ktorzy byli wtedy na bankiecie. Od niego dowiedziałem się, że Włodek miał skłonności do fanfaronady. Ten rys charakteru jest obecny także w portrecie Holsztyńskiego.

    Mimo nieprawdopodobnych uzdolnień i dojrzałej poezji, jaka pisał, to był jeszcze dzieciak. Lubił popisywać się swoją sprawnością fizyczną. Znany był z tego, że kiedy ktoś z nim sie nie zgadzał albo nie chciał spełnić jego prośby – najczęściej chodziło o dziewczyny – potrafił stanąć na parapecie otwartego okna i bawiłć się tym, że inni zaczynali bać się o niego. Tak było i wtedy. Bral udział w popijawie na Akademii. Był najważniejszą osobą tamtego wieczora. Znowu chciał zrobić wrażenie na jakiejś dziewczynie. Wdrapał się na parapet, inni chcieli go powstrzymać, ale było już za późno. Na pewno był pod wpływem alkoholu. Stracił równowagę i poleciał.

    Ale ten szkic własnego nagrobka, o ktorym pisze Holsztyński, istniał naprawdę. Widziałem jego reprodukcję w tomiku poezji Szymanowicza “…dałem ci się złapać na tym jak skubię serce po kawałku…”

    pozdrawiam

    • @ tetryk56, nina, emalia
      bardzo mi miło z powodu tych reakcji. Naprawdę sprawiły mi dużą przyjemność. Odsyłam wszystkich zaciekawionych poezją Szymanowicza na blog laudate gdzie wczoraj zamieściłem jego moim zdaniem genialny wiersz “Zimowy sztafaż” z błyskotliwą analizą Holsztyńskiego.

      Trochę niezręcznie było mi cytować dzisiaj ten wiersz ponownie u siebie.

      Zamiast tego zacytuję Stachurę i – nie mogę znaleźć innego słowa – jego przejmujący wstęp do pośmiertengo tomiku “Zaproście mnie do stołu”

      “Chcę powiedzieć kilka zdań o wierszach pewnego chłopaka, a jakoś ciężko, niezręcznie mi jest zacząć mówić o tym wprost. Od pierwszych słów. Prosto z mostu, jak to się mówi. Prosto z mostu nad przepaścią, w którą wpadł Niżej Wymieniony – tragicznie zmarły Włodzimierz Szymanowicz – Wyżej Wymieniony. Bo tak się nazywa ten chłopak. Czytam jego wiersze, ktore tu na moście zostawił i – przejmujące są.

      Są ludzie ze skórą twardą jak naturalna kolczuga, są ludzie z pancerzem wszelkiej obojętności, są ludzie w zbroi wielkiej nieludzkiej okrutnej mądrości, są ludzie skryci: za węglem, za czyimiś plecami, za różnymi parawanami i są nadzy w otwartym polu, z sercem na dłoni, jak to się mówi precyzyjnie. Szymanowicz jawi się w swoich wierszach najczęściej właśnie nagi, bezbronny, z sercem na dłoni, jak to się mówi bardzo precyzyjnie, czasami błyśnie mu w ręku brzytew jak w wierszu “z ostateczną satysfakcją poczekam na potem”, niekiedy strzyka przez zęby sarkazmem jak w wierszu “Łazi kanciasty”, nagle wkłada na głowę łobuzerski, uczniowski kaszkiet, kiedy indziej przebiera się w jeszcze inny strój. Najczęściej jednak jest w swoich wierszach nagi z sercem na dłoni, taki, jakim chyba był w swoim krótkim dwudziestoletnim życiu. Bo tyle zaledwie przeżył lat. Dwadzieścia. Jak na to, żeby umrzeć, to trochę nazbyt młody wiek.

      Tak myślę, że zabiła go wrażliwość, której miał za wiele. Przelewał ją na papier, przelewał ją na płótno (był malarzem – studentem ASP), ale widocznie te ujścia okazały się niewystarczające. Tak myślę, że oczywiście zabiła go wrażliwość tak, jak zabiła wielu innych. A jeszcze wielu innych wisi na włosku. Trochę wrażliwości, nawet dużo wrażliwości jest darem nad darami. Za dużo wrażliwości jest przekleństwem. Nazywajmy rzeczy po imieniu. To jest nóż na gardło.

      Czytam wiersze Szymanowicza co jakiś czas podnosząc glowę znad kartek tak, jak to się dzieje zawsze, kiedy się czyta prawdziwie przejmujące słowa. Czyli wyrazy. Przychodzi mi teraz na myśl jednowersowy wiersz Michela Degny. Jedna zapisana linijka na dużej białej stronie:

      BEAUCOUP DÉJ? CESS?RENT DE VIVRE

      “wielu już przestało żyć”
      Oczywiście można by napisać inny jednolinijkowy wiersz. Na przykład:
      Wielu w tej chwili wesoło przychodzi na świat.
      Ale jednak:

      WIELU JUŻ PRZESTAŁO ŻYĆ

      Ale jednak: ciepłe nasze oddechy, którzy teraz żyjemy, i zimne teraz oddechy wszystkich, którzy żyli, mieszają się ze sobą, całują i płyną razem po utartych szlakach, magistralach i wszystkich dzikich rubieżach, cudnych manowcach czasu i przestrzeni. To jest wiatr, nurt żywota.

      EDWARD STACHURA

    • @ tetryk56, nina, emalia
      bardzo mi miło z powodu tych reakcji. Naprawdę sprawiły mi dużą przyjemność. Odsyłam wszystkich zaciekawionych poezją Szymanowicza na blog laudate gdzie wczoraj zamieściłem jego moim zdaniem genialny wiersz “Zimowy sztafaż” z błyskotliwą analizą Holsztyńskiego.

      Trochę niezręcznie było mi cytować dzisiaj ten wiersz ponownie u siebie.

      Zamiast tego zacytuję Stachurę i – nie mogę znaleźć innego słowa – jego przejmujący wstęp do pośmiertengo tomiku “Zaproście mnie do stołu”

      “Chcę powiedzieć kilka zdań o wierszach pewnego chłopaka, a jakoś ciężko, niezręcznie mi jest zacząć mówić o tym wprost. Od pierwszych słów. Prosto z mostu, jak to się mówi. Prosto z mostu nad przepaścią, w którą wpadł Niżej Wymieniony – tragicznie zmarły Włodzimierz Szymanowicz – Wyżej Wymieniony. Bo tak się nazywa ten chłopak. Czytam jego wiersze, ktore tu na moście zostawił i – przejmujące są.

      Są ludzie ze skórą twardą jak naturalna kolczuga, są ludzie z pancerzem wszelkiej obojętności, są ludzie w zbroi wielkiej nieludzkiej okrutnej mądrości, są ludzie skryci: za węglem, za czyimiś plecami, za różnymi parawanami i są nadzy w otwartym polu, z sercem na dłoni, jak to się mówi precyzyjnie. Szymanowicz jawi się w swoich wierszach najczęściej właśnie nagi, bezbronny, z sercem na dłoni, jak to się mówi bardzo precyzyjnie, czasami błyśnie mu w ręku brzytew jak w wierszu “z ostateczną satysfakcją poczekam na potem”, niekiedy strzyka przez zęby sarkazmem jak w wierszu “Łazi kanciasty”, nagle wkłada na głowę łobuzerski, uczniowski kaszkiet, kiedy indziej przebiera się w jeszcze inny strój. Najczęściej jednak jest w swoich wierszach nagi z sercem na dłoni, taki, jakim chyba był w swoim krótkim dwudziestoletnim życiu. Bo tyle zaledwie przeżył lat. Dwadzieścia. Jak na to, żeby umrzeć, to trochę nazbyt młody wiek.

      Tak myślę, że zabiła go wrażliwość, której miał za wiele. Przelewał ją na papier, przelewał ją na płótno (był malarzem – studentem ASP), ale widocznie te ujścia okazały się niewystarczające. Tak myślę, że oczywiście zabiła go wrażliwość tak, jak zabiła wielu innych. A jeszcze wielu innych wisi na włosku. Trochę wrażliwości, nawet dużo wrażliwości jest darem nad darami. Za dużo wrażliwości jest przekleństwem. Nazywajmy rzeczy po imieniu. To jest nóż na gardło.

      Czytam wiersze Szymanowicza co jakiś czas podnosząc glowę znad kartek tak, jak to się dzieje zawsze, kiedy się czyta prawdziwie przejmujące słowa. Czyli wyrazy. Przychodzi mi teraz na myśl jednowersowy wiersz Michela Degny. Jedna zapisana linijka na dużej białej stronie:

      BEAUCOUP DÉJ? CESS?RENT DE VIVRE

      “wielu już przestało żyć”
      Oczywiście można by napisać inny jednolinijkowy wiersz. Na przykład:
      Wielu w tej chwili wesoło przychodzi na świat.
      Ale jednak:

      WIELU JUŻ PRZESTAŁO ŻYĆ

      Ale jednak: ciepłe nasze oddechy, którzy teraz żyjemy, i zimne teraz oddechy wszystkich, którzy żyli, mieszają się ze sobą, całują i płyną razem po utartych szlakach, magistralach i wszystkich dzikich rubieżach, cudnych manowcach czasu i przestrzeni. To jest wiatr, nurt żywota.

      EDWARD STACHURA

    • @ tetryk56, nina, emalia
      bardzo mi miło z powodu tych reakcji. Naprawdę sprawiły mi dużą przyjemność. Odsyłam wszystkich zaciekawionych poezją Szymanowicza na blog laudate gdzie wczoraj zamieściłem jego moim zdaniem genialny wiersz “Zimowy sztafaż” z błyskotliwą analizą Holsztyńskiego.

      Trochę niezręcznie było mi cytować dzisiaj ten wiersz ponownie u siebie.

      Zamiast tego zacytuję Stachurę i – nie mogę znaleźć innego słowa – jego przejmujący wstęp do pośmiertengo tomiku “Zaproście mnie do stołu”

      “Chcę powiedzieć kilka zdań o wierszach pewnego chłopaka, a jakoś ciężko, niezręcznie mi jest zacząć mówić o tym wprost. Od pierwszych słów. Prosto z mostu, jak to się mówi. Prosto z mostu nad przepaścią, w którą wpadł Niżej Wymieniony – tragicznie zmarły Włodzimierz Szymanowicz – Wyżej Wymieniony. Bo tak się nazywa ten chłopak. Czytam jego wiersze, ktore tu na moście zostawił i – przejmujące są.

      Są ludzie ze skórą twardą jak naturalna kolczuga, są ludzie z pancerzem wszelkiej obojętności, są ludzie w zbroi wielkiej nieludzkiej okrutnej mądrości, są ludzie skryci: za węglem, za czyimiś plecami, za różnymi parawanami i są nadzy w otwartym polu, z sercem na dłoni, jak to się mówi precyzyjnie. Szymanowicz jawi się w swoich wierszach najczęściej właśnie nagi, bezbronny, z sercem na dłoni, jak to się mówi bardzo precyzyjnie, czasami błyśnie mu w ręku brzytew jak w wierszu “z ostateczną satysfakcją poczekam na potem”, niekiedy strzyka przez zęby sarkazmem jak w wierszu “Łazi kanciasty”, nagle wkłada na głowę łobuzerski, uczniowski kaszkiet, kiedy indziej przebiera się w jeszcze inny strój. Najczęściej jednak jest w swoich wierszach nagi z sercem na dłoni, taki, jakim chyba był w swoim krótkim dwudziestoletnim życiu. Bo tyle zaledwie przeżył lat. Dwadzieścia. Jak na to, żeby umrzeć, to trochę nazbyt młody wiek.

      Tak myślę, że zabiła go wrażliwość, której miał za wiele. Przelewał ją na papier, przelewał ją na płótno (był malarzem – studentem ASP), ale widocznie te ujścia okazały się niewystarczające. Tak myślę, że oczywiście zabiła go wrażliwość tak, jak zabiła wielu innych. A jeszcze wielu innych wisi na włosku. Trochę wrażliwości, nawet dużo wrażliwości jest darem nad darami. Za dużo wrażliwości jest przekleństwem. Nazywajmy rzeczy po imieniu. To jest nóż na gardło.

      Czytam wiersze Szymanowicza co jakiś czas podnosząc glowę znad kartek tak, jak to się dzieje zawsze, kiedy się czyta prawdziwie przejmujące słowa. Czyli wyrazy. Przychodzi mi teraz na myśl jednowersowy wiersz Michela Degny. Jedna zapisana linijka na dużej białej stronie:

      BEAUCOUP DÉJ? CESS?RENT DE VIVRE

      “wielu już przestało żyć”
      Oczywiście można by napisać inny jednolinijkowy wiersz. Na przykład:
      Wielu w tej chwili wesoło przychodzi na świat.
      Ale jednak:

      WIELU JUŻ PRZESTAŁO ŻYĆ

      Ale jednak: ciepłe nasze oddechy, którzy teraz żyjemy, i zimne teraz oddechy wszystkich, którzy żyli, mieszają się ze sobą, całują i płyną razem po utartych szlakach, magistralach i wszystkich dzikich rubieżach, cudnych manowcach czasu i przestrzeni. To jest wiatr, nurt żywota.

      EDWARD STACHURA

  4. @ fm
    niezręcznie mi było, gdyż od tego zacząłem mój tekst dzisiejszy. Że wczoraj na blogu u laudate umieściłem wiersz pewnego poety, którego przypuszczalnie prawie nikt nie przeczytał.

    Zastanawiałem się nad jego ponownym umieszczeniem, ponieważ ten wiersz uwielbiam, ale doszedłem do wniosku, że skoro podałem, gdzie go można znaleźć, to raczej nie powinienem nikogo uszczęśliwiać na siłę:)

    Ale może to nie jest taki zły pomysł? Jak chcesz, to wrzuć go tutaj. Ale koniecznie z dwoma komentarzami Holsztyńskiego. One są konieczne.

    pozdrawiam

  5. @ fm
    niezręcznie mi było, gdyż od tego zacząłem mój tekst dzisiejszy. Że wczoraj na blogu u laudate umieściłem wiersz pewnego poety, którego przypuszczalnie prawie nikt nie przeczytał.

    Zastanawiałem się nad jego ponownym umieszczeniem, ponieważ ten wiersz uwielbiam, ale doszedłem do wniosku, że skoro podałem, gdzie go można znaleźć, to raczej nie powinienem nikogo uszczęśliwiać na siłę:)

    Ale może to nie jest taki zły pomysł? Jak chcesz, to wrzuć go tutaj. Ale koniecznie z dwoma komentarzami Holsztyńskiego. One są konieczne.

    pozdrawiam

  6. @ fm
    niezręcznie mi było, gdyż od tego zacząłem mój tekst dzisiejszy. Że wczoraj na blogu u laudate umieściłem wiersz pewnego poety, którego przypuszczalnie prawie nikt nie przeczytał.

    Zastanawiałem się nad jego ponownym umieszczeniem, ponieważ ten wiersz uwielbiam, ale doszedłem do wniosku, że skoro podałem, gdzie go można znaleźć, to raczej nie powinienem nikogo uszczęśliwiać na siłę:)

    Ale może to nie jest taki zły pomysł? Jak chcesz, to wrzuć go tutaj. Ale koniecznie z dwoma komentarzami Holsztyńskiego. One są konieczne.

    pozdrawiam

    • @ Godziemba
      Twoje uznanie liczy się dla mnie podwójnie. Dziękuję:)

      Uważam, że o takich ludziach należy przypominać. Tym bardziej, że jedyny widzialny i rozpoznawalny ślad, jaki po sobie zostawił – ta piosenka “Zaproście mnie do stołu” – usamodzielnił się do tego stopnia, że powoli przestaje byc kojarzony z jego osobą.

      Kiedy szukałem teraz jej nagrania w googlach, okazało się, że większość linków prowadzi do Elżbiety Wojnowskiej, względnie do młodej wykonawczyni, niejakiej Eweliny Flinty, która wzięła ją do swojego repertuaru. W nowych wersjach nie ma oryginalnego i jak widać zbyt przygnębiającego zakończenia wiersza Szymanowicza, które przedtem było we wszystkich wykonaniach Wojnowskiej – wers: “tutaj pod oknem jest podle i samotnie”…

      Tych linków jest masa. W większości z nich nie ma informacji, kto był autorem tekstu i kto napisał do niego muzykę.

      Utwór “Zaproście mnie do stołu” stał się w ten sposób produktem anonimowej maszyny marketingowej firmowanym nazwiskami Wojnowskiej i Flinty.

      pozdrawiam

    • @ Godziemba
      Twoje uznanie liczy się dla mnie podwójnie. Dziękuję:)

      Uważam, że o takich ludziach należy przypominać. Tym bardziej, że jedyny widzialny i rozpoznawalny ślad, jaki po sobie zostawił – ta piosenka “Zaproście mnie do stołu” – usamodzielnił się do tego stopnia, że powoli przestaje byc kojarzony z jego osobą.

      Kiedy szukałem teraz jej nagrania w googlach, okazało się, że większość linków prowadzi do Elżbiety Wojnowskiej, względnie do młodej wykonawczyni, niejakiej Eweliny Flinty, która wzięła ją do swojego repertuaru. W nowych wersjach nie ma oryginalnego i jak widać zbyt przygnębiającego zakończenia wiersza Szymanowicza, które przedtem było we wszystkich wykonaniach Wojnowskiej – wers: “tutaj pod oknem jest podle i samotnie”…

      Tych linków jest masa. W większości z nich nie ma informacji, kto był autorem tekstu i kto napisał do niego muzykę.

      Utwór “Zaproście mnie do stołu” stał się w ten sposób produktem anonimowej maszyny marketingowej firmowanym nazwiskami Wojnowskiej i Flinty.

      pozdrawiam

    • @ Godziemba
      Twoje uznanie liczy się dla mnie podwójnie. Dziękuję:)

      Uważam, że o takich ludziach należy przypominać. Tym bardziej, że jedyny widzialny i rozpoznawalny ślad, jaki po sobie zostawił – ta piosenka “Zaproście mnie do stołu” – usamodzielnił się do tego stopnia, że powoli przestaje byc kojarzony z jego osobą.

      Kiedy szukałem teraz jej nagrania w googlach, okazało się, że większość linków prowadzi do Elżbiety Wojnowskiej, względnie do młodej wykonawczyni, niejakiej Eweliny Flinty, która wzięła ją do swojego repertuaru. W nowych wersjach nie ma oryginalnego i jak widać zbyt przygnębiającego zakończenia wiersza Szymanowicza, które przedtem było we wszystkich wykonaniach Wojnowskiej – wers: “tutaj pod oknem jest podle i samotnie”…

      Tych linków jest masa. W większości z nich nie ma informacji, kto był autorem tekstu i kto napisał do niego muzykę.

      Utwór “Zaproście mnie do stołu” stał się w ten sposób produktem anonimowej maszyny marketingowej firmowanym nazwiskami Wojnowskiej i Flinty.

      pozdrawiam

  7. @ Laudate
    czytam Twój wpis i zastanawiam się, czy trochę sobie ze mnie nie podkpiwasz pisząc o “niedługim tekście”:) Uważam, że powinienem był go skrócić. Jest za długi. Pewnie dlatego, że nie chciałem zrezygnować z moim zdaniem świetnych komentarzy Holsztyńskiego, ani tym bardziej z wierszy Szymanowicza. W sumie była to dla mnie kwadratura koła.

    Ale dziękuje za dobre słowo…

    i oczywiście pozdrawiam

  8. @ Laudate
    czytam Twój wpis i zastanawiam się, czy trochę sobie ze mnie nie podkpiwasz pisząc o “niedługim tekście”:) Uważam, że powinienem był go skrócić. Jest za długi. Pewnie dlatego, że nie chciałem zrezygnować z moim zdaniem świetnych komentarzy Holsztyńskiego, ani tym bardziej z wierszy Szymanowicza. W sumie była to dla mnie kwadratura koła.

    Ale dziękuje za dobre słowo…

    i oczywiście pozdrawiam

  9. @ Laudate
    czytam Twój wpis i zastanawiam się, czy trochę sobie ze mnie nie podkpiwasz pisząc o “niedługim tekście”:) Uważam, że powinienem był go skrócić. Jest za długi. Pewnie dlatego, że nie chciałem zrezygnować z moim zdaniem świetnych komentarzy Holsztyńskiego, ani tym bardziej z wierszy Szymanowicza. W sumie była to dla mnie kwadratura koła.

    Ale dziękuje za dobre słowo…

    i oczywiście pozdrawiam

  10. @ Laudate
    Chodzi Ci o to nieco karykaturalne, czarnobiałe nagranie ze studia na Woronicza z 1974 z pięknie ubranymi kawalerami i dziewuchami w tle?:)))

    Bardzo możliwe, że przechadzał się tam także Wodecki z Kubasińską. Oni się wtedy tak nosili – mundurowe żakiety w stylu księstwa warszawskiego z żabotami. Zdaje się, że widziałem tam także jakąś odwróconą tyłem do kamery Ali Babkę:)

    Właśnie dlatego musiałem tak dlugo surfować po internecie, żeby znaleźć jakiś inny link pod mój tekst. Zastanawiałem się nawet nad tą Eweliną Flintą…

    pozdrawiam

  11. @ Laudate
    Chodzi Ci o to nieco karykaturalne, czarnobiałe nagranie ze studia na Woronicza z 1974 z pięknie ubranymi kawalerami i dziewuchami w tle?:)))

    Bardzo możliwe, że przechadzał się tam także Wodecki z Kubasińską. Oni się wtedy tak nosili – mundurowe żakiety w stylu księstwa warszawskiego z żabotami. Zdaje się, że widziałem tam także jakąś odwróconą tyłem do kamery Ali Babkę:)

    Właśnie dlatego musiałem tak dlugo surfować po internecie, żeby znaleźć jakiś inny link pod mój tekst. Zastanawiałem się nawet nad tą Eweliną Flintą…

    pozdrawiam

  12. @ Laudate
    Chodzi Ci o to nieco karykaturalne, czarnobiałe nagranie ze studia na Woronicza z 1974 z pięknie ubranymi kawalerami i dziewuchami w tle?:)))

    Bardzo możliwe, że przechadzał się tam także Wodecki z Kubasińską. Oni się wtedy tak nosili – mundurowe żakiety w stylu księstwa warszawskiego z żabotami. Zdaje się, że widziałem tam także jakąś odwróconą tyłem do kamery Ali Babkę:)

    Właśnie dlatego musiałem tak dlugo surfować po internecie, żeby znaleźć jakiś inny link pod mój tekst. Zastanawiałem się nawet nad tą Eweliną Flintą…

    pozdrawiam