Reklama

Udało mi się kiedyś wywróżyć, że w kulminacyjnym momencie zwarte szeregi władzy wrócą do sprawdzonej praktyki peerelowskiej i uruchomią cykl programów: „Jak z ziemniaka zrobić banana i z kawy zbożowej kakao?”. Satysfakcji nie mam żadnej, chociaż lepiej śmiać się z głupoty niż się głupotą dołować. Poseł Niesiołowski przedstawił młodym menu, póki co na okres wiosenno-letni, ale prace nad całorocznym obrokiem dla ludzi trwają. W międzyczasie organa prasowe prowadzą ostrą batalię z wybrednymi, którzy nazywani są nieco inaczej niż w czasach, gdy Adam Michnik kręcił nosem nad krakowską szynką konserwową, kupioną za resortową wypłatę ojca i matki, w sklepie z żółtymi firankami. Nowe czasy nowe wyzwania i w ramach zadań bikiniarzy z bumelantami zmieniło „pokolenie roszczeniowe”. Istnieje bardziej fachowa nazwa, z tego co się zdążyłem zorientować odnosząca się do przełomu wieków, ale z powodu chronicznej alergii na lewackie neologizmy nie przytoczę potworka językowego. Zatem „pokolenie roszczeniowe”, bikiniarze XXI wieku, bumelanci systemowi, którzy narzekają na jakość pracy i wielkość wypłaty, ponad to nie wykazują odpowiedniego zaangażowania, którym góry można przenosić. Przeciętny młody człowiek, nastawiony roszczeniowo, odmawia pracy za 1200 netto, nie chce podawać cegieł na sezonowych budowach, chociaż jako historyk albo inny iberysta nie powinien zachowywać się bezczelnie. Robota jest! Krzyczą pośredniaki oblepione dziesiątkami ogłoszeń, ale nikt się do zbioru truskawek za 7 złoty na godzinę nie garnie, nikt nie ma ochoty kelnerować za 11,50 pomimo umowy o dzieło. Taką ofertę mają organa medialne, reprezentujące organa rządowe, dla tych mniej ambitnych, natomiast dla wymagających jest coś zupełnie innego. Po odegraniu stosownego hejnału na scenę wchodzi peerelowski Rockefeller. Szanowna młodzieży dziś pan Czarnecki, pan Kulczyk, pan Krause, pan Bikle, pan Solorz, pan Karkosik i na pewno nie pan Kluska opowie wam, jak osiągnąć w życiu sukces.

Reklama

Próżno w instrukcji kariery w PRLI doszukiwać się stażu esbeckiego, ojca lub co najmniej wuja w resorcie, kariera tych „co się im chciało” zaczyna się od pierwszej kiści bananów zakupionych w Berlinie, a kończy notowaniami na giełdzie. Żyć nie umierać, tymczasem jakieś dwa miliony frajerów wyjechało na zmywak i tylko temu minimalizmowi zawdzięczamy marazm na rynku pracy. Mogliśmy mieć milion „Procomów”, pół miliona „Biotonów”, 400 tysięcy „Kowalski holding”, 50 tysięcy „Eurobanków”. Trzeba tylko chcieć! Tak proste, że aż prostackie. Swego czasu spytano Korwina-Mikke gdzie na świecie istnieje taki kraj, który choćby w połowie przypominał proponowane przez niego eldorado? Stary działacz SD rzucił jakąś nazwą wyspy o powierzchni Kalisza i liczbie mieszkańców na poziomie Ligoty Górnej. Warto by zapytać tych wszystkich peerelowskich biznesmenów i publikatorów gdzie na świecie jest taki kraj, w którym struktura społeczna i rynek pracy wygląda następująco: 80% genialnych biznesmenów i 20% roszczeniowych pracowników? Prawdopodobnie musieliby się udać na konsultacje do JKM, żeby im stary działacz SD przypomniał nazwę wyspy. Oczywiście postmarksistowscy kaznodzieje doskonale zdają sobie sprawę, że tworzą surrealistyczną wizję, która nie ma nic wspólnego z realnym i jako tako uporządkowany rynkiem pracy. Nie ma kraju na świecie, tej wielkości co Polska, który wyjałowiony z przemysłu, zwłaszcza ciężkiego, pozbawiony własnych zasobów energii i systemu finansowego, byłby w stanie zbudować choćby przeciętną gospodarkę zapewniającą miejsca pracy. Zamiast byłych marksistów lepiej spytać antropologów, skoro socjolodzy, to większości usłużni propagandziści. Pytanie jest proste. Jaki procent konkretnej populacji, w skali narodu, jest w stanie dołączyć do poziomu intelektualnego: Einsteina, magistra, maturzysty, absolwenta szkoły zawodowej, konia.

Tę ostatnią, nieco złośliwą kategorię, ofiaruję razem z rzędem, o ile ktoś pokaże mi wyspę, na której mieszka 9 tysięcy Einsteinów i 10 tysięcy koni. Każda populacja ma swoje intelektualne i manualne potencjały i te wszystkie mity o społeczeństwie „biznesowym” są tylko i wyłącznie mitami byłych marksistów, którzy się uwłaszczyli na dawnej demokracji ludowej. Najbliższa ideału struktura została zdefiniowana dawno temu i co bardziej rozgarnięty maturzysta wie, że koniem pociągowym gospodarki jest klasa średnia, która bynajmniej nie składa się z biznesmenów notowanych na giełdach. Najwięcej na świecie jest średniaków, zakładających małe lub średnie firmy i pracujących w dużych firmach, tudzież instytucjach. Rockefellerów i Einsteinów znajdziemy garstkę i trzeba pamiętać, że nie ma narodu, w którym nie odszuka się co najmniej 10% życiowych nieudaczników. Naród jest jak kopalnia czarnego złota, gdzie przede wszystkim znajdziemy węgiel, potem miał i dopiero na końcu diamenty. Organa medialne nie organizują kursów „jak żyć”, ale godziny wychowawcze dla wrogów systemu. Trwa batalia o podtrzymanie patologii opartej na strzyżeniu 90% przez 10%, co ociera się o niewolnictwo, bo nawet nie o komunizm. Bez względu na okoliczności, trzeba brać sprawy w swoje ręce i nie czekać, aż manna spadniez nieba? Święte słowa, zawsze i wszędzie. Jest tylko jeden mały problem z tym ze wszech miar słusznym życiowym drogowskazem. Gdy się idzie po swoje w warunkach zdrowej i normalnej konkurencji, w warunkach ostrej rywalizacji, ale dającej takie same szanse dla wszystkich, wówczas można mówić „jak sobie pościelisz…”. Takiego błogosławieństwa młodzi nie dostają, oni słyszą coś zupełnie innego „Zobacz jaki piękny barłóg ci zasłaliśmy, kładź się w nogach i zaczynaj od pucybuta”.

Reklama

8 KOMENTARZE

  1. MK zapewne pije do cyklu artykułów w Gówno Prawda
    Dziś jest kolejny pt.: ""Młodzi, do roboty! Wcale nie macie trudniej niż ja w 1990 roku". Rozmowa z prezesem Bakallandu".
    Dobrze to podsumował w komentarzu jeden z czytelników: " Cudownych opowieści ciąg dalszy… Może zrobicie z tego jakąś drugą "Modę na Sukces"?"

    Już nie "generacja X", nie "pokolenie JP2", ale "pokolenie roszczeniowe". Co za chamstwo. Dobrze, że po proletariacku czujna GW w porę zdemaskowała prawdziwe oblicze tych pryszczatych wichrzycieli. Od kiedy sonadażownie ogłosiły, że młodzi nie chcą już głosować na PO, zaczęto ich traktować z buta. "Do roboty!". Pan prezes "Bakallandu" tako rzecze.

    • Nieudolna władza przerzuca odpowiedzialność
      na zwykłych ludzi. W Stanach praktykują to już kilka lat.

      W 1990 roku w Polsce nie było nic do kupienia i każdy, kto przywiózł coś z Niemiec sprzedawał to bez problemu. Pamiętam z Niemiec badziewia i polskie łóżka polowe z towarem na Marszałkowskiej wzdłuż domów Centrum. W tamtej sytuacji niejednemu się udało wejść w jakąś niszę, ale niejednemu to nie znaczy, że wszystkim, którzy próbowali.

      Ciekawam, czy prezio powiedział, ile płaci ludziom na taśmie? Skąd miał pieniądze na początek, i teraz taki pełen sukcesu – gdzie swoje prywatne pieniądze trzyma i ile płaci z nich podatku?

      Sytuacja w Polsce nie różni się od tej w USA. Ci sami bossowie, którzy wywieźli pracę do Azji i zostawili tu ściernisko, na wiecach poparcia dla siebie wykrzykują o ludziach leniwych i roszczeniowych. No tak, ekonomiczny rachunek te Chiny, myślą sobie ludzie niemyślący, a tymczasem azjatyckie towary konsumenckie wcale nie są znacząco tańsze od amerykańskich. Mogą bossowie za towary wziąć tylko tyle, ile mogą i ani dolara więcej, zależy to tylko od grupy docelowej, czy masy zwyklaków, czy zamożniejszych. Różnica w kosztach produkcji jest zyskiem, a nie podarunkiem dla zjadacza. Ceny na kategorie towarów są inaczej ustawione w różnych miejscach na świecie i nie ma znaczenia, czy towar jest lokalny, czy zamorski. Te same chińskie (choćby markowe) ciuchy w Polsce są koszmarnie drogie, w Stanach są tanie.

      Tu na portalu kiedyś w dyskusji z jednym z uczestników przeczytałam o Amerykanach leniwych: A co się stanie, jeśli magister na czas kryzysu będzie sprzątał domy? Nic się nie stanie, bo już się stało. Przesunięcie wykształconego fachowca do roli robotnika powoduje przesunięcie robotnika do roli “leniwego roszczeniowca”. I to trzeba widzieć, jeśli z perspektywy człowieka wykształconego o społecznych sprawach się dyskutuje.

      Ci zaradni zapewniają o swojej przedsiębiorczości, że nigdy grosza publicznego nie wzięli, bo sprawy zawsze w swoich rękach, sukces, bo praca ciężka od młodych lat…. oni urodzili się w domach, które sami zbudowali.

  2. MK zapewne pije do cyklu artykułów w Gówno Prawda
    Dziś jest kolejny pt.: ""Młodzi, do roboty! Wcale nie macie trudniej niż ja w 1990 roku". Rozmowa z prezesem Bakallandu".
    Dobrze to podsumował w komentarzu jeden z czytelników: " Cudownych opowieści ciąg dalszy… Może zrobicie z tego jakąś drugą "Modę na Sukces"?"

    Już nie "generacja X", nie "pokolenie JP2", ale "pokolenie roszczeniowe". Co za chamstwo. Dobrze, że po proletariacku czujna GW w porę zdemaskowała prawdziwe oblicze tych pryszczatych wichrzycieli. Od kiedy sonadażownie ogłosiły, że młodzi nie chcą już głosować na PO, zaczęto ich traktować z buta. "Do roboty!". Pan prezes "Bakallandu" tako rzecze.

    • Nieudolna władza przerzuca odpowiedzialność
      na zwykłych ludzi. W Stanach praktykują to już kilka lat.

      W 1990 roku w Polsce nie było nic do kupienia i każdy, kto przywiózł coś z Niemiec sprzedawał to bez problemu. Pamiętam z Niemiec badziewia i polskie łóżka polowe z towarem na Marszałkowskiej wzdłuż domów Centrum. W tamtej sytuacji niejednemu się udało wejść w jakąś niszę, ale niejednemu to nie znaczy, że wszystkim, którzy próbowali.

      Ciekawam, czy prezio powiedział, ile płaci ludziom na taśmie? Skąd miał pieniądze na początek, i teraz taki pełen sukcesu – gdzie swoje prywatne pieniądze trzyma i ile płaci z nich podatku?

      Sytuacja w Polsce nie różni się od tej w USA. Ci sami bossowie, którzy wywieźli pracę do Azji i zostawili tu ściernisko, na wiecach poparcia dla siebie wykrzykują o ludziach leniwych i roszczeniowych. No tak, ekonomiczny rachunek te Chiny, myślą sobie ludzie niemyślący, a tymczasem azjatyckie towary konsumenckie wcale nie są znacząco tańsze od amerykańskich. Mogą bossowie za towary wziąć tylko tyle, ile mogą i ani dolara więcej, zależy to tylko od grupy docelowej, czy masy zwyklaków, czy zamożniejszych. Różnica w kosztach produkcji jest zyskiem, a nie podarunkiem dla zjadacza. Ceny na kategorie towarów są inaczej ustawione w różnych miejscach na świecie i nie ma znaczenia, czy towar jest lokalny, czy zamorski. Te same chińskie (choćby markowe) ciuchy w Polsce są koszmarnie drogie, w Stanach są tanie.

      Tu na portalu kiedyś w dyskusji z jednym z uczestników przeczytałam o Amerykanach leniwych: A co się stanie, jeśli magister na czas kryzysu będzie sprzątał domy? Nic się nie stanie, bo już się stało. Przesunięcie wykształconego fachowca do roli robotnika powoduje przesunięcie robotnika do roli “leniwego roszczeniowca”. I to trzeba widzieć, jeśli z perspektywy człowieka wykształconego o społecznych sprawach się dyskutuje.

      Ci zaradni zapewniają o swojej przedsiębiorczości, że nigdy grosza publicznego nie wzięli, bo sprawy zawsze w swoich rękach, sukces, bo praca ciężka od młodych lat…. oni urodzili się w domach, które sami zbudowali.