Reklama

Na górze słońce, za górą lasek, a za laskami – chłopaki szurem. Opisuję przyrodę, żeby nie było, że mi się majaczy albo że coś pokręciłem. Choć przyznaję, rzeczywiście rozejrzałem się wyjątkowo starannie, główka się znaczy pracuje, i przepisałem to tło dosłownie z otoczenia (garstkę może z pamięci) po samo obrzeże, bo i tu a i tam pojawiają się różne i nie zawsze najszczęśliwsze dla mnie głosy, początkowo pewnie tylko w samej głowie, ale już widzę, jak ktoś ostatecznie uklęknie i zliczy, jakie mogą mieć wpływy, zasięg i kiedy to wreszcie się skończy, chociaż wcale bum ta ra ra na razie nie narzekam.

Fakt, systematyczna wszędobylskość nigdy nie była najmocniejszą stroną otaczającej mnie rzeczywistości i nie ona stanowi o istocie mego doświadczenia, ale mam tę za to nad nią drobną przewagę, że chodząc wyraźnie kręcę się pędem w krótkich, regularnych odstępach czasu wokół własnej osi (celem bycia na bieżąco i swoim na wierchu, czasem również ludzkawych uśmieszków) i radośnie przy tym podskakuję, głównie w bok i bez skutku, nie licząc być może skutków ubocznych. Żalu nie czuję, bo niby skąd ci biedni i biedą roześmiani ludzie mieliby wiedzieć. Tracą mnie przecież z oczu przy każdym moim obrocie. Wystarczy chyba, jak dodam – czy aby na pewno jesteśmy wśród swoich? – iż skoki również wzbudzają zdumienie gawiedzi, czasem też popłoch, zwłaszcza w kościele i po zmierzchu, gdy cichną wszystkie ptaki. Sam zresztą nie jestem znowu taki święty, za jakiego dotychczas udawało mi się uchodzić systemowi i porządkom hierarchii, mianowicie już prawie – a tuż po batyfiksacji – miałem się kanonizować, gdy nagle, okrężną drogą, doszedłem sam, w tym raczej nie do końca i do wniosku, że ciut za starym na gilganie szafotu i na darmo nie ma się co tłoczyć, nie ma co się tłoczyć.

Reklama

Toteż właśnie to, choć niby to tylko tak między nami – i – innymi, wyprowadziło mnie na ulicę, na razie w postaci pokojowo nastawionego spaceru dla zdrowia i ogólniejszego podniesienia nastroju, plus ewentualnie drobne sprawunki za zaskórniaki i na wszelki zapas. Jeśli zaś w ten przemyślany sposób byłbym był, a niczego bym nie wskórał, przedsięwezmę dalsze kroki, odpowiednio stosowne do niepowodzenia i zorganizuję coś na podobieństwo wyraźniejszego głosu sprzeciwu, tlącego się w co bardziej świadomej tkance zarzewiem, za górami oraz za laskami, gdzie bulgocze trawiona nim dusza i nim będzie – za późno.

Jakiej trzeba precyzji szczęścia i zaparcia, żeby poprowadzić udane życie w chaosie, gdzie nawet braw nie słychać. Sprawia mi to wszystko – szczęście i zaparcie – olbrzymią radość, a nut mojego optymizmu nie stłumi nawet ciszał oklasków. Tyle że z dość nierozwojowym PODEJŚCIEM do własnych kroków wypadałoby się przynajmniej zastanowić: co dalej. Co dalej nie jest mi obce, choć nie jest mi bliskie, wpadam wtedy w dziwny stan, kiedy wyciągnięte w górę ręce tworzą bolesny kąt ostry z wzrokiem utkwionym gdzieś daleko przed siebie, gdzie noga nie sięga, a tyłek ani drgnie.

Ja tylko mówię, co mówią ludzie, kto mi powie, co mi to mówi? Mówi Wam to coś? Na punkcie weryfikacji, można by powiedzieć, ciut ostatnio sfiksowałem, jak to się teraz mówi. I co, bo to najważniejsze. Dotrzeć do samego źródła, choćby było najpłytsze i przetarte patykiem. Nie po to moi przodkowie zeszli z drzewa, żebym ja latał nisko po brzozach, mnie się palmy marzą albo choć jedna, najlepiej odbita zaciekłym wrogom. Mierzę wysoko, za góry, za lasy, do palm i oliwek, gdzie żyli długo i szczęśliwie. Szczęka mi opadła na samo marzenie. Spełnienie staje się zbyteczne. Pogratulowałem sobie zarówno odwagi, jak i ostrości umysłu, zwerbalizować taką myśl w obrębie dwóch kropek, praktycznie jednym zdaniem. Jest jednak prawdą dochodząca do mnie bez zbędnych opóźnień pogłoska, że cały czas się rozwijam i mknę w stronę słońca. W stronę słońca, aż po horyzontu kres.

Z tego wszystkiego, głównie chodzi tu o ''horyzontu kres'', o mało bym nie zauważył, że ku mojemu zdziwieniu i jakby na bakier z przyrodzoną skromnością, która w tej chwili zupełnie mi zwisa, mam wyjątkowy dar w opisywaniu opisów przyrody (tutaj z kolei mam na myśli pierwszą myśl dzisiejszych rozmyślań). Przecież absolutnie fantastycznie mi to wyszło, obiecuję potraktować ab owo odkrycie jako zapowiedź czegoś całkowicie nowego, przynajmniej dla mnie, a to już bardzo dużo, by nie powiedzieć, wszystko, co trzeba i na zdrowie. Mówią, bo wciąż mi mówią, widocznie taka potrzeba albo boją się przestać powtarzać, że życie zaczyna się po 40. W moim przypadku zaczyna się po setce, kończy na dwóch i od tego zacznę opis. Nie mam mocnej głowy, do niczego nie mam mocnej, bo mam głowę do niczego, nie ma mocnych, na szczęście tego nie widać, jak wytnę polipy nie będzie też słychać: natychmiast zasypiam i niczego nie pamiętam, a oto dowód i na piśmie.

 

 

 

 

Reklama

4 KOMENTARZE

  1. No, nareszcie!
    Dobry wieczór! Nareszcie Pan się pojawił nad kreską!

    Proszę się tylko nie chować za laskami, bo i tak Pan jest jak pulsar, który omiata otoczenie wiązką energii, ale najpierw musi się w tym kierunku zakręcić, a wtedy z innych kierunków już Pana nie widać i faktycznie tracimy Pana z oczu.

    Za horyzont, jak za horyzont, pod palmami też Pan zawsze jest mile widziany, nawet jeżeli być może tamtejsze drinki dla Pana za słodkie, ale proszę pamiętać, że gdziekolwiek Pana spotykam, zawsze jest to nad poziomami, ponieważ jak ktoś jest dobry w opisach przyrody, to i nad poziomy potrafi, jak o tym świadczy nie jeden przykład i nie 40, ale 40 i 4.

    Setką mogę się z Panem wirtualnie stuknąć i oby kiedyś nie tylko wirtualnie się udało.

    Pański
    Q

    • Pięknie dziękuję za laurkę,

      Pięknie dziękuję za laurkę, zasłużyłem, można mnie złożyć w alei zasłużonych.
      Dzień dobry, kłaniam się Pani jak za starych czasów, nie na bani i od razu przejdę do rzeczy, by mi przypadkiem czasowników nie zabrakło. Rzeczywiście, zwrócił Pan uwagę na problem, który i mnie gdzieś wierci w głowę, mianowicie jak wysoki może być poziom, kiedy o tym akurat w pewnym sensie decyduje pion, który w dodatku, w wymiarze absolutnym, zawsze styka się z dnem. Można mieć nadzieję, że z definicji przecina je w bolesnym miejscu, ale z matematyki jestem słaby i nie do końca potrafię obracać wszystkimi figurami w wyobraźni. W każdym razie mamy tutaj jakieś pole do opisu, wątpliwości na korzyść.
      Na gruncie poezji też czuję się kiepsko, ale spisałem wątrobę jak umiałem, aż mam kaca docierającego właśnie do głowy. W sumie, nic nowego, co około czterdziestki nie jest takim złym prognostykiem, jak to się teraz mówi, można mnie ewentualnie poprawić.

      Gdybym w połowie tak pisał, jak Pan chyba z sympatii odczytał, pilibyśmy oba na umór, bo nic nie byłoby nam straszne, znaczy ja bym się już nie bał, bo Pan i tak nie ma czego – tego, co w Panu naj nie sposób stracić inaczej niż przez sakramenckie zejście, a na to nie ma boskiej zgody, wiem coś o tym, kręcę się wokół Źródła.
      Tak czy inaczej, z Panem zawsze na tak, a jeśli nie, to nie podwójnie, Pańskie i moje, logicznie zamieniające się, nie ot tak, w tak. Tak trzymać, ja w każdym razie mocno.
      Złotej polskiej jesieni, z ukłonami,
      Pańska dź

       

       

       

       

  2. No, nareszcie!
    Dobry wieczór! Nareszcie Pan się pojawił nad kreską!

    Proszę się tylko nie chować za laskami, bo i tak Pan jest jak pulsar, który omiata otoczenie wiązką energii, ale najpierw musi się w tym kierunku zakręcić, a wtedy z innych kierunków już Pana nie widać i faktycznie tracimy Pana z oczu.

    Za horyzont, jak za horyzont, pod palmami też Pan zawsze jest mile widziany, nawet jeżeli być może tamtejsze drinki dla Pana za słodkie, ale proszę pamiętać, że gdziekolwiek Pana spotykam, zawsze jest to nad poziomami, ponieważ jak ktoś jest dobry w opisach przyrody, to i nad poziomy potrafi, jak o tym świadczy nie jeden przykład i nie 40, ale 40 i 4.

    Setką mogę się z Panem wirtualnie stuknąć i oby kiedyś nie tylko wirtualnie się udało.

    Pański
    Q

    • Pięknie dziękuję za laurkę,

      Pięknie dziękuję za laurkę, zasłużyłem, można mnie złożyć w alei zasłużonych.
      Dzień dobry, kłaniam się Pani jak za starych czasów, nie na bani i od razu przejdę do rzeczy, by mi przypadkiem czasowników nie zabrakło. Rzeczywiście, zwrócił Pan uwagę na problem, który i mnie gdzieś wierci w głowę, mianowicie jak wysoki może być poziom, kiedy o tym akurat w pewnym sensie decyduje pion, który w dodatku, w wymiarze absolutnym, zawsze styka się z dnem. Można mieć nadzieję, że z definicji przecina je w bolesnym miejscu, ale z matematyki jestem słaby i nie do końca potrafię obracać wszystkimi figurami w wyobraźni. W każdym razie mamy tutaj jakieś pole do opisu, wątpliwości na korzyść.
      Na gruncie poezji też czuję się kiepsko, ale spisałem wątrobę jak umiałem, aż mam kaca docierającego właśnie do głowy. W sumie, nic nowego, co około czterdziestki nie jest takim złym prognostykiem, jak to się teraz mówi, można mnie ewentualnie poprawić.

      Gdybym w połowie tak pisał, jak Pan chyba z sympatii odczytał, pilibyśmy oba na umór, bo nic nie byłoby nam straszne, znaczy ja bym się już nie bał, bo Pan i tak nie ma czego – tego, co w Panu naj nie sposób stracić inaczej niż przez sakramenckie zejście, a na to nie ma boskiej zgody, wiem coś o tym, kręcę się wokół Źródła.
      Tak czy inaczej, z Panem zawsze na tak, a jeśli nie, to nie podwójnie, Pańskie i moje, logicznie zamieniające się, nie ot tak, w tak. Tak trzymać, ja w każdym razie mocno.
      Złotej polskiej jesieni, z ukłonami,
      Pańska dź