Reklama

Pan Ignacy Lajkonik złapał w dłoń opadający płatek śniegu. Ponieważ dłoń odziana była w rękawiczkę, śniegowa gwiazdka nie stopniała od razu, ale pozwoliła panu Lajkonikowi podziwiać przez chwilę swój kształt. Sześciokątna symetria jak zwykle zachwyciła pana Ignacego; przez chwilę myślał o przedziwnym świecie, w którym rzeczy same układają się w regularne kształty, powtarzające się w różnej skali i w różnych okolicznościach… to znaczy właśnie o naszym świecie. Te rozmyślania przerwał mu nagły dźwięk – triumfalny tusz powracającej do gry weselnej orkiestry. Za plecami pana Lajkonika, w eleganckim zajeździe trwało długo wyczekiwane wesele jego siostrzeńca Karola, zwanego Koperkiem, i narzeczonej tegoż Karola, Pauliny.

Ostatnia doba obfitowała w liczne wydarzenia, niektóre śmieszne, a niektóre po prostu straszne. Zaczęło się od tego, że do domu panny młodej zjechali przyszywani wujostwo, państwo Niewpora-Tatarzyńscy. Nie byłoby w tym nic dziwnego, w końcu na ślub i wesele zapowiedziało się wielu gości, ale państwo ci byli jedynymi, którzy nie odpowiedzieli na zaproszenie, mimo wyraźnego dopisku „R.S.V.P.” u dołu kartonika. Ich przyjazd nie byłby gigantycznym problemem, dobra gospodyni – czyli np. mama Pauliny – jest w stanie wygospodarować jakieś miejsce, choćby nawet na ostatni moment. Państwo Niewpora-Tatarzyńscy byli jednak przekonani, że należy im się reprezentacyjna gościnna sypialnia, która w rzeczywistości przeznaczona była dla państwa młodych, a jakby tego było mało – samodzielnie się w niej zainstalowali. Dekoratorzy, którzy wkroczyli do tego pomieszczenia, by stosownie je przystroić, byli więc nieco zdziwieni, widząc nieznaną panią, przebierającą się ze stroju podróżnego w nieco wygodniejszy – i vice versa. Po krótkiej i niekoniecznie przyjemnej rozmowie wieloletnia znajomość rodziców Pauliny i państwa Niewpora-Tatarzyńskich została gwałtownie zakończona, jako że goście odmówili przenosin do sąsiadów lub niedalekiego hotelu, posługując się przy tym raczej niewybrednymi zwrotami. Z czego wynikało, że taka to była i przyjaźń. – Baba z wozu, koniom lżej – westchnął sobie od serca tata Pauliny, wzięty chirurg, człowiek gołębiego serca, gotowy do upuszczenia bliźnim krwi wyłącznie w odpowiednim znieczuleniu i na sali operacyjnej. – Niekoniecznie – skrzywił się jego brat, obserwując korpulentną panią Niewpora-Tatarzyńską, wsiadającą do samochodu, którego prześwit po tej operacji wyraźnie zmalał.

Reklama

Pan Lajkonik i Karol na szczęście nie brali udziału w całej tej chryi, ponieważ wybrali się razem do centrum miasta na ostatnie zakupy. Trudno zresztą stwierdzić, czy na pewno na szczęście – okazało się, że reprezentacyjne buty Koperka nie są już wcale takie reprezentacyjne. Nie chodziło nawet o modę, ale o fakt, że bezpośrednio po absolutorium któryś z kolegów wpadł na pomysł, by wybrać się do kamieniołomu Podśmiardówka i zobaczyć nowe, rewelacyjne odsłonięcie piaskowców. Ponieważ zaś do odsłonięcia w Podśmiardówce dało się dojść tylko przez przepiękne czwartorzędowe iłowce z towarzyszeniem glin glacjalnych, a buty założone na absolutorium nie były wcale terenowymi traperami, używanymi zwykle przez geologów – to utrata reprezentacyjnego charakteru była nieunikniona. Co więcej, Karol po powrocie z kamieniołomu niefrasobliwie przetarł buty tylko z grubsza i schował do szafki, po czym dokładnie o nich zapomniał. W związku z tym pani Monika, otworzywszy szafkę, była bliska spazmów, od których powstrzymała ją tylko obecność teściów Karola in spe. Pan Ignacy dostał jednak bojowe zadanie: wziąć pana młodego pod pachę i nie wracać bez butów, nie później jednak niż na półtorej godziny przed ślubem.

Obaj panowie udali się więc do najlepszego salonu z obuwiem w mieście, gdzie zastali obsługę w lekkiej panice. Otóż poprzedniej nocy sklep nawiedził wyjątkowo złośliwy szewski chochlik, który pozawiązywał wszystkie sznurowadła w wystawionych butach na potworne po prostu węzły. Połowa sprzedawców biegała więc po sali z elektrycznymi odymiaczami, starając się zlokalizować i unieszkodliwić chochlika, a druga połowa z obłędem w oku miotała się, przepraszając zdumionych klientów i usiłując rozwiązywać supły we wskazanych do przymierzenia butach. Pan Lajkonik miał pewne doświadczenie z chochlikami, toteż poradził ekipie odymiającej, żeby raczej złapali złośliwe licho na dratwę z przyczepioną w charakterze przynęty jednorazową skarpetką (podziałało!), a potem zabrał się za Karola i jego buty. Jakoż dość szybko znaleźli piękne, czarne półbuty numer 44,5 z prapoletami a la Tuwim, oczywiście zasupłane do niemożliwości. Tu jednak pan Ignacy, któremu zależało na czasie, zachował się jak Aleksander Macedoński, wyciągnął z kieszeni szwajcarski scyzoryk (kupiony zresztą w wolnocłowym sklepie z pamiątkami w księstwie Belle- Lettre) i problem przeciął. Koszt sznurowadeł przy cenie nowych butów był zresztą, powiedzmy sobie szczerze, symboliczny, a wdzięczna za pomoc w złapaniu chochlika kierownicza i tak udzieliła obu panom dużej zniżki. Dlatego wracali do domu z tarczą i pieśnią na ustach.

Kościół, w którym brała ślub młoda para, wyglądał właśnie tak, jak powinien wyglądać kościół w okolicach Nowego Roku – w pobliżu ołtarza stały jeszcze świątecznie udekorowane choinki, a w bocznej nawie – szopka, ku której od razu udali się goście z małoletnim potomstwem. Co prawda wystawiony w ramach atrakcji aniołek-skarbonka po wrzuceniu monety nie tylko kiwał główką, ale także mrugał światełkami i wygrywał elektronicznie melodie kolęd, co nieco rozpraszało celebransa, ale szybko sprowadzony kościelny wyłączył aniołkowi fonię i reszta mszy minęła już bez zakłóceń. Suknia Pauliny była prosta, lecz elegancka, z drobnymi srebrnymi (stosownie do pory roku) i złotymi (by nieco ocieplić całość) akcentami, bez trenu, ale z niedługim welonem. W trakcie ceremonii obyło się zaś bez „prześmiesznych” sytuacji, tak chętnie pokazywanych potem przez rozrywkowe kanały TV. Dopiero kilka miesięcy później Paulina zdradziła, że kiedy klęknęła przy podniesieniu, obcasy zaczepiły jej o brzeg halki i niewiele brakowało, by wstając, ściągnęła sobie suknię do pasa. Na szczęście po kilku energicznych ruchach stopami uwolniła się, nie wzbudziła sensacji i ślub dobiegł końca bez przeszkód.

Podobnie zresztą jak poślubna sesja fotograficzna i droga z kościoła na wesele. Do pełnego szczęścia Paulinie brakowało tylko pięknego zimowego krajobrazu. Jako że Barbara była po lodzie, to święta – po wodzie, która jednak do ślubu fortunnie wyschła. Niemniej to, co zazwyczaj znajduje się w grudniu pod śniegiem, było tym razem na wierzchu, a wszystko razem nie wyglądało weselnie. Na szczęście w zajeździe już całkiem tak, włącznie z pozostałą od świąt choinką, na której mrugały setki różnokolorowych światełek. Ta właśnie choinka sprawiła, że prawuj Tuberozy Lajkonik, emerytowany marynarz, omalże popsuł Karolowi i Paulinie wesele. Posadzony naprzeciwko świątecznego drzewka, zaczął mianowicie parskać z oburzenia i kręcić głową, by w końcu przejść do słów, chociaż jeszcze nie czynów. Okazało się, że wuj Tuberozy przez wiele lat służył jako łącznościowiec na statkach handlowych, w związku z czym płynnie posługiwał się alfabetem Morse’a, a teraz twierdził stanowczo, że mrugające światełka nadają do niego po angielsku obelgi, od których nawet staremu marynarzowi włos się na głowie jeży. Nikt na sali nie był w stanie zweryfikować oskarżeń Tuberozego, toteż wezwano w trybie natychmiastowym kierownika sali. Ten bardzo się zdziwił, ale posłusznie przełączył kolorową ozdobę tak, by świeciła w sposób ciągły. Prawuj Lajkonik, ukontentowany, zaczął opowiadać stryjowi Pauliny o swoich podróżach i wspominać syreny, jakich śpiew słyszał na morzach i oceanach całego świata. – Najpiękniejszą słyszałem i widziałem, panie kochany, na Szpicbergenie! Wieeelkie niebieskie, panie, oczy, a jaki głos miała! A pan wiesz, jak się nazywa taka syrena z dalekiej północy? Zołza polarna!

Niedaleko pana Ignacego i pani Chandry posadzono kuzynkę Partycję Lajkonikównę, piękną blondynkę, a zarazem komputerowego geniusza w spódnicy (to znaczy akurat na weselu – w efektownej sukience; nie tak jednak efektownej, by budzić niepotrzebne emocje u panny młodej). Jednemu ze zaproszonych znajomych Karola na widok kuzynki Partycji gwałtownie zbielało oko, a po kilku toastach nabrał śmiałości i zaczął ją podrywać. Nieszczęsny młodzieniec nie wiedział jednak, że Partycja miała w życiu jedną pasję i nie byli nią mężczyźni. Przyzwyczajona do zaczepek Lajkonikówna z początku nie reagowała, potem zaś zaczęła zniechęcać młodego człowieka żartami i z uśmiechem na ustach. Błąd! Absztyfikant odebrał to jako zachętę! Po kolejnej, dość już agresywnej odzywce, Partycja strzeliła młodzieńcowi palcami przed nosem i ostrym tonem warknęła „Błąd! Cztery zero cztery!!!”*, a gdy patrzył na nią nic nie rozumiejącymi oczyma, zza jego pleców dobiegł ryk kuzynki Euforii: „A imię jego czterdzieści i cztery! Z matki obcej! Krew jego – dawne bohatery!” Tu grono starszych gości przyskoczyło do młodego człowieka i zaczęło wykrzykiwać „Zbawco! Wskrzesicielu!”. Niektórzy z nich całowali go nawet po rękach. Kompletnie zaskoczony młody człowiek wyrwał im się i uciekł z imprezy, przez nikogo nie zatrzymywany.

Wesele trwało dalej już bez specjalnych zakłóceń, aż pan Ignacy postanowił wyjść na chwilę przed zajazd, przewietrzyć się. Po pięknym, słonecznym dniu wieczorem pojawiły się chmury, więc nie było widać ani gwiazd, ani Księżyca. Pan Lajkonik stał na tarasie i patrzył na okolicę – lasy i pola, niedaleką wieś i całkiem dalekie miasto, którego światła ledwie mżyły na horyzoncie. Z wnętrza zajazdu dochodziły odgłosy, sugerujące przygotowania do kolejnego toastu. I właśnie wtedy na dłoń pana Ignacego spadł pierwszy płatek śniegu, a po nim następne. Po kilku minutach zaczęło padać całkiem już gęsto, aż pan Lajkonik uśmiechnął się na myśl, jak też będzie wyglądał świat następnego ranka – i jak ucieszy się z tego Paulina. „Można powiedzieć, że to ślubny prezent dla nowożeńców” pomyślał i skierował się z powrotem na salę, żeby opowiedzieć o tym pani Chandrze. Tymczasem wodzirej już sięgał po mikrofon, by wznieść ostatni uroczysty toast przed północą na cześć Młodej Pary. Na pana Ignacego czekała przy nakryciu pełna pięćdziesiątka.

______________

*) Błąd 404 – komunikat komputera (przeglądarki) oznaczający, że żądana strona nie została odnaleziona.

______________

Tekst chroniony prawem autorskim (wszystkie części cyklu o p. Lajkoniku). Opublikowany w witrynie www.kontrowersje.net oraz na blogu madagaskar08.pl . Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i przedruk tylko za zgodą autora.

Reklama

8 KOMENTARZE

  1. I jak przy Panu trzymać entuzjazm w ryzach
    i nie popadać w zachwyt? 

    To jest  kolejny dowód, że sieć dorobiła się nie tylko udanych felietonistów, ale też pisarzy. Pan ma takie pióro, że aż lata i rozmachem unosi z sobą czytelników. Nie wiem, czy w dzisiejszych czasach robi się karierę talentem, ale proszę nie ustawać.

    Wszystkiego dobrego, warto było i z Panem zawsze będzie.

  2. I jak przy Panu trzymać entuzjazm w ryzach
    i nie popadać w zachwyt? 

    To jest  kolejny dowód, że sieć dorobiła się nie tylko udanych felietonistów, ale też pisarzy. Pan ma takie pióro, że aż lata i rozmachem unosi z sobą czytelników. Nie wiem, czy w dzisiejszych czasach robi się karierę talentem, ale proszę nie ustawać.

    Wszystkiego dobrego, warto było i z Panem zawsze będzie.