Reklama

Obejrzałam ostatnio kilkuminutowy filmik dokumentalny o II wojnie światowej. Sceny typowe: biegnący żołnierze, wybuchy bomb, lecące samoloty.

Obejrzałam ostatnio kilkuminutowy filmik dokumentalny o II wojnie światowej. Sceny typowe: biegnący żołnierze, wybuchy bomb, lecące samoloty. I zniszczenia, ogromne zniszczenia miast i infrastruktury. Zniszczenia tak wielkie, że wydawało się, że ich odbudowa potrwa dziesięciolecia. A jednak było inaczej. Po upadku faszyzmu i wyzwoleniu Polski, nastąpiło jakby “pospolite ruszenie”. Cały naród zaczął odbudowywać – i to nie jedynie swoją stolicę. Ruszały nieczynne elektrownie, fabryki, huty, kopalnie, stocznie. Budowano nie tylko pojedyncze domy, ale całe osiedla, dzielnice, miasta. I to nie zawsze remontowano stare, przeciwnie, unowocześniano obszary zacofane cywilizacyjnie. Pamiętam jak – mając 9-10 lat – jechałam z rodzicami z Bydgoszczy do Warszawy. Z okien pociągu widać było odbudowywane domy, murowane stajnie i obory, obsiane pola, brukowane drogi i solidne, metalowe lub kamienne mosty. Gdy pociąg minął Aleksandrów Kujawski i wjechał na tereny byłej “Kongresówki” – krajobraz diametralnie się zmienił. Drogi były głównie gruntowe, domy drewniane, z bali, kryte słomianą strzechą. Budynki gospodarcze zbudowane były z desek, kryte papą. Na rzekach mosty – oprócz kolejowych – drewniane, nawet w Wyszogrodzie bardzo długi most na Wiśle też był z drewna. Wrażenie było takie, jakbym cofnęła się w czasie o wiek czy dwa. Sama Warszawa jeszcze nosiła ślady zniszczeń wojennych, ale tylko punktowe – jakieś dziury po kulach, wyburzone ruiny z nieusuniętym jeszcze gruzem, przerwy w jednolitej zabudowie ulic. Ale przeważało nowe budownictwo, nowe domy, nowe dzielnice. Pamiętam szczególnie MDM, oraz ulicę Anielewicza, gdzie mieszkała moja ciotka. To było dawne getto żydowskie, odbudowane po wojnie. Podobną podróż do Warszawy odbyłam 20 lat później, już sama. O ile zmiany na odcinku do Aleksandrowa Kujawskiego miały charakter ilościowy i jakościowy (było więcej domów, zadbanych, odmalowanych, z ogródkami przydomowymi), o tyle przeobrażenie pozostałego terenu było całkowite. Nie zauważyłam żadnej drewnianej chaty czy szopy! Drogi asfaltowe, mosty stalowe lub kamienne, tereny zadbane – tylko było dużo słupów z przewodami sieciowemi i telefonicznymi. Nastąpiło jakby wyrównanie poziomu życia, przynajmniej w centralnej Polsce, z przedwojennym zaborem pruskim.

Mnie natomiast intryguje pytanie: “Kto to zrobił?”. Wiadomo, że naród, wiadomo, że ludzie. Ale to są banały – ktoś tym musiał kierować, organizować, zdobywać fundusze i materiały, planować, nadzorować, zabezpieczać. Dzisiaj wiem, że to była zasługa centralnego planowania. Nie w skali wioski, miasteczka, regionu czy województwa. W skali kraju! Tylko takie planowanie mogło niwelować dysproporcje zapóźnień cywilizacyjnych i zniszczeń wojennych. Byliśmy biednym krajem, oprócz węgla nie dysponowaliśmy też większymi pokładami surowców. I wszystko zbudowaliśmy sami, nikt z zagranicy nam nie pomagał (Zachód był wrogiem, a Wschód miał jeszcze większe od nas zacofanie cywilizacyjne). Polska Ludowa miała jakby mózg, który myślał i planował przyszłość. Ten “mózg” jeszcze istniał po zmianie ustrojowej w 1989-tym roku, naród polski był zbiorowością, w której wysiłki jednostek sumowały się w dobro wspólne.

Reklama

A teraz tego “mózgu”, tej swoistej zbiorowej świadomości, Polsce brakuje. Myślę, że ten rozkład zaczął się w latach 2004-2006. Czy to była integracja z Unią Europejską, czy może podział Polski na “lepszą” i “gorszą”? Nie wiem. Ale widzę, że coś jest nie tak, że efekty naszych działań są niwelowane, tracone, nie dają spodziewanego efektu synergicznego. I nie jest temu winien ani rząd, ani władza lokalna, ani nawet organizacje polityczne i społeczne. Ten rak rozwija się od wnętrza narodu, niszczy wysiłki narodu i rośnie w siłę wyłącznie dzięki narodowi.

Kto więc wyłączył naród polski?

Reklama