Reklama

Zacznę tak: konkurencja jest podstawowym motywatorem ludzkiego postępowania, głównym mechanizmem powodującym (poza zaspokajaniem potrzeb), że nam się chce, że nam się musi chcieć robić coś dobrze, robić coś lepiej niż inni. Konkurencja leży u podstaw ludzkiego życia, u podstaw życia w ogóle. Z 300 mln plemników do zapłodnienia doprowadza ten jeden najsilniejszy, ten najlepszy, najefektywniejszy. Co ciekawe z tych 300 mln tylko 1% to „zapładniacze”, reszta to „utrudniacze”, mające na celu wyeliminowanie zapładniaczy w drodze do celu – taki katalizator konkurencji. Cała darwinowska teoria doboru naturalnego to przecież nic innego jak konkurencja gatunków. Konkurencja krwawa, bezlitosna, ale jednak konkurencja. To mechanizmy rozwoju życia, w tym ludzkiej cywilizacji. W ekonomii konkurencja to podstawowy mechanizm proefektywnościowy. Mówienie o roli konkurencji w ekonomii zakrawa na truizm, więc sobie podaruję. Przypomnę tylko parę innych twórczych cywilizacyjnych aspektów konkurencji.

Panna pindrząca się przed lustrem co tak naprawdę robi? Poprawia sobie samopoczucie. Na pewno? Chce fajnie wyglądać. Dobrze, ale po co? Po to żeby się wyróżnić. Po to żeby być lepszą, bardziej zauważalną, atrakcyjniejszą. Czyli…no właśnie konkurencyjniejszą. Żeby mieć branie. Darujmy więc sobie gadanie o dobrym samopoczuciu typu: „w tych ciuchach po prostu dobrze się czuję”. Gówno prawda. Ubierasz te ciuchy pod warunkiem że cię zauważą, zwrócą uwagę, westchną namiętnie. Jak cię będą mijać obojętnie, jak psiapsiółka nie pęknie z zazdrości, jak faceci nie powloką za tobą powłóczystym spojrzeniem, a co gorsza jak cię znajomi obśmieją, to ciuchy wylądują w koszu. Natury nie da się oszukać – jak mawiał Max w Seksmisji. Chcesz się wyróżnić pozytywnie – czyli być konkurencyjną, a najczęściej chcesz osiągnąć najwyższe stadium konkurencji – być bezkonkurencyjną.

Reklama

Tu mała dygresja, ale ważna dla dalszych rozważań. Moda. Moda to zjawisko stojące w poprzek naturalnemu odruchowi wyróżniania się, czyli konkurencji. Bo moda to unifikacja, w pewnym stopniu dopuszczająca dowolność, ale jednak unifikacja lub uniformizacja. Poddawanie się modzie, zwłaszcza bezkrytyczna wiara w magików od mody, a ostatnio w tzw. stylistów (Jacyków i Wagina [czy też może Wiganna] Papina to moi faworyci), to zwycięstwo poczucia bezpieczeństwa nad ryzykiem odrzucenia przez otoczenie („fe, ale niemodny strój”, „ojej, ale bez smaku urządzone to mieszkanie”). To poddanie chęci bycia konkurencyjnym wobec zagrożenia bycia odrzuconym, to złożenie broni i kapitulacja w walce o większą atrakcyjność na rzecz większego spokoju i publicznej akceptacji. To ważne zjawisko, bo w dużym stopniu implikuje nasze wybory także w innych dziedzinach życia.

Wysyłam dziecko do dobrej szkoły, uczę je języków. Po co? Żeby sobie łatwiej poradziło w życiu – pada najczęstsza odpowiedź. A pierwotna przyczyna? No? Tak… żeby łatwiej sprostało konkurencji.

Matka Kurka prowadzi ten portal waląc w prawą i lewą stronę sceny politycznej. Dlaczego? Bo takie ma poglądy. Ok. Ma, wielokrotnie dawał temu przykład. Ale te może prezentować u cioci na imieninach. Tu jest przestrzeń publiczna, tu musi się wyróżnić. Gdyby był kolejnym Lisem, W Sieci, Uważam Rze, Nowym Ekranem i robił to na taką skalę, na którą może sobie pozwolić finansowo, to pies z kulawą nogą by tu nie zaglądał. Tymczasem MK musi się wyróżnić. Tak się akurat składa, że sprzedaje towar, na który jest niszowe zapotrzebowanie: uczciwość wobec siebie i analny stosunek do towarzycha. W ekonomii i marketingu nazywa się to pozycjonowaniem w niszy rynkowej. Bez tego kurczaczek przepadłby w czeluściach internetu jak większość papug powtarzających za tuzami głównego nurtu (prawego i lewego).

W miarę rozwoju cywilizacyjnego ludzkość ujęła mechanizmy i instrumenty konkurencji w określone karby, ramy prawne, których celem było nadanie konkurencji drogi ewolucji proefektywnościowej, a nie wyniszczającej. Dlatego Kowalski jak zatłucze młotkiem Nowaka, żeby dostać awans w pracy, idzie do pierdla, a Hitler za wprowadzenie Niemców na drogę bezkonkurencyjności poprzez eliminację Żydów, Słowian i pewnie w dalszej kolejności innych ras i nacji, palnął sobie w łeb nie doczekawszy procesu. Tam gdzie prawo skodeksowane jeszcze sobie nie radzi i nie nadąża, ze względu na dużą dynamikę zjawisk związanych z konkurencją, rolę uzupełniającą pełni etyka, która z czasem często zamienia się w obowiązujące prawo. Dzisiaj żyjemy w czasach, w których wielkie idee porywające tłumy zastępują nijaka papka poprawności politycznej, uniwersalizacja poglądów, relatywizm moralny (żeby była jasność, sprowadzam to ostatnie zjawisko do poglądu Kalego, a nie moralno-metafizycznego przesłania naszych tuzów prawicy i Kościoła).

Globalizacja i medialny dyktat światopoglądowy także stępiają ostrze konkurencji. Finansalizacja – jak to nazywa Prof. P. Dembiński – czyli podporządkowanie naturalnego biegu rzeczy i rozwoju ludzkości mechanizmom i miarom opłacalności finansowej, tworzy z konkurencji zjawisko karykaturalne, protezę działań proefektywnościowych. Trzeba mieć jednak nadzieję, że państwa wygrają wojnę z korporacjami finansowymi, rynki finansowe zostaną wyregulowane, a spekulacje finansowe, niemające kompletnie nic wspólnego ze sferą realną, czyli produkcją i usługami, zostaną wypieprzone z giełdy i zamknięte w przybytkach paraekonomicznych takich jak siedziby zakładów bukmacherskich. Do tego jeszcze dodać trzeba bredzenie lewicowych środowisk, z feministkami na czele, które po raz kolejny w rewolucyjnym natchnieniu wymyślają ersatz tego co funkcjonuje od wieków, co stanowi istotę naszego gatunku. Nasze dzielne idiotki bredzą o wyższości dobrowolnej współpracy (w sytuacji w której same prezentują autokratyczne i autorytarne metody działania), dobrowolnego współuczestnictwa z podziałem na role, nie wg kryterium efektywności, zdeterminowanego zawartością tego co człowiek ma w głowie, ale parytetu związanego zawartością krocza, nad wytworem męskiej szowinistycznej dominacji – czyli konkurencją.

Dlatego śmiem twierdzić, że wobec mizerii naszej i nie tylko naszej sceny politycznej, jedynym co nam naprawdę pozostaje jest dbać, żeby wciąż tlący się jeszcze ogień konkurencji nie zgasł. Naiwna wiara w zbawczą siłę prawej stronę sceny politycznej (jakże często tu prezentowana na tym portalu), to podkładanie haka konkurencji. Ta wiara, która pozbawiona jest racjonalnych przesłanek, a zbudowana w większości na amber-goldowej naiwności, emocjach (z reguły) i potrzebie wierzenia że „gdzieś przecież musi być ten inny, lepszy świat”* . Przestańcie na boga traktować PiS jako zbawców Polski. Z kim chcecie tę prawą i sprawiedliwą Polskę budować? Z Hoffmanem? Z Brudzińskim? Z mec. Rogalskim? To przecież kolejna zmiana dla Seremeta, Nowaka et consortres. Czy zauważyliście, że od początku transformacji ustrojowej minęło jedno pokolenie (prawie 25 lat), a w polityce (a także w mediach) wciąż te same gęby? Żadnej wymiany pokoleń. To nie podział na prawą i lewą stronę jest praprzyczyną gównianości polskiego państwa. To okopanie się na swoich pozycjach i trwanie w politycznych okopach prawej i lewej strony. Jak w czasie pierwszej wojny światowej. Wojna pozycyjna na wyniszczenie. I bynajmniej nie wyniszczają siebie sami, tylko nas, a dokładniej nasze portfele. Ufundowaliśmy im swoją idiotyczną postawą dożywotnie stanowiska dla nich i ich rodzin, krewnych i znajomych królika. Nowe byty polityczne, jeżeli się pojawiają, są odgałęzieniami starych tworów, które wypełnione miernotami intelektualnymi i często moralnymi pełnią rolę listka figowego (Ruch Palikota) dla ograniczonej czy lepiej powiedzieć zamkniętej demokracji. Walka o nowe, o otworzenie szerzej okien i przewietrzenie Sejmu, za każdym razem traktowane jest jak naruszanie porządku demokratycznego. Żadne tam wybory w jednomandatowych okręgach nic nie zmienią. O naiwności i głupoto. Tu trzeba działań radykalnych, działań w obronie KONKURENCJI.

Tymczasem, gdy po lewej stronie GW, Polityka i TVN jęczy o potrzebie budowania Postępowego Frontu Jedności Narodu (zamiast postępowego możecie sobie napisać proeuropejskiego), na prawicy wszyscy modlą się do PiS jak do mesjasza. Kto was ma zbawić? PiS? Partia bez programu gospodarczego? No tym akurat nie różni się od reszty sejmowych wyjadaczy. Te miernoty, które po objęciu władzy zaczną budować nowy ruch politycznej poprawności pod nazwą Narodowy Front Jedności. Kaczyński może i jest niezłym diagnostą, ale jest żadnym politykiem, nie potrafi zbudować partii, która wygra wybory i porządzi 4 lata ku chwale ojczyzny i narodu (rozumianego nie jako zbiorowość, ale jako jednostki z konkretnymi potrzebami). Z 460 posłów może 50 nadaje się do dalszej pracy parlamentarnej, a reszta to tumany na przemiał. Popatrzcie sobie na młodzieżówki partyjne, a zobaczycie kto nami będzie rządził za 10-20 lat. To tłuki po szkołach i studiach bez żadnego doświadczenia zawodowego, bez żadnego wyrobienia w zarządzaniu ludźmi i zdolności interpersonalnych. To tzw., asystenci czyli polityczne włazidupy, odbierające telefony i od czasu do czasu jako przedstawiciele swoich Panów, stroszące piórka na obradach rad miast i gmin. Gówniarze, którzy są po lekturze fragmentów 1 (słownie: jednego) podręcznika do mikroekonomii, najczęściej wyczytanych w wikipedii i mają się za wybitnych ekonomistów. Taką nam przyszłość serwują ci z lewej i z prawej strony. Nihil novi meine dammen und herren.

Tu trzeba pieprznąć kartami na stół i powiedzieć sprawdzam. I wtedy zobaczycie ile republikanizmu jest w PiS. To nie chodzi o przebudowanie lewej strony i centrum. Tu chodzi o przebudowanie całej sceny politycznej tak, żeby jedyny mechanizm proefektywnościowy – konkurencja – zadziałał. Żadne ustawa o JOW-ach. Tu potrzeba ustawy o partiach politycznych, ustawy która wpisze partiom wprost demokratyczne mechanizmy wyboru – wyboru elit partyjnych, poczynając od dołu, tak aby każdy miał równe szanse (zdaje mi się że równość szans jest zapisana w Konstytucji RP). Dobrze wiecie, że dzisiejsze partie funkcjonują jak PZPN i G. Lato będzie w nich rządził na przemian z Kręciną. Obecna zmiana w PZPN (o ile nie okaże się kolejnym picowaniem) była możliwa tylko ze względu na zagrożenie z zewnętrz (politycy, kibice, media). Takiego zagrożenia nie ma dla kolesiowato-wodzowskiego systemu polskich partii politycznych, gdzie przebicie się młodych efektywnych działaczy nie ma szans wobec betonu przydupasów lub wewnątrzpartyjnej mafii. Nie ma miejsca dla konkurencji w polskich partiach politycznych, a tam gdzie nie ma miejsca dla konkurencji jest wieczny socjalizm. Zagrożenie ze strony młodych, aktywnych z pomysłami to także bodziec dla starych pryków do poprawy efektywności własnego działania. Ale na boga nie poprzez wypieprzanie na zbity pysk z partii (tak jakby to była prywatna firma, tylko poprzez pracę u podstaw). I żeby była jasność nie piję tylko do PiS, ale do wszystkich po kolei macherów politycznych.

Skoro więc PiS w oczach wielu tu pisujących jest taką partią republikańską, to niech zaanonsuje ustawę o partiach, która weźmie w karby te twory polityczne, odbudowując w nich mechanizmy demokratycznego wyboru. Ponieważ zdaję sobie sprawę, że takie życzenie grzeszy nieco naiwnością, a pewnie rozdział o wyborach w partii jako zapis ustawowy uznany zostanie za ograniczający swobodę ich tworzenia i funkcjonowania, a także zapewne za niezgodny z Konstytucją, więc niech PiS da przykład republikanizmu i wprowadzi tę zasadę u siebie. Jeżeli Kaczyński boi się, że bez niego partia utraci narodowy charakter, to do cholery miał dwadzieścia lat na wychowanie sobie następcy, który wspinając się uczciwie po szczeblach politycznej kariery bez problemu zastąpiłby go w wolnych i demokratycznych wyborach w ramach partii, a nie poprzez poklepywanie po plecach i eliminację ewentualnych konkurentów. A przy okazji nie miałby tej jednej cechy która charakteryzuje wodza – braku efektywności.

Jest też druga strona medalu czyli my, wyborcy. Tę zasadę zastosowałem już sam. W trosce o jedyny proefektywnościowy mechanizm po zwycięstwie partii, która w twoich oczach – drogi wyborco – zdobyła najwięcej zaufania, powinieneś zmienić front, wspierając opozycję. Bo do cholery nic tak nie zmusza do efektywnego działania jak ciągłe zagrożenie konkurencyjne. Żadna krytyka mediów, które i tak liżą tyłek tym którzy dają im żyć, a tym bardziej utrzymujące się wysokie poparcie społeczne po zwycięstwie, nie zagwarantują, że partia będzie kierować się programem, dzięki któremu wygrała. Ja wiem, że wyborcom PiS na myśl o oddaniu, nawet w sondażu, głosów na opozycję włos się na tyłku jeży. Ale dopóki w politykach nie wyrobi się zdrowy nawyk dbałości o wysoką pozycję konkurencyjną poprzez realizowanie programu, tak długo program będzie opakowaniem, a towar będzie gówniany. Analogicznie w ekonomii. Producent, który sprzedaje gówniany towar, choć ładnie zapakowany sprzedaje go raz, no powiedzmy dwa razy w cyklu, a potem eliminują go konkurenci, którzy już tego błędu nie popełniają. Tymczasem my przyzwyczailiśmy polityków, że kupimy każde gówno, które nam wcisną, nawet jeżeli wciąż jest tak samo opakowane. Jakie macie gwarancje, że PiS po wyborach w imię racji narodowych, czytaj pisowych, nie będzie kontynuował polityki poprzedników? O co tu chodzi? Że kupa narodowa lepiej smakuje niż internacjonalistyczna? Czy naprawdę wierzycie, że Błaszczak, Suski, Girzyński chcą wam zrobić dobrze? (Jak trafił się tu jaki zwolennik PO, to niech sobie odpowiednio podmieni nazwiska posłów). W Sejmie mamy ugruntowany oligipol z dwoma partiami tandeciarzy. W ekonomii taką sytuację zmienia się poprzez częściową deregulację, wprowadzającą stałe zagrożenie konkurencyjne dla monopolistów lub oligopolistów, zmuszając ich do takiego zachowania jakby funkcjonowali na rynkach konkurencyjnych (fachowo nazywa się to rynkiem kontestowalnym). Tak trzeba potraktować obecną scenę polityczną w Polsce.

Trzeba więc rozhuśtać tę karuzelę tak, żeby te poprzyrastane pryki pospadały, a na ich miejsce weszli ci, którzy mają do zaoferowania coś więcej niż tylko kuszące opakowanie. Producenci oferują nowe produkty non stop, politycy co cztery lata, trzeba więc na bieżąco odwoływać się do sondaży. Nic tak dobrze nie robi jak gwałtowne spadki poparcia, których nawet nie przykryją zblatowane media i agencje badawcze. Dotychczas to oni nami bujali (i nas), teraz pora żebyśmy to my pohuśtali tym towarzychem. Zagrożenie spieprzeniem się nie tylko z siedzenia ale i z całej huśtawki musi być permanentne i nie dajcie sobie wmówić, że to będzie prowadzić do populizmu. Polska to nie PO i PiS. Polska to MY. Rządy filozofów z GW już były i trwały parę miesięcy. Od lat mamy rządy picerów. Teraz potrzebne są rządy pragmatyków czujących co oznacza być konkurencyjnym na scenie politycznej.

I na koniec wrócę do mody. Dzisiaj, wśród wyborców, jak wśród lemingów, panuje moda na podział wytyczony przez partie i media. W skrócie na Polskich Patriotów i Europejczyków. Kto się nie wpisuje w ten podział jest podwójnie podejrzany i dostaje z obu stron (wiesz coś o tym kurczaczku?). Więc większość zgodnie z modą w coś tam się wpisuje, żeby nie być odrzuconym na margines. Ja się wpisuję w ten nurt podwójnie podejrzanych. Wyobrażam sobie Polskę silną i nowoczesną, patriotyczną i europejską bez PO (z lewicowymi przystawkami) i PiS lub bez ludzi, którzy dzisiaj te partie tworzą.

*coś chodzi za mną ta "Seksmisja"

Reklama

4 KOMENTARZE

  1. Unia niestety popiera rezygnację z mitręgi demokratycznej
    Dobry tekst, ognisty i pełen wiary.
    PiS jest niestety opozycją wewnątrzsystemową, i jeśli wyborcy nie wymuszą zmiany, to taką najchętniej by pozostał.
    W istocie Piś chce robić to samo co PO tylko trochę lepiej, przypuszczalnie rozbój podatkowy pod rządami Kaczymi byłby nieco mniejszy, próbowali by zapewne wyplątać Polskę z łap międzynarodówki finansowej, częściej sarkali na Unię, może ograniczyliby stosowanie kryteriów rasistowskich  przy obsadzie glównych stanowisk w gospodarce i fanansach. Kto wie.
    Jednak bez przymusu od dolnego tych rzeczy nie będą nawet próbować.

  2. Unia niestety popiera rezygnację z mitręgi demokratycznej
    Dobry tekst, ognisty i pełen wiary.
    PiS jest niestety opozycją wewnątrzsystemową, i jeśli wyborcy nie wymuszą zmiany, to taką najchętniej by pozostał.
    W istocie Piś chce robić to samo co PO tylko trochę lepiej, przypuszczalnie rozbój podatkowy pod rządami Kaczymi byłby nieco mniejszy, próbowali by zapewne wyplątać Polskę z łap międzynarodówki finansowej, częściej sarkali na Unię, może ograniczyliby stosowanie kryteriów rasistowskich  przy obsadzie glównych stanowisk w gospodarce i fanansach. Kto wie.
    Jednak bez przymusu od dolnego tych rzeczy nie będą nawet próbować.