Reklama

Był taki czas, że Donaldowi na siłę, bo na siłę, ale przypisywano jakiś tam seksapil. Szczytowe osiągnięcia Tuska miały miejsce w czasie słynnego odczytywania paragonu: „po czemu jabłka, kury, jajka, klej do terakoty”. Przez klawiaturę ciężko przechodzi, jednakowoż trzeba wspomnieć o przeszłości Donalda, o tym jak porywał tłumy populizmem przerobionym przez media na program świetlanej przyszłości. Dziś patrzę sobie w ekran i co widzę? Trochę szperałem w głowie, by dobrać odpowiednie porównanie i dopadło mnie coś takiego. Na początku lat dziewięćdziesiątych na targach sprzedawano wyjątkowo obciachowe czapeczki szyte z czegoś udającego kożuszek, czy też inną baranią skórę. Nie wiem na ile precyzyjnie oddaję tamtą modę, ale chodzi mi o takie grzybki, w których paradowali prowincjonalni dżentelmeni. No i jak w mordę strzelił Donald z grzybkiem w telewizorze mi się ukazał, tyle seksu w nim pozostało. Gada tonem gminnego kancelisty, ślepiami błądzi gdzieś w poszukiwaniu samolotu do Gdańska, może być i z przesiadką. Klepie słowa na jedno kopyto, usiłuje dowcipkować, jednak poza urzędowym chichotem Grasia i kilku dyżurnych z TVN, żadnego odzewu nie słychać. Prysł cały napompowany czar, cały luz równego chłopaka z podwórka całującego Dodę i redagującego „Fakt”. Odszedł produkt medialny pozostał dżentelmen z prowincji nakryty grzybkiem i z tej nowej oraz ostatecznej wersji Donalda wyjść już się nie da. Za dobrych czasów jednym zdaniem, czy też słowem Tuska, rozpalano w Polsce wielki żar, z którego tylko dym pozostawał. Tak było z kastrowaniem pedofilów, z katarskim inwestorem, czy też z dopalaczami. Od dłuższego czasu Donald może sobie bełkotać pod grzybkiem, co mu ślina na język przyniesie i nic. Żadnego wrażenia i żaru nie wzbudza prywatyzacja LOT, ba, „komisja Laska” mało kogo „jara”. Kończy się paliwo, koniec seksu, majtki na dupę.


Do powyższej diagnozy, skądinąd powtarzanej co jakiś czas, skłania mnie zawsze jedno i to samo. Potrzeba wiary w narodzie, że pewien etap realnie, nie tylko w sferze marzeń i życzeń narodu, odchodzi. Niby wielu siebie i innych przekonuje, że Donald się kończy, ale coś mi się wydaje, że czynią te gesty w identyczny sposób jak pierwsza w Polsce panienka, która reklamowała podpaski ze skrzydełkami. Z pewną taką nieśmiałością słyszy się tu i ówdzie, że lada dzień, że zaraz, za chwilę Donald weźmie i się skończy, a to trzeba walnąć prosto z mostu, tak, żeby grzybek opadł na szczenę. Nie ma nic gorszego niż przedłużanie agonii, bo dla nikogo taki widok przyjemny nie jest. Sęk w tym, że nie ma też litościwych, nie widać chętnych do wzięcia na siebie humanitarnego gestu litości, nikt się nie garnie, by Donaldowi ulżyć i Donalda dobić. We mnie też mało zaangażowania, jednak żal patrzeć, niech będzie wróg najgorszy, jednak żywy organizm. Wiadomo, że za to co zrobił, robi i chyba jeszcze zdąży narobić, powinien cierpieć w mękach, tylko czy tak się godzi? Co odróżnia człowieka od Donalda? Wydaje mi się, że człowieczeństwo upragnione, dlatego, jak mawiał klasyk, z pewnym obrzydzeniem, ale z żelazną konsekwencję dobijam Donalda w rytualnych zapowiedziach końca Donalda. O ile ktoś by mi zadał pokutę i kazał opisać z jak wielkim obrzydzeniem się za tę robotę biorę, to zaraz napiszę, że takim samym, jak bardzo jestem przekonany o końcu Donalda.

W przeciwieństwie do tych, którzy słusznie siebie i bliźnich pocieszają, mnie w trakcie dobijania towarzyszy pewność, nie nadzieja. Odwrotu nie ma i nie będzie, proces się zaczął i na moje oko mamy do czynienia ze środkową fazą procesu, taką bliżej nieuchronnego końca. Ostatnia fazą będzie taki stan, z którym wcześniej, czy później spotka się każdy nazbyt długo urzędujący polityk. Stan ów nazywa się „odruch wymiotny na sam widok”. Bez dwóch zdań, jeszcze parę miesięcy i po prostu lud nie będzie niczego słuchał, niczego komentował, ale zareaguje odruchowo, na widok Donalda przełączy kanał nim się porzyga z braku atrakcji i nieludzko powielanej nudy. Proszę nie traktować moich słów jako profetycznego dodawania otuchy, proszę odczytać te kilka zdań jednoznacznie, dosłownie – to jest już koniec i nie początek, ale środek końca. Kto powątpiewa niech sobie z łaski swojej urządzi pewien eksperyment. Gdy następnym razem Donald wyjdzie przed kamery należy zwrócić uwagę na jego ruchy, na nic więcej. Patrzeć jak się Donald rusza, co robi z oczami, rękoma, jakie miny komponuje na upudrowanej facjacie. Zapewniam, że nawet najbardziej pozbawieni empatii zobaczą politycznego trupa. Mowy trawy słuchać się nie da, natomiast mowa ciała, aż krzyczy: „Anielski orszak niech twą duszę przyjmie…”

Reklama
Reklama

8 KOMENTARZE

  1. On wie, że to koniec
    Żeby tylko ten zombi nie wciągnął nas do grobu razem ze swoją powłoką fizyczną.
    Chyba ma na to chęć, robi wrażenie człowieka która ma wszystkiego i wszystkich (a zwłaszcza ludu pracującego miast i wsi) dośc.
    Nie może odejść w spokoju bo zabroniły mu tego rynki finansowe, kumple z ferajny, służby miejscowe i krajów trzecich i pani Kaźmierczak z klatki po lewej. Musi wykonać plan, potem może dostanie drugie życie, albo i nie.
    Następca ciągle nie jest gotowy.

  2. On wie, że to koniec
    Żeby tylko ten zombi nie wciągnął nas do grobu razem ze swoją powłoką fizyczną.
    Chyba ma na to chęć, robi wrażenie człowieka która ma wszystkiego i wszystkich (a zwłaszcza ludu pracującego miast i wsi) dośc.
    Nie może odejść w spokoju bo zabroniły mu tego rynki finansowe, kumple z ferajny, służby miejscowe i krajów trzecich i pani Kaźmierczak z klatki po lewej. Musi wykonać plan, potem może dostanie drugie życie, albo i nie.
    Następca ciągle nie jest gotowy.