Reklama

Jakiś czas temu znajomi zaproponowali mi wspólny wyjazd na Puchar Świata w skokach narciarskich do Zakopanego.

Jakiś czas temu znajomi zaproponowali mi wspólny wyjazd na Puchar Świata w skokach narciarskich do Zakopanego. Tłumaczyli, że to ostatnia okazja do ujrzenia „Orła z Wisły” na żywo, ponieważ jak powszechnie wiadomo, lub nie, nasz najlepszy skoczek narciarski w historii postanowił, że po igrzyskach olimpijskich w Vancouver zakończy sportową karierę. Jaka była moja odpowiedź? Nie jadę.

Reklama

Oczywiście dobrze pamiętam te lata, gdy w każdy weekend zasiadałem przed telewizorem i wspólnie z całą rodziną zaciskaliśmy masowo kciuki w geście szczerego dopingu i wiary w kolejne zwycięstwo Adama. I choć najczęściej jego wygrana była niemalże pewna, emocji nigdy nie brakowało. Każdy konkurs był oddzielnym rozdziałem książki zatytułowanej „Sezon w skokach narciarskich”. Prolog natomiast niezmienny. Fala radości, dumy i kolejne oczekiwania kibiców. Tak powstała Małyszomania. Absurdalnie rzecz biorąc – największy ruch społeczny w Polsce po tłustych latach Solidarności. Ktoś ponownie zwrócił baczną uwagę rzeszy ludzi. Ktoś rozbudził nas z lekkiego letargu, szarej codzienności, braku uniesień i punktów społecznego zaczepienia. Oglądanie skoków stało się trendy i wpłynęło na kształtowanie się obrazu polskiego kibica sportowego. Biało-czerwone flagi, czapeczki, trąbki, czy masowa oglądalność na żywo, lub w TVP1 to najpopularniejsze wskaźniki charakterystyczne dla Małyszomanii. Skąd tak naprawdę ta społeczna mobilizacja? Adam Małysz, lub jak kto woli Orzeł, Bocian, Wiewiórka…to idealny przykład cichego, charyzmatycznego bohatera. Pojawił się w nieprzewidywalnym, ale odpowiednim momencie, stąd zupełnie nieświadomie skupił na sobie uwagę kibiców. I tyle wystarczyło. Jest jedna rzecz, stan, czy poczucie, które kibic uwielbia. Mam tu na myśli sportową spontaniczność. Adam wbrew sobie, całkiem automatycznie, w sposób idealny spełnił ten warunek. Pozytywnie zaskoczył wszystkich sceptyków tego sportu i wyszedł naprzeciw deficytowi emocji i sportowych sukcesów wolnej, niezależnej Rzeczypospolitej. Stał się masowym produktem do zaspokajania zapomnianych, sportowo-patriotycznych oczekiwań rodaków. Nic tak przecież nie spaja, czy reaktywuje więzi jak wspólne silne pragnienia i walka w celu osiągnięcia kolektywnego sukcesu pod biało-czerwoną banderą. Niestety walka ta trwała do czasu, gdy nasz „charyzmatyczny przywódca” Adam zaczął tracić sportową formę. I tutaj pojawiają się nasze podstawowe, przez wielu nieuświadamiane, czy fałszywie nieutożsamiane bolączki. Narodowa hipokryzja… Koniec monopolu na zwycięstwa spowodował zmniejszenie się ilości biało-czerwonych kibiców, liczby oglądalności konkursów w tv i wzrost negatywnych komentarzy w różnego rodzaju mass mediach. Przestał funkcjonować społeczny obraz Orła, jako perfekcyjnej maszyny do wygrywania i niesienia pozytywnych emocji zawsze wtedy, gdy mamy na to ochotę i nastrój. Baa! To oznacza już kompletny brak argumentów ze strony Polski na arenie międzynarodowej, bo skoro nie Małysz to kto, lub co? Mieli być następcy, nie ma. Miały być skocznie, zbudowano jedną, po blisko 9 latach… Aczkolwiek nie wszystko stracone. Może Małyszomania zrodzi syna. Ostatnie skoki Adama wskazują na jego wysoką formę. Czyżby wielkie przebudzenie u schyłku kariery?

Jednak mimo wszystko zdecydowałem, że nie pojadę do Zakopanego. Z całym szacunkiem dla wspaniałych osiągnięć Adama Małysza i ostatnio innych skoczków kadry (4 miejsce drużyny w mistrzostwach świata) muszę niestety lekko zracjonalizować moje oczekiwania. Uważam, że czas, gdy sport ten był naturalnym nośnikiem zdrowych emocji i szczerych powodów do dumy, już bezpowrotnie minął. Postępująca komercjalizacja i marketyzacja nawet najbardziej wzniosłych idei nie zachęca mnie do uczestnictwa w tym procederze. Nastał czas, gdy na naszych oczach rozgrywa się swoiste przejście od wartości autotelicznych do tych czysto materialnych. Niegdyś Adam tworzył kilkuosobowy team, jego sukces okupiony był ciężką i wytrwałą pracą. Dziś standardy jego funkcjonowania w świecie sportu wyznaczają media, sponsorzy i pseudo-ojcowie sukcesu pod batutą Apoloniusza Tajnera – prezesa Polskiego Związku Narciarskiego. Ileż to otrzymywaliśmy zapewnień, że Adam skacze znakomicie, że nadchodzący sezon będzie należał do niego. Natomiast zima szybko weryfikowała zarówno faktyczne na dany czas możliwości skoczka, jak również czysto marketingowe, nastawione na zysk ekonomiczny, nie sportowe, działania związku. Tłumaczono słabe wyniki brakiem dostępu do najnowszych kostiumów, złymi warunkami atmosferycznymi, czymkolwiek…Przecież zawsze wszystko przeciwko Polsce. Wymagano zbyt wiele. W sytuacji tej Orzeł z Wisły jawi się jako pionek w grze, której producentem są jednostki egoistyczne, rządne materialnych cielców i ludowych igrzysk. Aż dziw bierze, że skoczek już dawno nie zakończył kariery sportowej. To świadczy tylko i wyłącznie o jego profesjonalizmie, zdrowym podejściu do wykonywanej pasji i szacunku oddawanym kibicom. Osobiście bardzo podziwiam człowieka. Nie ulega wątpliwości, że wielkim sportowcem jest. Osiągnął wiele i nie ma sensu wymagać od niego jeszcze więcej. Konkursy pewnie obejrzę w TV, jednak nie po to, aby doszukiwać się powodów ostatecznej dumy z ewentualnych osiągnięć, bo tej mi nigdy nie zabraknie. Mam tylko nadzieję na przykłady tej samej rywalizacji, którą pamiętam z czasów, gdy kostiumy, narty, czy zbyt silny wiatr na skoczni nie były łatwą wymówką w przypadku słabego występu danego skoczka.

Reklama

2 KOMENTARZE

  1. Nie lubię, jak ktoś znacząco mówi:
    “A nie mówiłem?”, ale w tym przypadku dokładnie tak było, tzn. Tata Quackie oglądał skoki jeszcze w schyłkowym PRLu, a ja razem z nim, jeszcze jak skakał z Polski Piotr Fijas, a z innych krajów np. Jens Weissflog, a potem Szwed Jan Boeklev, któremu odejmowali punkty za ustawianie nart w V. Cieszyłem się ze zwycięstw Małysza, ale jak tylko zaczęła się Małyszomania, byłem pewien, że skończy się jakoś tak. W końcu pan Adam, chociaż geniusz swego czasu, nie mógł być na topie wiecznie. Od czasów największej histerii Małyszomanii oglądam skoki sporadycznie, bo to już niebezpiecznie zatrącało o szowinizm. A jak już zatrącało, to było wiadomo, że jak się będzie kończyć, to ze smrodem, jak to szowinizm, który nie przyjmuje do wiadomości, że obiekt uwielbienia może po prostu zupełnie naturalnie przestać być najlepszy w tym, co robi.

  2. Nie lubię, jak ktoś znacząco mówi:
    “A nie mówiłem?”, ale w tym przypadku dokładnie tak było, tzn. Tata Quackie oglądał skoki jeszcze w schyłkowym PRLu, a ja razem z nim, jeszcze jak skakał z Polski Piotr Fijas, a z innych krajów np. Jens Weissflog, a potem Szwed Jan Boeklev, któremu odejmowali punkty za ustawianie nart w V. Cieszyłem się ze zwycięstw Małysza, ale jak tylko zaczęła się Małyszomania, byłem pewien, że skończy się jakoś tak. W końcu pan Adam, chociaż geniusz swego czasu, nie mógł być na topie wiecznie. Od czasów największej histerii Małyszomanii oglądam skoki sporadycznie, bo to już niebezpiecznie zatrącało o szowinizm. A jak już zatrącało, to było wiadomo, że jak się będzie kończyć, to ze smrodem, jak to szowinizm, który nie przyjmuje do wiadomości, że obiekt uwielbienia może po prostu zupełnie naturalnie przestać być najlepszy w tym, co robi.