Reklama

Ile jest ścieżek, i ile dróg prowadzi na Golgotę, czyli moja rozmowa z Bogiem

Reklama

To nie jest żaden chwyt gitarowy, aby dobrze wybrzmiał dźwięk, to nie żaden chwyt marketingowy, by uzyskać coś…
Jeżeli już, to próbuję uchwycić się resztek tlącego się we mnie życia. Jeszcze (?) szukam dla siebie nadziei, szansy. Tylko po co? – pytam sam siebie.

Słucham przyrody, obserwuję różne zjawiska w niej zachodzące.
Do mojej głowy wpada informacja za informacją, które składowane zostają w szufladkach pamięci. Czy kiedyś na coś się przydadzą?

Od pół wieku jestem wrażliwym człowiekiem. Moja wrażliwość, która jest zarazem moim darem i moim przekleństwem, przechodzi wewnętrzny bunt. Nie godzę, nie potrafię się ułożyć z tym złym światem, a mimo to wciąż w nim jeszcze jestem.

Idę przez życie, co chwila potykam się o groby bliskich, znajomych, których Pan powołał na służbę do siebie: w wielu przypadkach nie wiem dlaczego tak wcześnie? Idę dalej, choć nieraz wydaje się że stoję w miejscu, ocieram się o łóżka obłożnie chorych, których Pan jeszcze nie chce. Być może niebo już przepełnione; lub ziemia za mało nadal ma cierpienia? Nie wiem.

Nie potrafię pozostać obojętny na widok Wielkiej Armii (nie chińskiej, ani żadnej innej) Ludzi Bezdomnych. Ktoś z boku może rzec że ciepię na syndrom frajera, a co mi tam, niech i tak będzie.
Nie wiem dlaczego ‘coś’ nie pozwala mi spokojnie przejść obok wyciągniętej po jałmużnę ręki.
Nie wiem dlaczego płacz dziecka rani mą duszę – chcę zaraz, natychmiast biec na pomoc, aby przynieść ulgę, aby zapobiec powodom dla których płacze…

Ale kiedy patrzę na ulotki, na spoty reklamowe fundacji, które proszą o pomoc mam mieszane uczucia. Dlaczego?
Leży przede mną ulotka w formacie wizytówki, na której – obok twarzy dziewczynki z zamkniętymi oczami – jest napis: obudź mnie…

Więc machinalnie sięgam po telefon i budzę.
I choć wiem, choć mam na to setki dowodów, że w większości fundacji najlepiej żyje się samym fundatorom, czyli ludziom zakładającym takie przedsięwzięcia, to jednak wysyłam esemesa – na wszelki wypadek wysyłam dwa.

Powiesz, że jestem pesymistą. Może masz rację, ale.
Przez krótki moment byłem dyrektorem finansowym fundacji „Pomóż …”
Tam też miałem możliwość dokładnie poznać jak funkcjonują mechanizmy machiny wyciągania pieniędzy od sponsorów/darczyńców.
Zderzyłem się ze smutną rzeczywistością prozy szyderczo wyśmiewanej przez eleganckie panie i eleganckich panów. To co wydawało mi się dotąd tylko „teorią spisku” tam zostało ugruntowane na polu charytatywnej działalności.

Ujrzałem jak wielkie, bo wbrew pozorom są to wielkie pieniądze, zostają przeznaczane na życie na o d p o w i e d n i m poziomie fundatorów. Jakich socjotechnicznych sztuczek (podobnych do tych w polityce) używa się, aby zagrać na ludzkich uczuciach, po to aby osiągnąć założony cel.
Jest to drwina z ludzkiej szczerości, z szczerości bezinteresownych serc ludzi, którzy wciąż jeszcze naiwnie (jak ja) wierzą i mają nadzieję.

Czy dziś ktoś jeszcze pamięta? Kukiz zbierał pieniądze na ratowanie wzroku małego Maksyma, chłopca, któremu wzrok mieli przywrócić specjaliści w najlepszej szwajcarskiej klinice.
Po to bezinteresowna grupa ludzi zorganizowała koncert charytatywny „Piersi dla Maksyma”. Organizatorzy przeznaczyli wielkie pieniądze na promocję i.. dla artysty, który miał chwilowy (niezmiennie ten sam) problem. Uruchomili wspaniałe przedsięwzięcie, aby Kukiz mógł uzbierać wielkie pieniądze.

Wiadomo, operacje zagraniczne są bardzo kosztowne. Uzbierane środki (było ich naprawdę sporo) miały zostać przekazane matce chłopca, której ktoś dał nadzieję! Oni, a zwłaszcza matka, uchwycili się tej nadziei niczym tonący brzytwy.

Operacji nie było. Kukiz, tych zebranych pieniędzy nigdy nie przekazał ani matce, ani fundacji?! Zapewne uznał, że i tak nie warto skoro oczodoły małego są puste…

Jest okres świąteczny. Dla mnie od wielu, wielu lat, to okres mieszanych uczuć.
Nie wiem dlaczego widzę kolejne stacje… Widzę upadki pod naporem dźwiganego krzyża.
Każdy z nas dźwiga swój.

Natłok myśli zabija niczym kula snajpera sięgająca cel.

Nie naprawię tego świata, nie mogę go nawet zepsuć – nie mam szans niczego zmienić.
Ludzie całkowicie oddani dziwnej narkotycznej idei ślepej wiary populistycznych idoli stają się dla mnie obcy i choć ich rozumiem, choć im współczuję, to nic nie zmieni faktu że drażni mnie ich poddańcza postawa – rezygnacja z walki jakiejkolwiek. Walczyć trzeba, gdyż wojna trwa.

Nieufnie spoglądam w lustro. W nim widzę twarz, na pozór spokojnego człowieka, jednak kiedy przyglądam się bardziej precyzyjnie zauważam, że tę twarz wyróżnia linia zaciśniętych ust, które zapewne najchętniej by się otworzyły pod naciskiem jawnego sprzeciwu, kontrapozycji do wszystkiego co złe. Tylko rozum (czy może to już strach przed kaftanem bezpieczeństwa) powstrzymuje mnie od wyrażenie tego co czuję? Sam nie wiem.

Poszukując odpowiedzi, na nurtujące mnie pytania, trafiam do kościoła. Tam siadam pośród zebranych i słucham słów kapłana, który relacjonując drogę Jezusa na Golgotę uprzytamnia mi, że trzeba wybaczać. Że najwięksi nawet grzesznicy mają prawo pojednania się Bogiem. Że opętani przez szatana tak naprawdę cierpią. Że miłosierdzie Boże sięga tam, gdzie kończy się ludzka wyobraźnia…

Jak wyzbyć się własnego egoizmu? Jak zrozumieć, że zło nie jest złem, że kiedyś zostanie odpokutowane i nastąpi win odkupienie:
Któryś za nas cierpiał rany – Jezu Chryste zmiłuj się nad nami! ufnie powtarzam za resztą zebranych.

Spoglądam na rozrzucone kartki leżące na biurku przede mną, na parapecie okna, patrzę na niedokończone myśli… Wokół leżą długopisy, ale kolejna myśl, której utracić nie chcę staje się ważniejsza od poprzedniej: tak powstaje stos nikomu nieużytecznych zapisków. Wśród nich znajduje się – być może – nawet myśl całkiem ciekawa, ale co z tego, kiedy przysypana stertą innych zostaje rozdeptana pustką milczenia. Przed plutonem egzekucyjnym stają myśli, które nie spisane giną jedna za drugą…

Żal przelanej na daremno krwi. Smutek, że w polu stoi zapomniany biały krzyż…

Niezwykle precyzyjnie trafiają we mnie słowa piosenek: niektóre z nich były drogowskazem, tablicą informacyjną, księgą gości, mapą kartograficzną, zapisem faktów. Mówią do mnie wiersze słowem niepowszednim – poetycko.
Jeszcze jestem

Reklama

17 KOMENTARZE

  1. Dla zimnego drania
    jedyna forma dobroczynności to pomoc komuś dobrze znajomemu z sąsiedztwa, kto w biedzie, i komu ta pomoc w postaci wędki pomoże złowić rybę. Żadnych fundacji, zawodowych żebraków, narkomanów żebraków. Mam wątpliwości wobec WOŚP, ponieważ ostatnio wybrane cele zbierania pieniędzy nie wydają mi się sensowne. Mam nadzieję, że cele te wybierali lekarze nie-lobbyści. Ale nadzieja matką głupich. Złudzeń raczej nie mam.

  2. Dzien dobry Marku, tutaj jeszcze rano.
    Mam nadzieje, ze nie popelnie gafy i nikogo nie obraze, jak nazwe Ciebie, Sumieniem Kontrowersji. Wielkanoc jest okresem refleksji. Dla niektorych, glepszych. Prezd paru minutami czytalem artykul poswiecony Zbrodni Katynskiej na Onet-cie, ktora rocznica bedzie lada chwila obchodzona. Po przeczytaniu opinii ponizej artykulu wpadlem w taka zlosc i rozpacz, jak mozna byc tak pustym w srodku, ale to bylo zanim przeczytalem co Ty napisales. Wielkanoc i Katyn dla nas i tylko dla nas, te dwie okolicznosci sa we wlasciwym czasie. Serdecznie pozdrawiam.

    • Jest taka organizacja tzw. charytatywna nazywa sie World Vision
      zajmuje sie ona sponsorowaniem dzieci trzeciego swiata, od wody pitnej po szkolnictwo, dostaje sie nawet listy od dzieci ktorych sie sponsoruje. Pare lat temu ukazal sie program w TV, ktory ujawnil, ze blisko 70 c z kazdego dolara, ktory przeznacza sie na to organizacje, idzie na administracje, a mnie niz 30 centow idzie dla dziecka. Teraz rodzi sie pytanie, czy takie organizacje sa dla dzieci z krajow trzeciego swiata, czy tez dla lukratywnych stanowisk i odpisywania sobie z podatkow ze swoich “bezinteresownych” kaprysow. Mozna sie spierac, ze lepiej tak niz nic. Jak by nie bylo, sa tez inni sponsorzy, ktorzy zamiast miski ryzu, wysla mk47 i 100 naboi. Business is business and the show must go on.

        • Starszy człowiek podarował biednym dzieciom komputer.
          Pomagałem starszemu znajomemu (81 lat) przy opanowywaniu
          sztuki posługiwania się komputerem. Pewnego razu postanowił
          zmienić swój stary komputer (z Celeronem 1,7 GHz) na notebook.
          Poradziłem mu Windows 7, parę razy byłem u niego, by to i owo
          skorygować, a jego przyuczyć. Teraz śmiga na notebook’u,
          jak trzeba. Podarował mi swój stary zestaw, tj. komputer,
          klawiaturę, mysz, monitor Philips 17″ i drukarkę HP
          pod warunkiem, że przekażę ten zestaw biednej rodzinie.
          Dołożyłem własne głośniki komputerowe i przekazałem zestaw
          rodzinie, gdzie samotna matka wychowuje pięcioro dzieci.
          Jej konkubent, ojciec dwójki najmłodszych dzieci
          (mają mniej niż 3 lata) zatruł się w łazience tlenkiem węgla
          wydobywającego się z piecyka gazowego zwanego Junkersen
          rok temu w pierwszy dzień Świąt Wielkanocnych.
          Prezent, w postaci zestawu komputerowego został przez
          ową matkę przekazany 14-letniej córce, która na święta
          wróciła na kilka dni do domu z poprawczaka.
          Dziewczyna (bardzo inteligentna) zasłużyła sobie na dom
          wychowawczy tym, że swego czasu włóczyła się po nocach,
          spała gdzie popadło, m.in. w wagonach kolejowych,
          wracała pijana do domu, a dyrektorkę swojej szkoły
          nawyzywała od kurew.
          Ponoć w owym domu wychowawczym osiąga bardzo dobre
          wyniki w nauce (w szkole też miała dobre wyniki w nauce
          przez pewien czas).
          Prezent ten przekazałem kilka godzin temu w poniedziałek
          Wielkanocny.
          Na komputerze umieściłem m.in. mnóstwo ciekawych tapet
          i prezentacji, które pokazują świat ciekawszy, niż ten,
          który piątka rodzeństwa widzi na co dzień.

          Oby całej tej rodzinie dobrze się działo.

  3. Zaufaj sobie
    Nie naprawię tego świata, nie mogę go nawet zepsuć – nie mam szans niczego zmienić.
    Gdy dotarłem do tego zdania, zrobiło mi się smutno. To jak odbieramy otaczająca nas przestrzeń zależy od nas samych, chciałbym Cie przekonać, że to zdanie nie musi być prawdziwe, do tego celu użyje metafory w postaci ogródka. Gdy go zaniedbasz, zarośnie i zdziczeje, lecz przy troskliwej pielęgnacji, zmienisz go w rajski ogród. Musisz jednak dobrać jego skalę do własnych możliwości i talentu. Kapłani nie zaprowadzą cię do Boga, sami nie mają pojęcia gdzie go szukać, On tymczasem dał Tobie wszystko czego Ci trzeba, byś odnalazł go sam.

    • Tak, masz rację, my sami,
      Tak, masz rację, my sami, nasz ogródek zadbany. Jesteśmy z siebie dumni. Nasz Rajski Ogród zachwyca. Jest tylko jedno małe ale… Czy znasz sklepik w którym mogę kupić klapki na oczy ograniczające pole widzenia? Takie, żebym nie dostrzegała, że tuż obok są inne ogródki, mało powiedziane, że zarośnięte. Dzieje się tam tragicznie. Mój maleńki świat jest w miarę uporządkowany. Rozkwita. Tylko, że, jak widać, nie tylko ja nie potrafię się z tego cieszyć w pełni, bo widzę, słyszę, czuję i “nie mam szans niczego zmienić”, poza swoją bardzo ograniczoną rzeczywistością. Dobrze tym, którzy nie widzą niczego poza czubkiem własnego nosa. Tym, którzy nie zdają sobie sprawy, że i ich świat, tak uporządkowany, szczęśliwy, może w każdej chwili się zawalić. I oni NIC nie będą w stanie na to poradzić.
      O kapłanach wypowiadać się nie będę. Mój i ich świat nie są w żadnym punkcie ze sobą styczne. Życie to szukanie..ciekawe czy zdążę…