Reklama

Jarosław Kaczyński przedstawiany jest często jako polityk – jeśli nie gardzący tzw. PR-em, to przynajmniej nie dostrzegający w pełni konieczności jego stosowania w polityce w „dzisiejszych czasach”. Taka postawa z jednej strony prowokuje lamenty umiarkowanych PIS-owców, załamujących ręce nad utraconymi możliwościami pozyskania mitycznych wyborców centrowych. Z drugiej strony z okolic PIS-owskiego hard core’u spotyka się ona z pochlebną konstatacją, że choć Prezes nie jest królem przekazu, to jednak cechuje go coś o wiele ważniejszego z punktu widzenia poważnego polityka: konsekwencja, która przenosi PIS przez wzburzone fale przelotnych medialnych burz i sztormów.

Niewątpliwie konsekwencja jest dobrą rzeczą i w polityce, i nawet poza nią. Najlepsze efekty przynosi zaś, jeśli stosowana jest konsekwentnie. Najdrobniejsza niekonsekwencja odbija się czkawką prędzej czy później.

Reklama

O tym, że Donald Tusk jest odpowiedzialny za poważne uchybienia przy organizacji lotu do Smoleńska, a wręcz grę z Putinem wymierzoną w śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, nie mówiąc już o bezprzykładnym łamaniu prawa przez (dzięki Bogu) byłego już premiera i jego urzędników w związku ze śledztwem w sprawie zamachu, wiadomo było co najmniej od kwietnia 2010 r. O tym, że Donald Tusk jest umoczony w aferę Amber Gold, wiadomo było co najmniej od czerwca 2012 r.

Mimo że wszystko to (nie wspominając już z braku miejsca dziesiątek innych afer oraz setek innych aferek) wpisywało się niewątpliwie w działania na szkodę Polski, jakimś dziwnym trafem nie przeszkadzało to Jarosławowi Kaczyńskiemu w sierpniu 2014 roku sformułować stwierdzenia z dziedziny akrobatyki logicznej (bo co ma wspólnego popieranie Polaków z popieraniem Tuska?), że „Popieramy Polaków, chcemy, żeby Donald Tusk został przewodniczącym Rady Europejskiej”. Przypomnieć wypada, że ta wypowiedź nie była bynajmniej pierwszą oznaką przypływu sympatii Prezesa do Tuska. Po ataku Rosji na Ukrainę, Kaczyński nie wykorzystał okazji, by dla dobra Polski przypomnieć o „zasługach” rządu Tuska dla doprowadzenia rosyjskiego rozbestwienia (wszak jeden z jego ministrów zapraszał Rosję do NATO i wbrew unijnym regulacjom doprowadził do objęcia obwodu kaliningradzkiego małym ruchem granicznym, żeby wspomnieć tylko najlżejsze zarzuty), ale bezwarunkowo udzielił poparcia rządowi. Pomijając fakt ewidentnego rusofilstwa poprzedniej władzy każący poddawać w wątpliwość szczerość ich antyrosyjskiego zwrotu, Kaczyński raczył zapomnieć również o swojej własnej deklaracji: „Nie będę współpracował z nikim, kto był nie w porządku wobec mojego brata i innych poległych. Bo zachowania wobec nich były haniebne, one politycznie i moralnie wykluczają współpracę. Absolutnie wykluczam mój udział we współpracy do czasu daleko posuniętej ekspiacji z ich strony”.

Nic zatem dziwnego, że po przejęciu władzy politycy PIS-u podtrzymywali jeszcze przez długi czas poparcie dla reelekcji Tuska, jak np. Ryszard Czarnecki (późniejszy promotor bohatera z odzysku, Jacka Saryusz-Wolskiego) w maju 2016: „Jarosław Kaczyński nie poświęci zasad w imię rewanżu. Jeśli Tusk nie zostanie ponownie szefem Rady Europejskiej, to nie na skutek akcji rządu Prawa i Sprawiedliwości, lecz braku poparcia innych państw. Nasze będzie miał: w przeciwieństwie do jego macierzystej partii nasz lider nie złamie zasady mówiącej, że Polak głosuje na Polaka”.

Również sam Prezes w tym samym mniej więcej czasie nie wykluczał poparcia reelekcji Tuska. Odpowiadając na pytanie czy ten szkodzi Polsce, stwierdził: „na pewno nie pomaga, ale przyglądamy się dalej”. Wtedy zatem wciąż w PIS-ie obowiązywała amnezja nie tylko odnośnie dokonań Tuska z okresu premierowania, ale również jego aktywności na rzecz wdrożenia przeciw Polsce unijnych procedur kontroli praworządności już po przejęciu rządów przez PIS.

Aż tu nagle, w październiku 2016, Jarosław Kaczyński zaordynował: „wyobrażam sobie, że rząd Polski nie poprze Tuska na drugą kadencję”. Ta wolta była na tyle nieoczekiwana, że przez jakiś czas szeregowi członkowie mieli problem z jej interpretacją i z szeregów PIS-u w tej kwestii dochodziły sprzeczne sygnały.

Ale kierunek został wyznaczony i nie było już odwrotu. Nagle okazało się, że to z tymi zarzutami dla Tuska, to jednak na poważnie. Tyle że ciężko dostrzec powagę w dalszych działaniach PIS-u. W półtora roku po przejęciu władzy, jeśli ktoś zamiast przedstawić zarzuty konkretnie i bez owijania w bawełnę, chodzi i mów „a ja mam słonia w karafce”, nie może być traktowany poważnie. Podobnie jeśli na tydzień przed „głosowaniem” rzutem na taśmę wyciąga się Saryusza z kapelusza (notabene człowieka, który starania na rzecz przejęcia przez Polskę śledztwa smoleńskiego nazywał „kanibalizmem politycznym” i twierdził, że decyzja o pozostawieniu go w rękach Rosjan była „racjonalna”) i markuje się intensywne działania dyplomatyczne, trudno nazwać to działaniem przemyślanym i nakierowanym na skuteczne osiągnięcie (rzekomego) celu.

Kaczyński nie wyciągając wobec Tuska konsekwencji nie zachował konsekwencji w działaniach i wypowiedziach. I efektem tego jest dzisiejsza reelekcja. Czy jest ona jednak faktycznie porażką Prezesa czy elementem jego świadomej taktyki? O tym w następnym odcinku.  

Reklama