Reklama

Z prawdziwym rozbawieniem obserwuję wiernopoddańcze wygibasy tzw. publicystów zaangażowanych. Najbardziej widoczne było to ostatnio, podczas debaty o opłacie paliwowej.

Najpierw cały PiS wykręcił zgrabnego pirueta, głosząc dokładne przeciwieństwo swoich opinii na ten temat sprzed pięciu lat, a następnie publicyści zaangażowani, w stu felietonach, na tysiącu stronach, w sposób bardzo zaangażowany udowadniali słuszność koncepcji obniżania podatków poprzez podnoszenie podatków.

Reklama

Po czym, gdy jeszcze dym unosił się z rozgrzanych do czerwoności piór, długopisów i klawiatur komputerów, PiS ustami swego Prezesa ogłosił, że to się nie liczy. Pomysł był do pipla, i w ogóle nie ma o czym mówić. Drogi zbuduje się z innych funduszy, albo się nie zbuduje, kto je tam wie.

Przez dwa dni szukałem komentarzy zażartych, zaangażowanych dziennikarzy – bez skutku – chyba pojechali na urlop. Zaangażowane portale powróciły do zasad klasycznego dziennikarstwa, czyli podawały suche informacje, bez żadnych komentarzy. Nie dziwię się – przecież całe to świętsze od papieża zadęcie, okazało się być psu na budę, a jeszcze śmiesznie i łyso to wszystko wyszło.

Obecnie sytuacja jest jeszcze ciekawsza, gdyż zaangażowane dziennikarstwo nie tylko musi i chce się angażować ze wszystkich sił swych, myśli swych i z całej duszy swojej, w bronienie słusznej politycznie opcji, ale dodatkowo stanęło przed dylematem Prezydent, czy Prezes? kto ma tutaj rację? Trzeba trafić, jak chce się kolację.

Służę więc pomocą zakłopotanym kolegom i podpowiadam, jak się sprawy mają. Otóż: sejmowy projekt dotyczący KRS jest bez wątpienia bardziej demokratyczny, aniżeli projekt prezydencki.

To proste – główną ideą i zasadą demokracji jest to, że decyduje większość. W przypadku projektu sejmowego, zasada ta jest w pełni zachowana, w projekcie prezydenckim decyduje mniejszość.

Nie jest to decydowanie pełne – afirmatywne, a jedynie możliwość blokowania decyzji większości, głosami mniejszości sejmowej – czyli decydowanie negatywne, które niemniej występuje i jest sprzeczne ze złotą regułą demokracji.

Jest to dobrze widoczne na przykładzie niesławnego liberum veto, które opierało się na takiej właśnie, doprowadzonej do maksimum zasadzie – zasadzie paraliżowania decyzji większości, sprzeciwem mniejszości. Obecnie jednoznacznie ocenia się instytucję liberum veto, jako nie tylko niedemokratyczną, ale również jako główną przyczynę upadku państwa polskiego w XVIII w.

Kolejnym ważnym i kłopotliwym zjawiskiem, które obecnie obserwujemy, jest możliwość olbrzymiego nacisku Prezydenta na Sejm, czyli nie do odrzucenia propozycja handlu wymiennego – „jak wy mi nie uchwalicie ustawy o KRS, to ja nie podpiszę ustawy o Sądzie Najwyższym”

Tutaj również widzimy ten sam mechanizm – wola jednego człowieka, jeśli nie przeważa, to przynajmniej uniemożliwia podjęcie decyzji wielu ludziom. Na marginesie należy dodać, że jest to oferta czysto polityczna, nie mająca nic wspólnego ani z merytoryką, ani z ideologią. Jest to szantaż polityka, który jest przekonany o słuszności swoich racji.

Obserwując ten bałagan, bez trudu możemy stwierdzić, że modny ostatnio temat –  podział władz w Polsce, jest fikcją – oto widzimy, że prerogatywy Prezydenta RP obejmują zarówno płaszczyzny władzy wykonawczej, ustawodawczej, a w przypadku zastosowania weta, i kontrolnej, przynależnej władzy sądowniczej. Ale to już inna sprawa.

A co, z często występującą zasadą wymagalności większości kwalifikowane przy zmianach konstytucji? Tutaj zasada blokowania woli większości głosami mniejszości również działa, jednak argumentacja zwolenników tej zasady jest nieco odmienna.

Uważa się, iż za słusznością tej zasady przemawia ochrona praw podstawowych oraz praw politycznych mniejszości, które bez tej reguły, narażony byłyby na bezwzględną dominację większości, czyli w praktyce na to, że ich żywotne interesy nigdy nie były by brane pod uwagę.

W naszym jednak konkretnym przypadku, takie okoliczności nie występują. Rozchodzi się mianowicie o sposób powoływania na stanowiska urzędników państwowych. Argument, że sędziowie nie powinni być powoływani przez większość, gdyż będą również sądzić mniejszość, brzmi nieco dziwnie. Zawiera bowiem implicite, założenie, że sędziowie są skrajnie upolitycznieni, zaś z definicji i przepisów prawa wynika, że mają być całkowicie niezaangażowani w bieżące spory polityczne. Na tym właśnie m.in., polega niezawisłość sędziowska. Ale to już inna sprawa.

Jak widzimy zatem, spór dotyczy w głównej mierze, obsadzania stanowisk państwowych urzędów. Po krótkim zastanowieniu, należy stwierdzić, że nie jest to dziwne, ponieważ głównym, a często i jedyny narzędziem realizowania dowolnej polityki rządu, jest powoływanie odpowiednich ludzi na odpowiednie stanowiska. W gruncie rzeczy, główne prerogatywy władcze, bardzo łatwo skatalogować w tabeli, kto ma prawo powoływać na jaki urząd, kto ma prawo odwoływać, i kto ma prawo kontrolować.

Tabelka taka w sposób bezwzględny ukazuje hierarchię oraz poziome powiązania poszczególnych instytucji i urzędów, które dopiero działając wspólnie, są w stanie w efektywny sposób realizować politykę rządu. A jak wiadomo, instytucje z ich kierownikami oraz urzędy, to ludzie.

Rządzenie więc, w takim uproszczonym ujęciu, to władza nominowania i odwoływania ze stanowisk. Jeśli więc z przyczyn politycznych, co Prezydent powiedział wprost, żeby opinia publiczna nie odnosiła wrażenia, że urzędników powołuje tylko jedna partia, odchodzi od zasady większości, to znaczy, że uszczupla możliwości rządzenia partii, która powołana została w trakcie wyborów do rządzenia. Tak to wygląda z politologicznego punktu widzenia.

Komentarz polityczny może być taki, że fakt monopolizacji decyzji personalnych w obsadzaniu urzędów państwowych przez zwycięską partię, jest prostą konsekwencją systemu partyjnego, który w Polsce funkcjonuje. Prostą przeciwwagą dla takiego stanu rzeczy, jest możliwość odsunięcia niechcianej partii od władzy i wybranie partii innej.

Więc skąd te obawy? Ludzie to rozumieją i zawsze wybiorą partię, która obsadza państwowe urzędy weteranami walczącymi za niepodległość Polski, a nie partię, która obsadza urzędy swoimi ziomalami, którzy umieją się podzielić, czyli dadzą zarobić i wezmą niezbyt przesadną "wajchę" przy podziale łupów.

A w ogóle problem jest tylko jeden i zasadniczy – zbyt trudno usunąć ze stanowiska skompromitowanych urzędników, i to nad tymi mechanizmami i procedurami powinniśmy się głowić, a nie bić pianę i ustanawiać koncesje totalnej i mniej totalnej opozycji, żeby tylko przestała drzeć mordy.

Zastąpienie zasady „my nie ruszamy waszych, wy nie ruszanie naszych” zasadą „my powołujemy swoich, wy powołujecie swoich”, chociaż być może lepiej brzmi, ale dla państwa jest tak samo toksycznym dzieleniem tortu – niczym więcej.

——————–

Foto

 

Reklama