Reklama

Wybrałem się dziś do Warszawy, wezwał mnie wymiar sprawiedliwości, żeby ogłosić po raz 124 staropolską sentencję: „Co wolno wojewodzie…” dalej boję się pisać, ale powszechnie wiadomo wyżej czego nie podskoczysz. Wjechałem do Warszawy od strony Łodzi, stojąc w godzinnym korku, wyjechałem od strony Janek, czyli wylot na Wrocław. Nie ma to większego wizualnego i merytorycznego znaczenia, ponieważ wjazd do Warszawy z każdej strony jest taki sam. Na początku mamy rudery, jakieś pozostałości po spalonych hotelach i oblepione plastikowymi panelami budki z żarciem, którego porządny wiejski pies by nie ruszył. Gdy miniemy te relikty lat 90-tych zaczynają się wielkoformatowe reklamy hipermarketów. Od każdej flanki znane szyldy, kłamać i zgadywać nie będę, gdzie co jest, bo się w detalach nie przyglądałem, w każdym razie od Ikei do „Nie dla idiotów”. Za fasadą „wolnego rynku” zaczyna się szereg dziwnych inwestycji. Ni stąd nie zowąd wyrasta jakaś kładka za parę milionów złotych, co widać gołym okiem, a potem zabudowa aluminiowo-szklana ze znanymi markami, które kiedyś oferowano w Pewexie. Po wjeździe do stolicy naszym oczom ukazuje się las… nie, nie krzyży, jak w znanej komedii, ale las obsranych reklamami budynków, przystanków, budek z kebabami, do których przyklejono dwa razy większe formaty lokowanych produktów. To taki wstęp, do hoteli, Pałacu Kultury i butików, rozciągających się po obu stronach głównych ulic i końca tego kiczu nie widać.

Jedno jest jednak nie do pobicia. Nie ma takiej siły, żeby w Warszawie nie znaleźć „instytucji”, jeśli trafimy na koniec lub początek ulicy, przy której instytucja się znajduje. Jako wieśniak z prowincji przyjechałem do Warszawy w poszukiwaniu Marszałkowskiej i gdy w końcu trafiłem na początek arterii, pomyślałem sobie zapobiegliwie, że zaparkuję w pierwszej wolnej przecznicy, bo przy „instytucji” na pewno miejsca nie znajdę. Tak zrobiłem i ruszyłem z trampka. W tym momencie musiałbym powtarzać krajobrazy wyżej opisane, czego oczywiście nie zrobię, ale w ramach ciekawostki mogę się podzielić wzruszającym znaleziskiem w postaci sklepu „Społem”. Żadna tam renowacja, cuda na kiju, klasyka, Społem jak z lat 70-tych. Warszawiacy już się mogą zacząć śmiać, jak powiem, że do Marszałkowskiej 82 wystartowałem od numeru 160 ileś tam. Trzy przystanki jak nic, ale to koszty jakie frajer ze wsi musi ponieść. Żar leje się z nieba, asfalt topi podeszwy, a tu końca nie widać. Patrzę na lewo, patrzę na prawo i kontempluję te same obiekty nijak nie pasujące do instytucji. Szklane H&M, aluminiowy Mbank, strzelisty wieżowiec z logo ubezpieczyciela. Sucho w pysku, pot na czole i po… kręgosłupie płynie i 82 nadal nie widać.

Reklama

W końcu spomiędzy Polski w budowie, wyłania się Polska w ruinie. Toporny, od siekiery ciosany budynek, z zewnątrz przypominający literackie „Ministerstwo Prawdy”. Wiedziałem, że to musi być instytucja i nie pomyliłem się. Tuż za drzwiami dwóch 60-letnich z brzuszkami siedziało obok urządzenia do wykrywania trotylu. Żaden z nich nie zwrócił uwagi na „moją osobę”, sam położyłem swoje graty, same przejechały po taśmie. W bramce wyło jak cholera, miałem w kieszeni kluczyki od rzęcha, ale ani jeden z brzuchem się nie ruszył. Pierwszy pytał drugiego, gdzie oni wszyscy po te kurczaki pieczone biegają? Drugi odpowiedział pierwszemu, że do Reala (chyba, ale mogło być Tesco, nie pamiętam). Zaraz jednak skontrował, że to… tu padło słowo mocne, bo nie jak kaszanka z cebulą i taką dawką pieprzu, że mordę wykrzywia, to dopiero rarytas. Wdrapałem się na drugie piętro i po 10 minutach oczekiwania wszedłem do sali, no niech mi włosy wyjdą, jeśli zełgam, że miała nie więcej niż 25 m2.

Urządzone to wszystko jak kawalerka i w sumie adekwatnie, do tego co tam usłyszałem. Nieważne. Czas i obowiązek wyjaśnić skąd się wzięła refleksja podparta „Fabryką słupów”. Na rogatkach Warszawy mijałem taką stodołę oklejoną panelami, a na niej widniał ten właśnie szyld „Fabryka słupów”. Pierwsze skojarzenie samo się rzuciło na wszystkie zmysły. No nie masz i nie będziesz miał dokładniejszej alegorii, która ci zapowiada, co cię czeka w środku stolicy instytucji. Słup na słupie i wszystkie słupy wyprodukowane w „Fabryce słupów”, którym potem Trybunał Konstytucyjny przybija pieczątkę instytucji.

PS Dziękuję za wsparcie, Wspierający będą wiedzieć o co chodzi.

Reklama

10 KOMENTARZE

  1. W końcu wiadomo
    W końcu wiadomo, dlaczego MK tak późno zniosła dziś swoje jajko. Co zaś do W-wy, to się obawiam, że przybyszowi spoza może się wydawać iż można tam spotkać wszystko – nawet 'fabrykę słupów'. Gdyby taka fabryka wraz z jej kooperantami (cała odziedziczona po PRLach z kolejnymi numerami odrośl gospodarki) splajtowała nie płakałbym, a gdyby przy tym zatrudnieni w tym biznesie … Się rozmarzyłem.

  2. W końcu wiadomo
    W końcu wiadomo, dlaczego MK tak późno zniosła dziś swoje jajko. Co zaś do W-wy, to się obawiam, że przybyszowi spoza może się wydawać iż można tam spotkać wszystko – nawet 'fabrykę słupów'. Gdyby taka fabryka wraz z jej kooperantami (cała odziedziczona po PRLach z kolejnymi numerami odrośl gospodarki) splajtowała nie płakałbym, a gdyby przy tym zatrudnieni w tym biznesie … Się rozmarzyłem.

  3. Stolica
    Niestety, każdą wizytę w stolicy odchorowuję.
    Nie cierpię tych kilometrów, które trzeba trzaskać, żeby przejść przez ulicę, kiedy się wysiądzie na Centralnym. Nie lubię poruszać się po Warszawie samochodem. Ale to chyba odczuwa każdy prowincjusz, nie znający dobrze miasta. Wolę wsiąść w pociąg, przynajmniej można się zdrzemnąć albo książkę poczytać.
    Podróż do Warszawy to była zawsze jakaś przesiadka, czekanie na dworcach i lotnisku, albo jakieś bieganie po ministerstwach czy urzędach. Może dlatego.
    Człowiek wraca do domu jak przepuszczony przez wyżymaczkę, wygląda przez okno, i cieszy się widokiem z okna i ciszą. Nawet jeśli mieszka przy bardzo ruchliwej ulicy.
    Trudno… nie lubię tej potworności w postaci Pałacu Kultury. Nie imponują mi te wszystkie sklepy "nie dla idiotów"…

    Tylko Starówka daje nieco wytchnienia. Warszawskie kościoły. Łazienki. Pałac Królewski. Muzea.
    Ewentualnie jakiś deser w restauracji "Pod Bazyliszkiem".

    Żeby to wszystko jakoś osłodzić, uciekam na starówkę zaraz po załatwieniu wszelkich spraw, które mnie do stolicy sprowadziły. I staram się łączyć z pójściem do teatru albo do opery. A minimum – to jakieś muzeum czy wystawa.

  4. Stolica
    Niestety, każdą wizytę w stolicy odchorowuję.
    Nie cierpię tych kilometrów, które trzeba trzaskać, żeby przejść przez ulicę, kiedy się wysiądzie na Centralnym. Nie lubię poruszać się po Warszawie samochodem. Ale to chyba odczuwa każdy prowincjusz, nie znający dobrze miasta. Wolę wsiąść w pociąg, przynajmniej można się zdrzemnąć albo książkę poczytać.
    Podróż do Warszawy to była zawsze jakaś przesiadka, czekanie na dworcach i lotnisku, albo jakieś bieganie po ministerstwach czy urzędach. Może dlatego.
    Człowiek wraca do domu jak przepuszczony przez wyżymaczkę, wygląda przez okno, i cieszy się widokiem z okna i ciszą. Nawet jeśli mieszka przy bardzo ruchliwej ulicy.
    Trudno… nie lubię tej potworności w postaci Pałacu Kultury. Nie imponują mi te wszystkie sklepy "nie dla idiotów"…

    Tylko Starówka daje nieco wytchnienia. Warszawskie kościoły. Łazienki. Pałac Królewski. Muzea.
    Ewentualnie jakiś deser w restauracji "Pod Bazyliszkiem".

    Żeby to wszystko jakoś osłodzić, uciekam na starówkę zaraz po załatwieniu wszelkich spraw, które mnie do stolicy sprowadziły. I staram się łączyć z pójściem do teatru albo do opery. A minimum – to jakieś muzeum czy wystawa.

  5. “Patrz Pan jak tam musiało u
    "Patrz Pan jak tam musiało u nich śmierdzieć, przecież oni tam nawet okien nie mieli" – powiedział  jeden pan z Polski Zachodniej (Żary) stojąc pod piramidami w Gizah. Tyle wspomnień mojego sąsiada, który nieopatrznie stanął na piasku pustynnym obok "znawcy".  Wspomnienia bywają różne, w zależności od miejsca, przyczyn i "znawstwa"

  6. “Patrz Pan jak tam musiało u
    "Patrz Pan jak tam musiało u nich śmierdzieć, przecież oni tam nawet okien nie mieli" – powiedział  jeden pan z Polski Zachodniej (Żary) stojąc pod piramidami w Gizah. Tyle wspomnień mojego sąsiada, który nieopatrznie stanął na piasku pustynnym obok "znawcy".  Wspomnienia bywają różne, w zależności od miejsca, przyczyn i "znawstwa"