Reklama

O ile się nie mylę, najdalej na trzeci dzień od słynnej sprawy Brunona K., napisałem kilka zdań współczucia, które jakoś nie przyszły do głowy, ani obrońcom, ani atakującym nieszczęśnika. Wyraziłem wówczas pełne współczucia przekonanie, że Brunon K. ze zwykłego „szajbusa”, jakich w życiu i Internecie wielu, bo co dzień ktoś odpala w lesie niewybuch z II WŚ, tudzież saletrę, stał się „wariatem” nie do odratowania. Podtrzymuję w pełni swoje współczucie i dokładam środków wyrazów, chociaż widzę jakiś cień szansy dla Brunona. Dziś nie mam żadnych wątpliwości, że nieszczęśnik został złożony na ołtarzu i tak upadłej kariery esbeka Bondaryka. Wiele również wskazuje, że akcja miła przebiegać jeszcze bardziej spektakularnie, a jej ewentualne scenariusze przyprawiają o gęsią skórkę. Przypomnę, że Brunona K., esbek Bondaryk zatrzymał tuż przed 11 listopada, kiedy to funkcjonariusze esbeka zaopatrzeni w kominiarki zajmowali się prowokowaniem tłumów w czasie Marszu Niepodległości. Treść jak zwykle kieruję do osób inteligentnych, które są w stanie powiązać oczywiste fakty zamiast pytać głupkowato, jakie masz dowody na tajne akcje ABW? Dowody mam logiczne, Bondaryk odpalił Brunona.K., żeby ratować własny tyłek, uczynił to w brawurowym esbeckim stylu. Tusk nie mógł pisnąć, bo „zamach” miał dotyczyć miedzy innymi Tuska, zaś sam Brunon K. natychmiast został połączony z „czynnikami” antysemickimi, faszystowskimi i skrajnym elementem prawicowym. Pewności nie ma, ale podejrzewam, że Bondaryk w ostatniej chwili nie zdecydował się na numer jeszcze bardziej ognisty, mianowicie połączenie „pasji” Brunona K. z planowanym zamachem w dniu 11 listopada. Trudno mi powiedzieć, co się obsunęło, w każdym razie chronologia zdarzeń wskazuje, że w założeniu miało być ciekawiej niż wyszło, bo jak wyszło wszyscy mieli okazję zobaczyć.

Podejrzewam, że przed „ciekawszym” rozwiązaniem uczestników marszu i osoby postronne uchronił sam „szajbus” Brunon K., który gdzieś tam chlapnął jakimś kozackim tekstem do mikrofonu ukrytego w marynarce ABW, ale nigdy nie miał zamiaru żadnych zamachów uskuteczniać. Idealne dla Bondaryka byłoby zatrzymanie „terrorysty” z Nokia i kilogramem saletry, tuż przed marszem i taka akcja stanowiłaby doskonały materiał dla podtrzymania kariery esbeka Bondaryka. Z planów na najwyższym poziomie wyszło pośmiewisko i po stosownym odczekaniu Tusk zdmuchnął wrażą siłę, ale tutaj pojawia się następne kluczowe pytanie. Czyimi rękoma? Szybciej uwierzę, że Bronek Wąsaty zostanie laureatem ogólnopolskiego dyktanda, niż w to, że sam Tusk był zdolny wysadzić w powietrze Bondaryka. Ktoś jeszcze Tuska kryje i ten ktoś uważa, że póki się da trzeba Tuska holować. Taka osłona musi się jednoznacznie wiązać z podwójną wiedzą „kogoś”. Zwierzchnik Donalda z tej samej służby co Bondaryk i mam na myśli esbecję, nie ABW, posiada wiedzę na temat obu delikwentów. Z jakiś powodów uznał, że mniejszym złem jest Tusk i dlatego odstrzelono Bondaryka. O ile po przeczytaniu tych kilku zdań zachodzi pilna potrzeba puknięcia się w głowę, to pragnę przypomnieć, że mówimy o służbach specjalnych, a tutaj nie potrzeba takiej zmiennej jak Tusk, tutaj nic nie odbywa się w taki sposób jak się naiwnym śmiertelnikom pokazuje. To nie mnie odbiło, że łączę sprawę Bondaryka z farsą jaką urządzono wokół Brunona K., odbija tym, którzy taki związek wykluczają.

Reklama

Z całej sytuacji wynika jeszcze jedna istotna okoliczności, widać wyraźnie, że pod dywanem buldogi idą na noże. Pomijając wszelkie teorie i luźne związki logiczne jedno jest pewne, nawet dla czytelników „najwyższej klasy dziennikarstwa ze szkoły śp. Torańskiej”. Szef służb, który się podaje do dymisji przyznaje, że nie widzi możliwości współpracy z premierem. Z kolei premier, który dymisję przyjmuje w sekund pięć, poza procedurą związaną z komisją śledczą, przyznaje, że ma szefa służb dość. Jednym słowem? Konflikt! Nie byle jaki konflikt, ale rzeź na najwyższym szczeblu. Wszystkie spekulacje, wyrażane na tym portalu i w innych miejscach otrzymały kolejne potwierdzenie. Najwyraźniej problem z nieuchronnym wyznaczeniem następcy Tuska jest problemem systemowym. W tej chwili trwają wojny w rodzinach, niewątpliwie jedną ze stron jest WSI, z którą ściśle współpracuje Wąsaty Bronisław, z drugiej strony chyba coraz bardziej rozbita byłą esbecja, miotająca się gdzieś między reaktywacją Kwaśniewskiego, a poszukiwaniem następnego złotoustego amanta zdolnego przekonać większość miast i wsi. Niby nic nowego, ale właśnie to jest najciekawsze, że stara teza otrzymuje coraz bardziej otwarte dowody. Nie warto silić się na oryginalności, gdy wszystkie drogi prowadzą pod dywan służący za ring buldogom z WSI i SB. Warto natomiast dodać otuchy Brunonowi K. Być może dostałeś drugie życie kolego, bo już nie ma się o co szarpać, politycznie sprawa jest skompromitowana, esbecko bezużyteczna.

Reklama

6 KOMENTARZE

  1. poważne powody
    W Polsce wzorcem partii nadal pozostaje PZPR, więc podpaść może członek tylko z poważnych powodów, np ktoś doniesie że ów się naśmiewa z Pierwszego Sekretarza, albo że nie podzielł się pieniędzmi.
    Za głupotę, błędy, nieudolność podpaść bardzo trudno.
    Prawie nie możliwe, choć na oko tak by to wyglądało w omawianym przypadku.

  2. poważne powody
    W Polsce wzorcem partii nadal pozostaje PZPR, więc podpaść może członek tylko z poważnych powodów, np ktoś doniesie że ów się naśmiewa z Pierwszego Sekretarza, albo że nie podzielł się pieniędzmi.
    Za głupotę, błędy, nieudolność podpaść bardzo trudno.
    Prawie nie możliwe, choć na oko tak by to wyglądało w omawianym przypadku.