Reklama

W III części cyklu chciałbym przybliżyć sylwetkę dorastającego chłopca, porzuconego przez rodziców i  wychowanego przez dziadków ze strony matki, uwzględniając wpływy jego bezpośredniego środowiska uczelni, na  których krystalizowały się ultra lewicowe poglądy późniejszego prezydenta supermocarstwa.

Obama z dziadkiem, mamą i przyrodnią siostrą 
Trzeba przyznać, że życiorys Baraka Husseina Obamy jest chyba bardziej skomplikowany niż historia Ameryki, której został prezydentem.   Zwolennicy  (głównie ateiści, podupadli marksiści, globalni uszczęśliwiacze świata i wszelkiej maści lewacy), widzą w nim drugie przyjście Chrystusa.

Jego przeciwnicy widzą w nim diabła, skrytego antychrysta i lewackiego Wallenroda, który wyselekcjonowany przez ciemne siły, przechytrzył i przeniknął stary system supermocarstwa, aby rozłożyć go finansowo na łopatki umożliwiając jego wrogom i antagonistom uzyskanie własnej siły i poszerzenia pola w wiecznym zmaganiu potęg o pozycję na tym świecie.

Reklama

Wśród lewackich komentatorów ma opinię mesjańskiego wyrównywacza, antykolonialnego  archanioła socjalistycznej sprawiedliwości, który natchniony ideami swojego wielkiego ojca wyprostuje niesprawiedliwe ścieżki narodowych i regionalnych doświadczeń. Dokona aktu społecznej sprawiedliwości zabierając społeczeństwom bogatym i transferując bogactwo biednym i pokrzywdzonym przez tenże rabunkowy imperialistyczny system zwany kapitalizmem (Robin Hood).

Przypomnijmy ideowy koloryt wpływów, jakie oddziaływały na młodego Barry’ego.  Z jednej strony matka, w młodości oczytana ateistka, hippiska potępiająca rodziców, chrześcijaństwo i własny kraj, oddana duszą i sercem ideom socjalistycznym i wszystkiemu , co przeczyło amerykańskiemu doświadczeniu.  Jej nauczyciel ze szkoły średniej, Jim Wichterman określa ją, jako zainteresowaną obcymi filmami, jazzem i Karolem Marksem.  Zadawała pytania typu:   A co dobrego jest w demokracji?  Co dobrego jest w kapitalizmie?  Co złego jest w komunizmie?

Dojrzewała na boskiej wyspie, na Hawajach w ideowych (i nie tylko) objęciach czarnego przyjaciela rodziny, członka Komunistycznej Partii USA, wolnomyśliciela, pisarza, poety zakochanego w Stalinie i pornografa nie stroniącego od wyuzdanej fotografii i narkotyków, Franka Marshalla Davisa, którego niektórzy posądzają o ojcostwo Baracka.

http://theobamafile.com/_associates/FrankMarshallDavis.htm

http://www.wnd.com/2012/06/was-communist-mentor-intimate-with-obamas-mother/

Jako nastolatka i studentka nie była zainteresowana randkami z „białymi” kolegami, kiedy poznała „Afrykana” (tak nazwała Baracka Obamę Sr) oddała temu komunistycznemu aktywiście, nie tylko siebie, ale cały swój świat.  Obama Sr ukończył uniwersytet hawajski w 1962 r. w wywiadzie do „Star Bulletin” z Honolulu wyznał, że jedyny rasizm, jaki widział to ten czasami skierowany w stosunku do białych ludzi…

Alice Dewey z uniwersytetu na Hawajach, znająca oboje, Ann i Baracka Sr potwierdza, że między nimi był daleko głębszy ideologiczny fundamentalny związek, który przetrwał ich rozwód i który został zaabsorbowany przez ich syna Baracka.  Łączyła ich antyamerykańskość, walka z imperializmem, wiara i nadzieja, że tylko socjalizm może uratować świat i być panaceum na kwitnący wpierw kolonializm, a następnie jego złodziejską kontynuację zwana szumnie niepodległością, a faktycznie będąca neokolonializmem.

Kontynuując ten wątek, przypomnijmy, że Ann (zabrała do Indonezji młodego Barry na 4 lata w 1967 r.) była kompletnie  rozczarowana kontaktami swojego drugiego męża Lolo Soetoro z amerykańskimi „kapitalistami” w Indonezji i  jego udziałem w zwalczaniu komunistycznych partyzantów odsuniętego od władzy lewicowego Sukarno.  Wpompowując w umysł syna obraz ojca, antykolonialnego bohatera, większego niż życie i chcąc uchronić syna od zgubnych  „imperialistycznych” wpływów, wysłała go do swoich lewicowych rodziców na Hawaje.   W skrócie, romans z Obamą Sr i jego ideami rozpoczęty jesienią  1960 r. dla Ann trwał przez całe jej życie.

Davis był w awangardzie czarnych aktywistów walczących o równe prawa obywatelskie w USA.  Uważali oni, że dyskryminacja czarnych w Afryce i w Ameryce to jedno i to samo. Znacznie później pastor Jessie Jackson wystąpi nawet do ONZ, aby ta przyznała mu fundusze do jego operacji PUSH, tak jak przyznawała ruchom walczących o swoje prawa w Afryce.  Wkrótce młody Obama przyjął, że walka czarnoskórych o równouprawnienie w Ameryce jest częścią frontu walki w Afryce, walki antykolonialnej…

W Indonezji matka rozczarowana zmieniającymi się poglądami męża Lolo, ostro zajęła się badaniami antropologicznymi, a będąc kobietą wyzwoloną, licznymi romansami z tubylcami i podróżami.  Nie mając osobiście czasu aby opiekować się synem znalazła mu bardzo osobliwą nianię, geja o imieniu Turdi, który ubierał się jak kobieta i miał otwarty i głośny romans z miejscowym rzeźnikiem.  Opiekun małego Baracka następnie zmienił swoje imię na Evi i dołączył do grupy transwestytów zwanej Fantastic Dolls (Fantastyczne Lalki), zarabiającej tańcem i ulicznymi grami.  Taką opiekę zapewniła matka swojemu nieletniemu synowi…

Po ukończeniu ekskluzywnej prywatnej szkoły średniej Punahou w Honolulu, Barry Soetoro Obama został studentem małej uczelni Occidental College w Pasadenie koło Los Angeles w Kalifornii.  Interesujące spostrzeżenia z tamtych dni ma kolega Obamy, również radykalny lewak i rewolucjonista John Drew, który sugeruje, że Barry Obama i jego pakistański współlokator byli gejami… Już wtedy zauważono (widoczną na zdjęciu) na palcu Obamy słynną złotą obrączkę islamską z inskrypcją „Jest tylko jeden Bóg Allah”.  Tę samą obrączkę Obama później użył, jako obrączkę ślubną w 1992 r.

http://www.wnd.com/2012/06/was-communist-mentor-intimate-with-obamas-mother/

Istnieje wiele osobowych źródeł potwierdzających aktywny udział Obamy w latach 90-tych w chicagowskich klubach, barach i gejowskich łaźniach.  Pisze o tym założyciel i edytor strony HillBuzz.org, zwolennik Hillary Clinton, DuJan.  Podobnie pisze dziennikarz śledczy, były wspópracownik National Security Agency i analityk wywiadu Navy, Wayne Madsen.

http://www.wnd.com/2012/09/claim-obama-hid-gay-life-to-become-president/

Również w dobrze poinformowanych kołach głośna jest książka „Barack Obama & Larry Sinclair: Cocaine, Sex, Lies & Murder”.  Według wspomnianego wyżej Madsen’a członkiem tego samego gejowskiego klubu „Man’s Country” w Chicago był również bliski współpracownik Obamy i dziś burmistrz Chicago Rahm Emanuel.  Według DuJan’a, Obama zaprzestał uczęszczania do gejowskich łaźni, kiedy rozpoczął kampanię o zdobycie miejsca w Senacie, w 2004 r.

Wspomniane podejrzenia o gejostwie  nieco ucichły przed kampanią prezydencką w 2007/8, tuż po zamordowaniu przez nieznanych sprawców, w grudniu 2007 r. Donalda Young’a.  Ofiara była otwarcie gejem, przyjacielem Obamy, dyrektorem chóru w kościele słynnego pastora teologii wyzwolenia i byłego muzułmanina Jeremiah Wright’a, lidera Trinity United Church of Christ.

Inne źródła informują, że pastor Jeremiah Wright prowadził w swoim kościele program pozwalający swoim parafianom gejom, na wyszukanie odpowiedniej kobiety i założenia rodziny w celu zdjęcia społecznej stygmy i stworzenia możliwości bycia bardziej akceptowalnym, co umożliwiałoby uczestnictwo np. w życiu politycznym. Właśnie pastor Wright miał być „swatką” Baracka i Michelle Obamów.

Interesującą propozycję złożył w 2012 r. prezydentowi Obamie miliarder i oryginał z dużym ego, potentat na rynku nieruchomości, Donald Trump, mianowicie zaoferował mu przekazanie $5 milionów na wskazaną przez Obamę organizację charytatywną.  Zaproponował, aby Obama w końcu ujawnił swoje szkolne i uniwersyteckie dokumenty, oraz dokumenty paszportowe.  Obama mógłby uszczęśliwić potężną dotacją stowarzyszenie, które jest mu bliskie.  Trump trzyma swój czek w pogotowiu…  jednocześnie wskazuje na fakt, że Obama wydał już blisko $3 miliony na prawników, aby blokować ujawnienie tychże dokumentów… 

Według niektórych prawicowych komentatorów, istnieje silne podejrzenie, że Obama nie jest uprawniony do piastowania urzędu Prezydenta USA zgodnie z zapisami Konstytucji.  Pomijając już niejasną sprawę autentyczności aktu urodzenia (dochodzenie szeryfa Arpaio), komentatorzy zwracają uwagę, że młody Barry Soetoro został obywatelem islamskiej Indonezji w 1967 r., która nie uznawała podwójnego obywatelstwa, wobec tego musiał zrzec się obywatelstwa USA.

http://www.wnd.com/2011/05/296881/      http://www.youtube.com/watch?v=MwhKuunp8D8&feature=player_embedded

Natomiast powracając na Hawaje w 1971 r. nie ubiegał się  (czy członkowie jego rodziny) o przywrócenie mu obywatelstwa USA.  Według tej ścieżki rozumowania można wreszcie zrozumieć, dlaczego słaby uczeń będący ciągle na „trawce” dostaje się na Occidental College w Los Angeles i tam dalej prowadząc podobny styl życia, młody lewacki ekstremista obijający się od jednego do drugiego marksistowskiego kółka, zostaje przyjęty najpierw na Columbię w Nowym Jorku, a później na Harvard w Bostonie.

Odpowiedź nasuwa się sama.  Mogły obowiązywać go inne kryteria, jeśli miał status zagranicznego studenta z Indonezji, dlatego nie mógłby ujawnić swoich papierów, o które prosi Trump oferując mu swoje $5 milionów…

Powróćmy jednak do samego Barry Soetoro Obamy, w 1979 r. opuszcza Hawaje, aby studiować w Occidental College w Los Angeles, w Kalifornii.  Będąc przez ostatnie 8 lat poddawany obróbce ideologicznej przez członka partii komunistycznej  Franka M. Davisa, Barry na uczelni szukał kontaktu z rewolucyjnie nastawionymi lewakami, szukając także słynących z radykalizmu profesorów. 

Oto jak o tym sam pisze w swojej autobiografii (Dreams from My Father):     
                                                                                               
„Żeby uniknąć bycia wziętym za sprzedawczyka, dobierałem swoich przyjaciół ostrożnie.  Bardziej politycznie aktywnych czarnoskórych studentów.  Studentów zagranicznych.  Chicanos.  Marksistowskich profesorów i strukturalne feministki”.

Jego kolega z rewolucyjnego kółka marksistowskiego John Drew, wspomina długie dyskusje nad teoriami marksistowskimi z Obamą i rozpoznawał w nim „brata krwi” rewolucyjnej i:
 
„ członka tej rewolucyjnej elity, która ukierunkuje ten kraj, kiedy nadejdzie rewolucja” (…) Obama „był tak naprawdę marksistą-leninistą.  Wierzył, że istniała klasa rewolucjonistów, która zmieni cały nasz naród, rozdzieli majątek i ustanowi nowe mechanizmy kontrolujące własność prywatną”. 

W czasie studiów w LA dzięki pieniądzom zasobnego Pakistańczyka, Obama żył pańsko, ciągłe imprezy, marihuana, narkotyki, szybkie drogie samochody (odkryte BMW).  Ale dobre czasy się skończyły, jego bogaty kolega właśnie zakończył studia, życie mogło wyglądać szaro…  W tym czasie według Obamy, zaprzestał on używania imienia Barry.  Narodził się czarny przywódca Barack, który w pełni przejął rewolucyjne posłanie swojego ojca…

Latem 1981 r. Obama odwiedził matkę i przyrodnią siostrę w Indonezji oraz wraz ze swoimi kumplami ze studiów Mohammedem Hasanem Chandoo i Whidem Hamidem, odwiedził ich rodzimy Pakistan, gdzie szokowały go pozostałości stosunków feudalnych. 

Jesienią 1981 r.  mimo kiepskich ocen przeniósł się do renomowanego uniwersytetu Columbia w Nowym Jorku.   I tu mamy problem, spośród studentów jego roku nikt go nie pamięta.  Kiedy został Prezydentem, redaktorzy rzucili się szukać jego kolegów i koleżanek z roku.  Niestety sam Barack Obama odmówił udostępnienia transkryptu stopni i klas z Columbii.  Odmówił również podania nazwiska jakiegokolwiek studenta, współpracownika, czy przyjaciela z tego czasu.

Dziennikarze śledczy zastanawiają się czy aby Obama nie zniknął przynajmniej na rok z pola widzenia.  Niektórzy sugerują, że mógł być zwerbowany przez CIA i pracować dla nich w Afganistanie.
Są jakieś ślady przemawiające za jego pobytem na Columbii w następnym roku, w studenckim tygodniku „Sundial” Obama napisał artykuł apelujący o obcięcie wydatków na militarny kompleks w USA.  W tym czasie profesorem w Columbii był znany aktywista antykolonialny, rzecznik praw palestyńskich  i krytyk Izraela, zmarły w 2003 r. Edward Said, który miał wielki wpływ na Obamę (autor „Kultura i Imperializm”).  Jednym z profesorów Obamy miał być też dobrze znany nam globalista, współtwórca Komisji Trójstronnej, dr Zbigniew Brzeziński.

http://http://www.youtube.com/watch?NR=1&v=l-HqHSkYG-Y&feature=endscreen

Wielki wpływ na poglądy Obamy miał również Frantz Fanon, antykolonialny teoretyk i autor (urodzony na Karaibach, aktywny w wojnie wyzwoleńczej w Algerii) słynny z powiedzenia:

„Bogactwa państw imperialnych, należą także do nas”. 

Głosił on, że kolonializm trzeba totalnie zniszczyć. W sprawach taktyki apelował o bezrasową koalicję  wyzyskiwanych, aby wyeliminować potrzebę użycia siły.  Po leninowsku zalecał polityczną dyplomację dla pozyskania swoich wrogów, aby po wykorzystaniu, następnie ich pokonać.

Obama ukończył Columbię w 1983 r. i przez niecały rok był zatrudniony, jako redaktor biuletynu jednej z korporacji (w swoich wspomnieniach oczywiście to upiększył), następnie bezrobotny znalazł ogłoszenie do pracy agitacyjno – organizacyjnej wśród czarnych w Chicago, którą to ofertę natychmiast przyjął. 

W Chicago zanurzył się w problemach organizowania czarnej społeczności. Zbliżył się np. do organizacji Nation of Islam, Louisa Farrakhana, jest to dość prężna zdyscyplinowana organizacja czarnych muzułmańskich nacjonalistów, ale szybko zauważył, że jej formuła czarnej samopomocy nie jest rozwojowa i nie będzie mogła służyć jego przyszłej politycznej karierze.

W 1988 r. udał się do Kenii niejako w poszukiwaniu własnych korzeni i tożsamości, co istotnie pięknie opisuje w swojej autobiografii.  Wydaje się, że najmocniej na jego przyszłości zaważyło dramatyczne przeżycie nad grobem jego „mitycznego” ojca.  Tam ładuje  swoje ideologiczne baterie i przejmuje nieskończoną ideową misję ojca.  Barack Hussein Obama powoli przygotowuje się do swojej roli janczara…

W Chicago trzecim mentorem i zastępczym ojcem Obamy, po Lolo Soetoro i Franku M. Davisie, został wspomniany wyżej kontrowersyjny Jeremiah Wright, pastor Trinity United Church of Christ, do którego przez ponad 20 lat uczęszczał Obama.  Pastor, który udzielił Barackowi i Michelle ślubu i ochrzcił ich dwie dziewczynki. To dr Wright  (słynne kazanie „Niech Bóg przeklnie Amerykę!”) udzielił Obamie poparcia na początku jego politycznej kariery, to on starał się pogodzić teologię wyzwolenia z chrześcijaństwem, a nawet z islamem, był też antykolonialnym aktywistą.

http://www.teaparty.org/jesse-jackson-wright-arranged-obama-marriage-13625/

W swojej pracy społecznego aktywisty i organizatora niezwykle pomocne Obamie stały się tezy zawarte w książce amerykańskiego Żyda (rodzice pochodzili z historycznej Polski/Litwy), lewaka  Saula Alinsky’ego „Zasady dla Radykałów”, którą zadedykował …Lucyperowi, jako pierwszemu radykałowi. Innym radykałem dla Alinsky’go był autor „Księcia”, Nico Machiavelli, który opracował zasady jak władzę posiadaną utrzymać.   Alinsky zaś skupił się na tym, jak mogliby ją zdobyć ci, którzy jej nie mają, trzeba dodać, że inną pasjonatką Alinsky’ego była Hillary Clinton (na studiach pisała przeć końcową na ten temat).

Jesienią 1988 r. idąc śladami ojca, dostał się na słynnego uniwersytetu Harvard w Cambridge, Mass. do Law School.  Był starszy od innych studentów, co pomogło mu zostać edytorem „Harvard Law Reviev”, jednak sam nic interesującego nie pisał.

Tutaj największy wpływ na Obamę miał słynny rewolucjonista i lewak prof. Roberto M. Unger (matka Brazylijka, ojciec Niemiec).   Unger nawoływał do przejęcia przez rząd prywatnego kapitału i powierzenia go zespołom robotników (podobnie do poglądów ojca Obamy!).  Unger uczył studentów jak używając prawa, dokonać istotnych zmian i przekształceń, transformacji w organizacji własności i społeczeństwa aby skutecznie zbliżać się do celu.

W 1992 r. po ukończeniu Harvardu, Obama poślubił Michelle Robinson, która ukończyła tę samą uczelnię tylko wcześniej. Przez 12 lat Obama był wykładowcą w Law School na chicagowskim uniwersytecie. W październiku 1996 r. wstępuje do New Party, przybudówki  Democratic Socialists of America (członkiem tej parti był np. Noam Chomsky), która jest częścią Międzynarodówki Socjalistycznej. 
Zaskakujące są też koneksje rodzinne Michelle Obamy. Otóż Capers Funnye z Chicago, naczelny rabin czarnej hebrajskiej kongregacji etiopskiej Beth Shalom B'nai Zaken i Michelle są spokrewnieni. Matka rabina była siostrą dziadka Michelle…

W tym samym roku Obama startuje i dostaje się do stanowego Senatu w Illinois.  Mówi się, że swoją karierę polityczną Obama zaczął  w 1995 r. w domu słynnego terrorysty i anarchisty Billa Ayersa („Fugitive Days”), który za młodych lat podkładał bomby (razem z żoną Bernadine Dohrn) z grupą Weather Underground, pod komendy policji, Pentagon i Capitol walcząc z amerykańskim imperializmem i neokolonializmem, powodując swoimi akcjami wiele śmiertelnych ofiar.

W 2000 r.  Obama startuje w wyborach do Kongresu, jednak przegrywa.   W 2004 wygrywa wybory do Senatu USA (jednym z jego finansowych sponsorów był finansista i filantrop George Soros) i na konwencji Partii Demokratycznej wygłasza płomienne porywające przemówienie, którym wkracza na krajową scenę. Został zauważony… W 2008 r. grając z centrum, wygrywa wybory prezydenckie i zostaje 44 Prezydentem USA.  Zaczyna się proces obezwładniania supermocarstwa…

Padają zarzuty, że Obama jest skrytym muzułmaninem, jego ojciec był wychowany w tej wierze, to samo z ojczymem, on sam w Indonezji uczęszczał do madrasy.  Nie myślę, aby Obama był jakiejkolwiek wiary, raczej po matce jest ateistą, zresztą obaj ojciec i ojczym również zostali w podobnym stopniu ateistami, wierzącymi jedynie w  Johnnie Walkera…

W  Chicago nie chcąc mieszkać w biednej czarnej dzielnicy, w której pracował, dojeżdżał codziennie 90 minut do pracy.  Przypomnijmy, że Obama ma niewiele wspólnego z czarnymi obywatelami Ameryki.  Nie wywodzi się z niewolników, nigdy nie doznał segregacji rasowej, nigdy nie mieszkał w murzyńskim getcie.  Jego ojciec był wolnym człowiekiem z Kenii, który studiował na najlepszych amerykańskich uniwersytetach i wrócił do Afryki.

Obama wcale nie reprezentuje tradycji amerykańskiej zapoczątkowanej przez Ojców Założycieli (Washingtona, Jeffersona, Franklina), czy nawet Lincolna i czarnych Ojców Założycieli ruchu praw cywilnych jak F. Douglasa i później M. Lutra Kinga.  Czarny prezenter TV, Travis Smiley zarzucił Obamie, że ucieka od problemu rasy, jak czarnoskóry ucieka przed policjantem.  Wydaje się, że Obama korzysta z innego dziedzictwa, z dziedzictwa idei i kompasu ideologicznego swojego afrykańskiego ojca.

Według teorii antykolonialistów Europa i Ameryka, cały zachodni świat jest bogaty wcale nie swoją pracą i wynalazczością kolejnych pokoleń, ale  łupami Afryki i całego trzeciego świata.  Zachodnie najazdy i okupacje nie przyniosły cywilizacji, przemysłu, podwyższając poziom wykształcenia tubylców, ale niosły wyzysk, okrucieństwo, eksploatację zasobów ludzkich i naturalnych.  Uzyskanie niepodległości przez kraje trzeciego świata niczego nie zmieniło, teraz mamy do czynienia z neokolonializmem.  Wolny rynek jest tylko następnym sposobem wyzysku.  Jedynym lekarstwem na ten chorobliwy stan jest socjalizm. 

Trochę to niepojęte rozumowanie, bo siedząc w więzieniu w Kwidzynie w 1982 r. z metodologiem marksistowskim prof. Leszkiem Nowakiem z UM w Poznaniu słyszałem, że Marks wcale nie był przeciwko kolonializmowi, dlatego właśnie, że przyspieszał on rozwój tamtejszych środków produkcji i możliwości proletariackiej rewolucji…

Zmęczonym wojnami i kryzysem Amerykanom, Barack H. Obama zaprezentował się, jako gołąbek pokoju, post-ideologiczny zbawca z politycznego centrum, przynoszący przejrzystość w dotąd brudnej polityce,  wielokulturowy, ultra nowoczesny lider z nowym rozumieniem potrzeb zagubionego amerykańskiego społeczeństwa  wchodzącego w XXI wiek.
  
Jak na ironię  po 6 latach ludzie mogą zapomnieć o przejrzystości w jego polityce. Obama jest ambitnym, tajemniczym prezydentem rządzącym dekretami (ponad 900), mianującym na lewo i prawo „carów”, kierujących licznymi sferami życia i działalności obywateli.  Pomniejszającym znaczenie Kongresu, liderem z ekstremalnie lewej strony, niezainteresowanym dialogiem z opozycją, a jego intelektualne i polityczne korzenie pochodzą z trzeciego świata z połowy XX wieku. Po jego 8 latach urzędowania Ameryka będzie nie do poznania.  Co prawda tym razem nie może już płynąć na obiecywaniu nadziei na zmianę, tym razem poważna część amerykańskich wyborców wie, na co go naprawdę stać…

Według krytyków jego pragnieniem i zadaniem jest przebudowa i osłabienie chwiejącego się ekonomicznie supermocarstwa, przez jego dramatyczne zadłużenie i przez osłabienie jego sił zbrojnych. Przez oddanie zarządzania kapitałem zsocjalizowanym związkom zawodowym i kooperatywom, sprzyjanie powstania wielobiegunowego świata, stopniowy transfer dobrobytu zachodu do krajów III świata i zniszczenie wielorakich różnic w rozwoju i poziomie życia między narodami na świecie. Mówiąc o antykolonializmie  można powiedzieć, że jest to złożony strategicznie program masowych reparacji, odszkodowań.   Jak widać w pewnym sensie jest mu nawet po drodze z globalistami, choć nie do końca.

Chciałbym dodać, że Obama jest jednym z najbardziej tajemniczych prezydentów, zimną osobowością i ambicją  przypominający może tylko mniej zręcznego i tępionego przez media Nixona. Bardzo nieładne światło rzuca na niego jego stosunek do własnej rodziny, o której ładnie pisząc w pierwszej swojej autobiografii zarobił grube miliony.  Odmawia pomocy kuzynom i przyrodniemu rodzeństwu jakiejkolwiek pomocy (czuję wasz ból, ale chcę pozostać milionerem). 70–cio letnia Auma, siostra jego ojca, aby zarobić na życie  sprzedaje na ulicy węgiel drzewny, jego najmłodszy przyrodni brat George Obama, mieszkał w szopie slamsu w Nairobi, ect.  Lubi za to wydawać pieniądze innych… Typowy socjalista.

Nie zapominajmy, że historia Baracka Husseina Obamy, porzuconego przez uganiających się za realizacją swoich marzeń ambitnych rodziców była możliwa tylko w takim kraju jak Ameryka, jednak realizacja planów i marzeń Obamy, dla Amerykanów, może oznaczać tylko koszmar…

http://www.washingtontimes.com/blog/inside-politics/2012/apr/30/new-obama-slogan-has-long-ties-marxism-socialism/

Oto jak wygląda odgrzewany antykolonialny socjalizm Baracka Husseina Obamy. Trwa przyspieszony proces zadłużania Państwa połączony z polityką drukowania pieniędzy bez pokrycia. Trwa kurs mnożenia obostrzeń i regulacji utrudniających funkcjonowanie biznesom i niszczenia niezależnej klasy średniej. Towarzyszy temu inspirowanie ubogiej ludności Meksyku i krajów latynoskich do nielegalnego przekraczania niezabezpieczonej granicy państwowej w celu uzyskania sowitej pomocy od agencji rządowych USA.
 
Trwa wielka ofensywa rozmontowywania tradycyjnego modelu rodziny i kultury, promowania wszelkiej maści mniejszości kosztem praw większości. Ma miejsce czystka w wojsku i otwarte wprowadzanie do tego środowiska opartego na dyscyplinie gajów i kobiet. Trudno nie zauważyć, że to atomizowanie społeczeństwa, przy jednoczesnym budowanie potęgi silnego i opiekuńczego państwa powoduje nieodwracalne zmiany w zakresie tradycyjnej amerykańskiej wolności i autonomii jednostki i demontaż jej konstytucyjnych praw i obowiązków. Nawet na podstawie reformy służby zdrowia staje się coraz bardziej widoczne, że rząd przyjął koncepcję zarzadzania poprzez tworzenie i zarządzanie sytuacjami kryzysowymi…
 
Jednocześnie ulega erozji tradycyjny podział na polu polityki wewnętrznej, gdzie zawsze ścierały się interesy Partii Demokratycznej i Partii Republikańskiej. Dziś w polityce amerykańskiej mamy nową jakość (jedność interesów elit), sytuację przypominającą dwie drużyny sportowe w jednej szkole, każda z nich polegająca na swoich zwolennikach-kibicach. Jednak dyrektor szkoły jest jeden i to jest jego gra. Czas pokaże, czy entuzjastyczni polityczni kibole odkryją prawdziwy sens organizowanych dla nich igrzysk…

Jacek K. Matysiak
2014/06/07

Reklama

2 KOMENTARZE

  1. Potęgę Ameryki (USA)

    Tworzyły pokolenia ludzi, ,którzy jechali tam z całego świata, aby pracować i się dorobić. I to było niesprawiedliwe, bo w ich krajach pozostawali tacy, którzy nie chcieli pracować. Obama rzecz odwróci. Nastanie sprawiedliwość społeczna. Do jego Ameryki przyjadą ci, którzy nie chcą pracować, a jedynie pobierać zasiłki. Może i ja się skuszę?.  Takie dolce far niente.

    A poważnie, to istotnie demontaż porządku światowego.

     

  2. Potęgę Ameryki (USA)

    Tworzyły pokolenia ludzi, ,którzy jechali tam z całego świata, aby pracować i się dorobić. I to było niesprawiedliwe, bo w ich krajach pozostawali tacy, którzy nie chcieli pracować. Obama rzecz odwróci. Nastanie sprawiedliwość społeczna. Do jego Ameryki przyjadą ci, którzy nie chcą pracować, a jedynie pobierać zasiłki. Może i ja się skuszę?.  Takie dolce far niente.

    A poważnie, to istotnie demontaż porządku światowego.