Reklama

Ustawa Gowina 2.0 nie weszła jeszcze pod obrady Sejmu, ale już przynosi interesujące efekty. Ministerstwo obniżyło limit studentów przypadających na 1 pracownika naukowego do 13. Niby ma się to odbywać stopniowo, ale w rezultacie niektóre uczelnie w ostatnim naborze przyjęły więcej studentów, wychodząc z założenia (słusznego), że istnieje tzw. naturalny ubytek. Ma on dwie postaci: pierwsza – część studentów nie podejmuje trudów studiowania, druga – część studentów nie zalicza pierwszego roku. Jest tu jednak mały haczyk. Co w sytuacji, gdy przyjęto na tyle dużo studentów, że naturalny ubytek nie jest wystarczający do uzyskania wyznaczonego przez JM Rektora limitu? Czy wymyślono jakiś sprytny mechanizm odsiewu np. złożony algorytm punktowy, pozwalający zachować miejsce najlepszym,a odsiać gorszych, no i czy poinformowano o tym studentów, że utrzyma się tylko z góry określona ich liczba?

Nic z tego. Postąpiono po leninowsku. Towarzyszu wykładowco macie, prawda, ujebać tytu i tylu, żeby w papierach się zgadzało. Do łask czym prędzej przywrócono na szeroką skalę egzaminy ustne dające nieograniczone możliwości uwalania. Z Warszawy, Gdańska, Olsztyna i Poznania płyną do mnie sygnały, że "zdawalność" która na tzw. rzeźniach (przedmiotach, na których oblewało najwięcej studentów I roku) wynosiła w pierwszych terminach 20-40%, obecnie oscyluje wokół 0%. Egzamin zamienia się w loterię, bo wykładowca zawsze może udowodnić, że odpowiedź jest nieprawidłowa. Stąd testy zostały chwilowo zakazane, bo tam czarno na białym zapisano odpowiedź i udowodnić, że jest zła, bez fałszowania, nie da się. I limitu uwalenia nie dało by się wykonać. Ja wiem, że testy mają kiepską reputację, szczególnie te maturalne. Ale jakoś, na uczelniach, tych do których aspirujemy, są na porządku dziennym i przy odrobinie wysiłku można je tak ułożyć, żeby sprawdzić wiedzę w sposób przekrojowy i wcale nie pobieżny.

Reklama

Nie mam nic przeciwko zaostrzeniu wymagań, tylko po co była zabawa: przyjmniemy więcej – wywalimy więcej. Po co młodym ludziom tworzyć iluzję, tylko po to, żeby po pół roku zasilili grono bezrobotnych, nie dlatego że są za głupi na studiowanie, tylko dlatego, że narzucono limity do odstrzału. Odpadłeś nie boś głupi, tylko miałeś pecha. 

Odnoszę nieodparte wrażenie, że w pogoni za podniesieniem statusu naukowego polskich uczelni, student stał się zwierzyną łowną. To przykre. Bo takie będą Rzyczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie… 

Reklama

10 KOMENTARZE

  1. a co złęgo jest w limitach ?

    a co złego jest w limitach ? Przecież społeczeństwo nie potrzebuje nieograniczonej ilości magistrów !
    Co innego, gdyby studia były PŁATNE. Ale w tym przypadku, gdy to podatnicy płacą na ten cyrk, to lepiej jest narzucić ograniczenie. Ci, którzy się nie załapią zawsze mogą studiować na Harvardzie …

  2. a co złęgo jest w limitach ?

    a co złego jest w limitach ? Przecież społeczeństwo nie potrzebuje nieograniczonej ilości magistrów !
    Co innego, gdyby studia były PŁATNE. Ale w tym przypadku, gdy to podatnicy płacą na ten cyrk, to lepiej jest narzucić ograniczenie. Ci, którzy się nie załapią zawsze mogą studiować na Harvardzie …

  3. Nie wiem, jak w innych

    Nie wiem, jak w innych jednostkach, ale gdybyśmy "na moim podwórku" mieli kierować się poziomem wiedzy studentów (a nie zaleceniami władz o zbyt miękkim sercu), to na grupę ledwie dziesięć osób by się ostało. O "losowość", czy "uwalanie, bo limity" absolutnie się nie boję.

    I żeby nie było – takie kwiatki na wydziale stołecznej uczelni publicznej.

     

    • Poczekamy do sesji, zobaczymy

      Poczekamy do sesji, zobaczymy, to raz.

      A dwa: wg mnie do 20% maturzystów reprezentuje poziom intelektualny i wiedzy uprawniający ich do studiowania. Skoro tak, to po co dalej udawać i bredzić o 13 do 1. To co jest obecnie to po prostu świnski kompromis wynikający z zasad finansowania uczelni. Tylko w dupę dostają studenci. Po co w oóle ta fikcja. Egzaminy wstępne załatwiłyby sprawę 

      • No i też właśnie. Będąc z

        No i też właśnie. Będąc z mężem starymi pracownikami naukowo-dydaktycznymi absolutnie nie rozumiemy, jak można na ustnym uwalić studenta, który umie. Ale wtedy były egzaminy wstępne, jakkolwiek już modyfikowane punktami za pochodzenie.

        Co do sprawdzianów i egzaminów testowych, to zawsze byliśmy zdania, że najlepiej zdają ci, którzy umieją rozwiązywać testy.

  4. Nie wiem, jak w innych

    Nie wiem, jak w innych jednostkach, ale gdybyśmy "na moim podwórku" mieli kierować się poziomem wiedzy studentów (a nie zaleceniami władz o zbyt miękkim sercu), to na grupę ledwie dziesięć osób by się ostało. O "losowość", czy "uwalanie, bo limity" absolutnie się nie boję.

    I żeby nie było – takie kwiatki na wydziale stołecznej uczelni publicznej.

     

    • Poczekamy do sesji, zobaczymy

      Poczekamy do sesji, zobaczymy, to raz.

      A dwa: wg mnie do 20% maturzystów reprezentuje poziom intelektualny i wiedzy uprawniający ich do studiowania. Skoro tak, to po co dalej udawać i bredzić o 13 do 1. To co jest obecnie to po prostu świnski kompromis wynikający z zasad finansowania uczelni. Tylko w dupę dostają studenci. Po co w oóle ta fikcja. Egzaminy wstępne załatwiłyby sprawę 

      • No i też właśnie. Będąc z

        No i też właśnie. Będąc z mężem starymi pracownikami naukowo-dydaktycznymi absolutnie nie rozumiemy, jak można na ustnym uwalić studenta, który umie. Ale wtedy były egzaminy wstępne, jakkolwiek już modyfikowane punktami za pochodzenie.

        Co do sprawdzianów i egzaminów testowych, to zawsze byliśmy zdania, że najlepiej zdają ci, którzy umieją rozwiązywać testy.