Reklama


Po tym, jak wydano 10 milionów dolarów polskich podatników na remont, ostatniego całego, rządowego Tu154M – Prezydent RP udał się z wizytą oficjalną do Stanów Zjednoczonych rejsowym samolotem LOT-u.
Wkrótce po przejęciu samolotu Tu154M od Rosjan, przeprowadzono testy tegoż samolotu na gdańskim lotnisku – przez wojskowych pilotów z 36 specpułku. Wszystkim, którzy stawiali, dosyć nieśmiało, pytania o sens takich remontów i utrzymywania takich, poradzieckich, maszyn zamykano usta takim oto argumentem : a czym nasz prezydent poleci do USA? Wszelkie sugestie na temat, ewentualnego, wyczarterowania samolotu albo – zwyczajnie – bilety do business class, wyśmiewano jako ,,uwłaczające powadze urzędu” albo tylko ,,jako obniżenie prestiżu Polski w świecie”.
Cóż zatem się stało, że zorientowany jak zwykle, prezydencki doradca Tomasz Nałęcz, najpierw mówi, że świeżo wyremontowany Tu154M ,,jeszcze nie lata w 36 pułku” i ,,jeszcze nie jest gotowy”. Następnie zapewnia, że autorytet prezydenta w rejsowym samolocie LOT-u nie ucierpiał w żadnym stopniu. Że prezydent zaoszczędził narodowi ponad pół miliona złotych – rezygnując z czarteru. Na przytomne pytanie przytomnego dziennikarza, że przedstawiciel 40-milionowego kraju powinien chyba poruszać się bezpieczniejszym środkiem transportu – doradca Nałęcz odpowiada : inni też tak robią.
Szkoda, że tylko tyle zauważył profesor doradca – u ,,innych”. Mógłby zauważyć, jak się traktuje kwestie bezpieczeństwa głowy państwa i, przy tej okazji, kwestie bezpieczeństwa państwa w ogóle. Mógłby, niegdysiejszy młodszy towarzysz dostrzec u starszych bo radzieckich towarzyszy co to jest ochrona prezydenta, choćby to był tylko prezydent Miedwiediew. Ciekawe, przy okazji tej wizyty, czy ochrona Miedwiediewa biegała bez broni – jak Kaczyńskiego w Smoleńsku, bo Rosjanie nie wyrazili zgody na broń dla BOR-u.
Szkoda, że pan profesor Nałęcz nie dostrzegł, że taki ,,inny” prezydent Wulff nie zaprasza do siebie byłych generałów SS ani nawet Wehrmachtu – a już na pewno nie w roli doradców.
Również od tych samych ,,innych” pochodzi zwyczaj dymisji nieudolnych polityków. Nieudolnych albo ,,tylko” popełniających niezręczności – jak poprzednik prezydenta Wulff’a.
Wrażliwy społecznie, bo ,,z sercem po lewej stronie” doradca prezydencki Nałęcz nie dostrzega również dramatu ludzi pozostawionych samym sobie z czymś, co można nazwać tylko trawestując profesora Trznadla – hańbą domową, to jest smoleńską tragedią. I wszystkimi jej konsekwencjami. Dla wspomnianego już ,,autorytetu państwa”.
Ponieważ władza naszego kraju, tak czuła i wrażliwa, na postrzeganie jej poza granicami Polski już trenowała kiedyś wariant zagranicznej wizyty premiera Tuska rejsowymi samolotami – nie wyciągnęła żadnych wniosków z tamtych wydarzeń, które się dają opisać jednym słowem – tragifarsa.
Ponieważ całe zaplecze ,,drogiego Bronisława” sprawia wrażenie kompetentnych a rebours – jak w przypadku zastąpienia nazwy Federacja Rosyjska – Republiką Rosyjską, co zupełnie niezamierzenie, a właściwie wbrew wysiłkom owego ,,trustu mózgów” – jest bliższe prawdy, pozwoliłem sobie wskazać inny wariant podróży pana Prezydenta. Wariant niesłusznie pominięty. Na pewno przeoczony w natłoku zdarzeń i niezwykłości amerykańskiej ,,podróży życia” pana Komorowskiego.
Tym wariantem jest samolot pokazany na zdjęciu. Jest to, według zapewnień LOT-u, zupełnie unikalna maszyna, bodaj jedyna w Europie.Z pozoru zwyczajny Boeing ale w ciągu 48 godzin można go przerobić na samolot ,,szpitalny” – jak na załączonym zdjęciu.
Dlaczego szpitalny samolot dla kogoś, kto deklarował gotowość latania na ,,wrotach od stodoły”? Ano z powodu ciężkiej choroby pana Komorowskiego.Choroby utajnionej przed całym narodem – o tym też nie doczytał – u ,,innych” – doradca profesor Nałęcz. Choroba pana Prezydenta nazywa się arytmia serca i może skończyć się tragicznie.Szczególnie podczas zmian ciśninienia i stresu spowodowanego długim lotem. Nawet przeprowadzony w Aninie zabieg ablacji nie gwarantuje, wbrew zapewnieniom kardiologów, pełnego wyleczenia.
Więc rejs takim właśnie Boeingiem 767-300 zapewniłby wszystko czego potrzebuje mocno nadwyrężony autorytet Najjaśniejszej Rzeczpospolitej oraz powaga głowy państwa. Państwa, nie tylko 40-milionowego ale również wiernego sojusznika Stanów Zjednoczonych, w zaprowadzaniu demokracji w afgańskich górach. Byłaby więc, nie tylko głowa ale i serce państwa w najlepszym, bo horyzontalnym położeniu, z najlepszą opieką, bo zespołu medycznych specjalistów.
A tak, zżerać nas będzie niepewność – czy nasz wybraniec zrozumie tajny kod waszyngtońskiej dyplomacji:
Jedno klepnięcie w plecy = batalion komandosów do Afganistanu.
Czułe objęcie – pułk zmechanizowany.
Wspólna fotografia – eskadra śmigłowców.

Reklama
Reklama

10 KOMENTARZE