Reklama

Zawsze i wszędzie można zaklinać rzeczywistość, czasami nawet trzeba, gdy stoimy w obliczu tak zwanej wyższej konieczności. Nastolatce, która kiwa się na parapecie okna i patrzy w dół z trzeciego piętra, obiecuje się księcia na białym koniu, nowe Renault Clio, czy czego tam sobie życzy. Dopiero jak zejdzie z parapetu przekona się, że rzeczywistość została zaklęta i zamiast księcia w Clio, będzie szlaban na komputer plus seria wizyt u psychologa. W tej metaforze Polska nie jest nastolatką usiłującą targnąć się na życie i rodzice nie są zatroskaną Unią Europejską. Jedynie zaklinanie rzeczywistości przyda się do dalszych rozważań.

Bardzo chciałbym, aby pobożne życzenia i oceny wielu optymistów chociaż ocierały się prawdę, ale tak niestety tak nie jest. Polacy nie tylko Unii nienawidzą, ale Unię kochają, co potwierdza dosłownie każde badanie sondażowe. Podobne wskaźniki zawsze da się storpedować ostrą recenzją i zarzutami manipulacji. Zgoda, jednak w tym przypadku mamy pełne pokrycie we wszystkich badaniach, tych ogólnie dostępnych i tych wewnętrznych, które PiS i rząd robią na potrzeby konkretnych decyzji politycznych. Uczciwie rzecz ujmując mamy około 75% społeczeństwa nie rozumiejącego jak funkcjonują brukselskie trybiki napędzane przez niemiecką i francuską machinę polityczno-gospodarczą. U przeciętnego Polaka pokutuje naiwność i to wręcz na katastrofalnym poziomie. Na 100 Polaków zapytanych o korzyści jakie mamy z Unii, 75 odpowie, że „dużo się zmieniło, bardzo dużo się zmieniło”, ale tym „dużo” wcale się nie mieści strefa Schengen. Główne zalety wskazywane przez Polaków to: brukowane chodniki, remontowane budynki, baseny, stadiony itd., czyli wszystko to, co widać gołym okiem.

Reklama

Pułapka tej oceny działa mniej więcej tak samo, jak brutalny marketing Owsiaka. Za Boga świętego nie da się Polakowi wytłumaczyć, że za wszystkimi fajerwerkami stoją koszty, a wkład oklejony „serduszkiem”, to zaledwie promil wszystkich nakładów. Ludzie oceniają oczami, widzą inkubator oklejony ładnymi obrazkami, wzruszają się i nic więcej do nich nie dotrze, ani to, że to nie żaden Owsiak, tylko naród dał pieniądze, ani to, że do inkubatora potrzeba 100 razy więcej pieniędzy i personelu, żeby na końcu wszyscy mogli odetchnąć z ulgą. Granie obrazkami i na ludzkich emocjach powoduje, że prawie każdego wzrusza naklejka WOŚP i prawie nikogo naklejka NFZ, który działa dokładanie tak jak biznes Owsiaka, ale ma beznadziejny marketing. Kamienice, ulice i baseny to zaledwie procent tego, co „daje” Unia, resztę musi wyłożyć podatnik i to w formie zadłużania kolejnych pokoleń. Jeśli jakaś inwestycja kosztuje 100 złotych, to drugie 100 złotych, czy chce czy nie chce, burmistrz lub wójt musi pożyczyć w zachodnich, głownie niemieckich i francuskich, bankach. Jednocześnie pakujemy do Unii żywą gotówkę, w formie składki, a od decyzji Unii zależy, czy w Polsce przetrwa, czy też padnie dowolna gałąź gospodarki.

Płacimy olbrzymią cenę obecności w UE i gdyby w tej chwili spokojnie przeanalizować koszty, ponad wszelką wątpliwość okazałoby się, że nie jesteśmy finansowani, tylko finansujemy ten „zaszczyt”. Na pytanie, czy Polska powinna z UE uciekać głośno i wyraźnie odpowiadam, że jak najszybciej, ale politycznie jeszcze długo nie będzie to możliwe. Do Polaków nie dociera argumentacja w odniesieniu do jednej wielkiej hucpy, jaką za pieniądze budżetowe oraz obywatelskie organizuje WOŚP i nie dotrze, że UE przy pomocy skomplikowanych mechanizmów finansowo-politycznych zwyczajne Polskę skubie, a nie finansuje. Aby doszło do przełomu w myśleniu potrzeba dwóch czynników, które zawsze do Polaków docierały i momentalnie przynosiły właściwą refleksję. Po pierwsze strach przed wojną, która teraz jest pojmowana nieco inaczej, wystarczy, że rzuci się hasło terroryzm i będzie taka sama wojna. Tak bardzo jak Polacy kochają UE, tak bardzo nie kochają „uchodźców” i tutaj proporcje pokrywają się ze sobą idealnie.

Drugim wskaźnikiem jest pieniądz, konkretny pieniądz w kieszeni. Polaka nie przekonują miliardy znikające w jakichś aferach, bo nie są to pieniądze wyjęte z portfela Polaka, ale pieniądze „niczyje”. Za to natychmiast podniesie się krzyk, gdy trzeba zapłacić nowy podatek albo za masło o 20% więcej. Z tej przyczyny Polacy zakochani w UE nienawidzą wspólnej waluty euro i tutaj znów miłość jest wprost proporcjonalna do nienawiści. Tak się szczęśliwie składa, że najnowszy kurs Brukseli i Berlina to właśnie te dwa kierunki, zmuszać Polskę do przyjmowania „uchodźców” i waluty euro. Kto chce sprawić, aby Polacy przestali kochać Unię, niech dzień i noc powtarza, że Unia nie jest zła, ale „uchodźcy” i euro to wojna i zło największe. Unia sama pracuje nad tym, aby Polacy przejrzeli na oczy, ponieważ gorszej propagandy „europejskiej” w polskich realiach nie można zastosować. Bez pomocy UE nie wyjdziemy z UE, na szczęście ta pomoc przyszła.

Reklama

6 KOMENTARZE